Dzieje Apostolskie
La Neuvaine, scen. i reż. Bernard Émond, muz. Robert Marcel Lepage, wyst. Élise Guilbaut (Jeanne), Patrick Drolet (François), Kanada 2005
Kto dzisiaj jeszcze odprawia nowenny? I nie myślę tutaj o tak popularnej u nas cośrodowej Nowennie do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, ale o dziewięciodniowej, osobiście odprawianej w jakiejś intencji. Taka właśnie modlitwa jest osnową kanadyjskiego filmu La Neuvaine (Nowenna) w reżyserii Bernarda Émonda. François, młody chłopak z qubeckiej wsi Petite–Rivière–Saint–François, przez dziewięć dni z rzędu udaje się do sanktuarium św. Anny w Sainte Anne–de–Beaupré, by prosić za jej wstawiennictwem o uzdrowienie babci. Któregoś dnia nad brzegiem rzeki św. Wawrzyńca spotyka przypadkowo Jeanne, kobietę, która jeszcze chwilę wcześniej chciała popełnić samobójstwo. Między bohaterami nawiązuje się niezwykła znajomość. François stanie się dla kobiety kimś na kształt dobrego samarytanina. Oczekiwany przez chłopca cud się nie wydarzy. Dziewiątego dnia nowenny chora na serce babcia umiera. Nie znaczy to jednak, że nowenna nie została wysłuchana, bo przecież zostaje ocalone życie Jeanne. Nie tylko ocalone, ale uzdrowione.
Wina i odpowiedzialność
Od samego początku filmu słyszymy z offu rozmowę Jeanne z niezidentyfikowanym męskim głosem. Poprzez zastosowanie formy grzecznościowej vous (2 os. l. mn.) język francuski nie pozwala na jednoznaczne zidentyfikowanie zagadkowego rozmówcy. Rozmowa przypomina spowiedź lub wizytę u psychologa. Dopiero z ostatniej sceny filmu dowiemy się, że Jeanne rozmawia z księdzem z sanktuarium św. Anny. Kobieta opowiada mu o swoim życiu. Słowa przeplatają się z retrospektywnymi obrazami. Zrazu trudno jest ustalić właściwą chronologię, gdyż film rozgrywa się jednocześnie na trzech płaszczyznach. Jedna to wyznanie Jeanne, druga to dziewięciodniowa historia spotkania Jeanne i François, i trzecia — wspomnienia z przeszłości. Płaszczyzny czasowe przeplatają się, krzyżują, komentują się wzajemnie.
Pierwsze słowa, które padają z ust Jeanne w czasie jej „spowiedzi”, mówią o cierpieniach, które wydają się jej bezużyteczne, tak trudne do zniesienia, że wolałaby nie żyć. Wraz z opowiadaną historią powoli dowiadujemy się, co jest ich źródłem. Jeanne straciła syna. Nie to jednak jest zarzewiem osobistej tragedii. By wydostać się ze stanu apatii po śmierci syna, rzuca się w wir pracy. Jeanne jest lekarzem pogotowia ratunkowego. Pewnego razu na dyżurze spotyka Lise, młodą kobietę z dzieckiem, maltretowaną przez swojego męża. Postanawia im pomóc. Zostawia jej numer telefonu. Gdy dochodzi do następnego kryzysu rodzinnego, Lise najpierw zamieszkuje u lekarki, a następnie w domu dla samotnych matek. Niestety, mimo zmiany kryjówki, nie udaje jej się uciec przed mężem, który śledząc Jeanne, odnajduje swoją żonę i dziecko. Na oczach mieszkańców rozgrywa się tragedia. Mężczyzna, wziąwszy Jeanne za zakładniczkę, zabija żonę, dziecko, a następnie siebie. Jeanne zapyta księdza: „Czy istnieje zło dla zła?”.
Kwestia odpowiedzialności za swoje czyny stanowi osnowę filmu. Jeanne czuje się winna śmierci kobiety i jej dziecka. Jej poczucie winy i jej cierpienie są — jak się jej wydaje — zupełnie bezużyteczne, są ciężarem, który unieważnia sens dalszego życia. „To, co się stało, to nie twoja wina” — mówi jej jedna z przyjaciółek. Jeanne nie przyjmuje tego do wiadomości. Dobro, które uczyniła, wcale nie odmieniło świata, co więcej — sprowokowało zło. Czy warto więc było je czynić? Jeanne pyta swojego rozmówcę o przeznaczenie, bo jeśli go nie ma, to znaczy, że jesteśmy wolni i odpowiedzialni za swoje czyny, za dobro, które czynimy, i za zło, które prowokujemy. Co można przeciwstawić złu i winie? Jedynie dobro i przebaczenie. „Czy niewierzący mogą być zbawieni?” — François pyta swoją babcię. „Tak — opowiada tamta. — Myślę, że tak. Jeśli mieli dobre życie, dobry Bóg ich nie opuści”. Ale — jak twierdzi babcia — „niewierzącym trudniej jest czynić dobro, gdyż nie mają nadziei”. Beznadzieja niewierzącej Jeanne zderza się z nadzieją wierzącego François. To właśnie nadzieja każe mu kontynuować nowennę do ostatniego dnia, nawet wtedy gdy Jeanne uświadamia mu, że w żaden sposób nie można pomóc chorej.
Bez cudu i bez nawrócenia
François jest bardzo religijny, ale to nie jego pobożność i religijność odmienią kobietę. W sanktuarium Jeanne wraz z François oglądają wielki, panoramiczny obraz Jerozolimy. Głos komentatora analizuje detale Jezusowej śmierci. Jeanne wychodzi. Tak jakby nie mogła znieść tej krwawej historii. Spacerując, rzuci jeszcze okiem na scenę ukrzyżowania z drogi krzyżowej, by jednak szybko odwrócić oczy. Jeanne zderza się ze światem, którego — jakby się zdawało — już nie ma. Owszem, wie, co to jest nowenna, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, że jeszcze ktoś ją odprawia. Kiedy zwiedza sanktuaryjne muzeum i wysłuchuje świadectwa matki, której dziecko — jak wierzy — zostało uzdrowione za wstawiennictwem św. Anny — jeszcze raz zderza się ze światem ludzi, dla których wiara jest prawdziwą osią i źródłem sensu życia, dając odpowiedzi na wszelkie ludzkie pytania. Miasto, które opuściła nocą, tutaj, na kanadyjskiej wsi, znajduje swoją antytezę. Tutaj świat wciąż jeszcze żyje zgodnie z naturą i Bogiem. Tak właśnie umiera babcia François. „Śmierć to nic strasznego — mówi babcia — to tylko przejście”. Wiara pozwala jej odejść w całkowitej pogodzie ducha. Zrozumie to także Jeanne, która na pytanie François, czy można jeszcze coś zrobić, aby uratować babcię, odpowie, że owszem, można wziąć babcię do szpitala i tam podtrzymywać jej życie, ale to będzie sztuczne życie. Poza tym tam będzie daleko od domu i pod opieką obcych. „Tu może umrzeć w swoim łóżku — mówi Jeanne do François — a Ty będziesz obok niej. To będzie piękna śmierć”.
W filmie nie ma ani cudu, ani nawrócenia, choć w konfrontacji z wiarą prostego chłopaka zdaje się, że niewiara i poczucie bezsensu przegrywają. W ostatnich sekwencjach filmu Jeanne pyta księdza, czy może kogoś pobłogosławić na odległość. Prosi, by pobłogosławił osobę, która ocaliła jej życie. To nie jest ocalenie z wiary, ale z dobroci. „Gdy brak wiary, dobro i solidarność czasami mogą wypełnić pustkę” — mówi reżyser filmu w jednym z wywiadów. Jeanne jest coraz bardziej przejęta dobrocią, prostotą i delikatnością François, swojego dobrego samarytanina. Kiedy chłopak po raz pierwszy spotyka kobietę nad brzegiem rzeki, po prostu siada przy niej i siedzi tak do wieczora. Przez najbliższe dni będzie przyjeżdżał, by się dowiedzieć, jak się czuje, przywieźć jej coś do zjedzenia, a także zaopatrzyć w ciepły płaszcz i kalosze. Jego troska o swoją babcię jest dla Jeanne tak bardzo poruszająca, że zgadza się jechać do domu François, by się nią zaopiekować. W świecie bez Boga tylko dobro jest przekonujące — zdaje się, że mówi reżyser filmu. Rytuał ma sens o tyle, o ile z tego dobra wypływa. Taki jest właśnie modlitewny rytuał François. Wyrasta zarówno z wiary, jak i z miłości.
Wiara utracona
Film Bernarda Émonda wpisuje się w dyskusję nad rolą wiary we współczesnym społeczeństwie, ale to nie jest dyskusja akademicka. Dotyka bowiem kanadyjskiego tu i teraz. Społeczeństwo Kanady, a zwłaszcza prowincji Quebec zostało poddane niezwykle silnej laicyzacji. Zmiany, które rozpoczęły się w latach 60. XX wieku wraz z tzw. cichą rewolucją (la revolution tranquille), doprowadziły do ogromnego spadku praktyk religijnych, braku powołań, a nawet zamykania i likwidowania parafii. Kultura zbudowana na chrześcijańskich korzeniach ustąpiła pola kulturze masowej. W takim właśnie kontekście rozgrywa się akcja filmu. Reżyser wprost przyznaje się do swej niewiary, ale — jak mówi — jako niewierzący doświadcza braku i nostalgicznie powraca do czasów wiary dziecinnej. W swoich filmach podejmuje więc temat transcendencji w świecie bez Boga. „Nie mogę zaakceptować, że sobota spędzona w centrum handlowym staje się jedynym horyzontem ludzkiego doświadczenia” — mówi Émond.
Nowenna nie jest krytyką współczesnego społeczeństwa. Jest — choć brzmi to paradoksalnie — wyznaniem wiary reżysera w konieczność powrotu do dawnego świata. „Mam wrażenie, że żyję w kulturze, która unicestwia sama siebie. Jestem z ostatniego pokolenia, którego edukacja kreowała więzi z wielkimi kulturami tysiącleci dającymi odpowiedzi na wszystkie pytania. Żyjemy w świecie, który zupełnie zagubił punkty odniesienia” — mówi reżyser filmu. Czy jednak takim punktem odniesienia może się stać dla współczesnego człowieka religia?
Gdy się ogląda film Émonda, na myśl przychodzą dzieła Krzysztofa Kieślowskiego. To bardzo znamienne, że Nowenna stanowi pierwszą część tryptyku, którego tematem mają być wiara, nadzieja i miłość. Podobnie jak Kieślowski, Émond nie tworzy filmu wprost religijnego, nie chce w żaden sposób ewangelizować (być może jest to jednak swoista „ewangelizacja” niewierzących) czy nawracać. Reżyser nie czyni się ani kaznodzieją, ani nie zajmuje się moralizatorstwem. Stawia widza przed dylematem. Czy są inne poprawne odpowiedzi dotyczące życia, śmierci, dobra, zła, przeznaczenia i przypadku niż te, które daje wiara? — zdaje się, że pyta autor filmu. Odpowiedzi nie ma. Pozostaje wątpliwość.
Archeologia żywa
Podobieństwo do filmów Kieślowskiego znajdujemy także w poetyce filmu. To nie jest film przegadany. Słów jest tyle, ile powinno być, i ani jednego więcej. Mamy czas, by między słowami próbować zajrzeć w dusze bohaterów. Niektóre sekwencje przypominają dzieła malarskie. Sam reżyser zresztą przyznaje się do tej malarskiej inspiracji. Wystarczy przywołać przepiękną, długą scenę śmierci wykadrowaną tak, że wszystko, i światło, i półmrok, i układ postaci, czynią tę śmierć naprawdę piękną. Niebagatelną rolę w obrazie Émonda odgrywa także przyroda uchwycona jesienią. Jest nie tylko tłem wydarzeń. Można wręcz powiedzieć, że jest jednym z bohaterów. Jeanne poddaje się uzdrawiającemu działaniu przyrody, dlatego tak wiele w tym filmie lasu, rzeki i krzyku ptactwa. François proponuje jej, by pojechała popatrzeć na ptaki w rezerwacie Cap Tourment. „Gdy się na nie patrzy, nie myśli się o niczym innym” — mówi chłopak. Pojednanie bowiem w filmie Émonda dokonuje się nie tylko poprzez ludzi, ale także przez naturę.
Gra obojga głównych aktorów wzbudziła wśród krytyków i publiczności powszechne uznanie. Dość powiedzieć, że Élise Guilbaut, odtwórczyni roli Jeanne, otrzymała w tym roku kanadyjski odpowiednik Oscara, nagrodę Jutra dla najlepszej pierwszoplanowej roli żeńskiej. Patrick Drolet odgrywający François został nagrodzony za najlepszą rolę męską na festiwalu w Locarno, gdzie film otrzymał także nagrodę Jury Ekumenicznego. Subtelna gra Élise Guilbaut odznacza się niezwykłym skupieniem i wewnętrzną intensywnością, co jest niezwykle ważne w tym filmie, gdzie wiele ujęć bliższych jest teatrowi niż kinu. Artyzmem dorównuje jej młody Patrick Drolet, o którym jeden z krytyków powiedział wprost, że gra tak idealnie, iż zdaje się, jakby nie grał. Jego rola odznacza się niezwykłą prawdziwością i wiarygodnością postaci. Całości dopełnia subtelna muzyka Roberta Marcela Lepage’a, znów przywołująca na myśl atmosferę z filmów Kieślowskiego.
Na arenie współczesnego kina Nowenna jest niezwykłym rarytasem. Krytyka i publiczność kanadyjska zgodnym chórem przyznają, że to dzieło wyjątkowe, że wreszcie ktoś miał odwagę zrobić film pod prąd masowym gustom, film, który nie pozostawia widza obojętnym, co więcej — każe mu na nowo postawić sobie fundamentalne pytania o sens życia, a może nawet o miejsce w nim dla Boga. Nowenna jest także przepięknym moralitetem o śmierci i jej rytuale. To prawda, że jest tu i morderstwo, i próba samobójcza, i nieuleczalna choroba, i wypadek samochodowy. Jednak prócz śmierci zdeformowanej jest jeszcze ta naturalna, domowa, dokonująca się wśród bliskich, we własnym łóżku, z rytualnym obmyciem ciała jeszcze przed śmiercią i ze świętymi sakramentami. Sam reżyser nazywa to religijną archeologią, ale zdaje się, że jednocześnie mówi — może trochę wbrew sobie — że to archeologia żywa, bardzo żywa, co więcej — wciąż dająca życie.
Oceń