Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
Kończy się opera. Kończy się noc, misterium. „Ogień na ołtarzu przygasa”. Na początku tej odsłony z ołtarza również unosił się dym – znak niedawnej ofiary. Na początku była też noc. Teraz „natęża się powoli światło poranku”. Pojawiają się pierwsze promienie słońca, przed którymi można tylko zmrużyć oczy, żeby nie oślepnąć.
Pamiętamy, jak Szawła, kiedy szedł raz do Damaszku prześladować chrześcijan, „olśniła nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: »Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?«. »Kto jesteś, Panie?« – powiedział. A On: »Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić«” (Dz 9,3–6). I wszedł – już jako Paweł, święty – do tego miasta i wielu innych, wszędzie głosząc, że „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Gal 2,20).
Potem w Atenach, na Areopagu, mówił: „Przechodząc bowiem i oglądając wasze świętości jedną po drugiej, znalazłem też ołtarz z napisem: »Nieznanemu Bogu«. Ja wam głoszę to, co czcicie, nie znając. Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi (…) daje wszystkim życie i oddech, i wszystko. (…) Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,23–28).
Napisał też słynny List do Koryntian, drugie – po Pieśni nad pieśniami – biblijne wyznanie miłości, która „nigdy nie ustaje” (1 Kor 13,1–13). Ale też – jak uważali Nietzsche czy Émile M. Cioran, nie wspominając o Aleksandrze Wacie czy Alanie Badiou – św. Paweł zredukował wiarę, zaniedbał Boga, zapomniał Boga; przypomniał choćby o odwiecznym nierozwiązywalnym napięciu między ciałem a duszą, w ciele widząc źródło całego zła (Ga 5,16–24). Pisał Cioran: „Gdy nie wiem już, do kogo mieć pretensje, otwieram listy i szybko się upewniam, że czytam właściwego człowieka”.
W operze, na scenie, jest teraz cicho, całkiem cicho. Roger jest z Edrisim – jest sam – „w odrętwieniu i bezruchu”. Jednak nie ma wątpliwości, że coś się dokonało, a brzemienna cisza nie może trwać wiecznie.
„Prześniony sen!” – śpiewa Edrisi, „odzyskując jakby świadomość” (jak dopowiada w didaskaliach Szymanowski). Muzyka przypomina początek aktu: kwarta czysta w górę, półton w dół. Brzmią nawet te same instrumenty, ale to powtórzenie nie jest powrotem. Przecież kończy się noc, budzi się dzień. Już świt…
W ostatniej scenie Efebosa – powieściprefiguracji Króla Rogera, którą Szymanowski zaczął pisać w 1917 roku, „by wyładować pewne rzeczy z siebie” – Alo Łowicki, spacerując w białą sycylijską noc pośród kolumn nigdy nieukończonej świątyni w Segeście, spotyka swojego przyjaciela Marka Koraba. Ich drogi się rozeszły, ich miłość pękła jak balon. Łowicki uciekł aż na Sycylię – od Koraba, od świata. I tam odnajduje wewnętrzną harmonię, swoje „ja”. Spotkanie z dawnym ukochanym w ruinach świątyni – przy blasku wschodzącego słońca (!) – staje się początkiem odrodzenia duchowego, rozdarcia zasłony tajemnicy, katharsis miłości.
„Was mich nicht umbringt, macht mich stärker” – głosi motto Efebosa wzięte od Nietzschego. Choć mógł je wygłosić Dionizos – przecież w jednej z wersji mitu został rozszarpany przez tytanów, ale nie umarł, bo Zeus połknął jego serce i spłodził go na nowo. Mógł je też wygłosić Chrystus – ukrzyżowany i zmartwychwstały. Ale zapisał je ten, który chciał być wcieleniem jednego i drugiego. Przecież obłąkany pod koniec życia Nietzsche podpisywał swoje listy „Dionizos” i „Ukrzyżowany” („To, że Bóg stał się człowiekiem – pisał jeszcze – wskazuje, iż człowiek nie powinien szukać swojego zbawienia w tym, co nieskończone, lecz oprzeć swoje niebo na ziemi”).
Objawienie jest wydarzeniem granicznym. Obłęd objawienia jest niebezpieczny; można się od niego już nigdy nie uwolnić, ale taka jest cena inicjacji. Przemiana wewnętrzna dokonująca się przez zbliżenie do Boga – spotkanie Boga – musi odcisnąć wieczne znamię. Piętno.
Nosił je choćby Hölderlin. Podczas pieszej wędrówki na przełomie 1801 i 1802 roku, zimą – w górach – objawił mu się Apollo lub Dionizos i przyniósł obłęd. Hölderlin pisał wiersze, grał na fortepianie oraz flecie. Może Szymanowski z Iwaszkiewiczem czytali i znali jego elegię Chleb i wino – ten wielki poemat przemiany, który rozpoczyna się nocą (!), „porą umarłych i zbłąkanych”, w ciszy tajemnicy.
„Czemu więc naszym sercom każemy milczeć? (…) / Więc chodźmy ku otwartej przestrzeni / (…) Na szczyty Kiteronu! Pod sosny i winorośl, / (…) Bo stamtąd i tam prowadzi zbliżający się bóg” (przeł. Antoni Libera). Wreszcie: „I czemu cisza panuje w antycznych, świętych teatrach? / Dlaczego się nie tańczy, aby wyrazić radość? / Czemu bóg już nikomu nie znaczy czoła jak dawniej, / Dlaczego nie odciska owego piętna wybraństwa? / W końcu przybył tu sam i przybrał postać człowieczą, / I przynosząc pociechę, uwieńczył niebiańskie święto”. Jak Pasterz, Dionizos, Chrystus (pisał św. Paweł: „On, istniejąc w postaci Bożej, (…) ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi”; Flp 2,6–7)…
W przestrzeni wyobraźni Hölderlina – jak pisze Libera – „bogowie zstępują na ziemię albo się ujawniają i przebywają wśród ludzi. Jest to epoka święta, »Dzień Słońca« albo po prostu – Dzień. (…) Ostatnim z tego »rodu« – rodu wcielonych bogów – był »cichy geniusz« Chrystus. Wraz z jego śmiercią, kiedy to »Promieniejące berło złamało się w boskim bólu, / Samo i dobrowolnie«, na ziemi zapadła Noc. (…) Kiedy zacznie znów świtać?”.
„Edrisi, już świt!” – śpiewa Roger. Solowe frazy rogów, klarnetu i fletu biegną w górę, do słońca. Ten ruch ogarnia wszystkich. Przejście z ciemności nocy do światła poranka jest najważniejszym znakiem przemiany.
Roger krzyczy – jak w iluminacji – „Słońce! Słońce!”. Śpiewa o bezkresie, o żaglach i skrzydłach; o nieskończoności i lekkości, o wszechogarniającym wiecznym pogodzeniu – z sobą, ze światem, z Bogiem.
Oceń