Wiadomo do kogo biegną dzisiaj nasze myśli. Taki dzień. Nie ma ich, ale przecież są. We wspomnieniach, na fotografiach, w powtarzanych przez lata rodzinnych anegdotach…
Babcia Marysia robiła najlepszy na świecie placek z makiem. Kiedy jej zabrakło nigdy już takiego nie jadłam. Piekła go w węglowym piecu choć tuż obok stała nowiutka kuchenka gazowa. Ale babcia ze starym piecem nie chciała się rozstać. Latem w niebieskich miseczkach czekał na nas kompot z jagód, a w ogrodzie na słońcu suszyło się pranie. W starym kredensie miała wszystko czego nie było w sklepie, bo cierpliwie stała w kolejkach, żeby potem podzielić się z tymi, którzy na stanie w kolejkach nie mieli czasu.
Babcia Zosia godzinami czytała mi książki. I nigdy nie skarżyła się, gdy prosiłam, by kolejny raz przeczytała mi moją ulubioną, chociaż i ona i ja znałyśmy już niektóre zdania na pamięć. Miała dla mnie zawsze czas, grała ze mną w makao i w wojnę, a w starej, dużej szafie na półce stała zawsze kolorowa puszka z landrynkami.
Babci Marysi i babci Zosi już od bardzo dawna nie ma pośród nas. Do dziś żałuję, że nie zapytałam ich o tyle różnych rzeczy – o ich dzieciństwo, młodość, o to jak było przed wojną i po wojnie, jak żyły, czym się interesowały, jakie miały marzenia. I jak sobie radziły, gdy nie było łatwo. Nie zapytałam, bo przecież wydawało się, że będą z nami zawsze. Że jeszcze zdążymy porozmawiać.
Na czyjąś śmierć nie można się przygotować. Nawet gdy przychodzi późno, zawsze jest za wcześnie. Nie rozmawiamy o niej, urywamy w pół zdania. Nie wiemy jak być z tymi, którzy odchodzą, jak pomóc tym, którzy opłakują kogoś bliskiego. Czujemy bezradność, niezręczność każdego słowa. Nie oswoimy śmierci, bo nie da się jej oswoić. Ale nie możemy udawać, że jej nie ma. To znaczy jest. Ale gdzieś. Nie przy nas… Więc porozmawiajmy o śmierci. Chociaż przez chwilę. Mądrze, z rozwagą, poruszająco. Przeczytajcie w listopadowym „W drodze” (2020/11) – Rozmowy o śmierci.
Oceń