„Śląską prowincję”, czyli felietony dla „W drodze”, zacząłem pisać, gdy Franciszek był już biskupem Rzymu. Umarł, gdy miałem się zabierać do sto pięćdziesiątego tekstu w tym cyklu. A nieraz – nie tylko w felietonach – był dla mnie impulsem. Czasem inspirującym, czasem irytującym, z mnóstwem odcieni pomiędzy. Dlatego w fafnostu tekstach wspominałem o nim przez te lata (dla nieobytych w godce śląskiej szybciutko wyjaśniam: fafnoście to określenie na nieznaną precyzyjnie liczbę – zwykle oznacza kilkanaście, ale i kilkadziesiąt się załapie). Zatem po śmierci Franciszka winien mu jestem jeszcze kilka słów, które będziecie czytać prawdopodobnie wtedy, gdy komentatorski świat rozgrzeją spekulacje na temat kierunków pontyfikatu nowego, wybranego już biskupa Rzymu.
Nie, nie będę się tu silił na podsumowanie tego pontyfikatu – ciśnie mi się od razu fafnoście wątków, które należałoby poruszyć. A felieton nie jest do tego dobrą formą. Natomiast świetnie się nadaje na sarkastyczny nieco komentarz do tego, jak dokonywała się w Polsce (i nie tylko) recepcja Franciszkowego nauczania i stylu. Na jedną rzecz – raczej pomijaną lub niedoważoną w komentarzach, z którymi się zetknąłem po jego śmierci – chciałbym zwrócić uwagę. Tym razem górę bierze moje informatyczne wykształcenie ze szkoły średniej, dzięki któremu świat nowych technologii obserwuję wciąż z dużym zainteresowaniem i sporą – jak na teologa – immersj
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń