„Nie tyle teoria, ile raczej teorie ewolucji”

„Nie tyle teoria, ile raczej teorie ewolucji”

Oferta specjalna -25%

Wiara i teologia

0 opinie
Wyczyść

Zastanawiam się dość często, jak pogodzić ze sobą dwa opisy: biblijny opis stworzenia człowieka (z jego elementami: „raj — grzech pierworodny — wygnanie z raju”) oraz naukowy opis ewolucji człowieka. Konsekwencje bowiem nieprzystawania w moim umyśle obydwu tych opisów są szkodliwe dla mojej wiary i mojego postrzegania Pana Boga.

W tym, co wiem z przekazu popularnonaukowego na temat historii Ziemi i historii życia na niej, nie znajduję niestety przestrzeni dla istnienia raju. Nie mogę poukładać sobie sensownie w głowie, czym była doskonała bezgrzeszność człowieka i doskonała harmonia z Bogiem — ta sprzed popełnienia grzechu pierworodnego. Ilekroć bowiem sięgam za pomocą wyobraźni daleko w głąb ludzkich dziejów, zawsze widzę taki obraz: prymitywny hominid żyjący w hordach, podlegający nieubłaganym prawom okrutnej natury (choroby, drapieżniki, pasożyty, klęski żywiołowe, nieustanna, niekiedy mordercza krzątanina zabezpieczająca przed głodem), odseparowany świeżo powstałą samoświadomością od świata przyrody, ale odczuwający z nim organiczną więź, podlegający silnym instynktom, przelewający krew w walkach plemiennych — a przy tym z wolna, bardzo mozolnie, tworzący zręby kultury materialnej i duchowej.

I choćbym nie wiem jak się wysilał, nie mogę nijak pogodzić tego obrazu z biblijnym rajem. Nie wiem w ogóle, od czego zacząć przy tworzeniu takiego obrazu raju, który nie urągałby temu, co wiem na temat dziejów Ziemi i dziejów człowieka. Jak go wpisać w obraz, który nakreśliłem powyżej? Jest to fundamentalne pytanie, ponieważ właśnie w raju człowiek popełnił grzech pierworodny — i przez to został z raju wygnany. To przecież właśnie ta biblijna historia upadku pierwszych rodziców jest uzasadnieniem stwierdzenia naszej wiary: „Bóg śmierci nie uczynił”. Są to słowa, które bardzo mocno łagodzą egzystencjalny ból wynikający z naszej śmiertelności, jak również bardzo konkretny ból pojawiający się u ludzi po stracie kochanej osoby. Ale czy są one prawdziwe?

W moim rozumowaniu nasuwa się obraz taki (z góry przepraszam za dosadność sformułowań, przytaczam je tylko po to, by lepiej opisać swój problem): Bóg wszystko zaplanował właśnie tak, jak jest, ze śmiercią i ogromną podatnością człowieka na grzech włącznie. Już przecież na miliony lat przed człowiekiem zwierzęta rodziły się i ginęły, także chorowały na raka (potwierdzają to skamieliny) — i przez to cierpiały. Drapieżniki pożerają swoje ofiary od chyba pięciuset milionów lat, jeśli nie więcej. Cierpienie, strach, ból, śmierć — wszystko to nie przyszło na świat wraz z grzechem pierworodnym, to było obecne dużo, dużo wcześniej. A wraz z pojawieniem się człowieka stało się też jego udziałem. Lęk przed cierpieniem, niedolą, niedostatkiem, świadomość ograniczoności zasobów niezbędnych do życia, niepewność jutra — między innymi to właśnie popychało i ciągle popycha ludzi do robienia rzeczy, których się potem wstydzą (albo i nawet nie wstydzą).

Jak więc wyglądał ten raj, w którym tak nie było? Gdzie i kiedy człowiek żył bez strachu przed żywiołami, niezagrożony głodem, nielękający się o byt swój i tych, których kocha? Jak konkretnie mogło wyglądać harmonijne porozumienie człowieka ze Stwórcą? I złamanie tego porozumienia? Jeśli raj naprawdę istniał, jeśli w historii człowieka można rzeczywiście odnotować jakiś — choćby krótki — etap, w którym nie było ani śmierci, ani nie znano poczucia egzystencjalnego bezsensu, to tenże raj musiał przecież istnieć w czasie i przestrzeni. Musiał mieć konkretną formę, ta jego cecha konstytutywna, jego „rajskość” musiała się konkretnie, na wiele sposobów, przejawiać. Na wiele sposobów krańcowo innych od tej doli niedoli człowieka, którą w kilku słowach nakreśliłem powyżej. I to jest właśnie mój problem. Mój obraz raju jest tak krańcowo różny od tego, co w świetle przekazu badaczy realnie działo się na Ziemi, że mój umysł go odrzuca, ilekroć zaczynam o nim myśleć.

Bardzo chciałbym wierzyć, że to nasze ziemskie wygnanie jest konsekwencją złej woli i głupoty konkretnych ludzi i że nie figurowało w planie Bożym. Ale jak to zrobić, jak patrzeć na ten przekaz biblijny, by uznać, także rozumem, a nie tylko sercem, że jest prawdziwy? Z tym problemem borykam się już dość długo i nauczyłem się z nim żyć. Nie jest to więc pytanie, które domaga się pilnej odpowiedzi. Zastanawiam się zresztą, czy zadowalająca odpowiedź na nie w ogóle jest możliwa.

Chciałbym jeszcze tylko jedno zaznaczyć: znając historię zbawienia, wiem i rozumiem, czym była i jest odkupieńcza ofiara Jezusa Chrystusa. Widzę w niej przeogromną, przekraczającą wyobrażenie, miłość Boga do ludzi i niedościgniony przejaw Bożej pokory. Fakt, że dla ludzi Bóg pozwolił się poddać oszalałemu złu, że dał się tak niewyobrażalnie poniżyć i że tak bardzo solidaryzuje się z wszystkimi tymi, którzy cierpią, jest dla mnie argumentem ponad wszelką wątpliwość uwiarygodniającym to, w co my, chrześcijanie, wierzymy. Nie zmienia to jednak faktu, że mam problem z tym, co opisałem powyżej.

To, co wydaje się najważniejsze w podniesionym przez Pana pytaniu, przedstawiłem w tekście Czy raj istniał naprawdę? Znaleźć go można w Internecie, a ponadto wydrukowany jest w mojej książce Pytania nieobojętne, a później jeszcze w książce Tajemnice Biblii. Tutaj ograniczę się do jednego tylko dopowiedzenia, które jednak wydaje się ogromnie ważne.

Otóż raj polegał na tym, że — jak wyjaśnia Katechizm Kościoła Katolickiego, 374 — „człowiek nie tylko został stworzony jako dobry, lecz także ukonstytuowany w przyjaźni ze swoim Stwórcą oraz w harmonii z sobą samym i otaczającym go stworzeniem”. Słowem, rośliny i zwierzęta sytuacja ta ogarniała jedynie pośrednio, w ich relacjach z ludźmi.

Byłoby więc mitologizowaniem raju wyobrażanie sobie sielanki, w której przed upadkiem człowieka nie było drapieżników, a w świecie zwierząt nie było w ogóle chorób ani bólu, strachu ani śmierci. „Nieracjonalnie jest sądzić — uczył święty Tomasz (Suma teologiczna, 1 q. 96 a. 1 ad 2) — jakoby zwierzęta, obecnie dzikie i drapieżne, były wówczas przyjazne nie tylko człowiekowi, ale również innym zwierzętom. Grzech człowieka nie zmienił przecież natury zwierząt, toteż takie zwierzęta, jak na przykład lwy czy sokoły, dla których obecnie jest czymś naturalnym żywić się mięsem innych zwierząt, również wówczas nie żywiły się bynajmniej gałązkami ani trawą”.

Byłoby też mitologizowaniem przypisywać ewolucji te szczególne przymioty, którymi cieszył się człowiek przed upadkiem — to, że „nie miał ani umierać, ani cierpieć, wewnętrzną harmonię osoby ludzkiej, harmonię między mężczyzną i kobietą, a wreszcie harmonię między pierwszą parą i całym stworzeniem” (Katechizm, 376). Na całe wieki przed Darwinem, kiedy teoria ewolucji ludziom nawet się nie śniła, w Kościele nazywano te szczególne przymioty „darami pozanaturalnymi” — aby podkreślić, że nie były one immanentnymi cechami ludzkiego ciała, ale były owocem tej, dla nas wręcz niewyobrażalnej zażyłości z Bogiem, którą się cieszyli nasi prarodzice.

Jak powyższe wyjaśnienie ma się do teorii ewolucji? Szukając odpowiedzi na to pytanie, odwołam się do przemyśleń Jana Pawła II, które przedstawił on 22 października 1996 roku w swoim przemówieniu do członków Papieskiej Akademii Nauk. „Nowe zdobycze nauki — mówił wtedy Papież — każą nam uznać, że teoria ewolucji jest czymś więcej niż hipotezą. Zwraca uwagę fakt, że teoria ta zyskiwała stopniowo coraz większe uznanie naukowców w związku z kolejnymi odkryciami dokonywanymi w różnych dziedzinach nauki. Zbieżność wyników niezależnych badań — bynajmniej niezamierzona i nieprowokowana — sama w sobie stanowi znaczący argument na poparcie tej teorii”.

Jednak teoria — kontynuował Papież swój wykład — to zawsze coś więcej niż fakty. „Teoria jest konstrukcją metanaukową, odrębną od rezultatów obserwacji, ale zgodną z nimi. Dzięki teorii można połączyć w całość pewien zbiór niezależnych od siebie danych i faktów i wyjaśnić je w ramach jednolitej interpretacji. Teoria okazuje się słuszna w takiej mierze, w jakiej pozwala się zweryfikować; jest nieustannie oceniana w świetle faktów; kiedy przestaje uwzględniać fakty, ujawnia swoje ograniczenia i nieprzydatność. Wymaga wówczas ponownego przemyślenia. Ponadto sformułowanie teorii takiej jak ewolucjonizm wymaga nie tylko przestrzegania zgodności z danymi uzyskanymi z obserwacji, ale także zapożyczenia pewnych pojęć z filozofii przyrody”.

Toteż — twierdzi Jan Paweł II — „w rzeczywistości należy mówić nie tyle o teorii, co raczej o teoriach ewolucji. Ich wielość wynika z jednej strony z różnych sposobów wyjaśniania mechanizmu ewolucji, a z drugiej — z różnych filozofii, które stanowią ich punkt odniesienia. Istnieją mianowicie interpretacje materialistyczne i redukcjonistyczne, a także interpretacje spirytualistyczne. Ich ocena należy do kompetencji filozofii, a dalej — do kompetencji teologii”.

Na płaszczyźnie biologii nie da się rozstrzygnąć kwestii, czy człowiek jest tylko wysoko zorganizowanym zwierzęciem, czy też został obdarzony przez Stwórcę czymś, co nie mogło powstać drogą ewolucji i czego nie da się wyjaśnić prawami rządzącymi materią. Materialiści przyjmują pierwszą alternatywę, natomiast my w Kościele (ale z całą pewnością nie tylko my) wierzymy, jak to sformułował papież Pius XII w encyklice Humani generis, że „jeśli ciało ludzkie bierze początek z istniejącej wcześniej materii ożywionej, dusza duchowa zostaje stworzona bezpośrednio przez Boga”. Wydaje mi się — choć kłócić się o to nie będę — że Pańskie wyobrażenia na temat początków ludzkości ukształtowane zostały przez ludzi przyjmujących interpretacje materialistyczne i redukcjonistyczne.

Stawka, o którą chodzi w obliczu tej alternatywy, jest niezwykle wysoka. „Te teorie ewolucji — osobiście podpisuję się bez zastrzeżeń pod tą tezą Jana Pawła II — które inspirując się określoną filozofią, uważają, że duch jest wytworem sił materii ożywionej lub prostym epifenomenem tejże materii, są nie do pogodzenia z prawdą o człowieku. Co więcej, nie są w stanie uzasadnić godności człowieka”.

„Nie tyle teoria, ile raczej teorie ewolucji”
Jacek Salij OP

urodzony 19 sierpnia 1942 r. w Budach na Wołyniu – polski prezbiter rzymskokatolicki, dominikanin, profesor nauk teologicznych, pisarz, publicysta, autor setek książek i tysięcy artykułów, przez 40 lat prowadził rubrykę...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze