Wpisy i notatki w kalendarzu. Słowa, pod którymi kryją się najprzeróżniejsze spotkania, aktywności, podróże. Hasła, które w chwili zapisywania były jedynie niezbyt określoną przyszłością, a teraz mienią się feerią przeżytych już uczuć i doznanych wrażeń. Imiona, a każde z nich to inna twarz, inna historia, inne spotkanie. To wszystko nitki, z jakich utkany był ten rok, kamyczki tegorocznej (jeszcze) życiowej mozaiki. Ale przecież Ktoś te nitki splótł, Ktoś te kamyczki ułożył. Dlatego ten niemal do końca wypełniony kalendarz to nie tylko lapidarny zapis wydarzeń kolejnego roku życia. To tekst natchniony, manuskrypt – utrwalony nie na pergaminie, lecz na ekranie telefonu – opisujący subtelny, ale wyraźny sposób, w jaki Pan Bóg mnie prowadził. Bo przecież to, co się wydarzyło, w minimalnym tylko zakresie zależało ode mnie. To, że dane mi było uczestniczyć w takich właśnie wydarzeniach, spotkać tych właśnie ludzi, doświadczyć takich przeżyć, to nie jest coś, co mogłem sobie zaplanować. To zostało mi dane niezależnie ode mnie. A przecież naznaczyło mnie i już to noszę w sobie. Mogło mnie spotkać coś zupełnie innego, ale Ktoś sprawił, że spotkało mnie właśnie to. Dlatego zapisany kalendarz to jest tekst religijny, biblijny niemal i dlatego godny, by nad nim medytować.
Medytacji z kalendarzem nauczył nas w nowicjacie nasz Magister. Dobrze pamiętam, że kiedy kończył się odległy 1982 rok (jego ostatnie trzy miesiące były pierws
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń