Uczony i bestia, pojedynek na spojrzenia

Uczony i bestia, pojedynek na spojrzenia

Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 opinie
Wyczyść

To nieprawda, iż średniowiecze zerwało ze światem antycznym lub że zahamowało na tysiąc lat rozwój europejskiej kultury. Było dokładnie na odwrót.

Któż z nas nie słyszał legendy o bazyliszku? Ów podstępny potworek, pół–kogut, pół–wąż, który jednym spojrzeniem zabijał śmiałków pragnących zdobyć nieprzebrane skarby, gnieździł się, jak powszechnie wiadomo, w podziemiach jednej z warszawskich kamienic na Starym Mieście. Trzeba było dopiero sprytu i podstępu jakiegoś szewczyka czy krawca (ciekawe, że te dwa zawody są w baśniach darzone szczególnym upodobaniem), który posłużył się lustrem, aby bazyliszek padł rażony mocą swojego własnego morderczego spojrzenia.

Bajka ta tak bardzo zżyła się z naszą narodową kulturą, że gdyby przyszło nam opracować jakiś wybór w rodzaju, powiedzmy, Klechd polskich, to bez wahania byśmy ją tam umieścili, pewni jej rodzimych korzeni. A przecież postać mitycznego potwora przywędrowała do nas ze starożytnej Grecji i Rzymu, z pism takich uczonych, jak Arystoteles, Pliniusz czy legendarny Hermes Trismegistos, którzy z całą powagą opisywali go jako jeden z gatunków węży. Wykształceni na ich dziełach filozofowie i uczeni średniowiecza bez wahania umieszczali bazyliszka w swoich bestiariach i tym sposobem, z księgi do księgi, z ust do ust, przerażające monstrum dotarło do naszych czasów i naszej kultury. Historia zaś z lustrem, czyż nie przypomina do złudzenia greckiego mitu o bohaterskim Perseuszu i strasznej Meduzie? Żywotność pewnych obrazów i toposów w kulturze jest doprawdy zdumiewająca.

Dominikanie opowiadają

Mnie samego zaprowadziły do bazyliszka poszukiwania niezwiązane ani z legendami, ani z zoologią, lecz z teologią. Stało się tak dlatego, iż przykład mitycznego gada służył w średniowieczu jako kaznodziejskie exemplum i to w najbardziej zaskakujących kontekstach. Kiedyś o tym opowiem. Dziś niech wystarczy nam fakt, iż prowadząc swe badania, musiałem przejrzeć kilka średniowiecznych dzieł, w których była mowa o tej niebezpiecznej bestii. Moją uwagę zwróciły szczególnie dwa z nich, a mianowicie traktat O zwierzętach (De animalibus) świętego Alberta Wielkiego oraz kilka rozdziałów z wielkiej encyklopedii Zwierciadło natury (Speculum naturale), pióra innego trzynastowiecznego dominikanina, Wincentego z Beauvais. Kiedy porównywałem te dwa teksty, po raz kolejny dostrzegłem niesłychane bogactwo i złożoność kultury umysłowej wieków średnich.

Nasza wiedza i opinia o przeszłości zależy od źródeł, z których korzystamy w jej poznawaniu. To dlatego tak ważna jest praca archeologów, badaczy dawno zapomnianych cywilizacji czy wydawców manuskryptów. Każdy nowo odkryty element rozszerza nasze pole widzenia i pozwala lepiej poznać minione stulecia. Wiedza nasza z góry skazana jest na fragmentaryczność, ale im więcej odkrytych szczegółów, tym bardziej zbliżamy się do prawdy i tym łatwiej możemy uniknąć niebezpieczeństwa ideologizacji przeszłości lub narzucania jej współczesnych szablonów i wzorców.

Podobnie rzecz ma się ze średniowieczem. Kiedy spoglądamy na rzeźbione portale romańskich kościołów pełne fantastycznych stworów i roślin lub kiedy czytamy opisy egzotycznych, a często wręcz wyimaginowanych zwierząt, gotowi jesteśmy uśmiechnąć się z pobłażaniem nad naiwnością i brakiem wiedzy ich autorów. Gdy jednak natrafimy na dzieła z zakresu logiki, muzyki, optyki, geometrii lub zdamy sobie sprawę z niewiarygodnych wprost zdolności średniowiecznych architektów, czujemy się wobec naszych przodków jak ubodzy krewni.

Naiwność czy geniusz? — błędem byłaby próba zamknięcia epoki w którymkolwiek z tych pojęć, gdyż dopiero starając się ująć całość dostępnych nam osiągnięć umysłowych średniowiecza możemy w pełni ocenić jego wielkość i rolę, którą odegrało ono w rozwoju europejskiej kultury. Przypomnienie historii bazyliszka, opowiedzianej przez wspomnianych wyżej uczonych dominikanów, to dobra okazja do wyjścia poza utarte opinie i wyobrażenia i sformułowania wniosków ważnych dla nas, dzisiaj.

Wincenty z Beauvais

Wiemy o nim bardzo mało. Mówiono, że studiował w Paryżu, jednak nie mamy żadnych śladów jego obecności na tamtejszym uniwersytecie. Przypisywano mu biskupstwo w Beauvais, lecz nie potwierdzają tego dokumenty. Tradycja przekazuje, iż był wychowawcą dzieci Ludwika Świętego, króla Francji, i jego bibliotekarzem, ale sam Wincenty przeczy temu w swoich pismach. Cóż zatem wiemy?

Urodził się około 1190 roku, prawdopodobnie w Burgundii. Wstąpił do zakonu dominikanów i większą część życia spędził w Beauvais, gdzie w 1246 roku znajdujemy go na stanowisku subprzeora miejscowego konwentu. Tam poznał cystersów z królewskiego opactwa w niedalekim Royaumont i serdecznie się z nimi zaprzyjaźnił. Musiał być znany ze swego wykształcenia, skoro poszukujący nauczyciela mnisi do niego właśnie zwrócili się o pomoc. W cysterskim opactwie spędził wiele lat, nauczając i tworząc dzieło swego życia — monumentalną encyklopedię Speculum maius. Być może to tam także poznał królewską rodzinę, która ufundowała Royaumont i darzyła go szczególnymi względami. Znajomość szybko rozwinęła się w przyjaźń, a sam Wincenty określa się w stosunku do króla jako domesticus i familiaris. Dla nauczycieli dzieci królewskich pisze podręcznik wychowania, który dedykuje królowej matce. Kiedy pierworodny syn króla umrze przedwcześnie, to właśnie Wincenty wygłosi na pogrzebie w Royaumont wielkie kazanie O pocieszeniu (De consolatione).

Pracowity dominikanin spędzał większość czasu w bibliotece i skryptorium, nie szukając sławy i rozgłosu. Zmarł prawdopodobnie w roku 1264.

Zwierciadło natury

Jego encyklopedia jest doprawdy imponująca. Trzy opasłe woluminy starają się objąć całość dostępnej w XIII wieku wiedzy przyrodniczej (Speculum naturale), historycznej (Speculum historiale) i naukowej (Speculum doctrinale). Czwarty tom, Speculum morale, długo przypisywany Wincentemu, okazał się czternastowieczną kompilacją pism św. Tomasza z Akwinu, Piotra z Tarantazji i Stefana de Bourbon.

Na wyjątkową trzytomową pozycję składa się 80 ksiąg, 9885 rozdziałów, 450 cytowanych autorów i 2000 tekstów źródłowych. Ogrom dzieła każe zapytać, czy Wincenty pracował sam. Wydaje się, że w swojej pracy korzystał jedynie z pomocy skrybów, być może mnichów cysterskiego opactwa, natomiast całość kompozycji, wybór tekstów i autorów pochodzi od niego. Przypomina mi się zdanie jednego z moich współbraci, który niedawno powiedział mi: „Nam nie brakuje czasu. Nam brakuje skupienia”. Oto ważna lekcja, jakiej udzielają nam wieki średnie…

Choć budząca podziw, encyklopedia Wincentego z Beauvais była też nierzadko przedmiotem krytyki. Zarzucano jej zbytnią rozwlekłość, naiwność i brak krytycyzmu. To prawda, że w Zwierciadle znajdziemy mnóstwo fantastycznych historii, niewiarygodnych cudów i opisów nieistniejących zwierząt, jednak myliłby się ktoś, kto uznałby dominikańskiego erudytę jedynie za oczytanego gadułę. Jego metoda, porządkująca dane w systematyczny sposób, jest prawdziwie naukowa. Pragnie on udostępnić studentom i profesorom kompendium wiedzy, które mogłoby stać się dobrym punktem wyjścia dla dalszych badań. To dlatego skrupulatnie notuje, u którego autora i w którym dziele znalazł przekazywaną przez siebie wiadomość. Zdaje sobie sprawę, że niektóre historie są nieprawdziwe, ale uważa, że mogą one przecież posłużyć pouczeniu i zbudowaniu czytelnika. Mimo że Wincenty nie przeprowadza krytyki cytowanych przez siebie autorytetów, czasami sam wybór tekstów świadczy o jego intelektualnych preferencjach. Często odwołuje się na przykład do dzieł Arystotelesa — autora, który budził tyleż samo zainteresowania, co podejrzeń ze strony większości kościelnych uczonych.

Zwierciadło natury, z którego pochodzi przedstawiony poniżej fragment o bazyliszku, ma stanowić sumę wiedzy o otaczającym nas świecie. Wincenty zaczyna od góry, to jest od Autora stworzenia. Bóg, tajemnica Trójcy Świętej, chóry anielskie oraz rodzaje demonów zostały opisane w pierwszych księgach dzieła. Potem następuje przegląd elementów świata — minerałów, roślin i zwierząt. Na końcu przedstawiony jest człowiek. Doskonały to przykład średniowiecznego myślenia, któremu obce jest nowożytne oderwanie natury od Boga i bunt nauki wobec wiary. Zarówno dla Wincentego z Beauvais, jak i dla jego współczesnych, świat wyszedł z ręki miłującego Stwórcy i jako taki objawia on Jego istnienie i opatrzność. Widać to w tekście o bazyliszku będącym fragmentem Zwierciadła natury, gdzie po nieco baśniowych opisach w ostatnim zdaniu autor przypomina o Bożej dobroci i opiece nad światem. Taka postawa pozwoliła Wincentemu napisać we wstępie do Zwierciadła nauki, iż studiowanie natury jest jedną z dróg, dzięki której człowiek może podnosić się z upadku grzechu pierworodnego. Dla chrześcijan jego czasów, wśród których nauki „pogańskie” budziły często nieufność i lęk, było to stwierdzenie wielkiej wagi.

Święty Albert Wielki

Urodził się około roku 1200 w małej miejscowości Lauingen w Szwabii. Jego ojciec, drobny szlachcic, pełnił służbę wojskową w armii cesarza Fryderyka II Hohenstaufa i prawdopodobnie przewidział dla syna podobną karierę, skoro — kiedy tylko Albert podrósł — zabrał go ze sobą jako towarzysza swoich wojskowych kampanii. Cesarz spędzał większość czasu w Italii, gdzie pośród nieustannych sporów z papieżem i potyczek z wojskami politycznych przeciwników, starał się umocnić swoją pozycję władcy odnowionego imperium. Być może to właśnie tam, pośród malowniczych krajobrazów Półwyspu Apenińskiego, biwakując w leśnych ostępach lub nad brzegiem ciepłego morza, młody Niemiec zainteresował się obserwowaniem przyrody. Nie chciał pozostać jedynie amatorem i gdy tylko nadarzyła się okazja, porzucił wojenne rzemiosło i rozpoczął studia na uniwersytecie w Padwie, który słynął z wydziałów prawa i medycyny. W roku 1223 do uniwersyteckiego miasta zawitał znany kaznodzieja, dominikanin Jordan z Saksonii. Oryginalność powołania dominikańskiego łączącego pracę apostolską z zamiłowaniem do studiów pociągnęła młodzieńca. Przyczynił się też do tego zapewne osobisty urok i dar przemawiania do studenckiej braci, które charakteryzowały Jordana; fakt, iż obaj byli Niemcami, zbliżał ich jeszcze bardziej. Jordan zostawił nam wspomnienie tego spotkania w jednym z listów adresowanych do swojej serdecznej przyjaciółki, mniszki dominikańskiej z Bolonii, Diany Andalň. Pisał do niej z Padwy w lipcu 1223 roku: „Wstąpiło już dziesięciu [studentów], a między nimi dwóch synów niemieckich hrabiów. Jeden z nich był wysokim urzędnikiem kościelnym, piastował ważne urzędy i miał ogromny majątek. Drugi również posiadał niemałe dochody, a jego szlachetna uroda zdradza szlachetność duszy” 1 W ten sposób dowiadujemy się mimochodem, że Albert był nie tylko inteligentny, szlachetnie urodzony i pobożny, lecz także całkiem przystojny! Mistrz Jordan nie zaniedbywał intelektualnej formacji młodych braci, dlatego też Albert został natychmiast wysłany na dalszą naukę do Kolonii. Spędził tam wiele lat, studiując i wykładając w przyklasztornych szkołach dominikańskich. Jak każdy szanujący się średniowieczny profesor komentował księgę Sentencji paryskiego teologa Piotra Lombarda, zdobywając sobie sławę i gromadząc wokół siebie wielu uczniów. Jeden z nich, młody Włoch, Tomasz z Akwinu, prędko stanie się partnerem intelektualnych poszukiwań mistrza.

Sława Alberta spowodowała, iż w 1240 roku został powołany na jedną z dwóch dominikańskich katedr teologii na uniwersytecie w Paryżu. Tam też po raz pierwszy zaczął poważnie studiować i komentować pisma Arystotelesa, który był dla średniowiecznej nauki prawdziwym odkryciem, pasjonującym i niebezpiecznym zarazem. O ile bowiem doktryna Platona, przepracowana przez greckich i łacińskich Ojców Kościoła, zdawała się współgrać ze światopoglądem chrześcijańskim, o tyle Arystoteles, którego początkowo uważano głównie za mistrza logiki (jego Fizyka i Metafizyka zostały przetłumaczone na łacinę właśnie w czasach Alberta), budził zastrzeżenia. Kościół miał świeżo w pamięci problemy, których przysporzyli mu logicy, usiłujący zastosować dialektyczne reguły do teologii sakramentalnej, jak Berengar z Tours, lub też do komentowania Biblii, jak Piotr Abelard. Poza tym pisma Arystotelesa docierały na łaciński Zachód z komentarzami arabskich filozofów, zwłaszcza Awerroesa, którego interpretacje były obce duchowi chrześcijańskiemu. Albert jednak odnalazł w greckim filozofie prawdziwą bratnią duszę. Oto myśliciel, dla którego świat nie jest tylko odbiciem doskonałych idei, lecz materiałem, który można badać i analizować. Opierając się na realnym doświadczeniu stworzenia, analizując zarówno byt, jak i struktury języka można dojść do odkrycia najgłębszej istoty tego, co istnieje, a stąd dla chrześcijanina już tylko krok do lepszego poznania samego Stwórcy. Świat materialny nie jest pułapką czy zwodniczym majakiem, ale miejscem, w którym objawia się nieskończona mądrość Boga. Swojemu umiłowaniu nauk Arystotelesa Albert pozostanie wierny do końca życia, kiedy to w 1277 roku po raz ostatni przybędzie do Paryża, by bronić tez swojego zmarłego przedwcześnie ucznia, Tomasza, przed oskarżeniami o sprzyjanie awerroistycznym herezjom.

Stagiryta pociągał Alberta znajomością fizjologii, anatomii i zoologii. Dla niemieckiego dominikanina były one prawdziwą pasją. W czasie swych licznych podróży zatrzymywał się często, by obserwować ptaki, zwierzęta i rośliny, a także aby uczyć się od napotkanych rzemieślników tajników ich zawodów i umiejętności. Interesowało go wszystko i wszystko chciał zobaczyć na własne oczy. Metoda eksperymentalna w naukach przyrodniczych miała dla niego podstawowe znaczenie. W jego pismach znajdujemy zdania godne rasowego badacza. Pisał: „W sprawach dotyczących natury eksperyment ma wartość dowodu, gdyż dotyczy zjawisk partykularnych, w stosunku do których nie sposób jest sformułować sylogizm”, lub też: „Eksperymentu nie można wykonać tylko raz, lecz należy go powtarzać we wszelkich możliwych sytuacjach i warunkach” 2 Co ważne, Albert nie poprzestawał jedynie na formułowaniu zasad teorii nauk przyrodniczych, jak współczesny mu franciszkanin Roger Bacon, lecz swoje pomysły starał się za każdym razem sprawdzać i wprowadzać w czyn. Na kartach jego pism znajdziemy wiele opisów eksperymentalnych przedsięwzięć, jak to, kiedy badając liczbę potomstwa orła królewskiego, spuszczał swego asystenta na długiej linie, aby ten mógł zbliżyć się do gniazda zbudowanego w niedostępnych skalnych załomach. Wiedza Alberta była ogromna: mineralogia, zoologia, fizjologia, medycyna, filozofia, teologia. Każdej z tych dziedzin poświęcał czas z jednakowym zaangażowaniem, zapisując wyniki swych badań i przemyśleń w szeregu traktatów i rozpraw. Szybko nadano mu przydomek „Wielki”, który był tyleż wyrazem podziwu, co i niejakiej zazdrości.

Wśród postulatów, które Albert formułuje w dziedzinie nauk przyrodniczych, jeden wydaje się szczególnie ważny: „Nauki przyrodnicze nie mogą zadowolić się przyjmowaniem tego, co powiedzieli inni, lecz same powinny badać przyczyny zjawisk naturalnych” 3 Dla nas takie wymaganie wydaje się oczywiste, lecz musimy pamiętać, iż wypowiedziane zostało w czasach, kiedy autorytet dawnych mistrzów uchodził za najpewniejszą daną we wszelkich naukach. To nieprawda, iż średniowiecze zerwało ze światem antycznym lub że zahamowało na tysiąc lat rozwój europejskiej kultury. Było dokładnie na odwrót. Uczeni średniowiecza pochylili się nad ocalałymi z wojennej pożogi resztkami świata rzymskiego i greckiego (nie zapominając o tradycji żydowskiej i arabskiej) i pieczołowicie zbierali każdy fragment, przepisując starożytne teksty, z pokorą je studiując — świadomi, że mają wiele do nadrobienia. Tak zrodziła się średniowieczna postawa intelektualna, którą można by nazwać „kulturą autorytetu”. Cytaty ze starożytnych pisarzy stały się nie tylko źródłem wiedzy, lecz także narzędziem poszukiwania prawdy oraz ważkim argumentem w dyskusji. Imiona Platona, Arystotelesa, Pliniusza, Izydora z Sewilli, a w teologii Augustyna, Hieronima lub Grzegorza Wielkiego (nie zapominając o Piśmie Świętym — autorytecie nad autorytetami) miały zagwarantować naukowy i poważny charakter wiedzy. Z autorytetami nie wypadało dyskutować, można je było najwyżej komentować lub objaśniać. Naszej epoce, odnoszącej się z niechęcią do wszelkiego rodzaju pewników, łatwo określić podobne zjawisko mianem umysłowego konformizmu bądź lenistwa. Jednak dzisiaj wiemy również, że — po pierwsze — wynikało ono nie z gnuśności, ale z szacunku dla osiągnięć przeszłości, przypominającego respekt, który uczniowie mają wobec swego mistrza. I po drugie dzięki stuleciom owych mozolnych studiów i ciężkiej pracy zbarbaryzowana Europa mogła zapoznać się z literaturą i nauką antyku oraz przyswoić sobie dziedzictwo śródziemnomorskiej kultury. Bez scholastycznego systemu nauczania byłoby to niemożliwe.

Postawa Alberta Wielkiego odznacza się swoistą odwagą intelektualną. Widzimy to dobrze, kiedy czytamy rozdział jego traktatu O zwierzętach poświęcony bazyliszkowi. Już na pierwszy rzut oka widać, że Albert doskonale zna źródła: znajdziemy u niego właściwie te same opinie starożytnych, które w swej encyklopedii przytacza Wincenty z Beauvais. Jednak dominikanin niemiecki idzie o krok dalej. Otóż wierny — nakreślonemu przez nas wyżej — wzorcowi nauki, Albert podchodzi krytycznie do źródeł, z których korzysta. Tam, gdzie jego znajomość rzeczy nie wykracza poza to, co mówią autorytety — powtarza je z szacunkiem. Tam jednak, gdzie jego własna wiedza lub doświadczenie podpowiadają mu inne rozwiązanie, podaje je w wątpliwość, krytykuje lub wprost poprawia. Trzeba mieć odwagę, aby w średniowieczu dyskutować z autorytetem, i trzeba mieć argumenty. Albertowi ich nie brakuje. Śmiało więc wyraża swoje opinie i to nie w imię buntu, sprzeciwu lub innej ideologii, każącej negować opinie przeszłości, lecz w imię rozumności i prawdy.

W tekście o bazyliszku Albert przyjmuje bez sprzeciwu opisy wyglądu bestii (przecież sam jej nie widział!), zwracając tylko uwagę na niewielkie rozbieżności pomiędzy autorami. Jednak kiedy przychodzi do opisu zachowań niebezpiecznego węża, nasz autor staje się krytyczny. Nie przyjmuje więc podania o zabójczych promieniach wychodzących z jego oczu lub śmiercionośnym oddechu gada, lecz tłumaczy to obecnością specjalnego, bardzo rozrzedzonego jadu, który może rozprzestrzeniać się na dużą odległość. Wydaje mu się też nieprawdopodobne, iż spojrzenie człowieka może spowodować śmierć groźnego zwierzęcia. Śmiechu warta jest, w jego ocenie, historia o narodzinach węża z koguciego jaja. Przy okazji, mistrz z Kolonii stara się wyjaśnić nieporozumienie dotyczące hodowli bazyliszka w probówce, które wyniknęło ze złego odczytania pism Hermesa.

Za każdą korektą autorytetu stoi solidna wiedza, lata studiów lub wynik naukowego eksperymentu i zawsze ta sama, pełna zarazem entuzjazmu i pokory, fascynacja stworzeniem. Nic dziwnego zatem, że papież Pius XII w dokumencie Ad Deum z 16 grudnia 1941 roku oddał naukowców całego świata pod specjalną opiekę świętego Alberta. Pośrodku wojennej zawieruchy, kiedy palono książki, zamykano uniwersytety, mordowano wykładowców, a ujarzmionej nauce narzucono jako cel wymyślanie nowych metod masowego zabijania, papież przypomniał postać niemieckiego (sic!) zakonnika z Kolonii, który poświęcił życie studiom i poszukiwaniu prawdy o świecie nie po to, aby go podbić, lecz po to, aby go zrozumieć.

Erudyta i badacz

Może kogoś dziwić, że stawiam obok siebie Wincentego i Alberta. Ci dwaj dominikanie wzajemnie się uzupełniają, pomagając nam lepiej zrozumieć kształt kultury intelektualnej średniowiecza. Do pewnego stopnia nie mogą istnieć jeden bez drugiego. Pierwszy cierpliwie zbiera, porządkuje i zapisuje naukowy dorobek przeszłości. Drugi, zapoznawszy się wpierw dokładnie z opiniami poprzedników, metodą badań i eksperymentów, posuwa się naprzód, w kierunku nowych, nieodkrytych jeszcze obszarów.

Czyż nie jest to program dla nas? Czyż nauka przez wielkie „N” nie rodzi się ze splotu doskonałej znajomości dotychczasowych badań oraz odważnych i metodologicznie uczciwych poszukiwań, wbrew różnym pseudouczonym, którym wydaje się, że naukowe badania i solidna wiedza pojawiły się na świecie dopiero wczoraj? Pochopni badacze, czytając dzieło Wincentego z Beauvais, kiwali z politowaniem głowami, nazywając je ironicznie „największym znanym zbiorem anegdotek”, zupełnie nie rozumiejąc ani istoty tego dzieła, ani jego znaczenia dla rozwoju nauki. Ci sami, napotykając pisma Alberta, natychmiast obdarzali go przydomkiem „renesansowy” lub „nowoczesny”, jakby wyrwanie ze średniowiecznego kontekstu miało być dla niego wyróżnieniem. Tymczasem i Albert, i Wincenty są synami średniowiecza i doskonale odzwierciedlają intelektualną i naukową żywotność tej cywilizacji. Są świadkami harmonii pomiędzy tradycją i postępem, rozumem i wiarą, która została podana w wątpliwość w epoce renesansu, zanegowana w dobie oświecenia, a której my dzisiaj poszukujemy z takim utęsknieniem. Pomyślmy o tym, czytając opisy legendarnego bazyliszka.

1 Cytat za: Jordan z Saksonii, Najdroższej Dianie… Listy do błogosławionej Diany Andalň. Apoftegmaty, przeł. Paweł Krupa OP, W drodze, Poznań 1998, s. 51. W wydaniu tym, kierując się datacją Scheebena, przyjąłem za datę napisania listu rok 1225, jednak nie jest ona jedyną, którą proponują uczeni. Według datacji Altanera, innego wielkiego badacza życia i dzieł Jordana, należy datować ten list właśnie na rok 1223. Jest więc wielce prawdopodobne, iż mowa w nim o Albercie. Zob. Beati Jordani de Saxonia epistulae, wyd. Angelus Walz OP, Roma 1951, s. IX.
2 Cytat za: Serafino Dezani, S. Alberto Magno: L’osservazione e l’esperimento, w: „Angelicum” 21/1944, s. 45.
3 Dezani, jw., s. 45.

Uczony i bestia, pojedynek na spojrzenia
Paweł Krupa OP

urodzony 4 lipca 1965 r. w Żyrardowie – dominikanin, doktor teologii, historyk mediewista, studiował w Krakowie, Paryżu i Rzymie, charyzmatyczny kaznodzieja, rekolekcjonista, dyrektor Instytutu Tomistycznego w Warszawie (2010-2016), od 2020 roku dziekana dekanatu północnego...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze