Gdzie ci barbarzyńcy?
fot. pierre chatel innocenti / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 votes
Wyczyść

„Na co czekamy zebrani na placu?
Na barbarzyńców. Mają dzisiaj wejść”.

Tak pisał Kawafis przed stu laty, ale pytanie: „wejdą czy nie wejdą?”, ciągle pozostaje aktualne. 1 stycznia brytyjscy dziennikarze zjechali tłumnie na Heathrow, by stawić czoło hordom Rumunów, którzy mieli zalać królestwo. Bo trzeba wiedzieć, że współcześni barbarzyńcy najeżdżają nas za pomocą różnych środków transportu: autobusem z Ukrainy, pontonem z Afryki albo samolotem z miasta Tirgu Mures. Samolot nie był pełny, a większość ze 140 pasażerów to byli Rumuni, którzy od dawna mieszkają w Wielkiej Brytanii i wracali do pracy po świętach.

Ostatecznie udało się złapać jednego barbarzyńcę, niejakiego Victora Spiresau, lat 30, który przyjechał do umówionej wcześniej pracy w myjni samochodowej, ale miał nadzieję, że wkrótce uda mu się załapać do budowlanki, gdzie można zarobić nawet i 10 funtów za godzinę. Pan Spiresau został podjęty kawą przez posła z Izby Gmin, który też przyjechał na lotnisko zobaczyć barbarzyńców. Podczas miłej pogawędki Rumun wyjaśnił, że nie chce się osiedlać w Anglii, bo Anglia jest droższa niż Rumunia. On chciałby tylko zarobić na odnowienie domu i wrócić do żony na wieś.

Oczywiście nikt mu nie wierzy. Politycy, a za nimi media, tak zastraszyli rodaków przez ostatni rok, że dziś przeciętny Brytyjczyk jest święcie przekonany, że Rumuni i Bułgarzy, którzy od 1 stycznia mogą pracować na Wyspach, nie przyjadą pracować, tylko wyłudzać zasiłki. Celowo piszę, że najpierw zalewem barbarii ze Wschodu straszyli politycy, a potem media, ponieważ odbyło się to dokładnie w tej kolejności. Nie jest prawdą, że to tabloidy wymyśliły sobie wroga. Już w 2006 roku laburzystowski rząd zapowiadał, że zakaże pracy na Wyspach Rumunom i Bułgarom, co uczynił, gdy oba kraje wstąpiły do Unii Europejskiej w 2007 roku. Od tego czasu retoryka, która była wroga wobec imigrantów z Europy Wschodniej, a zwłaszcza Polaków – stawała się coraz bardziej wroga, by w ubiegłym roku osiągnąć granice absurdu w wykonaniu nie tylko programowo antyimigranckich polityków nacjonalistycznych, ale też całkiem normalnych – wydawało się – posłów Partii Konserwatywnej i Partii Pracy.

Szukanie racjonalnych argumentów w obliczu podszytej strachem nagonki na obcych nie ma sensu – Brytyjczycy sami będą musieli uporać się ze swoimi demonami albo po prostu wyjdą z Unii i zatrzasną drzwi przed imigrantami. Taki wybór da im referendum, które premier Cameron obiecał narodowi przed 2017 rokiem.

Oczywiście żadne trzaskanie drzwiami nie rozwiąże istotnego problemu, jakim jest nadużywanie systemu świadczeń społecznych w Wielkiej Brytanii. Ten problem ma jednak znikomy związek z cudzoziemcami. Z danych wynika, że w ubiegłym roku zasiłki dla bezrobotnych pobierało na Wyspach prawie milion trzysta tysięcy ludzi. 90 procent z nich to Brytyjczycy, pozostałe 10 procent to cudzoziemcy: 35 tysięcy osób pochodzących z Afryki, 33 tysiące z Azji i 6,5 tysiąca z obu Ameryk. Z Polski na ponad milion imigrantów świadczenia pobierało 14,5 tysięcy ludzi – nieco ponad 1 procent wszystkich beneficjentów systemu.

Jeśli Brytyjczykom rzeczywiście zależy na powstrzymaniu okradania systemu świadczeń społecznych, mogliby się zająć na przykład sytuacją w osiedlach takich, jak Broadwater Farm Estate w Londynie, z którego rozlały się zamieszki w 2011 roku. Jest to osiedle komunalne składające się z kilkunastu wielopiętrowych obskurnych bloków, na którym mieszkają Brytyjczycy najróżniejszych ras: biali, czarni, Azjaci. 80 procent z nich to bezrobotni, ich rodzice też są bezrobotni. Dziewczynki wychowywane są w przekonaniu, że najlepszym krokiem w karierze życiowej jest zajście w ciążę możliwie najszybciej, bo wtedy będą się mogły wynieść z patologicznego domu rodziców i dzięki zasiłkom dla samotnych matek założyć własny patologiczny dom. Jeśli pieniędzy nie starczy, to zawsze można będzie zajść w ciążę kolejny raz – państwo wypłaci zasiłek na kolejne dziecko. Chłopcy mają do wyboru: karierę w miejscowym gangu albo życie w poszukiwaniu – zwykle jałowym – beznadziejnie płatnej pracy.

W ciągu ostatnich 15–20 lat w wielu środowiskach brytyjskich nastąpiło kompletne zerwanie więzi wspólnotowych. W Londynie w komunalnych osiedlach w takich dzielnicach, jak Tottenham, Peckham, Hackney czy w Toxteth w Liverpoolu całkiem normalne jest, że np. w weekendy pali się samochody. Starsi ludzie po południu nie wychodzą z domów. Dzieci od najmłodszych lat dorastają wśród gangsterów i handlarzy narkotyków. Siedmiolatkowie obrzucają się wulgarnymi wyzwiskami, a dorośli boją się im zwrócić uwagę. Jeśli rząd chciałby rozwiązać problem wyłudzania pieniędzy z systemu opieki społecznej, to przywrócenie do normalnego życia takich czysto brytyjskich miejsc byłoby niezłym pomysłem. Zamiast tego w 2014 roku rząd i brytyjskie gazety będą straszyć nadejściem obcych ze Wschodu. A skończy się zapewne jak u Kawafisa:

„Nie ma już barbarzyńców? To co teraz będzie?
Dla nas to było jakieś rozwiązanie”. 

Gdzie ci barbarzyńcy?
Dariusz Rosiak

urodzony w 1962 r. – polski dziennikarz radiowy i prasowy, reportażysta nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”.Przez wiele lat był związany z "Rzeczpospolitą", gdzie publikował w dodatku "Plus Minus". Autor cyklu feliet...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze