Spowiedź bez końca. O grzechu, pokucie i nowym życiu
Posłuchajmy przez chwilę ciszy. Jeśli wytrwasz w niej godzinę, poczujesz, jak ona cię przeszywa, dociera aż do twoich kości – mówi Franco, założyciel Centrum duchowości i modlitwy Shinmeizan.
W Japonii samochodowe GPSy zaprowadzą pod właściwy adres, gdy do pokładowego komputera wprowadzi się numer telefonu stacjonarnego. Nie trzeba więc znać adresu właściciela, by trafić do jego domu. Tak zrobiliśmy, jadąc do centrum duchowości i modlitwy Shinmeizan. Paweł Janociński, dominikanin, który od trzydziestu lat żyje i pracuje w Japonii, opowiadał, że klasztor położony jest w górach. Gdy za nami zostały ostatnie domy leżącej w dolinie wioski, patrzyłem na monitor GPSa i oczom nie wierzyłem. Najpierw wskazywał, że jedziemy drogą, która na ekranie była podwójną zieloną linią. Potem określał nasze położenie za pomocą fioletowej kreski. Wreszcie i ta się urwała, co najwyraźniej oznaczało, że znaleźliśmy się na ziemi GPSowi nieznanej. W rzeczywistości poruszaliśmy się po stromo wznoszącej się, asfaltowej ścieżce szerokości naszego suzuki swifta.
Przyroda, cisza i spotkanie
Choć Paweł był w tym miejscu kilka lat wcześniej, do końca nie miał pewności, czy jedziemy właściwą drogą. Serpentyna wspinała się wąskim korytarzem wśród bujnej zieleni. Dominowały tutejsze sosny i świerki, między którymi rozpościerały się duże połacie bambusowych lasów. Wreszcie w pobliżu szczytu wzgórza wjechaliśmy na niewielki parking, z którego widać było parterowe, drewniane zabudowania. W największym budynku znaleźliśmy siostrę, która wewnętrznym telefonem zawiadomiła o naszym przybyciu ks. Franco. Zapowiadaliśmy co prawda swój przyjazd telefonicznie, ale zdziwiłem się, gdy siedemdziesięcioparoletni mężczyzna z siwą brodą, ubrany w brązowy strój przypominający nieco judogę, uśmiechnął się szeroko, rozłożył ramiona i radośnie mnie przywitał. – Usiądziemy, napijemy się herbaty i zrobimy plan waszego pobytu – powiedział, zapraszając nas do pomieszczenia, do którego po chwili przyniósł czarki z herbatą i ciasteczka. – Ile macie czasu? Chcecie u nas zostać dzień, tydzień, miesiąc, pół roku? – pytał. Widząc jego uśmiech i gościnność, już żałowałem, że pozostanę w Shinmeizan tylko kilka godzin.
Centrum duchowości i modlitwy Shinmeizan powstało 23 lata temu. Trzy słowa shizen, chomiku i deai: przyroda, cisza i spotkanie, to pojęcia kluczowe dla buddyzmu zen, które członkowie wspólnoty zastosowali w duchowości swojego ośrodka. Spotkanie rozumieją przede wszystkim jako budowanie relacji człowieka z człowiekiem, bez względu na jego wiarę.
Już od pierwszej chwili widać, że architektura budynków, wygląd mebli, kształt ogrodu łączą w sobie style japoński i europejski, a stojące gdzieniegdzie chrześcijańskie i buddyjskie figury świadczą o tym, że jest to miejsce spotkania wyznawców obu religii. W ośrodku przebywali już ludzie 40 narodowości i wielu wyznań, szukając tu ciszy i modlitwy oraz możliwości rozmowy z tymi, którzy wierzą inaczej.
Do wspólnoty należy dziś pięć osób. Na czele ośrodka stoi ks. Franco Sottocornola, Włoch, który nie ukrywa, że wiele zawdzięcza dominikanom, bo studiował filozofię w Rzymie na Angelicum. Teologię zgłębiał w Paryżu. W Japonii mieszka od 31 lat. Na początku był związany z diecezją w Osace. Obecnie oprócz aktywności na polu dialogu międzyreligijnego, prowadzenia ośrodka oraz szeroko znanej działalności rekolekcyjnej sprawuje również odpowiedzialne funkcje w Kościele: jest członkiem komitetu Dialogu Międzyreligijnego działającego przy Konferencji Episkopatu Japonii oraz konsulatorem Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego. – To mistyk – szepnął mi Paweł. Prócz niego spotykamy siostrę Hiramę, ojca Daniela, ojca Bernata. Nieobecna była druga z sióstr, Włoszka, ekspert w dziedzinie dialogu buddyjskochrześcijańskiego, która podczas naszych odwiedzin przebywała w Rzymie, gdzie na Uniwersytecie Gregoriańskim prowadziła wykłady na temat buddyjskochrześcijańskiego dialogu i jego teologicznych implikacji.
To dopiero początek
Dialog między buddystami a chrześcijanami dopiero się zaczyna i stanowi wielkie wyzwanie, nie wiadomo bowiem, jaki będzie jego rezultat. Do tej pory istnieli chrześcijanie, którzy studiowali buddyzm, oraz buddyści, którzy zgłębiali chrześcijaństwo, dopiero 20–30 lat temu zaczęła się między nimi rozmowa. Przykładem takiego dialogu może być projekt EastWest Spiritual Exchanges, zainicjowany przez benedyktynów i trapistów z Europy. W 1979 roku przyjechali oni do Japonii i mieszkali przez miesiąc w buddyjskich klasztorach, wiodąc tam codziennie życie. Potem mnisi buddyjscy przyjechali do Europy i zamieszkali w klasztorach benedyktynów i trapistów. To pozwoliło mnichom poznać siebie w osobistym spotkaniu, a przez to wzajemnie wzbogacić się duchem obu religii.
Jakie owoce może przynieść taki dialog, skoro obie religie są tak różne? Franco wskazuje na pojęcie osoby Boga. Dla chrześcijan fundamentalną prawdą jest to, że Bóg jest osobą, a Trójca Święta to jeden Bóg w trzech osobach. Kiedy rozpoczniemy rozmowę z buddyzmem, zostaniemy sprowokowani do głębszego przemyślenia, co to znaczy, bo wyznawcy Buddy nie znają pojęcia osobowego Boga.
– Pewnego razu rozmawialiśmy przez kilka godzin o Amida Butsu z naszym dobrym przyjacielem buddyjskim kapłanem Imari, związanym z buddyzmem Czystej Krainy – opowiada Franco. – Pytaliśmy, czym lub kim jest Amida Butsu, czy to „on” czy „ono”. Buddyści Jodo Shinshu, Czystej Krainy wierzą, że Amida Butsu przyrzekł, iż zbawi wszystkich, bo jego miłosierdzie jest nieskończone. Czy będzie to świadome działanie Amida Butsu? Imari był zaskoczony moim pytaniem, ale wyraził przekonanie, że Amida Butsu musi być tego świadomy. Takie twierdzenie można uznać za herezję, dlatego nie każdy buddysta zgodziłby się z nim. Kiedy indziej spytaliśmy znanego mnicha z Tajlandii, teologa, czy źródło, czyli transcendentalny Budda (w buddyzmie mahajany mamy historycznego Buddę – manifestację dharma – i fundamentalną rzeczywistość dharma) może nie być świadomy nas, jeśli my jesteśmy Go świadomi? I ten buddysta odpowiedział, że musi być świadomy. To są przykłady efektów dialogu dla buddystów: myślenie o buddyzmie w spersonifikowany sposób. To dla buddyzmu oznacza wielką zmianę – tłumaczy nam Franco.
Jego zdaniem, w podobny sposób może zaowocować dialog wśród chrześcijan. Nie zdajemy sobie bowiem sprawy, jak antropomorficzne mamy pojęcie osobowości. Wyobrażamy sobie osobę Boga na obraz i podobieństwo człowieka. A powinno być odwrotnie. Rozmowa z buddystami staje się wyzwaniem, by traktować osobowość w bardziej tajemniczy, niepoznawalny sposób. Paradoksalnie, takie myślenie może na przykład w przedziwny sposób pomóc dotknąć tajemnicy Trójcy Świętej.
Zwiedzanie
Po wstępnej rozmowie przy herbacie poszliśmy odprawić mszę św. do małej kaplicy mieszczącej się w głównym budynku ośrodka. Franco przygotował wszystko, co potrzebne do liturgii. Siedliśmy na piętach przy niziutkim ołtarzu wykonanym z pnia drzewa. Zanim zaczęliśmy celebrować Eucharystię, Franco podniósł z podłogi reklamówkę Pawła oraz mój aparat fotograficzny i odłożył na półkę stojącą w tyle kaplicy. Następnie usiadł przed ołtarzem, by nam towarzyszyć. Jego ruchy były powolne, skupione, co bardzo kontrastowało z dynamizmem mojego współbrata. Gdy Paweł, rozpoczynając czytanie, wypowiedział formułę: „Słowa Ewangelii według św. Jana”, zrobił na czole, ustach i sercu znak krzyża, po czym odczytał pierwsze zdanie Ewangelii, Franco dopiero kończył czynienie znaku krzyża na sercu. Gdy Paweł nie zauważył korporału i chciał postawić patenę i kielich na białym obrusie, Franco przerwał swój bezruch i wskazał na korporał. Miałem wrażenie, że ten człowiek jest wypełniony ciszą.
Po mszy Franco oprowadził nas po swoich włościach. Na początku pokazał nam osobne domy mieszkalne dla mężczyzn i dla kobiet, kuchnię i pomieszczenia wspólnego użytku. Potem przeszliśmy do domu studium, dwupoziomowego pawilonu zbudowanego z drewnianych bali ze szklanymi ścianami otwierającymi salę spotkań na otaczającą dom zieleń. Zbierają się w nim 15–20–osobowe grupy, by słuchać wykładów czy prowadzić dyskusje. – Kiedy rozmawiam z grupami, które tu przychodzą, zaczynam od duchowości natury, dla Japończyków bowiem jest to łatwe do zrozumienia – tłumaczył Franco. Według naszego gospodarza natura jest miejscem, w którym religie mogą się spotkać. W naturze wyznawca każdej religii może dostrzegać Boga, a bazując na tym doświadczeniu, można powiedzieć, że Biblia jest pełna odniesień do świata przyrody. Niby to prawda, ale przeżyłem rodzaj oświecenia, gdy Franco, poczynając od Księgi Rodzaju, zaczął nam przypominać, jak przyroda jest obecna w historii zbawienia. Biblia na początku wskazuje na Boga jako stwórcę i na świat jako prezent Boga dla człowieka. Odniesienie do natury pozwala patrzeć na drogę duchową jako na ponowne odkrywanie Edenu. Rajski ogród pojawia się nie tylko w opisach początku, ale również w Księdze Ezechiela jako prorocza zapowiedź. Z kolei Jan Ewangelista, ze swoim upodobaniem dla symbolizmu, podkreśla, że Jezus poszedł do ogrodu Getsemani, by powiedzieć Bogu ostateczne „tak”, w przeciwieństwie do Adama, który wcześniej, w ogrodzie, powiedział Bogu „nie”. Prowadząc nas po ścieżkach wijących się wśród zieleni, Franco kontynuował opowieść, mówiąc, że Jezus został ukrzyżowany i pochowany w ogrodzie, a spotkanie Zmartwychwstałego z Marią Magdaleną też miało miejsce w ogrodzie. Pismo Święte kończy się wizją alei drzew życia – ogrodem w środku miasta. W środku Nowego Jeruzalem rośnie nowy ogród Eden.
Rozmawiając w ten sposób, doszliśmy na szczyt leśnego wzgórza, gdzie stoi kaplica zbudowana w typowo japońskim stylu. Ściany z drewna i papieru, na podłodze maty tatami, niski ołtarz, tabernakulum na wysokości oczu klęczącej osoby, na ścianie ikona Trójcy Rublowa. Franco siada na piętach i tłumaczy, że kaplica została zbudowana z poszanowaniem miejscowej tradycji i że chcąc właściwie odnaleźć się w tej przestrzeni, trzeba przyjąć sposób siedzenia Japończyków. Dopiero wtedy ołtarz, tabernakulum i ikona znajdują się na właściwym miejscu. W kaplicy wspólnota celebruje mszę św., a na tarasie, który ją okala, modli się, praktykując medytację zen.
Wokół kaplicy znajduje się mały ogród kontemplacyjny. Tradycja nakazuje, by przy świątyni powstał niewielki staw z wynurzającymi się z wody skałami. Nie wszędzie jest to możliwe, więc mnisi mogą zastąpić wodę kamykami zagrabionymi w kształcie fal. W każdym wypadku to, co przemijalne i niestałe, jest ukazane za pomocą fal. Morze to życie i śmierć, narodziny i umieranie. Jednak poniżej fal jest nadzieja, nirwana, rzeczywistość nie do ruszenia. Zatem prawdziwą dharmę, czyli niezmienną rzeczywistość symbolizują duże kamienie. Skały w morzu nie unoszą się na wodzie – one wychodzą z ziemi, z dna, poprzez fale – dlatego są symbolem prawdziwej rzeczywistości, która się dla nas odkrywa. Chrześcijanin czyta te symbole w ten sposób, że absolutnie niewidoczny świat Boga staje się widoczny poprzez wiarę. Dlatego wzrok trzeba kierować ku temu co niezmienne, co stanowi fundament wiary.
Kamienne fale powinny być poprawiane codziennie, ale ze względu na brak czasu członkowie wspólnoty czynią to tylko raz w tygodniu. Modlitwę poranną i wieczorną odprawiają zgodnie z rytmem czasu, wracając do tradycyjnego rytmu jutrzni i nieszporów. Rano modlą się, patrząc w kierunku wschodzącego słońca, wieczorem zwracają się tam, gdzie słońce zachodzi. Co ciekawe, modlitwy te odprawiają zawsze na świeżym powietrzu. – Na wschodzie, w Korei, Chinach, Japonii w widzeniu świata panuje dualizm: w Japonii yinyo, w Chinach yinyang. Yang – jasna, słoneczna, otwarta strona rzeczywistości, yin – inaczej luna – tajemnicza, ciemna strona rzeczywistości – tłumaczy Franco. Rzeczywiście w ogródku lewa strona od osi kaplicy – centralna położona za ścianą, na której jest tabernakulum – jest zacieniona gałęziami drzew. W jasnej, nasłonecznionej części postawiono stylizowaną figurkę Matki Bożej.
Raz w roku do kaplicy z własnej inicjatywy przychodzą starsi ludzie z wioski, by spędzić tu cały dzień, rozmawiając na tematy religijne i wspólnie się modląc. Pragną usłyszeć od katolickiego kapłana kazanie, które musi trwać przynajmniej godzinę. Jeśli byłoby krótsze, czuliby się zlekceważeni.
Z kaplicy idziemy do stojących na uboczu pustelni. To bardzo ciche miejsce, najcichsze na wzgórzu. Kiedy centrum odwiedzają goście, nie zbliżają się do pustelni, by przebywającym tam zapewnić absolutny spokój. Spragnieni ciszy przyjeżdżają tu na kilka tygodni, dni, a nawet na kilka godzin. Niektórym, na przykład pastorowi z pobliskiego miasta Fukoka, zależy na pobycie właśnie tutaj. Budynek zapewnia wszystko, co konieczne, by modlić się, mieszkać i spać. Franco zaprasza: – Posłuchajmy przez chwilę ciszy. – Trwamy w milczeniu. – Jeśli wytrwasz w takiej ciszy godzinę, poczujesz, jak ona cię przeszywa, dociera aż do twoich kości – mówi Franco.
Ciekawa jest konstrukcja budynków poszczególnych pustelni. Zbudowane są na planie ostrokątnego trójkąta skierowanego wierzchołkiem na południe. Na szczycie tego trójkąta jest krzyż. Dzięki przesuwanym ścianom można się całkowicie odgrodzić od otoczenia. – Panuje wtedy cisza dla oczu – nie ma żadnych obrazów, tylko ty i Bóg – tłumaczy Franco. Można jednak rozsunąć ściany i zobaczyć bujnie rozkrzewioną wokół pustelni zieleń. Dodatkowo ściany po lewej i prawej stronie krzyża zrobione są z witraży. Witraż wschodni ma ciepłe kolory: żółty, czerwony, purpurowy. W witrażu zachodnim dominują kolory zimniejsze: fiolet i niebieski.
Zagrożenie czy szansa?
Po zwiedzeniu ośrodka poszliśmy wspólnie na lunch. Na europejskie stoły siostry podały japońskie potrawy w tradycyjnej zastawie. Zupa warzywna, kawałki surowej ryby, sos sojowy, serek tofu, ryż, różnorodne pikantne dodatki. Każde danie w osobnej miseczce. Jedliśmy oczywiście pałeczkami. Podczas jedzenia wypytywałem Franco o relacje między chrześcijaństwem a buddyzmem. Wiedząc, że ten kapłan praktykuje medytację zen, zacytowałem mu wypowiedzi osób pracujących w ośrodkach informacji o sektach i nowych ruchach religijnych oraz różnych gorących katolików, twierdzących, że dla chrześcijanina kontakt z każdą formą dalekowschodniej duchowości jest narażaniem swojej wiary. Franco się uśmiechnął. – Nie jest łatwo poznawać buddyzm. Dużo czytałem o buddyzmie, mieszkałem w buddyjskiej świątyni, rozmawiałem z buddystami, sporo się o nich dowiedziałem. Mam również bliskiego przyjaciela, buddyjskiego kapłana, z którym utrzymuję kontakt od 15 lat. Rozmawialiśmy niejednokrotnie o naszych religiach, pojechał ze mną dwa razy do Europy. Pomimo tych spotkań, wciąż nie wiem, na czym polega buddyzm, niełatwo mi go pojąć, nie mogę powiedzieć, że wszystko już rozumiem – opowiadał. Jego zdaniem, obawa przed czymś, czego nie znamy, jest naturalną reakcją i warto szukać przyczyn tych obaw. – Traktowanie buddyzmu jako zagrożenia duchowego bierze się stąd, że obecnie w Europie coraz więcej ludzi jest nieświadomych, co to znaczy być chrześcijanami, bo choć wychowali się i dorastali w tzw. chrześcijańskich krajach, to nigdy nie nawiązali osobistej relacji z Chrystusem. Odkrywają oni nieraz, że duchowość buddyjska, o której często wiedzą niewiele, jest im bliższa, bo brak w niej Boga, z którym obcuje się osobiście – mówi Franko. I po chwili dodaje: – Takie fascynacje nie trwają długo. Po pierwszych, często powierzchownych doświadczeniach z buddyzmem, większość wróci do swojej letniości, a niektórzy zostaną zainspirowani do zgłębiania swoich chrześcijańskich korzeni. Tylko nieliczni zostaną buddystami. Pozytywnym efektem w życiu tych, którzy będą kontynuowali drogę duchową, jest to, że będą musieli sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego są chrześcijanami, a dlaczego buddystami. Spotkanie bowiem z odmienną religią wywołuje naturalny strach i wzajemną obawę, ale potraktowane poważnie, a nie powierzchownie, rodzi więcej nadziei niż obaw – tłumaczy.
Nie dałem za wygraną i dopytywałem, czy możliwe jest łączenie chrześcijaństwa z praktykowaniem elementów zen czy jogi. Niejednokrotnie spotykałem się z tekstami i wypowiedziami ludzi, którzy przekonywali, że podjęcie takich praktyk jest otwieraniem się na złego ducha, a w niektórych środowiskach stwierdzenie: „on ćwiczy jogę”, jest jednoznaczne z podejrzeniem o zniewolenie czy opętanie przez szatana. Franco przywołał niemieckiego jezuitę, misjonarza, Hugo Makibi EnomiyaLassalle, który spędził w Japonii 50 lat i przyjął japońskie obywatelstwo. Napisał na ten temat kilka książek, a jego wnioski podziela wielu katolickich teologów oraz buddystów. Jezuita po wielu latach praktykowania medytacji został mistrzem zazen, a zatem miał bezpośrednią możliwość poznania tej duchowości. Założył on również na przedmieściach Hiroszimy ośrodek medytacyjny dla chrześcijan zwany Akikawa Shinmeikutsu, położony w pobliżu Uniwersytetu Georgia, w którym praktykuje się chrześcijański zen. Według EnomiyaLassalle’a praktyka zen nie wywodzi się z buddyzmu, ale ze starej tradycji jogi hinduskiej. Buddyści, w transformacji buddyzmu mahajany, przyswoili sobie jogę jako element własnej tradycji. Hinduska joga stała się buddyjska w formie zazen. Podobny proces może się dokonać dzisiaj i chrześcijanie mogą czerpać i praktykować zazen, przyswajając go w przestrzeni swojej wiary.
* * *
Nie zdążyłem zadać naszemu gospodarzowi wszystkich pytań. Interesowało mnie jeszcze, czy oczyszczanie myśli i serca nie prowadzi medytującego do takiej pustki, w której trudniejsze jest doświadczenie osobowego Boga. Musieliśmy niestety wyjeżdżać, więc Franco odprowadził nas na parking. Po drodze zostawił nas na chwilę i przyniósł kserokopię swojego artykułu Zazen and Adoration of the Eucharist. – Możecie go przetłumaczyć na polski, tylko przyślijcie mi go, jak wydrukujecie – powiedział, wręczając mi tekst. Z żalem opuszczałem Shinmeizan – miejsce ciszy i modlitwy. – Do zobaczenia, przyjedź do nas jeszcze – szepnął mi Franco ściskając serdecznie.
Oceń