Katolicki beż
fot. elia pellegrini / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Dlaczego? Biblijne podstawy katolicyzmu

0 votes
Wyczyść

Przestrzeń sakralna stała się poligonem doświadczalnym dla ekspresji indywidualnych gustów. Czy to oznacza, że lubimy rozwiązania odważne i nieszablonowe? Niestety, nie.

Jeśli wierzyć Centrum Badania Opinii Społecznej, aż 86 procent Polaków deklaruje zainteresowanie wyglądem i jakością swojego otoczenia. Wystarczy jednak przyjrzeć się poboczom naszych dróg lub architekturze przedmieść, by się przekonać, że w naszej mentalności więcej ciągle znaczy lepiej. Stąd dziesiątki płacht reklamowych szczelnie zalepiających nasze miasta, stąd dominujący styl barokowo-imperialny w architekturze willowej i orgia kolorystyczna miejskich blokowisk, stąd wreszcie kościoły przyozdobione kolorowymi banerami, styropianowymi gołąbkami, krzykliwymi witrażami i hiperrealistycznym malarstwem. Historyczną czkawką odbijają się nam lata PRL-owskiej zgrzebności, braku materiałów i narzuconej estetyki. Ciągle jeszcze zachowujemy się jak głodzone dziecko w sklepie ze słodyczami, ale gdzieniegdzie pojawiają się już pierwsze jaskółki zmian. Powiew świeżego powietrza czuje się także wewnątrz kościelnych murów – katolicki dizajn budzi się z letargu.

Paradoksalnie, jeśli o dizajnie mówimy, w komunizmie nie było w tej dziedzinie najgorzej. Lata 50. i 60. to złota era polskiego wzornictwa, czego pośrednim dowodem jest moda na meble z tego okresu, które od kilku lat święcą triumfy w magazynach wnętrzarskich i w naszych domach. Takie przedmioty jak słynny czerwony fotel Romana Modzelewskiego (o który zabiegały zagraniczne firmy, ale wskutek sprzeciwu polskich władz nigdy nie stał się naszym hitem eksportowym) albo fotel Chierowskiego model 366 stanowią dziś nie lada gratkę dla coraz liczniejszych wielbicieli dizajnu w stylu vintage, a ich ceny sukcesywnie rosną. Oryginalność polskiej szkoły wzornictwa może stanowić przekorną egzemplifikację hasła „Potrzeba matką wynalazku”: to przecież powszechny brak wszystkiego sprawił, że nasi projektanci w okresie PRL-u pozbawieni dostępu do popularnych za Zachodzie materiałów (np. tworzyw sztucznych), zmuszeni byli do większej kreatywności i sięgali po produkty łatwo dostępne w kraju – na przykład po sklejkę.

Największe zasługi na polu popularyzacji dobrego dizajnu należy jednak bez wątpienia przypisać otwartemu 1 października 1950 roku w Warszawie Instytutowi Wzornictwa Przemysłowego – jednej z pierwszych tego typu placówek w powojennej Europie. Odbywały się tu nie tylko wykłady, ale także warsztaty, dzięki którym każdy projektant od początku do końca znał proces powstawania danego przedmiotu i nie dopuszczał się fuszerki. Pomysłodawczyni i założycielka instytutu prof. Wanda Telakowska (nazywana Joanną d’Arc polskiego wzornictwa) przekonywała, że dobre wzory wyrobów produkowanych masowo są nie tylko wartością gospodarczą, ale również dobrem kultury. Ta funkcjonująca od 64 lat instytucja wspierała uzdolnionych projektantów, pomagała im tworzyć i sprzedawać swoje dzieła. Była dowodem na to, że sztuka użytkowa nie jest ubogą siostrą sztuki przez duże „S” i nie może być lekceważona. Dizajn ma znaczenie.

Kościół lubi bogactwo

Twórców oryginalnego i dobrego dizajnu nie brakowało również w przestrzeni sakralnej, choć wobec licznych restrykcji ze strony władz ich praca nie była łatwa. Każdy architekt tworzący w tamtym czasie musiał się liczyć z ciągłymi ograniczeniami – a to odmawiano mu zezwolenia na budowę, a to odcinano dostęp do materiałów, a to ingerowano w projekt. W walce państwa z Kościołem orężem mogły też być cegły – budynki sakralne miały jak najmniej przypominać tradycyjne kościoły. Nie wszyscy jednak poddawali się narzuconej odgórnie estetyce. Jak opowiadała w jednym z wywiadów Grażyna Chałubiec, architekt obiektów sakralnych,

oparł się temu – jako jeden z niewielu – polski Gaudi, Stanisław Niemczyk, który zaprojektował m.in. kościół Ducha Świętego w Tychach. Pamiętam numer prestiżowego amerykańskiego pisma „Architecture”, bodaj z początku lat 80., z dwoma przykładami pięknej architektury sakralnej: sylwetką duńskiego zboru protestanckiego i tej właśnie tyskiej świątyni. Ma kształt namiotu; z góralskim dachem schodzącym do końca, czyli formę miłościwie nam panującą w latach 80. i 90. To był chyba jedyny, dopuszczany przez władze model, który kojarzył się z kościołem. Stanowił alternatywę dla formuły domu kultury czy obiektu sportowego. Bez wątpienia Stanisław Niemczyk twórczo przełamał ten schemat, z wielką estymą zmierzył się z przeszłością i podjął wysiłek zakodowania w swoim dziele symboliki religijnej. […] pierwsza rzecz, która określiła kondycję architektury sakralnej, to formalne ograniczenia. A drugim czynnikiem jest to wszystko, co składa się na wrażliwość estetyczną człowieka wychowanego w tym czasie. A faktycznie na jej brak1.

Zderzenie z tą wrażliwością (lub jej brakiem) przeżył chociażby Jerzy Nowosielski, który tworzył kościelne polichromie. Były one na tyle inne od tych spotykanych na co dzień w polskim pejzażu, że niekiedy wierni nie byli w stanie ich zaakceptować. W Jerzmanowicach w Małopolskiem oburzeni parafianie odmówili finansowania rozpoczętego dzieła. Mediacji między twórcą a odbiorcami podjął się proboszcz, który przekonywał malarza do poważnych zmian w projekcie:

Niech się Panowie umówią dać kolory pastelowe (niebieski kolor szpeci kościół, bo przypomina „chałupę”); pasy z sufitu wraz z prorokami usunąć […] dać świętych nowych, z jasnymi, pięknymi twarzami, żeby je było widać. […] Prosiłbym bardzo, żeby te usterki poprawić, twarze wyrównać i rozweselić, głowy oszlifować, pasy wzbogacić lub usunąć. Taki kościół lubi bogactwo polichromii, a nie monotonny prymityw2.

Rozgoryczony Nowosielski chciał porzucić projekt, dopiero po protestach konserwatora wrócił do pracy, choć zrezygnował z części swojej wizji. Jego przykład pokazuje jednak wyraźnie, że projektując sztukę użytkową, nie można uniknąć pytania o użytkownika, o to, co zaspokaja jego potrzeby. Co zatem kościelna sztuka użytkowa mówi o nas samych?

Estetyczny policjant

Wnętrza naszych kościołów, wygląd plakatów, layout pism podpowiadają, że lubimy przepych, bogactwo, zmiany. Stare polichromie zasłaniamy plastikowymi płachtami odwołującymi się do aktualnych haseł duszpasterskich albo okresu liturgicznego, w nowych kościołach preferujemy hiperrealistyczne malarstwo rodem z książek dydaktycznych dla dzieci, na stronach internetowych zamieszczamy informacje w mrugających, multikolorowych ramkach. Nasze kioski parafialne często przypominają odpustowe stragany – można w nich znaleźć obrazy Jezusa przymykającego i otwierającego powieki, plastikowe butelki w kształcie Matki Bożej czy fluorescencyjne różańce. Przestrzeń sakralna stała się poligonem doświadczalnym dla ekspresji indywidualnych gustów. Czy to oznacza, że lubimy rozwiązania odważne i nieszablonowe? Niestety, nie. Zdaniem Jana Zielińskiego, grafika, współzałożyciela i dyrektora artystycznego pisma „44. Magazyn Apokaliptyczny”,

w swojej świadomości [mamy] takiego estetycznego policjanta, który wpycha nas w pewną stylistykę, powiedzmy umownie „barokową”. Jakbyśmy milcząco założyli, że kościelne i pobożne jest to, co ma przynajmniej 200, 300 lat. Zresztą nie dotyczy to tylko estetyki − np. kiedy dotykamy jakiegoś problemu filozoficznego, wygodnie zasłonić się Tomaszem z Akwinu. Mamy takie nasze wypróbowane, katolickie punkty. Problem w tym, że świat nie stoi w miejscu − nie wiem, czy człowiek się rozwija, czy degraduje, ale na pewno się zmienia3.

Świat się zmienia, a nasze wybory artystyczne niezmiennie odzwierciedlają punkt widzenia inżyniera Mamonia – podobają nam się rozwiązania, które już znamy. Parafrazując słowa tego najwybitniejszego umysłu ścisłego polskiej kinematografii, możemy zapytać: No jakże może podobać nam się rzecz, którą pierwszy raz widzimy? Witold Morawski, grafik i projektant, twórca layoutu „Gościa Niedzielnego”, stwierdza:

dominuje potrzeba bezpieczeństwa. Zastanówmy się nad swoimi znajomymi i ich łazienkami. Okaże się, że większość z nich ma na ścianach nie kolory: niebieski, zielony, żółty, ale bezpieczny, wypróbowany beż. I używając przenośni, w Kościele też mamy taki nasz katolicki beż4.

Problem z katolickim dizajnem ma też jednak inne oblicze. Za większość podejmowanych decyzji odpowiadają amatorzy, którzy np. wspierają swoją parafię w ramach wolontariatu. Często mimo najlepszych chęci brakuje im wiedzy i umiejętności do stworzenia rzeczy wysokiej jakości. Nie zawsze mają też świadomość, że konieczność oferowania profesjonalnych produktów nie jest wyłącznie kwestią estetyki, ale przede wszystkim funkcjonalności. Proporcjonalne rozłożenie treści na plakacie czyni go bardziej czytelnym i zwiększa siłę jego oddziaływania. Nowoczesny projekt graficzny pisma pozwala mu skuteczniej konkurować z innymi periodykami. Tę lekcję przerobiły już właściwie wszystkie większe podmioty na katolickim rynku prasy – „Teofil”, „Znak”, „Więź”, „Gość Niedzielny”, „Kontakt”, „Fronda”, by wymienić tylko kilka, które w ostatnich latach przeszły estetyczny lifting sprawiający, że ich lektura jest łatwiejsza, a prezentowane treści bardziej czytelne.

Pieprzniczka z Ewangelią

Przebudzenie katolickiego dizajnu można dostrzec także w innych sektorach. W ostatnich latach pojawiło się przynajmniej kilka ciekawych inicjatyw katolickich, które swoje działania realizują w sposób profesjonalny, świeży i nowoczesny. Nie ma w nich miejsca na bylejakość, nudę i kompleksy. Wystarczy spojrzeć na sklep prowadzony w internecie przez Fundację Malak – katolicką organizację non-profit założoną w Krakowie przez grupę młodych ludzi (www.sklepmalak.pl). Można w nim kupić książki, audiobooki, koszulki, płyty, torby – żaden z prezentowanych produktów nie trafił tam przypadkowo, ich sprzedaż ma określony cel: „Dochód z naszej działalności wydawniczej przeznaczamy na szeroko pojętą ewangelizację oraz utrzymanie fundacji przy życiu. Pomagamy wszelakim inicjatywom, które chcą szerzyć dobro, oraz chrześcijańskim projektom, które promują Boży pomysł na człowieka” – możemy przeczytać na stronie fundacjamalak.pl.

Świetny dizajn stanowi również znak firmowy innego sklepu – „Bóg wie co” (www.bogwieco.com). Właściciele marki tłumaczą, że łączy ona „lokalną produkcję, jakość i unikalny styl z elementami chrześcijaństwa” i „zrodziła się z wielkiego pragnienia wyrażania siebie. Stąd, że nie możemy tego cośmy widzieli i słyszeli nie mówić (Dz 4,20). […] Nie chcemy izolować naszej płaszczyzny materialnej od jej tła duchowego. Nie chcemy zamykać Boga w świątyniach, chcemy wprowadzić Go do naszej codzienności”. Sklep oferuje ubrania i torby z nadrukami o treści religijnej – wizerunkiem twarzy Chrystusa w cierniowej koronie lub hasłem „Bóg wie co”.

Zdaniem twórców innego sklepu internetowego (www.dayenu.pl), „Kościół kocha dobry design! Zgodne z najnowszym trendami mody oryginalne koszulki chrześcijańskie tylko od DAYENU”. W sklepie tym można znaleźć produkty sięgające swobodnie po inspiracje biblijne – koszulki, solniczki i pieprzniczki z cytatami z Pisma Świętego, silikonowe skrzydełka anioła, magnesy na lodówkę, gry online. Właściciele sklepu deklarują: „Wierzymy, że świat to efekt miłości Boga – odbicie Jego majestatu, designu i piękna. Otacza nas nadmiar – ale jest to nadmiar JEGO ZMIŁOWANIA, którego nie jesteśmy w stanie objąć, ani pojąć, a którego doświadczamy każdego dnia, zupełnie za free. Tym właśnie chcemy się z WAMI dzielić: radością niewymowną i pełną chwały”.

Twórcom powyższych inicjatyw na pewno nie można zarzucić braku profesjonalizmu. Od strony graficznej to świetnie opracowane propozycje, ich twórcy odczytują znaki czasu – z wyczuciem reagują na powszechną modę: lniane torby czy kalambury słowne na koszulkach. Nie boją się eksperymentować z formą. Należy bez wątpienia pogratulować im odwagi w przełamywaniu stereotypu, że katolickie równa się kiepskie. Przeglądając ich ofertę, nie sposób jednak uciec od pytania, jak wykorzystywanie słów Jezusa do ozdabiania pieprzniczek ma się do drugiego przykazania?

Kiedy słowa przestają znaczyć

Warto wiedzieć, że jedną z przyczyn sporów ikonoklastycznych było upowszechnienie się zwyczaju odwzorowywania ikon świętych na ubiorach członków dobrze sytuowanych grup społecznych. Wielu ówczesnych chrześcijan uważało to za nadużycie – wizerunek, któremu oddaje się cześć i któremu winniśmy szacunek, niczemu innemu nie może służyć. Przez stulecia dzielące nas od tamtych doświadczeń stopniowo zmieniało się nasze podejście do świętych obrazów. Obiekty kultu często stawały się jedynie elementem dekoracyjnym, granice naszej wrażliwości coraz bardziej się przesuwały i dziś jesteśmy już przyzwyczajeni do obecności przedmiotów pierwotnie religijnych w przestrzeni publicznej. To zjawisko świetnie widać na przykładzie języka. – Wyrażenia typu „Bóg wie co” czy „Jak Boga kocham” utraciły swoje pierwotne znaczenie – przekonuje ks. Andrzej Draguła, teolog i publicysta. – Nie są ani wyznaniem wiary, ani wezwaniem imienia Boga w sensie aktu strzelistego. Są jedynie zrytualizowanymi formami językowymi, które mają znaczenie wykrzyknika emocjonalnego, nie wyrażają już pierwotnego sensu, jakim było odwołanie do Boga. Produkcja gadżetów z takimi zwrotami to upowszechnienie ich właśnie w tym wtórnym znaczeniu.

Na pewno nie takie były intencje właścicieli sklepów, którzy nie kryją swoich zamiarów ewangelizacyjnych. Zdaniem ks. Draguły, w tym przypadku jednak intencja nie zawsze usprawiedliwia działanie: – Przecież tej intencji w torbie nie widać. Ona nie jest bezpośrednio czytelna. Czy jeśli napiszemy jakieś słowo na czymkolwiek, to oznacza, że ono jest żywe, funkcjonujące? Nie. Czy twarz Chrystusa na koszulce przemienia kogoś? Tego, kto ją nosi? Ludzi, którzy go spotykają? A skąd oni mogą wiedzieć, dlaczego ktoś ją nosi? Dziś dość łatwo spotkać elementy sakralne całkowicie wykorzenione z odniesień metafizycznych, np. różańce używane jako męska biżuteria (dziś mówi się: akcesoria), tak popularne w krajach Ameryki Łacińskiej i na południu Europy. Czym się różni dla postronnego widza torba z religijnym hasłem od pomysłów Arcadiusa, który tworzył całe kolekcje ubrań wykorzystujących symbolikę dolorystyczną? – pyta teolog.

Katolicki dizajn odczytywany jako aplikacja świętych słów i wizerunków na przedmioty codziennego użytku można też uznać za wyraz pewnej szerszej koncepcji odnoszącej się do obecności chrześcijan w świecie i związanej z tym misji ewangelizacyjnej. – Dostrzegam za tym przekonanie, że chrześcijaństwo musi się demonstrować w przestrzeni publicznej na sposób znakowy. Tymczasem obecności Boga nie można utożsamiać z religijnym oznakowaniem – uważa ks. Draguła. – To nie jest tak, że Boga jest tym więcej, im więcej jest religijnych znaków. To jest koncepcja właściwa dla religii naturalnej, dla pogańskiego myślenia, które zakłada, że Bóg staje się obecny poprzez sakralizację przestrzeni. W koncepcji chrześcijańskiej Bóg uobecnia się przez czynienie tego świata świętym w takim sensie, jaki niesie słowo „sanctum”, czyli w znaczeniu przemiany w wymiarze moralnym, a nie przez zewnętrzne znaki, które miałyby siłę przemieniania rzeczywistości. Sama ich obecność rzeczywistości nie zmienia. Zmienia dopiero to, co z nimi zrobimy, jak je odbierzemy.

Niewątpliwie jednak zewnętrzne znaki są narzędziem opowiadania Dobrej Nowiny, którą żyjemy od ponad 2000 lat. Dlatego skazani jesteśmy stale na pytanie, w jaki sposób przekazywać depozyt wiary, by forma nie spłaszczyła treści, ale jednocześnie zdołała ją komunikatywnie zaprezentować w świecie błyskawicznego i skrótowego obiegu informacji.

1 Dopełnić, nie przegadać, z Grażyną Chałubiec rozmawia Magdalena Lebecka, „Więź” 2012, nr 4, s. 30–31.
2 Rok temu zmarł Jerzy Nowosielski, Culture.pl: http://culture.pl/pl/wydarzenie/rok-temu-zmarl-jerzy-nowosielski, dostęp: 25.03.2014.
3 Na przekór estetycznej policji, dyskutują: Dariusz Hyc, Witold Morawski i Jan Zieliński oraz Ewa i Marcin Kiediowie, „Więź” 2012, nr 4, s. 14.
4 Tamże, s. 16.

Katolicki beż
Ewa Buczek

urodzona w 1983 r. – sekretarz redakcji kwartalnika „Więź”, gdzie odpowiada za reporterski dział „Czytanie świata”; członkini Zespołu Laboratorium „Więzi”. Pod panieńskim nazwiskiem Ewa Karabin publikowała w „Więzi”, „Tyg...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze