Święta Matka Kościół
Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Celem wszelkiej w Kościele posługi – apostolskiej, duszpasterskiej, kapłańskiej, biskupiej – jest zachować dynamiczną spójnię Tajemnicy Odkupienia z każdym człowiekiem. Kiedy uświadamiamy sobie to zadanie, wówczas jeszcze lepiej zdajemy się rozumieć co to znaczy, że Kościół jest matką (RH 22).

Poszukiwanie prawdy o Kościele w pojedynkę to trud daremny. Kto chce zrozumieć Kościół, zbliżyć się do niego, powinien pochylić głowę i odszukać ślady pozostawione przez tych, którzy już dotarli do jego serca. Takie tropy są potrzebne, by nie zagubić się w drobiazgach i zdobyć się na wysiłek odkrywania tego, co najważniejsze. Ślady mogą być bardzo różne: słowo, świadectwo, gest, myśl, obraz, czasem wielki teologiczny temat. Niektórych z nich czas nie oszczędził, z biegiem lat straciły pierwotną wyrazistość, inne, kiedyś podeptane i zniszczone, odnawiają się czystsze i jaśniejsze, niż były. Większość jednak przetrwała nienaruszona od samego początku istnienia Kościoła. Wśród tych najstarszych jest wiara w jego macierzyństwo.

Wielcy święci poszukiwacze dróg wiodących do prawdy o Kościele mówili: Sancta Ecclesia Mater — Święta Matka Kościół. Czy nie ma w tym przesady, skoro tak trudno poczuć się dzieckiem w Kościele? Wydaje się, że Kościół ma wiele twarzy, nierzadko bywają one zniekształcone grymasem, którego wolelibyśmy nie oglądać. Często trudno wśród nich wypatrzyć oblicze matki. Wiara Kościoła i doświadczenie wielu jest tu jednak niezłomne: Kościół jest Matką wszystkich dzieci Bożych. Tę prawdę trzeba potraktować z taką powagą, na jaką tylko nas stać: to nie jest pobożna metafora, ale rzeczywistość, która może się dla nas stać twarda jak kamień.

Oto kilka tropów pozbieranych z dzieł wielkich mistrzów wiary, które zaprowadziły ich do Kościoła Matki.

Dziecięctwo Boże

Jeżeli ktoś zapytałby mnie, po co jest wiara, jeśli miałbym komuś jednym słowem opisać, o co chodzi w chrześcijaństwie, to bez chwili namysłu powiedziałbym, że nasza wiara jest po to, aby uczynić z nas prawdziwe Boże dzieci. Odpowiedź ta jest tak oczywista i prosta, że trudno wyobrazić mi sobie kogoś, kto by na nią nie przystał. Wystarczy tylko na chwilę zajrzeć do Biblii, by pozbyć się wszelkich wątpliwości; obecność Boga w historii ludzi zmierza do uczynienia z nich Jego ukochanych dzieci. Ze stronic Pisma Świętego dochodzi nieustannie głos Boga — czasem przechodzący w ustach proroków w przejmujące wołanie — że to On jest naszym Ojcem i że chce, abyśmy byli Jego dziećmi na zawsze, na całą wieczność. Jestem przekonany, że każdą spośród nawet najbardziej zawiłych odpowiedzi na pytanie o sens chrześcijaństwa da się sprowadzić do Bożego dziecięctwa.

Trudno nie zauważyć, że kulturę wiary zdominowały obrazy odnoszące się do dziecięctwa, ojcostwa i macierzyństwa i że żadne inne porównania nie zajmują w niej tyle miejsca. Św. Polikarp ze Smyrny nie wahał się napisać, że cechy matczyne można rozpoznać już w samej wierze: „Wiara jest matką nas wszystkich, za nią idzie nadzieja, a poprzedza ją miłość do Boga, do Chrystusa i do bliźniego”.

Dlaczego w naszej wierze tyle symboli i metafor związanych z ojcostwem i macierzyństwem? Odpowiedź nie jest trudna, bo najgłębiej związana z logiką działania Boga wobec człowieka. Bóg zawsze zbliża się do tego, co człowiekowi najbliższe, by zaprowadzić go do tego, co jest najbliższe Jemu. Bóg, by doprowadzić nas do tego, co niewidzialne, odwołuje się w języku wiary do doświadczeń najbardziej dotykalnych, a do takich należy przeżycie macierzyństwa i ojcostwa, nawet wówczas, gdy to doświadczenie jest w większym stopniu doznawaniem braku, tęsknoty niż pełni. Bóg przybliża się do nas przez to, co nam bliskie, co łatwo zrozumiałe, co najbardziej przez nas upragnione; Bóg zniża się do naszego poziomu, by wynieść nas ku wysokościom prawdy, podnosi nas, byśmy byli zdolni dosięgnąć Jego samego. Bóg stał się dla nas dzieckiem, abyśmy stali się dziećmi dla Niego.

W rozważaniu naszego dziecięctwa przed Bogiem ukryty jest najważniejszy klucz do odkrycia macierzyństwa Kościoła — tylko dziecko pojmie tę prawdę, pozostanie ona zamknięta dla tych, którzy zestarzeli się duchowo, którzy przecedzają każdego komara niedoskonałości Kościoła, a połykają wielbłąda swojego grzechu. Jeżeli chcemy zrozumieć Matkę Kościół, potrzebujemy przemiany, o której pisze św. Mateusz: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,3).

Bóg Ojcem, Kościół Matką

Ten obraz ukochali Ojcowie Kościoła: Bóg Ojciec i Kościół Matka połączeni nierozerwalnym węzłem miłości, „wielkiej miłości”, jak napisał Augustyn. To odkrycie wielokrotnie wprawiało go w zachwyt. Pisał:

Jeśli zaś tak bardzo należy kochać tych, którzy zrodzili śmiertelnego, to jak wielką miłością powinni być ukochani ci, którzy zrodzili do przyszłej wieczności, do miary wieczności.

Święty biskup z Hippony przeszedł w swoim życiu drogę, którą przejść musi każdy: pokonał pozorną odległość, która dzieli Boga Ojca od Matki Kościoła. To pewnie jest spore uogólnienie, ale chyba najczęściej najpierw odkrywa się Boga, a dopiero później Kościół; trzeba się czasem bardzo pomęczyć, by prawda o Kościele odsłoniła się przed naszymi oczami. Dla Augustyna droga od Ojca do Matki była długą, duchową tułaczką i duże było jego zdumienie, gdy odkrył jedność Boga i Kościoła. Pisał: „Bóg Ojcem, Kościół Matką — my zaś braćmi”.

Jednak nie Augustyn, lecz św. Cyprian jest autorem powiedzenia, które w dziejach teologii stało się najczęściej cytowanym zdaniem odnoszącym się do macierzyństwa Kościoła. W jednym ze swoich dzieł napisał: „Nie może mieć Boga za Ojca, kto nie ma Kościoła za matkę”. Co Cyprian chce powiedzieć? W pierwszym odczuciu od tych słów wieje lodowatym chłodem: oto Bóg przestaje być Ojcem dla tych wszystkich, którzy nie należą do Kościoła. W naszej wyobraźni od razu zjawia się wizerunek nieczułego ojca wyrzekającego się swoich dzieci. Z pewnością nie to miał na myśli św. Cyprian. Choć odpowiedzi może być wiele, myślę, że Cyprian próbuje uświadomić wszystkim wierzącym, że wiara, która jest szkołą dziecięctwa Bożego, nie może obejść się bez ojcowskiej i macierzyńskiej opieki: potrzebuje dopływu mocy, jednak nie bez dotknięcia łagodności; wymaga męstwa, ale też słodyczy; domaga się matczynej troskliwości, o której pisał św. Paweł: „Stanęliśmy pośród was pełni skromności, jak matka troskliwie opiekująca się swoimi dziećmi” (1 Tes 2,7).

To trudne zadanie: zajrzeć w głąb swojej wiary i odszukać w niej dotknięcie ojcostwa i macierzyństwa. Zresztą, by tego dokonać, trzeba mieć świadomość jej istnienia, czasem jako czegoś oczywistego, innym razem zaś tonącego w mroku i odległego, zawsze jednak delikatnego, jak całe Boże działanie w nas. Ta miękkość wiary to właśnie dotknięcie Matki, tajemnicze i łagodne prowadzenie ku Ojcu. Kościół Matka to opiekunka wiary, karmicielka wiary, ktoś, kto prowadzi nas w dziecięctwie. Św. Cyprian odkrył to współdziałanie Ojca i Matki w nadaniu wierze dorosłej postaci, dojrzałej, a więc wspartej na miłości i męstwie; łagodności, ale i stanowczości świadectwa. Bez Ojca i Matki trudno stać się prawdziwym dzieckiem.

Tertulian w dziele O modlitwie posunął się aż do stwierdzenia, że gdy na modlitwie wzywane jest imię Ojca, nie może nie pojawić się w niej Matka Kościół:

Gdy mówimy „Ojcze”, wyznajemy Boga. Nazwa ta wyraża ojcowską cześć i wyznanie ojcowskiej władzy. W Ojcu wzywa się również Syna, zgodnie ze słowami: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. Nie pomija się również Matki Kościoła. Rozpoznając Syna i Ojca, rozpoznajemy również Matkę, z której znamy imię Ojca i Syna.

 Za Ojcem ukrywa się Matka, ale tylko przez Nią i w Niej prawdziwie rozpoznane jest Imię Ojca. Intuicja Tertuliana jest bardzo głęboka: prawdziwa modlitwa jest zawsze „kościelna” i zawsze odbija w sobie macierzyństwo Kościoła, przez swoją powszechność, przez otwarcie na każdego człowieka i cały świat. Mówiąc prościej, kiedy modlimy się za potrzebujących, porzuconych i pogardzanych, cały świat nędzy, to stajemy jako Kościół Matka przed Ojcem, stajemy się częścią macierzyńskiej miłości. Taka macierzyńska modlitwa Kościoła ma wielką moc.

Współodczuwanie

Dojrzałość mierzy się zdolnością do współczucia. Ten, kto potrafi wczuć się, stać się drugim w swoich uczuciach i myślach, ten potrafi też najgłębiej i najprawdziwiej zrozumieć świat innych, odkryć ich rzeczywiste pragnienia. To wszystko nie po to, by cieszyć się z wiedzy o drugim człowieku; tu jest delikatna granica między człowiekiem, który współczuje, a tym, który chce zawładnąć. Mistrzem autentycznego współodczuwania jest Bóg i nigdzie piękniej tego nie widać, jak w Jego stosunku do Kościoła. Bóg czuje z Kościołem.

Nie jest łatwo pojąć tę wspólnotę Ojca i Matki, ale od przyjęcia jej bardzo wiele w naszym życiu wiary zależy. Prawdziwa miłość do Kościoła zaczyna się w przyjęciu z ufnością, że Kościół to nie zgromadzenie uzurpatorów zawłaszczających prawdę o Ojcu, ale to w jakimś sensie sam Ojciec. Kto odkryje, że Ojciec czuje razem z Matką, przed tym otwiera się perspektywa dojrzałej miłości do Niej. Ojcowie Kościoła przywiązywali wielką wagę do prawdy o współodczuwaniu Boga Ojca i Kościoła. Wydaje się, że w naszych czasach jest ona o wiele trudniejsza do przyjęcia. Często zdarza się dzisiaj, że Ojca przeciwstawia się Matce, szczególnie może przez taki rodzaj krytyki Kościoła, który w bezlitosnym częstokroć atakowaniu Matki, w dystansowaniu się od Niej widzi prawdziwą i dojrzałą pobożność. Trudno chyba o większą i bardziej niszczącą dla ducha pomyłkę, tymczasem Kościół potrzebuje zrozumienia i miłości mimo wszystko. Matka Kościół, jak każda inna matka, by wzrastać w swoim macierzyństwie, musi odczuwać, że jest kochana, musi karmić się miłością swoich dzieci. Stanowczo — może przesadnie — wyraził to św. Augustyn:

Jeśli miałbyś jakiegoś patrona, któremu usługiwałbyś, któremu służąc, wycierałbyś progi, którego codziennie już nie powiem pozdrawiałbyś, ale czciłbyś, któremu oddawałbyś wiernie posługi, gdybyś powiedział jeden tylko zarzut przeciwko jego małżonce, czy wszedłbyś do jego domu?

— mowa oczywiście o Bogu i Kościele.

Macierzyństwo Jezusa

To może zabrzmieć zaskakująco, ale wielu mistyków nie wahało się nazywać Jezusa Matką — świadectwa św. Brygidy, Julianny z Norwich, św. Faustyny są jednoznaczne. Św. Brygida pisała, że Jezus jest Matką gotową zawsze wyjść na drogę i czekać na zabłąkane dziecko, a potem przebaczyć i przyjąć. Jezus przebaczał i przygarniał, i nadal przebacza i przygarnia, teraz czyni to w Kościele. Wycisnął na Kościele piętno swego macierzyństwa, właśnie w odpuszczaniu win, w otwarciu na każdego, w miłosierdziu. Macierzyństwo Jezusa nie zginęło, będzie trwało zawsze. Stronice Ewangelii pełne są opisów głębokiego zrozumienia Jezusa dla macierzyństwa, wiele jest fragmentów, które świadczą o Jego szacunku dla kobiecości. Jeden z opisów wskrzeszenia kończy się słowami: „i oddał go jego matce” (Łk 7,15) — w prostocie tego stwierdzenia kryje się tajemnica Jezusa, który jak matka obdarza życiem i robi wszystko, by je chronić.

Warto kilka słów poświęcić fragmentowi Ewangelii św. Mateusza. Mateusz zapisał takie słowa Jezusa:

Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani. Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak (ornis) swoje pisklęta gromadzi pod skrzydła, a nie chcieliście (23,37).

Wulgata oddaje greckie ornis przez gallina — kokosz albo prościej mówiąc — kura. Tłumacze Nowej Wulgaty zrezygnowali z takiego przekładu, dając zwyczajnie avis, czyli ptak. Św. Augustyn, który znał stare tłumaczenie, wspaniale komentuje ten fragment, pisząc, że to „choroba miłości macierzyńskiej” opanowała Jezusa, kiedy wypowiadał te słowa. Matczyna troska Jezusa jest jednocześnie Jego słabością, otwarciem na ciosy zadawane przez ludzi, wreszcie gotowością na śmierć krzyżową: „został ukrzyżowany wskutek słabości” (2 Kor 13,4). Biskup z Hippony mocno podkreśla, że „matczyna słabość” Chrystusa to nie utrata majestatu, Jezus nie przestaje królować — „choroba macierzyńskiej miłości” to wydanie siebie na wyszydzenie, ubiczowanie, policzkowanie i zdradę, by zgromadzić, jak kokosz, wszystkie pisklęta pod swoje skrzydła.

Ta wspaniała Augustynowa egzegeza prowadzi pod krzyż. Wspomniana już Brygida, medytując nad macierzyństwem Jezusa, poszła tą samą drogą: Jezus właśnie w momencie śmierci na krzyżu, Jezus rodzący w bólach swoje dzieci jest najprawdziwszą Matką i wzorem macierzyństwa dla Kościoła. Jezus wycisnął na Kościele znamię tej „macierzyńskiej słabości” krzyża, która oznacza całkowite poświęcenie dla zbawienia wszystkich. Kościół pochylający się nad ludzką słabością jest odbiciem matczynego pochylenia się Jezusa:

Zebrał zaś wszystkie ludy jak kura swe pisklęta ten, kto ze względu na nas uległ słabości, przyjmując od nas ciało, czyli ciało od rodzaju ludzkiego (Augustyn).

Nowa Ewa

„Mężczyzna dał swojej żonie imię Ewa, bo ona stała się matką wszystkich żyjących (mater viventium)” (Rdz 3,20). Ten cytat z Księgi Rodzaju ma w historii teologii wprost nieskończoną liczbę komentarzy, rozpalał umysły Ojców Kościoła i wielkich mistrzów średniowiecza. Dla Ojców Kościoła to nie jest zwykły opis, lecz najprawdziwsza profetyczna zapowiedź. Kim jest mężczyzna i kim jest niewiasta? Sens literalny jest oczywisty, ale kto ukrywa się w głębszej warstwie tekstu, kogo on zapowiada? Św. Augustyn odpowie: „Adam obrazem Chrystusa. Ewa obrazem Kościoła”. Cała wielka Tradycja jest zgodna: Adam zapowiada Chrystusa — „Nowego Adama” (Rz 5,12–14), Ewa to wizerunek Kościoła i jego płodności. W historii Adama i Ewy są zaszyfrowane całe dzieje zbawienia, jest już zapowiadane odkupienie przez krzyż, jest utajone zbawcze posłannictwo Matki Jezusa, wreszcie obecny jest macierzyński Kościół.

Bóg utworzył Ewę z boku Adama wtedy, gdy ten leżał zmorzony snem. Sen pierwszego człowieka to śmierć „ostatniego Adama” (1 Kor 15,45), który zasnął na drzewie krzyża. W tradycji dominikańskiej w czasie Wielkiego Postu śpiewany jest Kantyk o męce Pańskiej ułożony przez św. Katarzynę Ricci. Ta wspaniała medytacja nad męką Chrystusa jest mozaiką tekstów biblijnych zapowiadających lub opisujących śmierć Jezusa. W jednym z kulminacyjnych momentów modlitwy kantor śpiewa fragment Psalmu 43: Exurge, quare obdormis Domine? Exurge, et ne repellas in finem. W przekładzie na język polski znaczy to: „Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Przebudź się! Nie odrzucaj nas na zawsze!”.

W modlitwie św. Katarzyny zawarta jest niezwykle głęboka intuicja: Chrystus na krzyżu „zasnął”, lecz Bóg sprawił, że ten sen był błogosławiony: „On zasnął snem męki, ażeby został Mu utworzony Kościół jako małżonka” — napisał św. Augustyn. Kościół, Matka żyjących jako Nowa Ewa rodzi się ze zranionego boku śpiącego Nowego Adama. Kościół — Matka żyjących rodzi się z krzyża, z cierpienia Syna Bożego, z Jego śmierci. Ta tajemnica od samego początku swego istnienia drąży historię Kościoła; ze śmierci bowiem powstał Ten, którego całym sensem bycia jest obdarzać życiem. Może lepiej nazwać tę tajemnicę prościej: życie. Św. Ambroży napisał, że Kościół „nie zna śmierci”. Trudno na pierwszy rzut oka pogodzić to zdanie z tym, co napisałem o logice śmierci, obumierania, która tak istotowo wpisana jest w macierzyństwo Kościoła. Jednak sensem — najbardziej podstawowym — istnienia Kościoła jest właśnie życie, powołaniem Kościoła jest płodność.

Matka cierpiąca

Kościół Matka niesie przez wieki w sobie Bożą logikę: aby coś mogło żyć naprawdę, musi najpierw obumrzeć (J 12,24). Dzieje Kościoła przynoszą aż nadto wiele dowodów prawdziwości tej zasady. Mówiąc językiem św. Pawła, Kościół zrodził się w „bólach rodzenia”: „Dzieci, oto ponownie w bólach was rodzę, aż Chrystus w was się ukształtuje” (Ga 4,19), a Apokalipsa św. Jana daje świadectwo o Niewieście, która „woła, cierpiąc bóle i męki rodzenia” (Ap 12,2). Kościół narodził się w bólach i sam trwa w cierpieniu rodzenia dzieci Bożych, nigdy nie zniknie w Kościele ten zbawczy ból. Kościół cierpi męczeństwem Jezusa, cierpi bóle rodzenia, wydając na świat nowych chrześcijan i sam rodzony jest w bólach męczeństwa Chrystusa i tych, którzy w cierpieniu za wiarę poszli za Nim aż do końca. Nie można utracić tej perspektywy, choć tak łatwo o to w czasach pokoju, gdy Kościół cieszy się wolnością. Nasza wiara rodzi się w Kościele dzięki krwi męczeńskiej. W jednym ze swych listów Augustyn napisał o Kościele Matce: „Ta was zrodziła z Chrystusa, ta we krwi męczenników urodziła”.

Stary Testament przynosi wstrząsającą historię matki siedmiu braci męczenników, która może stać się dla nas jeszcze jedną podpowiedzią. Druga Księga Machabejska (7,1–42) ukazuje matkę, która wzywa synów do mężnego wyznania wiary, dodaje im otuchy, a na końcu sama umiera w straszliwych męczarniach. Autor Księgi zapisał: „Przede wszystkim zaś godna podziwu i trwałej pamięci była matka” (2 Mch 7,20).

W tej kobiecie św. Augustyn zobaczył obraz Kościoła męczenników. Kościół Matka prowadzi do odważnego wyznania wiary w Chrystusa, posyłając — jak matka z Księgi Machabejskiej — swe dzieci na śmierć za wiarę, „by ginęli dla tego imienia, z którego ich poczęła”. Sama współcierpi, odczuwa ból i umiera wraz z nimi. Wizerunek Kościoła Matki, który maluje Augustyn, ukazuje inną stronę macierzyństwa Kościoła — matczyność walczącą, nieunikającą cierpienia i śmierci za wiarę, niewzdragającą się oddać tego, co najcenniejsze, byle tylko prawda o Bogu nie została przesłonięta. Kościół Matka jest mężną kobietą, jak ta, która

pełna szlachetnych myśli, zagrzewając swoje kobiece usposobienie męską odwagą, każdego z nich upominała w ojczystym języku (2 Mch 7,21).

Podobną myśl przynosi opis procesu męczenników z Lyonu, który dotrwał do naszych czasów dzięki Euzebiuszowi z Cezarei. Wśród zebranych wokół trybunału gapiów wyróżniał się lekarz Aleksander znany wszystkim ze świętego życia. Widząc z bliska toczący się proces, gestami i znakami zachęcał do wyznawania wiary. Euzebiusz zanotował, że tym wszystkim, którzy go obserwowali, zdawało się, że cierpi, jak kobieta wydająca na świat dziecko. Aleksander Frygijczyk należał do tych chrześcijan, którzy byli żywym świadectwem macierzyństwa Kościoła. O takich ludziach pisał Augustyn: „Jęczy w nich Kościół, rodzi ich Kościół”.

Kościół Matkę dotyka jeszcze inne, może nawet boleśniejsze cierpienie. Kościół w swoim macierzyństwie cierpi z powodu grzechów i niewierności swoich dzieci. Ten ból jest bardzo gorzki i tym dotkliwszy, że zadana od wewnątrz rana osłabia cały organizm. W Starym Testamencie symbolem cierpienia matki jest Rebeka. Już w jej łonie Ezaw z Jakubem walczyli tak zażarcie, że cierpiała. Jej ból był tak mocny, że z wyrzutem poszła zapytać Boga, dlaczego właśnie jej to się przytrafia (Rdz 25,22). Augustyn pod postacią Rebeki odnalazł ukrytą tajemnicę Kościoła — w jego łonie toczy się walka sprawiedliwości i grzechu, nawrócenia i zatwardziałości w złu. To zmaganie uderza w Matkę, której ból będzie trwać do końca czasów. Augustyn napisał z właściwą sobie ostrością:

Jedna matka miała we wnętrznościach swoich zwaśnionych braci jeszcze nienarodzonych. Obijali wnętrzności matczyne wewnętrzną niezgodą. Ona jęczała, zadawali jej gwałt.

Uderzający jest realizm wypowiedzi biskupa Hippony, jednak ta dosłowność unaocznia jedną niezwykle istotną prawdę: grzech osłabia Kościół i nie jest bezpodstawną antropomorfizacją stwierdzenie, że Kościół Matka doznaje bólu, gdy jej dzieci odchodzą od Chrystusa. Każdy grzech dotyka wnętrzności Kościoła, a ból rozchodzi się po całym Ciele i nikt nie pozostanie wobec tego bólu obojętny. Każdy — prędzej czy później — będzie musiał sobie poradzić ze złem w Kościele, każdego ono dotknie.

Maryja i Matka Kościół

Nie można nie zauważyć podobieństwa. Dziewictwo, macierzyństwo, cierpienie, płodność, rodzenie, jedność z Bogiem. Kościół Matka czci Maryję dlatego, że widzi w Niej samą siebie, ale już wyzwoloną z grzechu i słabości, adoruje w Maryi macierzyństwo bez skazy, którego szuka. Jan Paweł II nazwał Maryję „pierwowzorem Kościoła”, a gdzie indziej napisał: „Kościół uczy się od Maryi swego własnego macierzyństwa”.

Odpowiedzialność

Bóg podzielił się z człowiekiem odpowiedzialnością za macierzyństwo Kościoła. Macierzyństwo Kościoła to nie coś, co Kościół raz na zawsze otrzymał i teraz musi się nim tylko dzielić. Matczyność Kościoła wzrasta bądź maleje, jest uzależniona od świętości wierzących, od ich miłości — Kościół może być „jeszcze bardziej” Matką, niż jest teraz i to jest wielkie wyzwanie dla chrześcijan.

Jezus nazwał to inaczej, prościej:

Któż jest moją matką i [którzy] są moimi braćmi? I spoglądając na siedzących dokoła Niego, rzekł: „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten jest Mi bratem, siostrą i matką” (Mt 12,49).

Kiedy zostaje się matką Jezusa? Wtedy, gdy — jak napisał św. Tomasz z Akwinu — rodzi się Chrystusa w bliźnich. Tomasz w swoim komentarzu do Ewangelii według św. Mateusza nie poprzestaje jednak na tej uwadze i notuje zaskakującą myśl: „Przeciwnie zaś, zabija Chrystusa w innych ten, kto pobudza ich do zła”. Tym krótkim zdaniem sugeruje on, by na te Jezusowe słowa patrzeć jak na wezwanie do odpowiedzialności za prawdziwy obraz Kościoła. Możemy pokazać innym oblicze Matki, ale jesteśmy też zdolni ukazać tego oblicza karykaturę i co jest zadziwiające, ale i przerażające zarazem, możemy swoim grzechem zabić rodzącego się w bliźnich Chrystusa, na wiele lat zamknąć czyjeś serce na Boga.

I na zakończenie jedno zdanie ze świętego Ambrożego. Biskup Mediolanu porównuje wzrastanie Kościoła do budowania miasta. Bóg buduje niewiastę Kościół, jak budowniczy–artysta, pieczołowicie doglądając swojego dzieła. Pisze biskup Mediolanu:

I teraz ta niewiasta się buduje, i teraz się kształtuje, i teraz się formuje, i teraz się tworzy… Przyjdź, Panie Boże, zbuduj tę niewiastę, zbuduj miasto.

Święta Matka Kościół
Mateusz Przanowski OP

urodzony w 1974 r. – dominikanin, doktor teologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, wykładowca Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Domi...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze