Pieniądze nie powinny być dla Kościoła kulą u nogi i przyczyną zgorszenia, ale służyć mu w drodze do królestwa.
Od czasu do czasu słyszę pytanie, dlaczego mamy trudność z mówieniem o pieniądzach w Kościele. Najkrócej odpowiadając, można stwierdzić, że to, co się dzieje na styku tego, co duchowe, z tym, co materialne, co jednocześnie łączy w sobie płaszczyznę dobrowolności z prawem kanonicznym i państwowym, oraz to, co natychmiast przekłada się na konkret zawartości portfela i weryfikuje szlachetne deklaracje, będzie nie tylko skomplikowane, ale i wymagające. Łatwiej jest mówić piękne słowa, niż za nie płacić swoimi pieniędzmi, czasem, wygodą czy inną walutą. Wbrew tym trudnościom spróbuję naszkicować kilka myśli o pieniądzach w Kościele.
Relacje Kościół – pieniądze
Mówienie o pieniądzach w Kościele warto zacząć od rozróżnienia trzech wizji Kościoła, które świadomie lub podświadomie nosimy w sobie. Opiszę je modelowo, wiedząc, że w przyrodzie nie występują stany idealne, ale w jednej osobie, wspólnocie czy instytucji mogą się one mieszać i nakładać na siebie.
Punktem wyjścia pierwszej postawy jest widzenie Kościoła jako wspólnoty, jednego ciała, a siebie jako części tejże całości. Zgodnie z wizją Świętego Pawła Apostoła są różne członki ciała, różne powołania, ale jedni bez drugich nie możemy się obejść. Noga nie może powiedzieć ręce: Nie potrzebuję cię. W idealnej wspólnocie apostolskiej opisanej w Dziejach Apostolskich wszyscy wszystko mieli wspólne i nikt nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale nam niech wystarczy, że w szkicowanej tu wizji człowiek czuje się odpowiedzialny za swój Kościół zarówno w wymiarze duchowym, jak i materialnym; że troszczy się o innych jak o braci i siostry, by razem promieniować Ewangelią na otaczający ich świat. Dlatego jest gotowy angażować w tym celu swoje życie i swoje pieniądze. Jeśli ktoś tak postrzega Kościół, a jego celem jest osiągnięcie życia wiecznego, to nie znaczy, że będzie lekceważył jego doczesny wymiar i wszystko, co przemijające. Pieniądze, budynki, struktury czy instytucje potraktuje jako środki prowadzące do nadprzyrodzonego celu. Taki ktoś myśli o pieniądzach jako o talencie wartym pomnożenia, by ostatecznie kupić za niego rolę, w której ukryty jest skarb.
Na drugim biegunie będzie ktoś, dla kogo ideałem jest Kościół jako sprawnie funkcjonująca struktura, zapewniająca pełen wachlarz usług religijnych i duchowych. Nie chodzi nawet o to, że zwolennik takiej wizji neguje jego transcendentny wymiar, że nie ma w nim perspektywy życia wiecznego. Realizujący taką wizję duszpasterze będą się starali prowadzić rzetelne i profesjonalne duszpasterstwo na jak najwyższym poziomie, oczekując, że otrzymają za to od wiernych godziwą zapłatę. Chętnie zacytują oni słowa Pisma Świętego, że „godzien jest robotnik swojej zapłaty” albo że „nie zawiążesz pyska wołowi młócącemu”. Konsekwencją takiego układu będą wierni traktujący rzeczywistość eklezjalną w sposób konsumencki – klient płaci, klient wymaga.
Opisując dwa powyższe modele, wspomnę tylko o trzeciej postawie obecnej zarówno wśród wiernych, jak i wśród duchowieństwa, którą można określić jako mini-max. Choć wydawać się może ona kary
Zostało Ci jeszcze 85% artykułu
Oceń