Spowiedź bez końca. O grzechu, pokucie i nowym życiu
Coraz częściej spotkać można w konfesjonale ludzi, którzy przyszli do spowiedzi powodowani emocjonalnym impulsem – rozmowa z nimi pozbawia złudzeń, że są oni wierzącymi katolikami.
Od czasu do czasu spowiednik musi odmówić rozgrzeszenia. Nie jest to łatwe: człowiek, który przychodzi do spowiedzi, jest najczęściej przekonany, że odejdzie w stanie łaski uświęcającej i będzie mógł przystąpić do komunii; spowiednik siada do konfesjonału, by szafować Bożym miłosierdziem, a nie po to, by go odmawiać. A jednak…
Gdy opowiadam o takim doświadczeniu, pada czasem pytanie: „Jakich grzechów musi się dopuścić się człowiek, żeby ksiądz nie mógł dać mu rozgrzeszenia?”. Nie o ciężar grzechów tutaj jednak chodzi, ale o sposób podejścia do sakramentu pojednania. Nawet bowiem jeśli ktoś popełni grzech zastrzeżony, czyli taki, który odpuszczać ma prawo specjalny penitencjarz, biskup lub nawet papież, to rozgrzeszenia się nie odmawia – przesuwa się je tylko czasie. Spowiednik zwraca się wtedy do odpowiedniej instancji, określa, o jaki grzech chodzi oraz wskazuje, czy penitent spełnił warunki spowiedzi. Gdy otrzymuje zgodę na odpuszczenie grzechu oraz określoną pokutę, może udzielić rozgrzeszenia.
Kiedy zatem spowiednik musi go odmówić i nic więcej już w tej kwestii nie jest w stanie zmienić?
Poprawy nie będzie
Jednym z powodów, które każą spowiednikowi stwierdzić, że człowiek nie jest gotowy do pojednania z Bogiem, jest brak spełnienia któregoś z istotnych warunków dobrej spowiedzi. Najczęściej chodzi o brak postanowienia poprawy. W odniesieniu do pozostałych warunków, nawet jeśli spowiednik uzna, że któryś z nich nie został należycie spełniony przez penitenta, może bez trudu temu zaradzić. Gdy ktoś wpada do konfesjonału pod wpływem emocjonalnego impulsu, bez żadnego rachunku sumienia, kapłan może poprosić takiego człowieka, by przez kilka minut przygotował się do sakramentu i wrócił do konfesjonału. Może też taki rachunek przeprowadzić razem z penitentem. Podobnie jest z wyznaniem grzechów. Ktoś może mieć kłopoty z ich sformułowaniem, ale i tu pomocna okazuje się spokojna rozmowa. Jeśli ktoś stwierdza, że brakuje mu żalu za grzechy, pomóc może najczęściej wytłumaczenie, że nie chodzi o emocjonalne przeżycie, ale o świadomość, że czyn człowieka zerwał więź z Bogiem, i uznanie tego za stratę. Z kolei zadośćuczynienie i wypełnienie pokuty dokonuje się po odejściu od konfesjonału, więc w żaden sposób nie wpływa na decyzję o udzieleniu rozgrzeszenia lub odmówieniu go.
Jeśli jednak ktoś wyznaje grzech, bo ma świadomość, że złamane zostało któreś z przykazań, ale jednocześnie deklaruje, że w tej kwestii nie ma zamiaru nic zmienić, spowiednik staje przed trudną decyzją. Zdarza się, że taka deklaracja oznacza jedynie brak wiary w to, że komuś uda się zerwać z konkretnym grzechem. Wówczas spowiednik musi wyjaśnić, że nie chodzi o gwarancję poprawy, ale o podjęcie wysiłku zmierzającego do wyeliminowania jakiegoś zła. Problem rozgrzeszenia przestaje istnieć. Dla ważności spowiedzi nie ma bowiem znaczenia, czy ten wysiłek zaowocuje stuprocentową skutecznością czy też podczas następnej spowiedzi ktoś będzie musiał wyznać, że grzeszył jeszcze intensywniej niż wcześniej. Ważna jest wola, decyzja, by z grzechem walczyć. Inaczej to wygląda, gdy ktoś rozumie powyższą różnicę i mimo to deklaruje, że będzie trwał w grzechu. Spowiednik może tłumaczyć, zachęcać, przekonywać, jest jednak bezradny, jeśli człowiek nie ma zamiaru podjąć próby zlikwidowania grzechu. Najczęściej zdarza się to w wypadku grzechów dotyczących VI przykazania. Ktoś się na przykład spowiada, że zamieszkał z partnerem albo podjął współżycie seksualne przed ślubem i nie ma zamiaru tego zmieniać. Zdradza współmałżonka i nie wyobraża sobie, by mógł przerwać romans pozamałżeński. Ktoś spowiada się z oglądania pornografii, ale odmawia wyrzucenia pism pornograficznych, które są u niego w domu.
Żeby nie ograniczać się do grzechów erotycznych napiszę, że zdarzało mi się napotkać brak postanowienia poprawy dotyczący kradzieży (nadal będę nielegalnie korzystał z kradzionego prądu, nielegalnego oprogramowania, ściąganych z internetu filmów czy muzyki), kłamstwa (przecież to nikomu nie szkodzi, to dla dobra drugiego człowieka), czy odnoszenia się do Boga (przychodzę na mszę co kilka lat, ale jestem dobrym człowiekiem, więc po co mi Kościół?).
Impuls to za mało
Ksiądz zmuszony jest odmówić rozgrzeszenia także wtedy, gdy penitent nie wierzy w moc sakramentu. Coraz częściej spotkać można w konfesjonale ludzi, którzy przyszli do spowiedzi powodowani emocjonalnym impulsem, ale rozmowa z nimi pozbawia złudzeń, że są oni wierzącymi katolikami. Dlaczego więc przychodzą? Bo komuś umarła babcia, która zawsze namawiała do spowiedzi, i teraz, po jej śmierci, czuje się do tego zobowiązany. Ktoś inny ma być rodzicem chrzestnym czy świadkiem na ślubie. Czyjeś dziecko przystępuje do Pierwszej Komunii świętej, więc chciałby w pełni uczestniczyć we mszy św. Kogoś dotknęło nieszczęście i po wielu latach przypomina sobie o Kościele i możliwości szukania pomocy u Boga. Czy nie są to wystarczające przyczyny, by ucieszyć się odnalezieniem zagubionej owcy i przyjąć ją z radością do wspólnoty eucharystycznej? Otóż do owocnego przyjęcia sakramentu potrzebna jest wiara, że jest on widzialnym znakiem Bożej łaski. A opisani przeze mnie ludzie – choć nadal czują się katolikami – nie mają już nic wspólnego z Jezusem Chrystusem. Tak dawno byli w Kościele, że podstawowe prawdy wiary, takie jak te, że Bóg jest jeden w Trzech Osobach, że Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem, że istnieje ktoś taki jak Duch Święty, są dla nich zaskoczeniem. Niektórzy wprost wyznają swoją niewiarę i mówią, że nie wierzą, iż Bóg stał się człowiekiem. Zdarza się za to, że wierzą w energie kosmiczne, reinkarnację, wędrówkę dusz czy moc talizmanów. Pytam wówczas, co świadczy o tym, że są chrześcijanami, co przemawia za tym, że należą do Kościoła katolickiego, z którego posługi mają zamiar skorzystać? Najczęściej słyszę wtedy, że wierzą w Boga i nie są złymi ludźmi. – A co cię odróżnia od żyda czy muzułmanina, którzy też wierzą w Boga, a wielu z nich jest bardzo dobrymi ludźmi? – pytam. – Zostałem wychowany w tradycji chrześcijańskiej i chcę uczynić zadość tradycji, która każe przystąpić z takiej czy innej okazji do Komunii – słyszę w odpowiedzi. – A co cię odróżnia od zdeklarowanego ateisty, który również mówi, że jest dobrym człowiekiem? – pytam dalej, próbując odnaleźć choć jeden punkt zaczepienia. Można tłumaczyć, rozmawiać, wyjaśniać, dokopywać się okruchów wiary. Czasem jednak wszystkie te próby zawodzą – przy konfesjonale klęczy człowiek, który nie jest katolikiem, bo nie wierzy w Boga, który objawił się w Jezusie Chrystusie, a sakramenty traktuje jako czysto ludzki rytuał. Trzeba mu odmówić udzielenia rozgrzeszenia.
Istnieje wreszcie trzecia grupa ludzi, którzy nie mogą otrzymać rozgrzeszenia. To ci, którzy trwają w grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Od razu trzeba jednak zastrzec, że jeśli ktoś określi, że grzeszył w przeszłości przeciwko Duchowi Świętemu, teraz jednak zrozumiał błąd i odcina się od niego, może otrzymać rozgrzeszenie. Jeśli jednak trwa w postawie, która czyni go sędzią Bożego miłosierdzia – może przebaczenie przyjąć bądź nie, a jeśli tak, to tylko na określonych przez siebie warunkach – zamyka się wówczas na działanie Miłości Boga. Czyni to nie przez swoją słabość i podatność na pokusy, ale przez swoją pychę i brak skruchy. Jeśli zatem spowiednik rozezna, że ktoś grzeszy, licząc zuchwale na miłosierdzie Boże (zgrzeszę, bo i tak pójdę do spowiedzi); rozpacza albo wątpi w miłosierdzie Boże (Bóg nie przebaczy mi moich wielkich grzechów); sprzeciwia się uznanej prawdzie chrześcijańskiej (świadomie i z pełnym zrozumieniem); zazdrości bliźniemu łaski Bożej (przypadek króla miernoty Salieriego z „Amadeusza” Miloša Formana); ma zatwardziałe serce wobec zbawiennych napomnień (mimo wielokrotnych rozmów i wezwań do nawrócenia i tak decyduje się na trwanie w grzechu); aż do śmierci odkłada pokutę i nawrócenie (gdy będę stary, to zdążę się nachodzić do kościoła), to nie może udzielić rozgrzeszenia.
Będę na ciebie czekał
Spowiednik, który odmawia rozgrzeszenia, powinien zrobić to z maksymalną delikatnością i taktem, a jednocześnie wskazać, jakie warunki musi spełnić penitent, by otrzymał rozgrzeszenie. Może na przykład tłumaczyć, że trudno uznać za autentyczną spowiedź, w czasie której ktoś z jednej strony przeprasza Boga za konkretny czyn, a z drugiej deklaruje, że nadal będzie żył tak, jak do tej pory. Przypomina to wszak sytuację, gdy ktoś przychodzi do przyjaciela i przeprasza, że mu coś ukradł, ale jednocześnie deklaruje, że jutro uczyni dokładnie to samo.
Z doświadczenia wiem, że różne są postawy ludzi w sytuacji, gdy spowiednik uświadomi im, że odmowa rozgrzeszenia staje się faktem. Jedni wylewają na spowiednika swoją frustrację i uważają, że to jedynie jego głupota lub konserwatyzm stwarza im trudności. Inni przyjmują decyzję ze zrozumieniem – odchodzą od konfesjonału ze świadomością, że coś ważnego tracą. Między tymi dwiema grupami mieści się całe spektrum pośrednich postaw. Co pozostaje spowiednikowi, który zostaje w pustym konfesjonale, bo człowiek odszedł bez rozgrzeszenia? Chyba tylko modlić się za tego nieszczęsnego penitenta, licząc, że Boża łaska przyprowadzi go kiedyś do sakramentu pojednania.
Oceń