Ewangelia według św. Marka
1 Sm 16,1b.6-7.10-13a / Ps 23 / Ef 5,8-14 / J 9,1-41
Zapewne wielokrotnie na widok cierpiącego człowieka wyrywało się z naszych serc: „Kto jest winien jego nieszczęściu?”. Jakże często pytanie to staje się gorzką skargą lub pełnym oburzenia i zawodu oskarżeniem Boga. Na podobne, dotyczące niewidomego od urodzenia, Jezus odpowiada: „stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże”. Gdyby potraktować te słowa jako ogólną prawdę o wszelkim ludzkim cierpieniu, to smakowałaby ona podobnie jak teologia przyjaciół Hioba. Czyż nie prowokowałaby raczej do buntu, zamiast nosić pociechę?
Odpowiedź Jezusa dotyczy najpierw tego konkretnego ślepca. Jezus wziął w swe dłonie błoto i dopełnił dzieła stworzenia: otworzył oczy niewidomemu. Niezbicie potwierdził, że jest „światłością świata”, która może oświecić każdego człowieka, oraz posłanym przez Ojca „duchowym Siloam”, w którego zdrojach znajdą odrodzenie pragnący. Zachęcił w ten sposób wszystkich – zwłaszcza cierpiących – do złożenia w Nim nadziei.
To niezwykłe wydarzenie rozpoczyna proces sądowy, w którego centrum stoi Jezus. Nie jest to wyłącznie sąd nad Jezusem, ale sąd Jezusa nad ludźmi: „Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd”. Słowa te nie przeczą zapewnieniu Jezusa, że został posłany, aby świat zbawić, a nie potępić. Człowiek, by miał udział w zbawieniu, musi wpierw przyjąć je z wiarą. Ofiarowanie zbawienia wierzącym jest równoczesne z wyrokiem na ślepych, którzy nie dostrzegają w Jezusie zbawcy i nie chcą uwierzyć. Ślepymi na Boskie światło okazują się faryzeusze, a widzącym je dawny ślepiec. Im szerzej otwierają się oczy niewidomego, tym bardziej pogrążają się w swoich ciemnościach faryzeusze: na początku ślepiec nazywa swojego dobroczyńcę „człowiekiem zwanym Jezusem” – w końcu wyznaje wiarę w Pana, pada przed Nim na twarz i całuje Mu stopy; faryzeusze najpierw spierają się między sobą, „w jaki sposób człowiek grzeszny (łamiący szabat) może czynić takie znaki” – na końcu zaś zamykają się na wszelkie argumenty.
Źródłem ślepoty faryzeuszy było ich zadufanie w sobie. Nie potrzebowali żadnego światła, gdyż byli przekonani, że mają go dosyć w sobie: „Czyż i my jesteśmy niewidomi?”. Jeśli chce się zanurzyć się w świetle, trzeba z pokorą uznać swoją ślepotę i pragnąć widzieć.
Uzdrowienie niewidomego dodaje mi wiary, że sprawy Boże mogą się spełnić również na mnie. Czy jednak mam na tyle odwagi, by otworzyć się na światło, które może przecież ujawnić moją ślepotę? Czy mam tyle pokory, by się do niej przyznać, i ufności, by prosić o ratunek?
Oceń