Szukam ich. A kiedy znajduję, czepiam się jak pijany płotu. Bo chcę się na nich oprzeć, gdy wszystko dookoła wiruje. Grunt usuwa się spod nóg, kiedy kolejny raz słyszę tak zwanego prostego człowieka, który z niekłamanym zdziwieniem i oburzeniem mówi: Co się dzieje w tej Europie, dlaczego ona prowokuje nas i dąży do wojny? Przecież my nigdy na nikogo nie napadaliśmy! W takich chwilach szukam wewnętrznego wsparcia koniecznego, by nie stracić szacunku do ludzi, których mijam na ulicach. Wiem, że jest wśród nich wielu, którzy czują podobnie jak ja, niektórych z nich znam i się z nimi przyjaźnię, jednak wciąż jesteśmy w drodze, idąc wśród mgły. Dlatego szukam takich, którzy już ją przeszli i nie utonęli w błocie, którzy ocalili w sobie – i na ile było to możliwe także wokół siebie – światło. I nie dali się pożreć ciemności.
Dziś będzie to Matka Maria (1891–1945) i jej bliscy. Epoka fin de siècle’u, która choć z nazwy nawiązuje do końca XIX stulecia, trwała w najlepsze do pierwszej wojny światowej. Był to czas intensywnego nagromadzenia emocji, idei i zdarzeń, gdy kultura, polityka, obyczajowość i religia tworzyły jakiś naładowany energią przedziwny amalgamat. Jelizawieta Pilenko, bo pod takim imieniem i nazwiskiem przyszła na świat w Rydze późniejsza święta Kościoła prawosławnego, była w pełni dzieckiem tej właśnie epoki. Jej ojcem był rosyjski szlac
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń