Życie przyswojone
fot. nikoline arns / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Twarze i imiona

0 votes
Wyczyść

Chyba tylko raz w życiu zdarzyło mi się spędzić noc w ekskluzywnym hotelu, szkoda, że bardzo krótką, bo trwającą od końca wesela do rannego powrotnego pociągu. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy zdążyłem odczuć ten klimat anonimowości, dającej prawie nieograniczone pole do kaprysów i smakowania luksusu. Piątka bohaterów Hotelu tego właśnie poszukuje: zmiany, radykalnego odcięcia się od reszty świata, a przede wszystkim bycia tym, kim się chce. Ale nie jest to film o globtroterach kolekcjonujących firmówki z kolejnych hoteli ani o próżniakach kąpiących się w kozim mleku z kieliszkiem szampana w ręku. To w gruncie rzeczy poruszająca historia ludzi dotkniętych cierpieniem, szukających sposobu wyrażenia swoich uczuć i pragnień. Kino, można powiedzieć, psychologiczne.

Erikę, główną bohaterkę dramatu, poznajemy, gdy jest w zaawansowanej ciąży. Zajmuje się głównie drobiazgowym przygotowywaniem przestrzeni dla dziecka. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Jednak nie wszystko można przewidzieć i zaplanować. Jak choćby przedwczesny poród, który sprawia, że cała misterna układanka się rozsypuje. Razem z matką, jej partnerem i dzieckiem z porażeniem mózgowym rozpoczynamy trudną wędrówkę w świat smutku, depresji i konieczności zaakceptowania tego, co się stało. Erika jest pokonana, a przede wszystkim brutalnie zderzona z rzeczywistością. Każdy zna ten smak. Ideały i plany, które nie wytrzymują konfrontacji z prozą życia. Widzimy bezsilność kobiety zapadającej się w niemą żałość. To dopiero kilkanaście minut filmu, więc wyczuwamy, że ta fraza potrzebuje umiejętnego rozwinięcia. Nie możemy się zatrzymać w tym nieznoś- nym miejscu fabuły. Oskar, tata wcześniaka, ucieka do Kopenhagi, a Erika rozpoczyna terapię grupową dla osób w podobnej kondycji psychicznej. Razem z nią słuchamy pogmatwanych i niekończących się historii o ludzkiej biedzie i zranieniach. Aż w końcu pojawia się, na zasadzie dobrze wpisanego w plan zdarzeń przypadku, pomysł, by wyjechać gdzieś i mieszkać w hotelach. Piątka bohaterów, wśród nich Erika, wprowadza się do luksusowych apartamentów i zaczyna eksperyment z niezależnością i wyrażeniem tego, co rzeczywiście w duszy gra. 

Szwedzka reżyserka Lisa Langseth powierzyła rolę Eriki młodej i urodziwej Alicii Vikander. Trzeba przyznać, że aktorka zagrała znakomicie. W jej smutnych oczach zobaczyliśmy dramat człowieka, który w obliczu pogrzebanych życiowych planów traci poczucie bezpieczeństwa. Współtowarzysze hotelowej podróży są równie wiarygodni i przekonujący i niemal natychmiast zyskują sympatię widza, gdy opowiadają o swoim wymarzonym, niespełnionym życiu. 

Hotel to też sprawnie i dobrze zmontowany film. Krótkie, treściwe sceny, umiejętnie ze sobą sklejone, nie męczą, ale stawiają pytania o dalszy ciąg fabuły. Być może czasem zaskakuje szybkość, z jaką przechodzimy do kolejnych etapów scenariusza, ale w ogólnym rozrachunku wychodzi to filmowi na dobre. Nie chodzi tu przecież o szczegółowy zapis podróży, ale o pokazanie trudnej drogi do dobrego przeżywania niełatwych uczuć i emocji. 

Można się w czasie tego filmu trochę pośmiać, choć trzeba przyznać, że komizm terapeutycznych tortur lub poszukiwań w hotelowej restauracji przypadkowego partnera na seks w toalecie należy do niszowego gatunku humoru. Jednak pod spodem odzywa się swego rodzaju szacunek dla ludzi, którzy mają odwagę wyrazić swoje głęboko skrywane i zamaskowane pragnienia. Czy nie śmiejemy się przypadkiem z samych siebie? Przybrane i dobrze wyuczone pozy, zabalsamowane twarze i zamrożone uczucia czasem się łamią i wychodzą z nas prawdziwi ludzie. Z tęsknotami, brakami, frustracjami i fascynacjami. Z marzeniami o tym, by pobawić się figurkami Indian. 

W jednej z rozmów, już po nieszczęśliwym porodzie, Erika wypomina ojcu swojego dziecka, że jest naiwny, bo chce zaakceptować chorobę niemowlaka. Oskar ostro reaguje: przecież dziecko nie umarło. Mimo kalectwa jest żywe. To chyba najważniejszy przekaz Hotelu – ciekawego filmu o ludzkiej psychice i jej potrzebach. Akceptacja nie musi przecież oznaczać bierności i załamania rąk. Wręcz przeciwnie. Zgoda na to, co się wydarzyło, z pewnością dodaje siły, by unieść rzeczywistość ze wszystkimi jej konsekwencjami. To trudna sztuka, w której każdy mniej lub bardziej musi się podszkolić. Czy nie mamy prawa do smutku, a nawet do depresji? Czy nie wolno nam opłakiwać życia, które przez bolesne i nieprzewidziane zdarzenia należy odłożyć na półkę z planami nie-do-zrealizowania? Oczywiście, że mamy prawo i że nam wolno. Z jednym ważnym zastrzeżeniem: że tak jak można bez trudu opuścić hotelowy pokój i przenieść się do innego, tak samo przychodzi czas, by opuścić komnatę smutku i żałoby i wybrać przestrzeń życia przyswojonego, ze wszystkimi jego smakami.

Życie przyswojone
Wojciech Dudzik

były dominikanin....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze