Twarze i imiona
Jezus miał świadomość, że Kościół pójdzie do pogan. On sam jednak skupiał się na formowaniu kręgu uczniów spośród Żydów. To Paweł przeniósł Ewangelię na grunt pogański.
Dominik Jarczewski OP: Pierwsze spotkanie z Pawłem w Piśmie Świętym to dość mocna scena. Czytamy, że kamienujący „złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem”. Czy to znaczy, że Szaweł był odpowiedzialny za śmierć Szczepana?
Danuta Piekarz: Jego odpowiedzialność wyrażona została w innym zdaniu: „Szaweł zaś zgadzał się na zabicie go” (Dz 8,1). To, że pilnował szat, nie jest dla nas jednoznaczne. Dlaczego Paweł sam nie brał udziału w kamienowaniu, skoro zgadzał się na nie? Niektórzy uważają, że jako obywatel rzymski nie chciał brać udziału w czymś, co prawdopodobnie było zwykłym linczem. Być może wykorzystano moment, kiedy nie było w Jerozolimie rzymskiego prokuratora – poprzedni bowiem wyjechał, a następny jeszcze nie przyjechał. Szaweł był świadkiem wyroku śmierci, którego nie wydał żydowski sąd i który nie został zatwierdzony przez żaden trybunał rzymski. Dlatego być może nie chciał w tym bezpośrednio brać udziału.
Ale potem nie ma już oporów, żeby prześladować chrześcijan. Tu też można zapytać, skąd miał taką władzę. Czy to nie Rzymianie wówczas rządzili?
Szaweł występuje tu jako przedstawiciel władzy religijnej. Zauważmy, że kiedy jedzie do Damaszku, bierze listy polecające od arcykapłana. Niektórzy egzegeci zastanawiali się wprawdzie, czy władza arcykapłana jerozolimskiego rozciągała się aż na Damaszek, ale dziś mamy przesłanki, by twierdzić, że tak było. Śmierć Szczepana to pierwsza scena, kiedy widzimy wrogość Szawła wobec Kościoła. Później zostanie ona ukazana w szerszej perspektywie.
Skąd taka silna wrogość?
Pod tym względem Szaweł nie był wyjątkiem. Jeśli był bardziej gorliwy od innych, to dlatego że potrafił przewidywać konsekwencje pewnych działań, których nie dostrzegali inni. Zdawał sobie sprawę, że ma do czynienia z sektą, która w przyszłości może być bardzo niebezpieczna dla ortodoksji judaizmu. Im szybciej się więc ją stłumi, tym lepiej.
Moment kluczowy dla Pawła to scena pod Damaszkiem. Co tam się tak naprawdę wydarzyło?
Dzieje Apostolskie i listy Pawła dostarczają kilku opisów tego wydarzenia, które znacząco się między sobą różnią. Na pewno nastąpiło spotkanie z Chrystusem. Pierwszy opis mówi przede wszystkim o światłości. Możemy więc zapytać, czy Szaweł widział Jezusa. Późniejsze teksty wyraźnie dowodzą, że Chrystus ukazał się Pawłowi i oświecił go blaskiem tak silnym, że ten stracił wzrok. To bardzo znamienne, bo przecież Paweł był przekonany, że wszystko bardzo dobrze widzi. Przecież był wzorowym wykształconym Żydem, wydawało się, że ma jasne rozeznanie rzeczywistości, a nagle stanął wobec światła, wobec którego jego oczy okazały się ślepe. Spotkał Chrystusa, który przemówił do niego. I znowu nie do końca wiemy, co Paweł wtedy usłyszał. W pierwszym opisie z Dziejów Apostolskich Jezus jedynie mu się przedstawia, a na podstawie innych możemy odnieść wrażenie, że to już jest moment powołania go do misji, że już pod Damaszkiem Paweł się dowiaduje, iż ma zostać apostołem pogan. W każdym razie jest to na pewno scena, w której Chrystus uświadamia mu, że prześladując Kościół, prześladuje Jego samego, oraz że ten Jezus, którego uważał za pokonanego, naprawdę jest zwycięzcą.
Później Paweł będzie bardzo podkreślał jedność Chrystusa z Kościołem. W Pierwszym Liście do Koryntian nazwie Kościół Ciałem Chrystusa. Musiało to być dla niego ważne doświadczenie.
Na pewno tak. Wcześniej sam Jezus mówił: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Teraz Paweł słyszy „Mnie prześladujesz”, a później Ananiasz powita go słowem „bracie”. Pierwsze spotkanie z Kościołem to jest właśnie doświadczenie braterstwa mimo całej przeszłości prześladowcy. Natomiast, co ciekawe, sam Paweł, opowiadając o tym wydarzeniu, będzie unikał słowa „nawrócenie”. Będzie wolał mówić o powołaniu do misji.
Wstydził się, że musiał się nawrócić?
Na pewno ze względów apologetycznych nie byłoby wygodnie mówić: „nawróciłem się”. Ale był też inny powód. Z reguły nawrócenie polega na tym, że się kompletnie odrzuca przeszłość. Natomiast Paweł chciał podkreślić, że owszem, to, co spotkał, nieskończenie przewyższa to, czym żył do tej pory, ale zarazem tę przeszłość zabierze ze sobą. Nie odrzuci Starego Testamentu.
Chociaż czasem można odnieść takie wrażenie. Zwłaszcza wtedy, kiedy Paweł mówi, że stare Prawo niewoliło, zsyłało śmierć, albo gdy wchodzi w ostre polemiki z tymi, którzy chcieli pozostać przy praktykach żydowskich. Raczej przedstawia się go jako rewolucjonistę, który odrzuca judaizm.
Pamiętajmy, że jeszcze po śmierci Pawła chrześcijanie będą chodzić do synagogi. Paweł chodził tam do końca. W końcu to w świątyni został aresztowany. Natomiast jest przeciwny temu, by ci, którzy już przyjęli Chrystusa, szukali w Prawie źródła swojego zbawienia i ocalenia. Bo dla tych, którzy wierzą w Chrystusa, źródłem ocalenia jest właśnie On, a nie Prawo. Prawo okazało się, owszem, drogą daną od Boga, drogą bardzo piękną, ale dla ludzkiej słabości niewystarczającą. Co prawda wskazywało, co jest dobre, a co złe, ale nie dawało siły, aby to wypełnić. Dlatego Paweł kieruje słowa oskarżenia pod adresem tego samego Prawa, które nazwie dobrym i świętym. Ono jest dobre, jest święte, ale człowiek jest słaby. Prawo, pokazując mu te szerokie horyzonty, jeszcze pogarsza jego sytuację.
Lepiej nie wiedzieć i grzeszyć bezkarnie?
Paweł mówi: dopóki nie było Prawa, mogłeś się wykręcać, że nie wiesz. Od kiedy się pojawiło, utraciłeś ten argument.
A teraz pojawił się Chrystus. Co to zmienia?
Chrystus przynosi pełnię. Oczywiście Paweł nie odrzuca dekalogu. Zauważmy, że jego wskazania moralne bardzo często pokrywają się z przykazaniami Starego Testamentu. Nie chodzi o to, by je odrzucać. Jest natomiast zdecydowanie przeciwny temu, aby tym, którzy już przyjęli Chrystusa, nakazywać przyjęcie obrzezania i Prawa Mojżeszowego jako drogi do zbawienia. To by było cofanie się. Nie można się cofać w porządku zbawienia, bo to by znaczyło, że śmierć Chrystusa jest bezskuteczna.
Paweł odwraca perspektywę. Już nie „spełniaj Prawo, aby się zbawić”, ale „ponieważ jesteś zbawiony, powinieneś wypełniać Prawo”.
Chrześcijanin nie patrzy na Prawo jako na drogę do zbawienia, bo wie, że otrzymał zbawienie od Chrystusa jako absolutnie niezasłużony dar. Teraz jego życie jest życiem wiecznym „z Chrystusem i w Chrystusie”, dlatego grzech jawi się jako anachronizm, jako coś zupełnie niezgodnego z tym nowym stanem, w jaki wprowadza nas chrzest. Wierność Bogu jest więc naturalną konsekwencją uprzednio otrzymanego daru.
Paweł działa w Damaszku, po czym wyrusza do Jerozolimy i zaraz znika ze sceny.
Kiedy ktoś, kto do tej pory był gorliwym Żydem, zaczyna otwarcie głosić Chrystusa, to oczywiste, że spotka się z nienawiścią. Helleniści chcą zabić Pawła, więc bracia odsyłają go do Tarsu. Jego historia zatacza koło i zamyka się. Wydaje się, że wszystko jest już skończone. Jednak podobnie jak w przypadku Mojżesza, historia Pawła zaczyna się, gdy się kończy. Czasem trzeba odczekać swoje. Według naszych standardów to czas stracony. Po co jechał do tego Tarsu? Mógł tylu ludzi nawrócić! A Pan Bóg ma swoją rachubę. Musiał czekać, aż go znajdzie Barnaba i zaciągnie do Antiochii.
Czy możemy powiedzieć coś o więcej o samym Barnabie?
Wiemy, że pochodził z Cypru i był lewitą, czyli wywodził się z rodu kapłańskiego. Kiedy Paweł wrócił z Damaszku, to właśnie on przekonał Kościół jerozolimski, że można mu zaufać, że nie jest kimś podstawionym przez sanhedryn. Później ściągnął Pawła do Antiochii, gdzie wspólnie działali w tamtejszej wspólnocie. Ta ich wspólna droga trwała aż do początku drugiej wyprawy misyjnej. Prawdopodobnie to ze względu na Barnabę Paweł zaczął pierwszą wyprawę od Cypru, bo sam raczej nie zdecydowałby o popłynięciu tam.
Dlaczego?
Paweł był świetnym strategiem, a Cypr nie należał do miejsc szczególnie ważnych dla jego działalności. Wolał jechać do wielkich miast, w których chrześcijaństwo mogłoby się świetnie rozwijać. Zauważmy, że te, które wybiera, są położone przy głównych drogach. Klasyczny przykład to Tessalonika. Widzimy to zresztą w jednym z listów: „Dzięki wam nauka Pańska stała się głośna nie tylko w Macedonii i Achai, ale wasza wiara w Boga wszędzie dała się poznać, tak że nawet nie trzeba nam o tym mówić” (1 Tes 1,8).
Ale okazuje się, że Bóg jest jeszcze lepszym strategiem niż Paweł. W czasie drugiej wyprawy misyjnej Paweł chciał iść dalej, w głąb Azji Mniejszej, ale Duch nie pozwolił mu na to i spychał go w stronę Europy. Paweł nie pchał się do Europy. Dlaczego?
Wolał najpierw działać na terenie, który już rozpoznał. Ważny trop możemy odnaleźć w Liście do Rzymian, w którym tłumaczy, że nie chciał głosić tam, gdzie już ktoś inny zaniósł Ewangelię.
Ktoś już był w Europie przed Pawłem?
Oczywiście. Być może Piotr, ale nie mamy co do tego pewności. To paradoks, że nie wiemy, kto założył Kościół w Rzymie. Kiedy Paweł tam trafił, chrześcijanie już tam byli. Czasem mówimy pompatycznie, że Paweł ochrzcił pierwszą Europejkę Lidię, ale pamiętajmy, że gdy kilka miesięcy później dotarł do Koryntu, spotkał tam Akwilę i Pryscyllę, którzy przyjechali z Rzymu już jako chrześcijanie. Zatem chrześcijaństwo dotarło tam dużo wcześniej.
Imię Pawła pojawia się na listach największych mówców w historii świata. Jednak ta najważniejsza mowa, na Areopagu, nie przyniosła spodziewanych efektów. Nie było masowych nawróceń.
Czy Paweł był wielkim mówcą? Na pewno był wielkim myślicielem. Natomiast z tego, co pisze i co widzimy w Dziejach, nie wynika wcale, że musiał być porywającym kaznodzieją. Jego ostatnia mowa miała wręcz skutek śmiertelny. Eutych zasnął, słuchając jej, i wypadł przez okno. Być może również w przypadku mowy na Areopagu kwestia zmartwychwstania nie była jedynym powodem odrzucenia nauczania Pawła. Nawet jednak, gdyby w mniemaniu słuchaczy apostoł nie był zręcznym retorem, dla niego samego to kolejny argument przemawiający za tym, że Bóg działa właśnie przez niego. Jeżeli słuchacze się nawracają, chociaż po ludzku sądząc, nie przyciąga tłumów, to tym bardziej widać, że działa przez niego Bóg.
Jeden z moich znajomych powiedział, że ma problemy z czytaniem Pawła, bo jest taki egocentryczny, wszędzie pisze tylko o sobie: ja zrobiłem, patrzcie na przykład, który macie we mnie… Brakowało mu pokory?
Należy pamiętać, że nasze zdanie wyrabiamy sobie na podstawie listów, które mają charakter apologetyczny. Paweł musi się bronić, ponieważ pisze do wspólnot, w których fałszywi nauczyciele podważają jego autorytet, a wraz z nim – ewangelię, którą głosi. On nie dba tylko o własną skórę. A trzeba też przyznać, że był człowiekiem wrażliwym. Z drugiej strony ten sam Paweł napisze: „Mnie zaś najmniej zależy na tym, czy będę osądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki (…) Pan jest moim sędzią” (1 Kor 4,3–4). Wynika z tego, że nie był niewolnikiem ludzkiej opinii.
Paweł założył wiele wspólnot i pisał do nich listy sprowokowane problemami, jakie pojawiły się po jego odejściu. Który z Kościołów sprawiał mu największe trudności?
Na pewno koryncki – z powodu liczby i różnorodności problemów. Chodziło zarówno o oskarżenia wobec samego Pawła, jak i różne fałszywe nauki, podziały we wspólnocie, czy w końcu rozmaite grzeszki Koryntian, które potrafił bardzo szczerze im wyliczyć. Z drugiej strony, może właśnie dlatego patrzymy na Koryntian krzywym okiem, że Paweł im to wszystko wyliczył. Co by było, gdybyśmy pojechali do innych Kościołów? Natomiast wszystko wskazuje na to, że najmniej problemów miał ze swoimi ukochanym Filipianami. Tam, owszem, zdarzało się wywyższanie się, jakieś spory i kłótnie, ale poza tym nie było tak źle.
Z listów Pawła możemy się dowiedzieć nie tylko o sytuacji Kościoła, ale i o samym społeczeństwie. Zarzuca się Pawłowi, że był dzieckiem swoich czasów, jeśli chodzi o stosunek do niewolnictwa.
Paweł zrobił maksimum tego, co było wówczas możliwe. Gdyby nagle zaczął głosić, że należy wyzwalać niewolników, to po pierwsze, chrześcijaństwo od razu stałoby się wrogiem państwa rzymskiego, a po drugie, nawet gdyby doszło do powstania niewolników, to w tamtej rzeczywistości doprowadziłoby to do całkowitego rozkładu społeczeństwa. Zwróćmy jednak uwagę na to, co mówi Paweł. Przede wszystkim potrafi powiedzieć właścicielowi niewolnika: Ty też masz nad sobą Pana. Masz kogoś, przed kim musisz zdać rachunek również z tego, jak traktujesz swoich niewolników. Nie jesteś bezkarny, jak się powszechnie w tamtym czasie uważało. Poza tym Paweł wciąż powtarza, że w Chrystusie wszyscy jesteśmy braćmi. I tak się już faktycznie dzieje w Kościele. Niektórzy zauważają, że Paweł musiał tyle pisać na temat niewolników, ponieważ w Kościele oni już się czuli jak bracia, a potem wracali do domu, gdzie byli traktowani jak niewolnicy. Paweł apeluje do chrześcijan, właścicieli niewolników, o spójność życia.
Paweł odbywa trzy podróże, zakłada nowe wspólnoty, umacnia już założone, a w końcu wraca do Jerozolimy, choć doskonale wie, że to się dobrze nie skończy. Dlaczego więc jedzie?
To pewien paradoks – paradoks męczennika, który zostaje, choć ma możliwość ucieczki. Prorocy mówią mu, że czeka go więzienie. Wierni proszą, żeby nie jechał. Sama z chęcią bym do ich chóru dołączyła. Ale Paweł wie, że to jest jego misja i że musi ją wypełnić do końca. Nie zrozumie tego nikt, kto tego nie przeżył.
O co Paweł zostaje oskarżony?
Oskarżenie jest bardzo dziwaczne. Zostaje aresztowany, dlatego że miał ponoć wprowadzić poganina do świątyni. Rzeczywiście widziano go w Jerozolimie z poganinem.
Z Trofimem…
Z drugiej strony dowiadujemy się, że Paweł miał pomóc pewnym pobożnym, ale biednym Żydom, którzy złożyli ślub, ale nie byli w stanie opłacić związanej z nim ofiary. Paweł miał za nich zapłacić i być może to właśnie z nimi widziano go w świątyni. Niewykluczone, że któryś z nich był podobny do Trofima i te dwa fakty nałożyły się na siebie. W każdym razie ten pretekst wystarcza, by wywlec Pawła ze świątyni i aresztować. Robi się tumult, ingerują Rzymianie i zaczyna się droga Pawła do Rzymu.
Byłaby pewnie krótsza, gdyby Paweł nie powołał się na obywatelstwo rzymskie. A tymczasem siedzi w areszcie i czeka… Niemal o nim zapomniano.
Sęk w tym, że on dobrze wie, iż niestety nie zapomniano. W żadnym punkcie nie przekroczył prawa rzymskiego, więc gdyby się nie odwoływał do cesarza, to pewnie szybko by go uwolniono. Wróciłby do Jerozolimy, a tam spotkałaby go śmierć. Dlatego odwołuje się do cesarza, żeby mógł stanąć przed sądem rzymskim i oddalić się od swoich oskarżycieli.
Na czym polegało odwołanie się do cesarza?
To była dość powszechna praktyka. Oczywiście nikt nie stawał przed samym cesarzem. Chodziło o specjalne sądy, które odbywały się w Rzymie. Problem polegał na tym, że człowiek, który tam przebywał, musiał w oczekiwaniu na swój proces utrzymać i siebie, i żołnierza, który go nadzorował. Codziennie też musiał się zjawić w sądzie, żeby sprawdzić, czy na wokandzie nie stanęła przypadkiem jego sprawa. Musiało to być dość uciążliwe.
Jak się zakończył proces Pawła?
Niestety, nic pewnego na ten temat nie wiemy. Dzieje Apostolskie kończą się w momencie, gdy Paweł przybywa do Rzymu i mieszka z żołnierzem w wynajętym mieszkaniu. W związku z tym pojawiają się dwie hipotezy. Część komentatorów twierdzi, że już pierwsze aresztowanie zakończyło się męczeństwem apostoła. Inni natomiast trzymają się wersji tradycyjnej, według której oskarżyciele Pawła nie przyjechali do Rzymu i wobec tego został uwolniony. Wówczas miałby możliwość dalszego podróżowania.
Czego nauczyła się Pani od świętego Pawła?
Dwóch rzeczy. Po pierwsze, pozwolił mi odkryć, czym jest chrzest.
To znaczy?
Przyznam szczerze, że dawniej traktowałam go po prostu jako przepustkę do Kościoła. Paweł pokazuje, że to przede wszystkim wejście w śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. To rzeczywista śmierć i rzeczywiste narodziny z Chrystusa i w Chrystusie. Każdy z nas już kiedyś umarł! Co więcej, ta śmierć jest dla nas o wiele bardziej fundamentalna od tej, która nas czeka i której się lękamy. Czy jako chrześcijanie zdajemy sobie z tego sprawę?
Z tym wątkiem wiąże się też moje drugie odkrycie. Paweł zrewolucjonizował moje podejście do rzeczy ostatecznych. Od kiedy się w niego wczytałam, przestałam podzielać dość powszechny lęk przed końcem świata, przed przyjściem Jezusa. Dla Pawła to jest zawsze radosne spotkanie z kimś bardzo kochanym, zupełne przeciwieństwo Dies irae, którym nasiąknęliśmy. Owszem, Paweł też pisze o sądzie i karze, ale ciągle powtarza swoim wiernym: Jeżeli jesteście z Chrystusem, to czego macie się bać?
A jednak się boimy. Dlaczego?
Bo nie czytamy Pawła. Wolimy oglądać jakieś średniowieczne obrazy sądu ostatecznego. To jest problem tego, kim jest dla nas Chrystus. Czy jest osobą ukochaną? Jeżeli jest ciągle z jednej strony „spełniaczem” naszych próśb, a z drugiej strony – sędzią, to wiadomo, że na spotkanie z kimś takim się nie czeka.
Można się spotkać ze zdaniem, że twórcą chrześcijaństwa był Paweł, który tak radykalnie wpłynął na Kościół, że trudno go już nazwać Jezusowym. Rola Pawła w budowaniu Kościoła była na pewno ważna, ale jak bardzo?
Na pewno wielka zasługa Pawła polegała na tym, że przeniósł chrześcijaństwo na grunt pogański. Jezus się tym tak bardzo nie zajmował. Są, owszem, epizodyczne spotkania z poganami. Widać też, że Jezus miał świadomość, iż Kościół pójdzie do pogan. On sam jednak skupiał się na formowaniu kręgu uczniów spośród Żydów. To Paweł przeniósł Ewangelię na grunt pogański. A co tak naprawdę przeniósł? – Swój zachwyt Chrystusem. Jaki sens miałby Paweł w oderwaniu od Chrystusa? Co by głosił? To jest ciekawe, bo przecież on prawdopodobnie nie przeczytał żadnej Ewangelii. Nie chodził też za Chrystusem, a tyle o Nim wiedział, tak bardzo był zachwycony Jego osobą, że potrafił zarażać swoim zapałem tysiące ludzi.
Oceń