Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
Nie umiemy ze sobą rozmawiać. Używamy języka oskarżeń: bez pytań, bez wątpliwości. Nie wierzymy w dobre intencje drugiej strony. Wiemy lepiej i zawsze z góry. Przestrzeń publiczną dzieli narastający konflikt. W rezultacie – chcąc zyskać – tracimy wszyscy.
Wokół spraw, które wymagają szczególnego spokoju i wrażliwości, zbudowaliśmy narrację konfliktu. Profesor Bogdan Chazan i delikatna kwestia klauzuli sumienia. Wcześniej Kaja Godek i troska o dzieci jeszcze nienarodzone, ale już niepełnosprawne. Wiele innych, o mniejszej wadze gatunkowej, ale równie trudnych emocji.
Emocji, w których zapominamy o czymś niezwykle ważnym, co wydaje się fundamentem relacji budowanych w rzeczywistości bliskiej Boga. O tym mianowicie, że człowiek jest dobry, a grzech to ułomność, choroba duszy. W końcu nie potrzebują lekarza ci, którzy mają się dobrze. W tej perspektywie łatwiej o dystans do sporu. Ten z kolei pozwala zobaczyć, że nie tylko podmiot dyskusji stanowi o jej sile, ale też nasze własne wewnętrzne deficyty, umiejętności dyskusji i kultura sporu. Żyjemy w kręgu cywilizacyjnym i w czasie, który determinował nasze braki. Możliwość wyboru i dobrych różnic to wartości, których wciąż się uczymy. Zbyt długo tkwiliśmy w żelaznym, jasnym podziale na dobrych i złych. Bez możliwości rozwoju, bo ten zagrażał systemowemu status quo. Dodatkowo, w szarej rzeczywistości nauczyliśmy się, że alkohol jest znakomitym antydepresantem, potęgującym liczbę społecznych problemów; 25 lat wolności to zbyt mało, by te traumy przestały grać w nas smutnym echem. Jedna z tych zmor to poczucie wartości tak niskie, że nakazujące każdą postawę inną niż własna traktować personalnie. Kiedy więc spotykamy się z odmienną wrażliwością, nie zadajemy pytań, ale czujemy się osobiście dotknięci. Oto ktoś jest przeciw. Szarga to, co święte i nienaruszalne. Boimy się i reagujemy ucieczką lub agresją. W wymiarze społecznym widać to bardzo wyraźnie. Z jednej strony mamy grupę ludzi wycofanych i niewzruszonych, z drugiej agresywnych i wiecznie w konflikcie. Remedium jest trudne, bo jest nim czas. Musimy dojrzewać w wymiarze osobistym. To on poprzedza wszystko, co społeczne i masowe. Jeśli jako jednostki zaczniemy się czuć dobrze we własnej skórze, będziemy mieć świadomość i poczucie wewnętrznej spójności, to zaczniemy słuchać i szanować. Dopiero wtedy będziemy mogli bronić naszych wartości. Już nie przez bunt i sprzeciw, ale przede wszystkim przez przykład życia.Jest też coś, co w myślowym skrócie można określić kulturą sporu. Kulturą rozumianą szerzej niż jako zbiór umiejętności czy poprawność. Chodzi o głęboką akceptację tego, że ludzie po prostu mogą myśleć i mówić inaczej.Prawa człowieka – ewenement wyrastający na chrześcijańskim gruncie, a przyjęty powszechnie – dają wolność wypowiedzi każdemu i w każdej formie. Przyznane bez ograniczeń: z urodzenia, nie nadania czy przynależności. Kiedy więc powraca wieczne pytanie: Kto dał Ci prawo tak mówić, odpowiedź jest prosta. Nikt. Mam to prawo, bo jestem człowiekiem. Pytanie dużo bardziej zasadne, a jednocześnie wymagające więcej zaangażowania i wewnętrznych zasobów brzmi: Z jakiego powodu i dla jakich wartości twoją lub moją wolność powinniśmy ograniczyć? To pozwala przejść z poziomu własnej wrażliwości, na myślenie o dobru wspólnym.Sama forma dyskusji jest równie ważna jak jej treść. To forma pokazuje nasze intencje, a przede wszystkim to, jak naprawdę myślimy o innych. Otwartość, troska, szacunek, wrogość, arogancja. Wszystko to widać w sposobie, w jaki ze sobą rozmawiamy. W tym, co zewnętrzne. Jeśli jest więc coś, co powinno stanowić trzon największego nawet sporu, to na pewno jest to empatia. Tyle, że z empatii wypłukują nas narzędzia dyskusji. Dzisiaj rozmawiamy przez media, w internecie. Realnie oddzieleni od siebie. Tu dużo łatwiej o przekroczenie granic. Nie widać mikroreakcji drugiego człowieka. Kiedy przy kuchennym stole mówię coś przykrego, widzę zmarszczone czoło czy smutniejące oczy osoby, która siedzi naprzeciwko. Szansa na to, że złagodzę komunikat albo zacznę pytać, wzrasta. Właśnie dlatego tak ważna jest świadomość, że gdzieś tam, po drugiej stronie monitora, szklanego ekranu telewizora albo ze słuchawkami na uszach, jest prawdziwy człowiek. Z krwi i kości. Mający bagaż doświadczeń, przemyśleń, swoją wrażliwość i uczucia. Nigdy nie mówimy w próżnię. I nigdy o ideach oderwanych od rzeczywistości.Chrześcijaństwo ma do zaoferowania światu więcej niż jakakolwiek inna opcja. Może też od świata, będącego dziełem Boga, wiele przyjąć. To w realnym świecie odkrywamy to, co święte. I to świat jest miejscem, w którym na własną świętość pracujemy. Skupieni na iluzji własnej doskonałości zapominamy o tym i próbujemy rzeczywistość odrzucić.
Oceń