Nie przebrał się za człowieka
fot. diego passadori e6frrz kh / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Słuchanie na modlitwie

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 16,43 PLN
Wyczyść

Jesteśmy skazani na nasze ciało, bo tak zostaliśmy stworzeni przez Boga. I dlatego trzeba z tego ciała wydobyć jak najwięcej dobra. Jestem pewien, że Pan Bóg, stwarzając nas jako istoty cielesne, wiedział, co robi

Wojciech Dudzik OP: Czy zgodziłby się ojciec z tezą, że ciało czyni nas lepszymi?

Marek Pieńkowski OP: Zawsze, kiedy mówimy „lepszy”, „gorszy”, pojawia się pytanie: od czego?

Od tego, że miałbym być tylko duchem.

A czy potrafisz sobie wyobrazić taką sytuację?

Z trudem.

Myślę, że w ogóle nie potrafimy sobie wyobrazić, co by było, gdybyśmy nie mieli ciała. Dzieje się tak, bo nasze wyobrażenia są bardzo konkretne, materialne, cielesne. Nie znamy siebie w innej postaci, więc nie możemy porównywać rzeczywistości, którą znamy, z tą, której nie znamy. Gdy byłem w seminarium, jeden z ojców mówił na wykładach, że jeśli próbujemy wyobrazić sobie, jak to będzie po zmartwychwstaniu, to zachowujemy się tak, jakbyśmy pytali gąsienicę, jak będzie wyglądało jej życie, gdy zostanie motylem. A ona na pewno by odpowiedziała, że dostanie ogromny liść kapusty i będzie mogła jeść go bez końca.

Czyli jesteśmy skazani na nasze ciało?

Tak, bo tak zostaliśmy stworzeni przez Boga. I dlatego trzeba z tego ciała wydobyć jak najwięcej dobra. Jestem pewien, że Pan Bóg, stwarzając nas jako istoty cielesne, wiedział, co robi.

A Pismo Święte nic na ten temat nie mówi? Objawienie w ogóle nie pokazuje, po co my tacy jesteśmy?

Myślę, że pokazuje, tylko  musimy pamiętać o starej, dobrej, scholastycznej zasadzie: Nihil intellectu nisi prius in sensu, czyli nie ma nic takiego w ludzkim umyśle, co przedtem w jakiejś formie nie pojawiłoby się w zmysłach. W gruncie rzeczy to wyobrażenia zmysłowe są podstawą, na której możemy tworzyć pojęcia abstrakcyjne, ale tworzymy je poprzez abstrahowanie od tego, czego bezpośrednio, konkretnie doświadczamy.

Jak Kościół postrzega ciało?

Bardzo pozytywnie.

Zawsze tak było?

Bywało różnie. Obrazem, do którego chciałbym się w tym momencie odwołać, jest wizyta świętego Pawła w Atenach (Dz 17). Święty Paweł mówi na Areopagu: „Bóg wzywa teraz ludzi, aby wszyscy i wszędzie się nawrócili. Wyznaczył dzień sprawiedliwego sądu dla całego świata. Dokona go przez Człowieka, którego powołał i uwierzytelnił wobec wszystkich, gdy Go wskrzesił z martwych”. Co na to Ateńczycy? „Kiedy usłyszeli o zmartwychwstaniu, jedni zaczęli drwić, a inni mówili: Posłuchamy cię kiedy indziej”. Wtedy Paweł ich opuścił. Nie był w stanie dłużej z nimi rozmawiać. Dlaczego? Ludzie, których Paweł spotkał w Atenach, byli platonikami. A dla platonika człowiek to dobra dusza uwięziona w złym ciele. Zmartwychwstanie było więc dla nich czymś zupełnie niezrozumiałym. To byłaby dla nich degradacja: już się dobra dusza wyzwoliła ze złego ciała, a tu nagle trach, z powrotem. Dlatego święty Tomasz, choć wielokrotnie odwoływał się do Platona, budował swoją wizję człowieka, nawiązując do systemu pojęć Arystotelesa. Skoro perspektywą ostateczną człowieka jest zmartwychwstanie, to znaczy, że cielesność jest czymś najbardziej pożądanym. Mało tego – bez ciała człowiek jest niepełny.

Chce ojciec powiedzieć, że gdyby w Kościele nie było świętego Tomasza i nie przypomniano by sobie o Arystotelesie, to nadal żylibyśmy w przekonaniu, że ciało jest więzieniem dla naszych dusz?

Niewykluczone. Oczywiście, ojcowie Kościoła, dzięki wierze w zmartwychwstanie, umieliby zapewne wyjść ponad to, ale wychodziliby raczej intuicyjnie niż pojęciowo.

Myślę jednak, że pokutuje w Kościele myślenie zabarwione nieufnością do cielesności, podkreślające, że ciało jest niedobre i musimy się od niego uwolnić, bo prowadzi nas ono do grzechu i oddala od Boga.

Najgorsze grzechy wcale nie biorą się z ciała. Pan Jezus mówi o tym bardzo wyraźnie. Kiedy faryzeusze przypominają Mu, że pewne pokarmy, zachowania czy obyczaje są nieczyste, Jezus mówi, że to, co nieczyste, wcale nie bierze się z tego, że człowiek zjadł coś, czego nie powinien jeść; wszystkie pokarmy są czyste, jeżeli są dane człowiekowi dla zdrowia i życia. To, co nieczyste, bierze się z serca, z ludzkiej pychy, z ludzkich fałszywych ambicji, z tego, że człowiek w swoim egoizmie skupia się na sobie, zamiast służyć innym. Tu jest źródło zła.

Czyli znowu jesteśmy w świecie ducha.

Tak. Oczywiście istnieje coś takiego, jak grzechy ciała, ale skąd one się biorą? Stąd, że człowiek, który ma rozeznanie duchowe, a przynajmniej powinien je mieć, robi zły użytek z tego, co materialne. Zły użytek można robić z własnego ciała, np. jeżeli człowiek prowadzi bardzo nieuporządkowane życie seksualne, ale zły użytek można robić też z najrozmaitszych przedmiotów. Zwykłym nożem można kogoś zabić albo ukroić chleb.

W Piśmie Świętym możemy przeczytać, że wcielenie jest uniżeniem – przyjęciem czegoś najmniejszego. Owszem, Pan Jezus stał się człowiekiem, miał ciało, czuł wszystko to, co my czujemy, ale jednocześnie, mam wrażenie, że nie uważamy, iż miał takie stuprocentowo ludzkie ciało i w gruncie rzeczy myślimy, że może bolało Go trochę mniej.

Od samego początku w Kościele istniały tego typu pokusy. Ponieważ wcielenie jest czymś zupełnie niewyobrażalnym, dlatego ludzie, nie mogąc pojąć, o co w tym chodzi, próbowali się ratować w sposób dość rozpaczliwy. To nie było „ubranie się Boga w człowieka”, jak to pamiętamy z mitów greckich, w których bogowie zstępowali na ziemię, udając ludzi, ale stanie się człowiekiem ze wszystkimi konkretnymi ludzkimi cechami i ograniczeniami. To diametralna różnica. Jak powiedziałem na początku: nie wyobrażamy sobie życia w rzeczywistości bezcielesnej, a jeżeli sobie czegoś nie wyobrażamy, to strasznie trudno o tym mówić. Nasze skojarzenia na ogół odnoszą się do jakichś wyobrażeń.

To trochę jak z wiecznością. Nie potrafimy sobie wyobrazić sytuacji, w której nie ma czasu.

Bo wyobrażenia z konieczności zawsze są czasowe i przestrzenne. Jeśli chodzi o wcielenie Jezusa, wierzymy, bo tak naucza Kościół, że Jezus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Jak pogodzić jedno z drugim? Zwróćmy uwagę na to, że człowieka znamy od środka, a Boga od środka nie znamy i w związku z tym bardzo trudno nam Go sobie wyobrazić z zewnątrz. Dlatego mówiąc o Nim, z konieczności ograniczamy się do dość ogólnych stwierdzeń, kim Bóg jest, a kim nie jest. I tyle.

Nim wstąpiłem do zakonu dominikanów, przez kilka lat zajmowałem się matematyką. Pamiętam, jak studenci na wykładzie zapytali kiedyś profesora: Trójwymiarowa rzeczywistość to coś, w czym żyjemy; czterowymiarowa jest też do zaakceptowania, bo można interpretować czas jako jeden z wymiarów; ale sześć, siedem, osiem wymiarów – jak to sobie wyobrazić? Na co profesor ze spokojem odparł: Proszę państwa, rzecz polega na tym, że w matematyce w ogóle nie należy sobie niczego wyobrażać. Trzeba spokojnie liczyć i zobaczyć, co z tego wyjdzie.

Naprzeciw naszym wyobrażeniom wychodzi sztuka, która pomaga nam zobaczyć cielesność Pana Jezusa. Nie przypominam sobie, żebym widział kiedykolwiek Jezusa brzydkiego i garbatego…

Na to nie pozwala szacunek dla Boga. Pewną podpowiedzią dla artystów tworzących wizerunki Jezusa może być Całun Turyński czy Chusta z Manoppello. Są to jednak tylko odbicia prawdziwej twarzy Jezusa, a jak dobrze wiemy, zupełnie czym innym jest nawet najlepsze zdjęcie, a czym innym żywa osoba.

Mówimy w Kościele, że mamy nad ciałem panować, powściągać je i poddawać praktykom ascetycznym, bo w przeciwnym razie szybko ulegnie zepsuciu. Czy nie ma w tym myśleniu sprzeczności, skoro moje ciało jest dobre, bo stworzył je Bóg?

A czy samochody są dobre?

Dobre.

A psują się?

Jasne.

No właśnie. Jeżeli nawet zwykły samochód się psuje, to co dopiero tak skomplikowana istota jak człowiek. Psucie się ciała pozostaje dla nas wielką tajemnicą. Jak to się dzieje, że człowiek się starzeje? Oczywiście, genetyka trochę mówi o procesach nieustannego demontażu i odbudowy, o pewnych strukturach, które mogą ulec rozchwianiu. Myślę jednak, że o wiele większym problemem jest to, jak destrukcyjnie działa na człowieka popełniane przez niego zło. Ostrzegam czasami ludzi, zwłaszcza w konfesjonale: Pamiętaj, że diabeł zawsze będzie ci podsuwał głupie myśli. Święty Tomasz i inni wielcy mistrzowie teologii, pytani o to, w jaki sposób diabeł oddziałuje na człowieka, mówili, że diabeł nie może wprost oddziaływać na ludzki rozum. Nie mówię o przykładach opętania, bo to jest coś innego, gdy człowiek sam oddaje diabłu władzę nad sobą, natomiast w normalnych sytuacjach diabeł nie może mnie przekonać, że dwa plus dwa daje pięć. Diabeł nie może też wpływać na wolę w taki sposób, że człowiek będzie chciał zła jako zła. Ale święty Tomasz mówi, że diabeł ma nieograniczone możliwości działania na wyobraźnię.

To znaczy?

Podsuwa wyobrażenie zła jako dobra, a dobra jako zła.Simone Weil, wielka francuska myślicielka, w swojej książce Świadomość nadprzyrodzona pisze, że często wyobraźnia odwraca nasze widzenie rzeczywistości: zło wydaje się barwne i kuszące, a dobro płaskie i nijakie. Zobaczmy, ile świetnych książek napisano, ile doskonałych filmów nakręcono na temat ludzkich tragedii, a jak trudno jest napisać książkę o zwykłym dobrym życiu, żeby nie wyszedł z tego kicz.

Natomiast tak naprawdę jest na odwrót, to znaczy zło jest nudne, a dobro jest barwne i bogate, tylko niestety człowiek często zbyt późno się o tym przekonuje.

Czyli można powiedzieć, że Kościół jest strażnikiem właściwego używania i traktowania ciała?

Powiedziałbym, że nie tyle strażnikiem, ile przewodnikiem, który próbuje pokazywać ludziom, kim naprawdę są. A dlaczego możemy to pokazać w Kościele? Bo to widać tylko w świetle Bożego objawienia, czyli powołania do czynienia dobra, do wzrastania w prawdzie i w miłości.

To znaczy, że bez Pana Boga nie zrozumiem, po co mam ciało i po co zostałem stworzony w ciele?

Słowa „bez Pana Boga” to z jednej strony opis braku świadomości, którą przynosi wiara. I jest to niesłychanie pomocne w życiu, choć oczywiście nie jest to warunek sine qua non: znamy przecież ludzi, którzy nie znają bliżej Ewangelii, a mimo to są dobrzy i przyzwoici. Natomiast w tym stwierdzeniu chodzi przede wszystkim o to, że człowiekowi potrzebna jest łaska. Bo prędzej czy później każde dobre życie ulega pokusie grzechu. Mówimy tu o tajemnicy, którą w Kościele określamy mianem grzechu pierworodnego.

Wielokrotnie się zastanawiałem nad tym, czy Pan Bóg mnie rozumie. Dajmy na to, że boli mnie głowa i żalę się Panu Bogu. Ale jak On ma mnie zrozumieć, skoro nie ma głowy i nie wie, co to znaczy?

Chyba wie, bo skoro to On stworzył moją głowę i ona mnie boli, to musi to wiedzieć. W gruncie rzeczy stwórcze działanie Boga polega przede wszystkim na tym – znowu odwołam się do św. Tomasza – że on nieustannie utrzymuje mnie w istnieniu.

No tak, ale Pan Bóg nie stworzył mojej głowy po to, żeby mnie bolała. On przecież nie chciał mojego bólu.

A co to znaczy, że Pan Bóg czegoś chce albo czegoś nie chce? Pan Bóg chce, żebyśmy doszli do pełni naszego człowieczeństwa. Złe doświadczenia też są nam potrzebne.

Nie da się ich ominąć?

Zacznijmy od tego, że jeśli kogoś nigdy w życiu nie bolała głowa ani żadna inna część ciała, to on nie będzie w stanie służyć chorym, bo nie będzie rozumiał, co się z nimi dzieje.

Czyli mój ból ma służyć lepszemu zrozumieniu drugiego człowieka?

To zapewne jeden z bardzo ważnych powodów.

Bo w Starym Testamencie…

Stary Testament roi się od antropomorfizmów, czyli sytuacji, w których Bóg jest przedstawiany na sposób ludzki: gniewa się, ubolewa nad grzechami ludzi, pochyla się troskliwie, jest zazdrosny…

Dlatego, że o Bogu pisał człowiek?

Inaczej nie umiał, bo tak Go sobie właśnie wyobrażał.

Czyli teza o zmysłowości Boga nie jest błędna, tylko jest dla nas tajemnicza i niedostępna.

Na pewno jest błędna, jeżeli próbujemy wyobrażać sobie Boga na wzór człowieka, bo jest odwrotnie – to my jesteśmy stworzeni na obraz Boży. A co to znaczy? Człowieka od reszty stworzenia odróżnia rozumność i wolność. W Księdze Rodzaju czytamy: „Uczyńmy ludzi na Nasz obraz, podobnych do Nas”. Podobieństwo, które trzeba dopiero realizować, bo zostało utracone, polegałoby na tym, że ludzka rozumność osiąga tę właściwą sobie doskonałość, którą nazywamy potocznie mądrością, a ludzka wolność osiąga tę sobie właściwą doskonałość, którą potocznie nazywamy miłością.

Czyli fałszem jest mówienie, że na poziomie cielesności jesteśmy zwierzętami, a gdy dodamy do niej rozum i wolność, jesteśmy ludźmi podobnymi do Boga?

Nie możemy sztucznie dzielić człowieka na sferę ciała i sferę ducha. Człowiek jest jednością.

A co wiemy o seksualności Pana Jezusa? W Kościele się o tym nie wspomina. Czy można mówić, że Pan Jezus miał popęd seksualny i przeżywał podniecenie?

Pan Jezus jest prawdziwym człowiekiem, ze wszystkimi ludzkimi cechami. Jednak czymś innym jest posiadanie popędu, a zupełnie czymś innym umiejętność panowania nad nim. Co to znaczy panować nad uczuciami czy zmysłami? To nie znaczy na przykład, że się nigdy nie zdenerwuję, bo to przecież niemożliwe. Panowanie polega na tym, że nawet wtedy, kiedy się zdenerwuję, to zachowuję się tak, żeby nikogo niepotrzebnie nie krzywdzić.

Czy wobec tego należy uznać, że w tej kwestii Pan Bóg zostawił nas z takim otwartym pytaniem i sami musimy sobie na nie odpowiedzieć?

Pan Bóg zostawia nas z wieloma otwartymi pytaniami. A problemy, które mamy z seksualnością, nie biorą się z samej seksualności. One wynikają przede wszystkim z egoizmu i pychy. Człowiek traktuje rzeczy w sposób egoistyczny, czyli chce, żeby mu było przyjemnie, i wtedy seksualność natychmiast wymyka się spod kontroli. A pamiętajmy, że Pan Jezus był do nas podobny we wszystkim z wyjątkiem grzechu…

Mówimy często: W zdrowym ciele zdrowy duch. Kiedyś jeden z braci powiedział, że nie wolno tak mówić, bo przecież osoby niepełnosprawne fizycznie, z różnymi deformacjami ciała są niejednokrotnie piękne i bogate duchowo i przeciwnie – ci, którzy są okazami zdrowia i piękna fizycznego, nie zawsze są gigantami duchowymi. Czy jest coś, co łączy zdrowie ciała i kondycję ducha?

Chodzi tu zapewne o wytyczną, że musimy dbać o rozwój, doskonalenie zarówno ciała, jak i ducha. Nie wolno nam zaniedbywać ciała. Ale nie powinniśmy o nie dbać wyłącznie z egoistycznych pobudek.

Po to tylko, by podobać się innym?

Gorzej, tylko po to, żeby się podobać samemu sobie. Bo co nas obchodzą inni?

Nie przebrał się za człowieka
Marek Pieńkowski OP

urodzony w 1945 r. – dominikanin, doktor matematyki, duszpasterz dorosłych, kapelan konwentualny ad honorem Związku Polskich Kawalerów Maltańskich.Mieszka w Rzeszowie, gdzie jest opiekunem klubu ojca, opiekunem Klubu Tyg...

Nie przebrał się za człowieka
Wojciech Dudzik

były dominikanin....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze