Pytanie Boga
Podczas synodu na temat nowej ewangelizacji odczytano mnóstwo elaboratów i przeanalizowano mnóstwo raportów dotyczących przekazywania wiary. A potem wybrano na papieża Franciszka, który na wątpliwości synodu odpowiedział jednym słowem: miłosierdzie.
13 marca mija trzeci rok pontyfikatu papieża Franciszka. Z tej okazji rozmawiamy z brytyjskim dziennikarzem Austenem Ivereighem, autorem książki Prorok. Biografia Franciszka, papieża radykalnego, która w ubiegłym roku ukazała się w Polsce. To pierwsza tak obszerna i szczegółowa próba opisania życiorysu obecnego Ojca Świętego. Autor ukazuje, jak kształtowały się poglądy Jorge Bergoglia na teologię, sprawy społeczne, dyscyplinę kościelną, dialog międzyreligijny, komunizm i kapitalizm. Pokazuje, że wiele obecnych zachowań papieża to prosta kontynuacja jego stylu życia w Buenos Aires, mającego swe źródło w specyfice tamtejszego Kościoła i próbującego odnaleźć się między teologią wyzwolenia a terrorem wojskowej junty.
Anna Sosnowska: Udało się panu rozwiązać zagadkę, jaką jest dla nas papież Franciszek?
Austen Ivereigh: Na pewno udało mi się do tego rozwiązania zbliżyć i uchwycić takie momenty w życiu Jorge Bergoglia, które go uformowały i które sprawiły, że jest takim, a nie innym papieżem. Istnieje jednak taka część Franciszka, która mnie zachwyca, ale która pozostaje dla wszystkich zakryta – nawet przyjaciele nie mają do niej dostępu. To jego bardzo osobisty stosunek do Boga. Myślę, że po tym rozpoznaje się ludzi świętych.
Jezuici nie bez powodu nazywali swojego współbrata Giocondą.
Nadali Bergogliowi ten przydomek, ponieważ nigdy do końca nie wiedzieli, co on myśli. W języku angielskim powiedzielibyśmy: He plays his cards very close to his chest, czyli rozgrywając partię, trzyma karty bardzo blisko siebie. Tak robił, kiedy był biskupem, a potem kardynałem w Argentynie, tak robi teraz.
I kiedy już nam się wydaje, że potrafimy przewidzieć kolejny ruch Franciszka, to on nas znowu czymś zaskakuje.
Papież to zmyślny strateg, co jest cechą charyzmatycznych liderów, choć rzeczywiście niewielu wtajemnicza w swoje plany. Ale, co charakterystyczne dla Franciszka, łączy w sobie pewne przeciwieństwa, bo bycie strategiem idzie u niego w parze z bardzo ciepłą osobowością i wychodzeniem do drugiego człowieka, a zdolność zarządzania z byciem pustelnikiem.
Powściągliwość i pewna tajemniczość ojca Bergoglia na pewno się sprawdziły w czasie argentyńskiej brudnej wojny, ale dziś bywają kłopotliwe, bo nie do końca wiemy, co papież naprawdę myśli, a wielu chciałoby od niego usłyszeć: jest tak i tak.
Franciszek to najbardziej transparentny papież w historii w tym sensie, że w ciągu trzech lat swojego pontyfikatu udzielił więcej wywiadów niż którykolwiek z jego poprzedników. Co ciekawe, jako biskup nigdy tego nie robił, zawsze stronił od mediów. Dlatego odnoszę wrażenie, że on swoimi przemyśleniami dzieli się z nami właściwie cały czas. Problem jednak polega na tym, że faktycznie mówi tylko o rzeczach, o których chce powiedzieć. Więc widzimy zaledwie czubek góry lodowej, a reszta pozostaje dla nas zakryta.
Czy w dzisiejszym Franciszku dostrzega pan jakiś rys, którego nie można wyprowadzić z jego przeszłości? Coś, co być może zostało mu dane z góry jako szczególny charyzmat potrzebny do sprawowania urzędu?
Oczywiście. Na pewno jego otwartość na media, o której przed chwilą wspominałem, jest czymś takim. Ale w książce opisuję też bardzo znaczący moment pomiędzy wyborem kardynała Bergoglia na papieża a jego pojawieniem się na balkonie. To zabawne, bo wszystkie kamery telewizji watykańskiej zarejestrowały tę chwilę – papież najpierw wchodzi do kaplicy, a następnie z niej wychodzi z zupełnie innym wyrazem twarzy. Mówił potem, że doznał w czasie modlitwy czegoś, co można nazwać spłynięciem radości. Takie doświadczenie bardzo się wpisuje w duchowość jezuicką, według której przyjęcie jakiejś funkcji skutkuje otrzymaniem łaski potrzebnej do jej pełnienia.
Cofnijmy się do lat 70. Mam wrażenie, że dla ojca Bergoglia bardzo ważnym momentem było znalezienie własnej definicji „ludu”, którym wtedy wszystkie frakcje wycierały sobie usta.
Santo pueblo fiel de Dios – święty lud wierny Bogu, skarbiec wiary.
Ta definicja ustawiła mu optykę na całe życie, stała się dla przyszłego papieża, jak pan to ujął, „hermeneutyką prawdziwej reformy”.
Bergoglio kiedyś napisał: „Magisterium może cię pouczyć, kim jest Maryja, ale wierny lud nauczy cię, jak Maryję kochać”.
To dlatego, kiedy ojciec Bergoglio odpowiadał za formację młodych jezuitów, wysyłał ich do ludzi, mówiąc, że nie mają ich nauczać, ale się od nich uczyć?
W tym sensie można powiedzieć, że Franciszek jest zakorzeniony w teologii wyzwolenia. Ale punktem odniesienia zawsze był dla niego Jezus Chrystus, który najpierw poszedł do ubogich. I to przez ubogich Dobra Nowina dotarła do nas. Teraz też powinniśmy zwrócić się w stronę najbiedniejszych, bo to oni nam pokażą, na czym polega wiara Kościoła.
Niektórzy z powodu tak daleko posuniętej troski papieża o ubogich oskarżają go o sympatię do lewicowych ideologii.
Franciszek jest bardzo podejrzliwy tak wobec każdej ideologii, jak i wobec różnego rodzaju aktywistów, bo za tym często stoi instrumentalne traktowanie ubogich. Bardzo się zżymał i krytykował takie podejście, kiedy słyszał, że ktoś chce budzić samoświadomość ubogich czy oddać im wreszcie głos – tak, jakby oni wcześniej tego głosu nie mieli. Trzeba pamiętać, że to był jeden z tych obszarów, na których doszło do silnego sporu między Bergogliem a jego zakonem.
Czytając o różnych inicjatywach podejmowanych przez przyszłego papieża – np. o przygotowywaniu zupy dla czterystu dzieci – pomyślałam, że to jest dokładnie to, do czego Franciszek dzisiaj nas wzywa. Mamy pójść na peryferie. Pytanie tylko, czy doświadczenie z Argentyny da się przenieść na cały Kościół?
Na pewno taka postawa jest teraz bardziej potrzebna niż kiedykolwiek, chociażby dlatego, że coraz bardziej powiększa się przepaść między bogatymi a biednymi. Pogląd papieża jest taki, że z dystansu, czyli z peryferii widać lepiej i wyraźniej. Chrystus zaczął swoją działalność od Galilei, najpierw rozmawiał z rybakami i rolnikami, a dopiero potem poszedł do Jerozolimy. Zatem zdrowym społeczeństwem jest to, które pozwala, żeby jego centrum było formowane właśnie przez peryferie. Papież chce, by w ten sposób był także kształtowany współczesny Kościół. Odwołując się do aktualnej sytuacji politycznej i społecznej, powiedział, że Europa przechodzi teraz swoisty test w tej dziedzinie.
W związku z napływem uchodźców?
Tak, bo dobijają do naszych brzegów ludzie z peryferii, którzy szukają pomocy, schronienia. Możemy oczywiście ich nie dostrzegać. To bardzo interesujące, że niektóre państwa chrześcijańskie mówią: „Ponieważ jesteśmy chrześcijanami, nie przyjmiemy do siebie muzułmanów”, a inne mówią: „Ponieważ jesteśmy chrześcijanami, musimy dać schronienie każdemu, kto go potrzebuje”. Swoją drogą, ciekawe, jak byśmy zareagowali, gdybyśmy na sądzie ostatecznym usłyszeli od Jezusa: Byłem muzułmańskim uchodźcą, a nie przyjęliście Mnie… (por. Mt 25,31–45).
Reforma Kościoła, którą Franciszek próbuje przeprowadzić, dotyczy nie tylko struktur, np. kurii rzymskiej, ale także – a może przede wszystkim – sposobu myślenia katolików. Czy to może się udać?
Cieszę się, że rozróżniła pani zmiany administracyjne i to, co tak naprawdę jest istotą tej reformy, czyli nawrócenie pastoralne. To prawda, że przy losach obu reform pojawia się wiele znaków zapytania, ale zaryzykowałbym tezę, że Franciszek zapoczątkował proces, który jest nieodwracalny i który w niedalekiej przyszłości ukształtuje Kościół.
Niektórzy już mówią o efekcie Franciszka.
Oczywiście, ale tu pojawia się ważne pytanie, na czym ten efekt polega? Czy nasze kościoły są bardziej otwarte? Czy jest w nich więcej miłosierdzia? Czy zdobyliśmy już serca wątpiących? Tak naprawdę wszystkie znaczące reformy w dużych instytucjach potrzebują czasu, a nawet kilku pokoleń, żeby mogły się dokonać. Myślę, że papież by powiedział, że on tylko usuwa przeszkody przed powiewem Ducha Świętego, a reszta należy już do Niego. I to Franciszek robi z sukcesem, dlatego jego pontyfikat jest prawdziwą trąbą powietrzną.
Co wielu napełnia dużym niepokojem.
Ponieważ chcieliby widzieć Kościół jako symbol niezmienności, nienaruszalności, oporu wobec współczesności. Jednak dla bardzo wielu osób to niezwykle ekscytujący czas w życiu Kościoła. Franciszka nazywa się papieżem ubogich, papieżem slumsów, ale tak naprawdę on jest papieżem zmiany. I na pewno to, co uruchomił, wyzwolił, przyniesie skutek, nawet jeśli za jego pontyfikatu nie zobaczymy jeszcze owoców.
Po Soborze Watykańskim II jezuici w Argentynie przechodzą bardzo trudny okres – zakonnicy są skłóceni, podzieleni, wielu z nich odchodzi. Model formacji zaproponowany przez ojca Bergoglia, mówiąc oględnie, nie spotyka się z uznaniem. Jak on znosił te doświadczenia?
Niestety, niewiele wiemy o tym okresie z lat 60 i początku lat 70. Kiedy zbierałem materiały do książki i zorientowałem się, że istnieje taka luka, miałem momenty frustracji, bo trafiałem jedynie na skrawki informacji. Gdyby kiedyś doszło do tego, że mógłbym usiąść z papieżem przy stole, bez wątpienia zapytałbym go właśnie o tamten czas – co czuł, skąd czerpał siły i jak umacniał swoje powołanie w tak trudnych okolicznościach. Bergoglio stracił też wtedy ważne dla siebie osoby – zmarł jego ojciec, jego kierownik duchowy, trochę później babcia. Był bardzo osamotniony w tamtym okresie. Ale może tu właśnie leży tajemnica dobrego przywódcy – musi godzić się na samotność, żeby podejmować dobre decyzje? Domyślam się też, że cierpienie i izolacja pogłębiły jego życie wewnętrzne i poczucie zależności od Boga oraz uzbroiły go w swoisty stalowy pancerz, bo przecież mówi się, że go ma. Chciałbym kiedyś przestudiować tę hipotezę z Franciszkiem.
Który uparcie w różnych sytuacjach powtarza, że wierzy w Kościół. Mam wrażenie, że decyzje papieża – podejmowane nawet za cenę jakiegoś zamieszania – także są wyznaniem wiary w Kościół.
Rzeczywiście widać tu pewien paradoks, ponieważ papież, chcąc przeprowadzić zmiany, nie może być za bardzo przywiązany do instytucji Kościoła i musi pewne rzeczy relatywizować. Być może zostanę za to zganiony, ale jedną ze słabości pontyfikatu Jana Pawła II było właśnie zbyt duże przywiązanie do Kościoła instytucjonalnego, co też jest zrozumiałe, kiedy weźmie się pod uwagę fakt, że Karol Wojtyła pochodził z komunistycznej Polski.
Franciszek ma bardzo wyraźnie zarysowaną wizję tego, co chciałby zmienić, ona jest w nim głęboko zakorzeniona. Dlatego uważam, że śmiało można go nazwać wielkim reformatorem.
Zaskoczyło pana ogłoszenie Roku Miłosierdzia?
Oczywiście, że zaskoczyło, bo to jednak Nadzwyczajny Jubileusz (śmiech). Kiedy skończyłem pracę nad książką, uświadomiłem sobie, że dla Franciszka właśnie miłosierdzie jest kluczem do przeprowadzenia reformy i do ewangelizacji świata, a cały jego pontyfikat można odczytywać jako próbę ponownego pokazania miłosiernego oblicza Boga. Ciekawe jest to, że w bulli Misericordiae vultus papież kilka razy używa słowa „wiarygodność”.
Pisze na przykład: „Wiarygodność Kościoła potwierdza się na drodze miłości miłosiernej i współczującej”.
Ponieważ napisałem książkę o Franciszku, wiele osób dzieli się ze mną spostrzeżeniami na jego temat. Często wtedy słyszę od ludzi niemających nic wspólnego z Kościołem: Nie lubię Kościoła, nie podoba mi się jego nauka, ale papieża uwielbiam! Dopytuję wtedy, za co. I najczęściej słyszę o jakichś gestach czy słowach Franciszka, które są pełnym ucieleśnieniem miłosierdzia. To oznacza, że papieżowi udało się obudzić w zachodnim zsekularyzowanym społeczeństwie pewne wyczulenie na Boże miłosierdzie.
Podczas synodu na temat nowej ewangelizacji w październiku 2012 roku odczytano mnóstwo elaboratów i przeanalizowano mnóstwo raportów dotyczących przekazywania wiary. A potem wybrano na papieża Franciszka, który na wątpliwości synodu odpowiedział jednym słowem: miłosierdzie.
Oceń