USG dziecka
fot. Kelly Sikkema / UNSPLASH
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 opinie
Wyczyść

W kazaniach potrafimy pięknie mówić, że do spowiedzi nie przychodzi się do księdza, tylko do Pana Jezusa. A gdy ktoś przychodzi się otworzyć, podzielić bólem związanym ze stratą dziecka, to Jezus miłosierny, za pośrednictwem kapłana, daje w pysk zbolałemu człowiekowi.

Do moich pierwszych spotkań z osobami, które doświadczyły straty dziecka, dochodziło głównie w sakramencie spowiedzi. Kobiety mówiły wtedy o swoim bólu, o pogubieniu, o nieumiejętności odnalezienia się po stracie. Dopiero jednak półtoraroczne zaangażowanie w posługę na portalu poronienie.pl pozwoliło mi głębiej wniknąć w problem.

O jego istnieniu dowiedziałem się od studentki położnictwa związanej z prowadzonym przeze mnie duszpasterstwem akademickim. Założono go, by wspierać rodziców po stracie dziecka, pomóc im w przeżyciu żałoby, w radzeniu sobie z procedurami szpitalnymi czy prawnymi związanymi z pogrzebem. Jeden z działów strony został zatytułowany „Ksiądz”. Czytelnik ma w nim znaleźć odpowiedzi na pytania teologiczne i duchowe rodzące się w kontaktach osieroconych rodziców z Kościołem czy z Panem Bogiem.

Młode kobiety, które założyły tę stronę, zaproponowały mi udział w forum internetowym. Opowiadały, że trudno im było znaleźć księdza, który podjąłby się tego zadania. Przekonały mnie bolesnym argumentem, że księża potrafią pięknie mówić o życiu od poczęcia w kontekście obrony życia nienarodzonych i aborcji, jednak gdy chodziło o poronienie, o stratę poczętego życia, to problem przestaje ich interesować. W trakcie mojej współpracy z portalem niejednokrotnie trafiali do mnie osieroceni rodzice, którzy cytowali raniące ich słowa kapłanów. Niektórzy duszpasterze mówili im, że nic się nie stało, żeby nie przesadzali, nie histeryzowali. Podejrzewam, że niektórzy zlekceważyli problem, bo nie byli świadomi, jak wielkim krzyżem może być dla matki i ojca strata dziecka. Część kapłanów odwracała się bezradnie, bo nie wiedziała, jak pomóc rodzicom po stracie.

Bardzo by mi zależało, by wśród duchownych powszechniejsza była świadomość, czym jest samoistne poronienie oraz jak duszpasterz powinien się zachować, by pomóc rodzicom dotkniętym taką tragedią.

Jakich błędów nie popełniać

Na początku nie wiedziałem, jak się odnaleźć na forum internetowym. Trudno wszak odpowiedzieć na pytania, które zadają ludzie w takiej sytuacji: „Dlaczego?”, „Dlaczego ja?”, „Gdzie był Pan Bóg?”, „Dlaczego Bóg zabrał mi dziecko?”. Próbowałem usprawiedliwiać Pana Boga. Często jednak musiałem przyznać, że nie znam odpowiedzi na te pytania. Potem zrozumiałem, że nie chodzi o teologiczne wymądrzanie się, ale o bycie człowiekiem, o towarzyszenie, wpieranie modlitwą. Kobiety szukały przede wszystkim zrozumienia, kogoś, kto przyjmie ich ból, kto z nimi będzie. Tym kimś miał być ksiądz. Nie chciały jednak już tego, co niejednokrotnie słyszały zza kratek konfesjonału, że „Bóg wie, co jest lepsze”, „Taka była wola nieba”, „Bóg wiedział, co robi, zabierając ci dziecko”, „Nie panikuj, będzie następne”, „Dobrze, że nie zabiłaś”. Takie wypowiedzi budowały obraz Boga okrutnego, który daje i odbiera, bawi się człowiekiem. Tym bardziej kobiety te nie chciały natrafić na kapłana niedoinformowanego, który pomyli samoistne poronienie z aborcją (bo i tak się czasami niestety zdarza) i powie kilka ostrych słów.

Ksiądz siedzący w konfesjonale musi zawsze pamiętać, że czasem ludzie przychodzą nie tylko po to, by wyznać swoje grzechy, ale żeby opowiedzieć o bólu. I gdy zaczynają opisywać swoje przeżycia, nie chcą, by ktoś zamknął im usta słowami: „Krótko i konkretnie. Grzechy proszę”. W kazaniach potrafimy pięknie mówić, że do spowiedzi nie przychodzi się do księdza, tylko do Pana Jezusa. A gdy ktoś przychodzi się otworzyć, podzielić bólem związanym ze stratą dziecka, to Jezus miłosierny, za pośrednictwem kapłana, daje w pysk zbolałemu człowiekowi. Kapłan musi mieć czas, by wysłuchać człowieka, być gotowy w konfesjonale stworzyć przestrzeń dla wypłakania cierpienia.

Do przykrych sytuacji dochodzi również w czasie kolędy. Podczas rozmów z rodzicami, którzy stracili dziecko niejednokrotnie wysłuchiwałem, jak to ksiądz przychodził do nich do domu, patrzył w kartotekę i mówił: „Siedem lat po ślubie i dzieci nie macie? Co to jest? Wygodnictwo?”. A gdy małżonkowie odpowiadali: „My już trójkę dzieci straciliśmy w wyniku poronienia. Bardzo chcemy mieć dziecko”, duszpasterz odwracał się na pięcie i odchodził. Ksiądz nie powinien się koncentrować na kartotece parafialnej, tylko słuchać ludzi. Wizyta duszpasterska to nie inspekcja Najwyższej Izby Kontroli. Ksiądz nie przychodzi popieniądze, tylko posłuchać ludzi, dowiedzieć się, czego od niego oczekują w danym momencie ich życia. Ważne jest również, by duszpasterz, spotykając się z ludźmi, nie osądzał ich po trzech zdaniach wypowiedzi, by nie patrzył na nich w perspektywie ideologii, którą nosi w tyle głowy – jeśli głosimy cywilizację życia, to ludzie powinni mieć więcej dzieci.

Te bolesne przykłady pokazują, jak łatwo można zranić ludzi nieopatrznym słowem, jak ważne jest, by kapłan rozumiał sytuację i w imieniu Pana Boga i Kościoła potrafił wyciągnąć rękę i być z tymi ludźmi w cierpieniu.

Sakrament pojednania

Mówiąc tu o poronieniu, mówimy o obojgu rodzicach, ale w konfesjonale kapłan częściej będzie miał do czynienia z kobietami, które bardziej przeżywają stratę dziecka, bo doświadczają jej konkretnie, fizycznie. W takiej sytuacji rodzi się w nich poczucie winy potęgowane przez najbliższych, mamę czy teściową, które drążą temat: „Na pewno coś dźwigałaś”, „Na pewno źle się odżywiałaś”. Straszna jest sytuacja, gdy kobieta, która czekała na dziecko, cieszyła się jego poczęciem, jest obciążana odpowiedzialnością za jego śmierć. W niej samej rodzi się poczucie winy, bo w życiu jest wiele sytuacji, które teoretycznie mogły być przyczyną poronienia: „Może niepotrzebnie szłam po schodach, a nie jechałam windą”, „Może za długo siedziałam wieczorem, zamiast pójść spać”, „Może niepotrzebnie stałam w kolejce”. Kobiety przewijają w pamięci film i wychwytują momenty, które mogły spowodować śmierć dziecka. Jeśli takie myśli są wzmacniane przez rodzinę, to kobietę dręczą wyrzuty sumienia i czasem trafia do konfesjonału, by się wyspowiadać z tego, że spowodowała śmierć swego dziecka. Zadaniem księdza jest wtedy spokojnie tłumaczyć, że poronienie, poza skrajnymi wypadkami, spowodowane jest zupełnie innymi przyczynami. Powinien on starać się uspokoić kobietę, pokazać, że jeśli ona tego dziecko chciała i je kochała, to nie powinna szukać odpowiedzialności w sobie.

Innym typem penitentek po poronieniu są kobiety, które zaczynają stawiać pytania wypływające z wizji Boga mściwego: „Za co Pan Bóg mnie ukarał?”. Pojawia się wtedy sekwencja: „Miałam stosunki przedmałżeńskie”, „Nie chodzę do kościoła”, „Nie byłam dawno u spowiedzi”, „Nie przyjęłam księdza po kolędzie”. Te kobiety szukają przyczyn poronienia nie tyle w swoim postępowaniu bezpośrednio poprzedzającym dramat, ile w swoich dawnych i obecnych grzechach, którymi mogły się narazić Panu Bogu. W ekstremalnych sytuacjach, do których należy poronienie, sypie się dziecinna religijność, wyrażona w przekonaniu, że jeśli będę dobra, to Bóg mi będzie pomagał, a jeśli będę zła, to Bóg mnie ukarze. Na gruzach takich przekonań może się pojawić wiara dojrzalsza. Stawia ona pytania o prawdziwy obraz Boga. Staram się Go wtedy pokazać w Jezusie Chrystusie, który jest z nami w cierpieniu i samotności, w bólu i śmierci. Wiele osób odkrywa wtedy Boga, który współcierpi z człowiekiem, zamiast takiego, który trzyma dżojstik i jednych uśmierca, a innych ożywia, jednym przeszkadza, a innym pomaga.

Wreszcie trzecim typem reakcji jest agresja lub odrzucenie. Kobiety po poronieniu oskarżają Boga o sadyzm, bluźnią przeciw Niemu, odwracają się od Niego. Czasami mówią, że już nie potrafią się modlić. Próbują nawet wejść do kościoła, ale coś zatrzymuje je w progu. Starają się modlić tak, jak dotychczas, pacierzem, w jakiś sformalizowany sposób. Próbują się w relacji do Boga zachowywać tak, jakby nic się w życiu nie wydarzyło. Tymczasem ich serce chce się modlić buntem, krzykiem, nawet przekleństwami. Chce wołać do Boga: „Dlaczego? Gdzie byłeś, gdy moje dziecko umierało?”. Daję wtedy za przykład słowa Pana Jezusa z krzyża: „Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił”, bo to jest najlepsza modlitwa w tej sytuacji. Kapłan powinien pomóc tym osobom odkryć, że można się na Boga gniewać, że można mieć do Niego pretensje, że można Mu powiedzieć, że się czuje przez Niego zapomnianym. Czasem jako przykład modlitwy daję takim osobom psalmy, które odzwierciedlają sytuację opuszczenia. Odkrycie takiego zupełnie nowego rodzaju modlitwy wielu osobom pomaga i stopniowo jednają się z Bogiem.

Dysonans między małżonkami

Kobiety często czują się osamotnione w przeżywaniu bólu. Wynika to częściowo z przekonania, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze, że ma być twardzielem, a częściowo z różnic między mężczyzną a kobietą. Mąż pełen dobrej woli chce oderwać żonę od ponurych myśli, zabrać ją do kina, na imprezę, by już nie rozpamiętywała straty, by zajęła się czymś innym. Mówi jej o następnym dziecku, o przyszłości, o perspektywie. W takiej sytuacji wydaje się, że on idzie do przodu, a ona zostaje w bólu sama. Mężczyzna chce załatwić sprawę po męsku: zrozumieć, nazwać, wyjaśnić, uporać się z problemem, a kobieta czuje się niezrozumiana, niekochana i ma do niego straszny żal. Byłem świadkiem, jak związki małżeńskie czy partnerskie, po doświadczeniu straty, się rozpadały. Kobieta mówiła: „Już nie jestem w stanie żyć pod jednym dachem z mężczyzną, który mnie zostawił, gdy najbardziej go potrzebowałam”. To było dla niej trudne doświadczenie, bo nie dosyć, że straciła dziecko, to czuła, że traci więź z mężczyzną swojego życia. Kobieta nie potrzebuje tłumaczenia, ale przytulenia, współczucia, towarzyszenia w bólu. Tymczasem dla mężczyzny trwanie w bezradności jest trudniejsze do udźwignięcia. W takiej sytuacji rodziców mogą podzielić oskarżenia: „Ty jesteś zimny! Ciebie nic nie rusza!” ze strony kobiety oraz „Ty jesteś histeryczką” ze strony męża.

Zadaniem duszpasterza, zwłaszcza jeśli znał wcześniej małżeństwo, które straciło dziecko, jest uwrażliwianie mężów, ojców poronionych dzieci, jak powinni się zachować, wyjaśnienie co może czuć kobieta, i sugerowanie postawy współczucia. Tłumaczę mężom, by przyjęli swoją żonę jako kobietę, a nie wymagali od niej męskiego przeżywania poronienia, wykazania się twardością, męstwem i bohaterstwem. Kobiecie trzeba pozwolić na wypłakanie się, na żałobę, na wspominanie. Tylko w ten sposób odnajdzie ona spokój. Mężczyzna musi zrozumieć, że kobieta to nie gieroj z radzieckich filmów albo superman z amerykańskich – wszyscy do niego strzelają, a on idzie dalej. Mężczyznom trudno pojąć, co dla kobiety znaczy stracić dziecko, które nosiła w sobie. Mężczyzna jest wierny swojej żonie, słuchając, co ona przeżywa, a niekoniecznie rozumiejąc jej przeżycia.

Jednocześnie warto, by ksiądz mówił kobiecie, zwłaszcza gdy nie zna jej męża, że twarda postawa mężczyzny nie jest znakiem lekceważenia, ale męskiego, nieporadnego podejścia do sprawy. Dobrze będzie, jeśli mężczyzna pozwoli sobie na łzy. Niedawno byłem na pogrzebie Michałka, który umarł w 20 tygodniu ciąży. To była druga strata tego małżeństwa. Widziałem, jak tata płakał. Bardziej niż mama. To był męski, piękny płacz. Szliśmy przez cmentarz. Wieźliśmy trumienkę na wózku. To była drewniana skrzyneczka pomalowana farbkami. Tata zmarłego dziecka mówił: „Namalowałem dla Michałka samolot, ciuchcię, domek, drzewko, samochód”. Zauważyłem: „Ładny ten samochód”, a on odpowiedział: „Saab. Diesel”. To było wzruszające, że ojciec przez łzy potrafił czule mówić o swoim synku, zrobić coś dla niego – wymalować drewnianą trumienkę żywymi kolorami. Był to jednak jeden z niewielu facetów, który potrafił ze łzami żegnać się ze swoim dzieckiem. Mężczyźni przeżywają zwykle stratę w milczeniu, w samotności, w oddaleniu. Czasami bardzo boleśnie, ale nie dają sobie prawa do rozklejenia się. Na zewnątrz pokazują się jako twardziele: nie widać po nich smutku, nie chcą rozmawiać o dziecku, pokrywają płacz aktywnością. Wtedy kobieta myśli, że ta strata zupełnie nie poruszyła ojca dziecka, że go nie kochał, że pewnie jej też nie kocha. Choć to nieprawda, to kobieta nie ma szans się tego dowiedzieć. Warto uświadamiać kobietom specyfikę męskiej postawy, a mężów namawiać do tego, by nie bali się powiedzieć żonie o swoim bólu, o swoich przeżyciach, bo to paradoksalnie może być dla niej wsparciem. Ksiądz ma szansę pomóc małżonkom przeżywać stratę razem. Dziecko było z nich, więc niech świadomi różnic między sobą, razem przeżywają żałobę po nim. Ten czas dobrze przeżyty może ich jeszcze bardziej do siebie zbliżyć.

Nie chcemy już mieć dzieci

Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by zrozumieć, dlaczego kobieta, która raz czy kilka razy straciła dziecko, boi się nie tyle kolejnej ciąży, ile kolejnej straty. Konsekwencją tej obawy jest niekiedy problem związany ze współżyciem małżeńskim, który pociąga za sobą sprawę stosowania antykoncepcji. Spotkałem się z sytuacjami, w których lęk kobiety był tak silny, że odmawiała ona mężowi kontaktów seksualnych. Ksiądz powinien rozumieć, co się dzieje z kobietą w takim położeniu. Jeśli w imię wierności zasadom mówiącym, że antykoncepcja jest grzechem, a odmawianie współżycia jest niedopełnianiem powinności małżeńskiej, ksiądz potraktuje kobietę po poronieniu jak grzesznicę, która nie postanawia poprawy, nie chce się nawrócić, to tylko pogłębi jej cierpienie. Brakuje mi w paragrafach Katechizmu Kościoła Katolickiego dotyczących czystości małżeńskiej zapisu, który pojawia się przy kwestii masturbacji. Masturbacja jest grzechem, ale „niedojrzałość uczuciowa, nabyte nawyki, stany lękowe lub inne czynniki psychiczne czy społeczne mogą zmniejszyć, a nawet zredukować do minimum winę moralną”. Są księża, którzy powiedzą, że masturbacja jest zawsze grzechem ciężkim, nawet jeśli w człowieku jest dużo niedojrzałości, lęku, nerwicy czy innych czynników. Marzy mi się zapis mówiący, że antykoncepcja jest niezgodna z Bożym zamysłem, ale że są sytuacje w życiu małżeńskim, które sprawiają, iż nie można wszystkich wkładać do jednego worka i tak samo oceniać. Jeśli przywołujemy argument, że antykoncepcja jest zamknięciem na życie, wykluczeniem świętości aktu prokreacyjnego, to przypisywanie takiej postawy kobietom, które tęsknią za nowym życiem, które przeżyły kilkakrotnie śmierć swoich dzieci, jest absurdalną pomyłką. Jak tu można mówić o zamknięciu na życie, o mentalności antyprokreacyjnej? Jeśli małżeństwo przeżywa kryzys spowodowany kilkukrotnym poronieniem, jeśli kobieta lęka się kolejnej straty i potrzebuje terapii, to czy należy stawiać twarde wymagania, skazać małżonków na rezygnację ze współżycia i jeszcze bardziej osłabić więź między nimi? Mówienie w tym wypadku, że to grzech, jest nieludzkie. Prawo jest dla człowieka, a nie człowiek dla prawa. Jeśli będziemy stróżami prawa nawet za cenę osłabienia więzi małżeńskiej, to przyjmiemy postawę faryzeuszów. Duszpasterz czy spowiednik powinien na takie małżeństwo popatrzeć całościowo i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy małżonkowie wykluczają albo lekceważą zamysł Boga, czy też w danym momencie są na takim etapie, że idealne rozwiązania są niemożliwe do realizacji. Jeśli ksiądz będzie bezwzględnie egzekwował prawo, to weźmie na swoje sumienie fakt, że małżonkowie, których nie stać na wstrzemięźliwość, przestaną się spowiadać, korzystać z sakramentów, odejdą od Kościoła albo obrażą się na Pana Boga. Będzie im towarzyszyć przekonanie, że nie tylko karze ich życie, bo stracili dziecko, ale jeszcze Kościół najpierw nakłada na nich „ciężary nie do uniesienia”, a potem ich potępia.

Pogrzeb i wieczne zbawienie dziecka

Jeszcze dziś można usłyszeć o pokropku. Płakać się chce, jeśli się pomyśli, że zadaniem księdza po stracie dziecka ma być jedynie pokropienie trumny święconą wodą, tak jak się kropi podczas pogrzebu lampki czy kwiaty. W przeszłości księża nie chodzili na pogrzeby dzieci, które zmarły w wyniku poronienia lub umarły w łonie matki. W obecnej sytuacji prawnej możliwe jest zabranie ciała dziecka ze szpitala i urządzenie pogrzebu, niezależnie od długości trwania ciąży czy wagi dziecka. Niestety, czasami w szpitalu trzeba walczyć o to z lekarzami, powołującymi się na przepisy. Według nich rozróżnia się płód od dziecka, w zależności od tego, czy poronienie nastąpiło przed 22 tygodniem ciąży czy po nim. Niezależnie od tego stricte medycznego rozróżnienia rodzice wszystkich dzieci zmarłych podczas ciąży mają prawo do odebrania ciała dziecka i uzyskania aktu urodzenia z adnotacją o zgonie. Ksiądz powinien zdawać sobie sprawę, jak ważne dla rodziców jest istnienie grobu dziecka, miejsca, gdzie można wypłakać ból, zapalić świeczkę, pomodlić się – przeżyć żałobę. Bardzo trudnym doświadczeniem jest bowiem dla kobiet fakt, że była ciąża, było dziecko, była radość i nagle nie ma po nich śladu. Ta pustka może przeszkadzać w przeżywaniu straty, a jeszcze bardziej w przeżywaniu macierzyństwa. Bywa, że mamy czy teściowe pytają: „Kiedy wreszcie będę babcią?”. Nie przyjmują do wiadomości, że są babciami, tyle że wnuki umarły. Zaświadczenie ze szpitala, karta zgonu, grób przekonują, że matka jest matką, ojciec ojcem, a babcia babcią. Skoro zgodnie z prawem państwowym szpital wystawia zaświadczenie, że dziecko urodziło się martwe, wystawiana jest karta zgonu, istnieje zapis w urzędzie stanu cywilnego, to mamy formalne potwierdzenie istnienia człowieka. Dziecko zaistniało w ewidencji ludności, a nie tylko w subiektywnym odczuciu matki, która czuje z nim duchową łączność. Jeśli poronienie następuje na bardzo wczesnym etapie ciąży, rodzice mogą zgłosić w ciągu trzech dni jego urodzenie w szpitalu lub u właściwego lekarza. Wystawia się wtedy nie akt zgonu, tylko akt urodzenia, a w uwagach się zaznacza, że dziecko urodziło się martwe. Taki dokument jest podstawą do pochowania dziecka na cmentarzu.

Niestety, formalne, prawne pozwolenia nie zapobiegają sytuacjom, w których rodzice spotykają się z niezrozumieniem czy ignorancją kapłanów. Za tymi urzędowymi dokumentami nie nadąża czasem mentalność kapłańska, a przecież powinno być odwrotnie. Zdarza się, że duszpasterz odmawia pogrzebu. Gdy walczymy o prawo do życia od poczęcia w kontekście aborcji, to podkreślamy godność każdego dziecka. Jest to tym boleśniejsze, że Konferencja Episkopatu Polski udzieliła zgody na pogrzeby dzieci zmarłych przed chrztem w wypadku, gdy rodzice chcieli je ochrzcić, a Kongregacja Doktryny Wiary w instrukcji Donum vitae określiła, że „zwłoki embrionów lub płodów ludzkich, pochodzące z dobrowolnych przerwań ciąży czy też nie, powinny być uszanowane tak jak zwłoki innych istot ludzkich”. Kapłan ma zatem obowiązek odprawić pogrzeb dziecku poronionemu zgodnie z rytuałem pogrzebowym, towarzyszyć mu w ostatniej drodze, być z osieroconymi rodzicami. Nie wolno ograniczyć się do pospiesznego pokropienia czy zrobienia znaku krzyża nad trumną.

Pojawia się czasem pytanie o dalszy los dzieci, które zmarły bez chrztu w łonie matki. Przekazy katechetyczne utwierdziły w nas myślenie, że dziecko nieochrzczone nie może być zbawione, że dzieci, które zmarły w wyniku poronienia, znikają. Na szczęście Międzynarodowa Komisja Teologiczna ogłosiła, że dzieci zmarłe bez chrztu mogą być zbawione. Osobiście mówię rodzicom coś więcej. Bóg kocha dzieci zmarłe bez chrztu bardziej niż my wszyscy razem wzięci. Są one w sercu Boga i On się o nie zatroszczy. O Pana Boga nie musimy się martwić. On pragnie dobra tych aniołków bardziej niż ktokolwiek na ziemi. Pan Jezus oddał życie za każdego i każde dziecko jest mu drogie, i żadne z nich nie zostanie utracone. Matki to czują, ale chcą to usłyszeć od kapłana. Można mówić rodzicom, że jeśli dziecko, które umarło w łonie matki, miało być w zamyśle rodziców ochrzczone po urodzeniu, to ono już przed urodzeniem było katechumenem na mocy pragnienia i postanowienia chrztu przez rodziców.

Matki mają poczucie łączności duchowej ze swoimi dziećmi. Dawniej, gdy nie mieliśmy takiej teologicznej świadomości losu dzieci zmarłych przed narodzeniem, to one miały świadomość życia swoich dzieci, wiedziały, że te dzieci nie zniknęły w jakimś limbus puerorum. Czasem ta świadomość była przeniknięta nadzieją na spotkanie. Nawet gdy kazano im się pogodzić ze stratą, to one pamiętały. Dlatego doradzam nadanie imienia zmarłemu dziecku, nawet wtedy, gdy jego płci nie udało się ustalić. To ważne nie tylko dla rodziców, ale i dla rodzeństwa dziecka, że nasz synek czy córeczka, braciszek czy siostrzyczka, Krzyś czy Ania jest aniołkiem w niebie. Wtedy jest pełna rodzina.

Czasem mówię rodzicom, że mają skarb w niebie, że mają tam swojego orędownika, który czuwa nad nimi. Niektórzy rodzice tak to właśnie przeżywają. Proszą zmarłe dziecko o wstawiennictwo, modlą się, utrzymując więź z nadzieją na spotkanie w wieczności. Czasem cytuję Ewangelię „Pozwólcie przychodzić dzieciom do Mnie” i mówię o Jezusie, który w niebie przytula te dzieci, kładzie na nie ręce i je błogosławi. A skoro dzieci są tak blisko Boga, to mogą być potężnymi orędownikami dla swoich rodziców.

Nadzieja zbawienia dziecka zmarłego przed urodzeniem bez chrztu prowadzi czasem na drugi kraniec niewłaściwych zachowań księży. Słyszałem opowieść rodziców, którym ksiądz odmówił odprawienia Mszy za dziecko, mówiąc, że w tym wypadku nie ma takiej potrzeby. Rodzice odeszli zdezorientowani, bo ksiądz nie wytłumaczył dokładnie, dlaczego nie chce jej odprawić. Oczywiście nie ma potrzeby oczyszczenia z grzechów, bo dziecko umarło niewinne, nic złego w życiu nie zrobiło. Mówienie w takiej sytuacji o grzechu pierworodnym, który zamyka nieochrzczonym dzieciom drogę do Boga, jest wielkim nieporozumieniem. Grzech pierworodny, to nie klątwa rzucona przez Pana Boga, ale to wszystko, co dziedziczymy, przychodząc na świat, konsekwencje zła uczynionego przez poprzednie pokolenia. To wszystko utrudnia nam dojrzewanie do pełni człowieczeństwa i dlatego potrzebujemy łaski i pomocy Jezusa. Wszystkie te maleństwa odeszły z tego świata, zanim rozpoczęło się ich zmaganie z patologią ludzkiego świata. Dlatego możemy spokojnie je powierzać Panu Bogu. Jeśli możemy modlić się o pogodę, o dobre żniwa, o deszcz dla roślin, to dlaczego nie możemy się modlić za zmarłego człowieka? Za trawę możemy się modlić, a za dziecko nie możemy? Msza może być odprawiona w intencji pocieszenia rodziców w żałobie. Im jest potrzebne, by złożyć w ręce Boga swoje dziecko. A Pan Bóg wysłuchuje nasze modlitwy lepiej, niż nam się wydaje.

* * *

Byłem i jeszcze trochę jestem w Warszawie samozwańczym duszpasterzem rodziców po stracie. Dwa lata temu, w dzień dziecka utraconego, 15 października, odprawiałem razem z rodzinami zmarłych dzieci na Powązkach Mszę, modliliśmy się przy grobach dzieci, czasami prowadzę pogrzeby tych dzieci, rozmawiam z rodzicami, ale to nie jest moje główne zajęcie. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na wszystkie prośby o pomoc. Potrzeba zatem, by każdy ksiądz miał świadomość problemów, które pociąga za sobą poronienie, wrażliwość i umiejętność podejścia do ludzi po stracie. Może warto pomyśleć w parafiach o duszpasterstwach, grupach wsparcia, w których załamani rodzice znajdą pomoc ze strony rodziców mających doświadczenie straty już za sobą. Najważniejszym zadaniem księdza jest jednak dawać nadzieję. To może zrobić każdy duszpasterz, jeśli będzie miał czas dla ludzi i ich wysłucha. Nadzieja płynie z tego, że kapłan, który reprezentuje Chrystusa, będzie ludzki, tak jak On był ludzki, będzie się wzruszał, płakał, pocieszał, przygarniał, będzie z ludźmi. Przed rozpaczą chroni kontakt, ludzka relacja.

wysłuchał Paweł Kozacki OP

Skarb w niebie
Marcin Mogielski

były dominikanin....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze