Prawda o sobie
Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 opinie
Wyczyść

Poczucie winy, żal za grzechy to nie tylko przeżycia emocjonalne. To również zaangażowanie świadomości i zdolność do samooceny.

Maciej Mazurek: Spowiedź jest coraz częściej postrzegana w oderwaniu od kontekstu religijnego, metafizycznego. Świadczy o tym choćby to, że zestawia się ją z psychoterapią. Jest ksiądz jednocześnie psychoterapeutą i spowiednikiem. Czy uprawnione jest takie zestawienie?

ks. Dariusz Larus: Trudno mi sobie wyobrazić spowiedź świętą oderwaną od religijnego kontekstu. To nie jest możliwe. Zdarza się niekiedy, że ludzie, przystępując do niej, szukają głównie ulgi i sposobu uwolnienia się od poczucia winy. Na tym mocniej się koncentrują. Chcą zrzucić z siebie „balast” grzechów – i to może być takie psychoterapeutyczne i „odbarczające” – ale nie tylko o to chodzi w spowiedzi świętej. Nie chodzi o ulżenie sobie. Współczesne społeczności oferują ludziom naprawdę niezliczone sposoby radzenia sobie z trudnościami wynikającymi ze strachu, rozpaczy, choroby. Nie trzeba iść do spowiedzi, by uzyskać adekwatną pomoc. Mamy różnego rodzaju poradnictwa, grupy wsparcia, gabinety psychoterapeutyczne i psychiatryczne. Spowiedź naprawdę nie jest tu jedynym rozwiązaniem. Ona ma swój własny, unikatowy charakter. W Katechizmie Kościoła katolickiego czytamy między innymi, że Jezus „jako lekarz naszych dusz i ciał, który odpuścił grzechy paralitykowi i przywrócił mu zdrowie ciała, chciał, by Kościół mocą Ducha Świętego kontynuował Jego dzieło uzdrawiania i zbawiania” (1421). W sakramencie pokuty i pojednania chodzi o odpuszczenie grzechów i pojednanie z Bogiem. To jest najważniejsze. Psychoterapeuta nie zajmuje się wybaczaniem. Nie odwołuje się do wyższej istoty, do Boga, ale do samoświadomości i sumienia. Kształtuje świadomość pacjenta oraz odpowiedzialność za własne czyny i za konsekwencje z nich wynikające. Nie wdaje się w ocenianie, a tym bardziej wybaczanie.

Ale przyzna ksiądz, że żyjemy w społeczeństwie terapeutycznym. Oferuje się nam różnego rodzaju terapie. Ta sfera usług psychologicznych jest bardzo rozbudowana, a to dowodzi złego samopoczucia wielu z nas. Moda na psychoterapię dotyczy przede wszystkim klasy średniej. Jest też takie przekonanie, że psychoterapeuta zajął miejsce księdza, bo oferuje większą skuteczność w uzyskaniu dobrego samopoczucia.

Żyjemy w społeczeństwie technologicznym, skomputeryzowanym. Wiele się zmieniło i zmienia. Świat nie jest taki, jak kilkadziesiąt lat temu. Wystarczy spojrzeć na rozwój i możliwości współczesnej medycyny. Psychoterapia jest także jedną z wielu prężnie rozwijających się form leczenia. Dlaczego nie mielibyśmy korzystać z tego, co służy zdrowiu? Nie od dziś wiemy, że zmiany cywilizacyjne i tempo życia powodują rozwój tzw. chorób cywilizacyjnych: cukrzycy, nadciśnienia tętniczego, niedokrwiennej choroby serca. Wiele chorób somatycznych ma podłoże psychiczne. Obecnie na świecie około 400 mln ludzi choruje na różnego rodzaju natręctwa, 340 mln cierpi na depresję, około 290 mln na zaburzenia psychiczne uwarunkowane alkoholem, a 45 mln cierpi na schizofrenię.

Psychoterapia jest dziś nie tylko modna, ale przede wszystkim konieczna i to wcale nie dla lepszego samopoczucia, ale dla zdrowia. Ulgę w cierpieniu niekiedy można uzyskać dość szybko, ale konstruktywną zmianę już niekoniecznie szybko i niekoniecznie łatwo.

Z psychoterapii korzystają jednak nie tylko osoby chore czy zaburzone psychicznie. Ludzie poszukują bardziej pozytywnego nastawienia do siebie, chcą się rozwijać, mieć poczucie wewnętrznej autonomii, większe kompetencje społeczne, bardziej satysfakcjonujące relacje z innymi. Dążą do bardziej adekwatnego, niezniekształconego postrzegania siebie i rzeczywistości. Psychoterapia może być również miejscem dla ludzi niezaburzonych, zdrowszych, którzy korzystają z usług terapeutów w celu optymalizacji życia, rozwoju. To à propos mody.

Gdzie kończy się rola psychoterapeuty, a zaczyna rola spowiednika? Zakładamy, że psychoterapia to sfera wiedzy naukowej, a rolą księdza, metaforycznie rzecz ujmując, jest pośrednictwo w działaniu łaski.

Ksiądz nie tylko metaforycznie jest pośredniczącym w przekazywaniu łaski. On rzeczywiście jest tym, który na mocy święceń otrzymał mandat jednania ludzi z Bogiem. Ksiądz działa w osobie Jezusa Chrystusa i Jego mocą. Najpierw pierwszy wśród apostołów, Piotr, usłyszał od Jezusa: „Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16,19). Później zadanie to Jezus powierzył pozostałym Apostołom (por. Mt 18,18), aby wieczorem w dniu Zmartwychwstania znowu do tego wrócić, nadając tej władzy rzeczywistą moc przez wylanie Ducha Świętego: „Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,23). Dzięki temu posłannictwu najpierw Apostołowie, a potem ich następcy w posłudze kapłańskiej mogą wypowiadać zgodnie z prawdą: „I ja odpuszczam Tobie grzechy…”. Tego w psychoterapii nie ma.

A co z rolami psychoterapeuty i spowiednika?

Nie potrafię powiedzieć, gdzie się kończy jedna, a gdzie zaczyna druga. Nie widzę tego tak sekwencyjnie – raczej przestrzennie. Obie te rzeczywistości funkcjonują obok siebie, komplementarnie. Każda z nich to inna historia, inna ścieżka w służbie życiu.

Często się zdarza, że ksiądz wchodzi w rolę psychoterapeuty. Co pozwala się zorientować, że z taką sytuacją mamy do czynienia?

Rozumiem, że chodzi panu o spowiedź i ewentualną wymienność czy mieszanie się ról podczas sprawowania tego sakramentu, tym bardziej w moim przypadku, księdza, a jednocześnie psychoterapeuty. Otóż, jeśli spowiadam, to spowiadam. Nie jestem wówczas terapeutą i nie afiszuję się z tym. Spowiedź nie jest spotkaniem terapeutycznym, choć ma takie elementy i pokusa może się pojawić. Trzeba być jednak świadomym, jakim się językiem w danym momencie rozmawia z człowiekiem i jaki jest kontekst spotkania: konfesjonał czy gabinet. Poza tym ludzie, nawet jeśli przychodzą do księdza psychologa czy księdza psychoterapeuty, często werbalizują, o jaką pomoc im chodzi, duchową czy psychologiczną. Jeśli nie, to sam to jasno ustawiam. Nie spowiadam osób, z którymi jestem w procesie terapeutycznym, i nie podejmuję się terapii z osobami, które spowiadam lub którym towarzyszę w kierownictwie duchowym. Albo, albo.

Gdy mowa o kierownictwie duchowym, to witamy w świecie filozofii starożytnej.

I Ojców Pustyni.

Psychologizacja życia odebrała grzechowi ciężar. Grzech to w najlepszym razie zaburzenie. Jeśli postępuję źle, to z powodów niezależnych ode mnie. Bo to jakaś trauma rodzinna, warunki. Nie ja jestem winny, tylko zawsze jakieś siły zewnętrzne. Samousprawiedliwienie staje się zasadą życia wewnętrznego, bo właśnie psychologia zawłaszcza to, co kiedyś należało do moralności i religii.

Nie przypisywałbym psychologii aż tak negatywnej roli w dekonstruowaniu rozumienia pojęcia grzechu. Problem w moim przekonaniu jest o wiele szerszy. Nie dotyczy tylko psychologizacji życia. Świat zachodni tkwi w materializmie praktycznym. Dowodzi tego konsumpcyjny styl życia, z naczelną kategorią dobrobytu. Nie są tu mile widziane (słyszane) takie pojęcia, jak: cierpienie, ból, umartwienie, wyrzeczenie, ofiara. Im większy dobrobyt, im wyższy poziom rozwoju technologicznego, tym większa eliminacja tych pojęć. Skoro dobrobyt jest najważniejszy, skoro stanowi antidotum na cierpienie, ból czy brak czegoś, to nie ma także wystarczających racji do mówienia o żalu czy grzechu. Nie bez znaczenia jest tu wpływ filozofii, zwłaszcza egzystencjalnej w jej wersji ateistycznej, eliminującej wszelką transcendencję metafizyczną, a tym samym, pozytywną relację człowieka z Bogiem. Jeżeli człowiek istnieje tylko dla samego siebie, jeśli sam dla siebie jest jedynym odnośnikiem i skoro poza doczesnością nic nie ma, nie ma też żadnej ogólnej etyki rozstrzygającej, jak człowiek ma żyć, to nie pozostaje nic innego, jak tylko sprowadzenie wszystkiego do czysto ludzkich wymiarów życia z próbą interpretowania grzechu w kategoriach psychologicznych, a nie teologicznych.

Wspomniał pan o obecnych w człowieku skłonnościach do samousprawiedliwiania własnych czynów i zrzucania odpowiedzialności na okoliczności. Ciekawe jest, że wtedy, gdy coś zawalimy – szukamy winnych poza sobą, na zewnątrz, a gdy osiągniemy sukces, gdy coś nam się uda – chełpimy się, że to nasza własna zasługa i że to my sami za tym stoimy, a nie ktoś lub coś. Bardzo lubię opowiadanie mówiące o bogatym kupcu, który napisał list do pewnego Starca. Czytamy w nim: „Ojcze, moja służąca odeszła ode mnie i teraz przyjaciele zalecają mi przyjęcie w jej miejsce dziewczyny ze wsi. Co mi radzisz? Czy mam ją przyjąć do pracy, czy nie? Tak – odparł starzec – przyjmij ją. Minęło trochę czasu i kupiec znów napisał do Starca. Ojcze, pozwól mi ją zwolnić, bo to diabeł wcielony! Odkąd jest w domu, znam tylko wściekłość i szaleństwo, już nie panuję nad sobą. Wtedy Starzec odpisał: Nie wyrzucaj jej! Ona jest aniołem, którego Bóg ci zesłał, abyś ujrzał, ile złości kryło się w Tobie. Twoja poprzednia służąca nie potrafiłaby ci tego nigdy pokazać”.

To bardzo wyrafinowane ćwiczenie duchowe!

Prawdziwe. Bóg przychodzi do nas na różne sposoby. Przez ludzi, których określamy mianem trudnych również. Święty Doroteusz z Gazy pisał: „Zdarza się, że komuś się wydaje, że trwa w spokoju i skupieniu, ale gdy mu brat powie przykre słowo, oburza się i uważa, że się w tej sytuacji uniósł słusznie. Twierdzi, że gdyby ten brat nie przyszedł, nie odezwał się i nie zdenerwował go, nie musiałby zgrzeszyć. A to jest błąd – takie myślenie. Czyż ten, kto się do niego odezwał, zasiał w nim namiętność? On ujawnił namiętność, która już w nim była, żeby z nią, jeśli zechce, walczył. Taki człowiek podobny jest do zepsutego bochenka, który z zewnątrz jeszcze wygląda pięknie, ale niech go tylko kto przełamie, ukazuje się jego wewnętrzna zgnilizna. Tak i on trwał – jak mu się wydawało – w pokoju, ale wewnątrz miał namiętność, o której nie wiedział. Na jedno słowo swego brata zaraz ukazał na zewnątrz tę ukrytą w sobie zgniliznę. Jeśli więc chce doznać miłosierdzia, niech pokutuje, niech się oczyszcza, niech robi postępy i niech wie, że raczej dziękować winien tamtemu bratu, który stał się dla niego narzędziem takiej korzyści”. Proszę zauważyć, że to, o czym teraz mówimy, spójne jest z psychologicznym punktem widzenia. Ludzie zdrowi psychicznie biorą odpowiedzialność za uczucia i działania, zaś zaburzeni obwiniają innych. Zewnętrzne wydarzenia nie mają siły sprawczej, by zmusić nas, byśmy czuli to, co czujemy, lub robili to, co robimy.

Ale naturalny dla człowieka jest przecież mechanizm wyparcia. Zdolność do produkowania całego arsenału zaprzeczeń, zahamowań, zakłamań, półprawd jest nieskończona. Tu jest ta sfera demoniczna, którą Jung nazwał cieniem. Przygotowanie do spowiedzi, rachunek sumienia zmusza do zagłębienia się w siebie. Jak nie zbłądzić w tym gąszczu? Żyjemy w czasach irracjonalnych, antyintelektualnych, a spowiedź to działalność intelektualna, dlatego też chyba jest nielubiana, bo nie rozumie się jej sensu?

Wypieranie, zaprzeczanie to mechanizmy obronne. One chronią człowieka przed tym, co dla niego za trudne w danym momencie, czego nie potrafi udźwignąć. Mechanizmy obronne niekiedy pomagają utrzymać się przy życiu, chronią je, a niekiedy blokują, nie dając możliwości posmakowania czegoś więcej, czegoś bardziej. Na tym polega ich raz pozytywna, a raz negatywna rola. Intelektualnie zdajemy sobie sprawę, że prawda nas wyzwoli, ale w konkretnym doświadczeniu niekiedy zmykamy przed nią, gdzie pieprz rośnie. Dla nas, chrześcijan, tą prawdą jest Jezus i należałoby ją pisać z dużej litery. Prawda jest Osobą. Jeżeli boimy się prawdy, boimy się Boga. Człowiek jest powołany do „bardziej” i do „więcej”. Posługując się metaforą światła i ciemności, można powiedzieć, że uciekanie od prawdy jest jak chodzenie w ciemności. Ciemność wyolbrzymia… wyolbrzymia lęki, kłamstwa i żale. A prawda jest taka, że są one bardziej cieniami niż rzeczywistością. W mroku wydają się większe. Kiedy do miejsc, w których te lęki w nas żyją, zaczyna docierać światło, zaczynamy widzieć je takie, jakie one są. Realnie.

Zagłębienie się w siebie niesie pewne niebezpieczeństwo. Łatwo pomylić rachunek sumienia z „ciemnym samouwielbieniem”. Czy można czerpać przyjemność z takiego psychologicznego rozważania własnej głębi podczas wglądu?

Zanurzanie się w sobie, samodzielne reflektowanie, może się ograniczyć do treści bezpiecznych, które człowiek sam chce podjąć, unikając jednocześnie tych, które są lub mogą się okazać dla niego niewygodne. Łatwo wtedy o samouwielbienie. W rachunku sumienia chodzi o przyglądanie się sobie przez pryzmat Bożego Słowa. O przyglądanie się Bogu! O dostrojenie swojego życia do Jezusa Chrystusa i Jego Ewangelii. Tu nie człowiek jest punktem odniesienia. Kiedy jesteśmy na koncercie, zauważymy, że zanim on się rozpocznie, poszczególne instrumenty strojone są według jednego, wspólnego, podstawowego tonu. Podobnie jest w życiu człowieka wierzącego. Podejmując się rachunku sumienia, decyduje się on w pewnym sensie słuchać Bożego „kamertonu” i dostroić swoje życie do Bożego akordu wiary, nadziei i miłości. To dostrajanie wiąże się nie tylko z analizowaniem tego, co było nie tak w codzienności. Rachunek sumienia to też zobaczenie tego, co dobre. To sposób szukania Boga.

Goethe zauważył, że jeżeli człowiek nadmiernie zacznie przyglądać się sobie, zgłębiać siebie, musi dojść do przekonania, że jest chory. Obserwując swoich współczesnych, prorokował, że za sto lat Europa zamieni się w szpital psychiatryczny. Czy w tym stwierdzeniu nie została nazwana przypadkiem, tylko inaczej, intuicja grzechu pierworodnego?

Nie wiem, co miał na myśli Goethe, wypowiadając te słowa. Może chodziło mu o to, że w rozwoju cywilizacji są obecne tendencje, które oddalając człowieka od Boga, odbierają mu poczucie sensu, wartości i popychają w kierunku coraz większego zagubienia i niemocy. Poszerzająca się i pogłębiająca zarazem świadomość siebie prowadzi w kierunku pokory, zwłaszcza jeśli jest ona czyniona z odniesieniem do Boga. Wspomniał pan Goethego. Mnie przypominają się Antypamiętniki André Malraux, w których autor wspomina wiejskiego księdza, dziesiątki lat słuchającego spowiedzi, który na koniec tak podsumowuje to, czego się dowiedział o ludzkiej naturze: „Przede wszystkim ludzie są znacznie bardziej nieszczęśliwi, niż się myśli […] Poza tym, w gruncie rzeczy, nie ma ludzi dorosłych”.

Punktem wyjścia do rachunku sumienia przed spowiedzią powinna być świadomość, że człowiek jest wobec Boga bytem marnym, przygodnym, taka platońsko-stoicka „meditatio mortis”, która jest aktywnym tłem dla ujawnienia się tej relacji?

Człowiek w oczach Boga nigdy nie jest marny. Punktem wyjścia do rachunku sumienia powinno być pragnienie znalezienia się na nowo blisko Boga. Spowiedź to sposób na pogłębienie relacji z Bogiem, a nie samobiczowanie.

Ponieważ psychologizacja przeżyć wprowadza zamęt językowy, istotne wydaje się na przykład rozróżnienie poczucia winy i żalu za grzechy. Jaka jest między nimi relacja?

Poczucie winy można rozumieć jako poczucie niegodziwości, które powstaje wtedy, gdy człowiek postępuje niezgodnie z przyjętym przez siebie systemem wartości. Żal dotyczy doznanej straty (ja coś straciłem) albo wyrządzonej komuś krzywdy (ja coś komuś uczyniłem) – a to też jest strata. Strata i ból. Warto wspomnieć, że nie każde poczucie winy wyraża prawdziwy żal za grzechy i nie każde otwiera na miłosierdzie Boga. Poczucie winy, żal za grzechy to nie tylko przeżycia emocjonalne. To również zaangażowanie świadomości i zdolność do samooceny.

Mówi się w Kościele o żalu doskonałym i niedoskonałym. Co to za rozróżnienie i po co jest potrzebne, czy żal nie może wystarczyć sam z siebie?

Żal żalowi nie równy. Można żałować jakiegoś czynu, np. z powodu poniesionych strat materialnych, utraty dobrego imienia, doświadczonego cierpienia, szkód na zdrowiu. Taki żal nie jest jeszcze żalem religijnym. Nie należy go jednak traktować po macoszemu, bo jego obecność może naprowadzić człowieka na zdecydowanie głębszą refleksję o konsekwencjach własnych decyzji. O żalu religijnym, żalu za grzechy, mówimy, gdy człowiek przeżywa go w relacji do Boga. Syn marnotrawny z Ewangelii wg św. Łukasza stwierdza: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i względem Ciebie” (15,18). Jakość żalu mierzy się jakością doświadczanego bólu, a ból zależy od głębi naszej więzi z Trójjedynym Bogiem. Katechizm Kościoła katolickiego definiuje żal za grzechy jako „ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości” (1451). Jeżeli relacja człowieka z Bogiem opiera się bardziej na lęku niż na miłości, wówczas jego żal koncentruje go na nim samym. Taki żal nazywamy żalem niedoskonałym (żalem ze strachu). Proszę dobrze zrozumieć. To nie jest żal nieautentyczny czy nieprawdziwy. On jest jak najbardziej prawdziwy, ale jeszcze niedoskonały. Im bardziej człowiek skoncentrowany jest na lęku o siebie, na własnej poprawności, poczuciu zagrożenia, tym bardziej żal jest/będzie niedoskonały. Doskonalenie się żalu za grzechy dokonuje się wraz z doskonaleniem się miłości do Boga. Kiedy wzrasta świadomość, jak bardzo swoim grzechem zraniłem dobrego Boga i jak bardzo okazałem się niewdzięczny wobec Obdarowującego mnie, żal staje się żalem z miłości, żalem doskonałym.

Przygotowanie duszy do spowiedzi wymaga twardej uczciwości wobec samego siebie. Bóg jest miłosierny. Czasami chyba lepiej, gdy człowiek nie rozpoznaje pełnej prawdy o sobie?

Nie wiem, czy twardej uczciwości. Określiłbym ją raczej mianem pięknej uczciwości. Poznanie prawdy wyzwala. Wspominałem już o tym, że prawda jest Osobą. Prawda to Jezus. Na jakimś etapie rozwoju ktoś faktycznie może nie być gotowy, aby zobaczyć i usłyszeć coś więcej o sobie. Prawda czyni człowieka wolnym. Prawda podawana i przeżywana w miłości uwalnia. A Bóg jest również Miłością. Bardzo lubię zdanie wypowiedziane przez jednego z Ojców Pustyni Ewagriusza z Pontu: „Jeśli chcesz poznać Boga, naucz się wpierw poznawać samego siebie”. Uczciwość czyni życie prostszym, a na pewno piękniejszym.

Prawda o sobie
ks. Dariusz Larus

urodzony w 1972 r. – ksiądz diecezji gnieźnieńskiej, teolog, psycholog, psychoterapeuta, biegły sądowy w Gnieźnieńskim Trybunale Metropolitalnym, duszpasterz gnieźnieńskiego Centrum Edukacyjno-Formacyjnego, duszpasterz do pomocy ofiarom wykorzystania seksualnego, ich rodzino...

Prawda o sobie
Maciej Mazurek

urodzony w 1963 r. – malarz, poeta, krytyk sztuki, krytyk literacki, publicysta, absolwent polonistyki i historii na UAM w Poznaniu....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze