Jeszcze pachnie latem. Jeszcze nie wyblakły wspomnienia wakacyjnych wyjazdów. Jeszcze nie wchłonęła nas powakacyjna codzienność. Będzie więc trochę o wakacjach. A trochę jednak o czymś innym – jak to z felietonami bywa.
Kiedy przyjeżdżam na wakacje do naszego klasztoru w Broniszewicach, gdzie siostry dominikanki prowadzą dom dla chłopców z niepełnosprawnością, jeden wieczór rezerwuję na spacer z moją przyjaciółką, siostrą Reginą. To już nasza wieloletnia tradycja. Zawsze chodzimy nad mały sztuczny zalew, żeby podziwiać zachód słońca. Kawał drogi, przy naszym coraz wolniejszym tempie chodzenia to mniej więcej godzina w jedną stronę, ale do tej pory dawałyśmy radę.
Z roku na rok coraz mniej rozmawiamy, a coraz więcej milczymy i dobrze nam z tym. Siostra Regina robi przepiękne zdjęcia. Będzie co wstawiać na Facebooka.
W tym roku jednak nie mamy siły maszerować nad zalew. Z bolącymi stawami i kręgosłupami równie dobrze mogłybyśmy planować pielgrzymkę do Santiago de Compostela. Ale bliżej domu jest boczna polna dróżka. Skręcamy w nią. Pachnie skoszoną trawą i ziołami. Zanurzamy się w ciszę…
Nagle Regina się zatrzymuje. Ślimak! Ustawia ostrość w telefonie, przygląda się z uwagą, robi mu zdjęcie. Nie jestem zaskoczona, bo jeśli ktoś zna Reginę, to wie, że robi oszałamiające zdjęcia nawet muchom zielonym (tak, tym amatorkom odchodów i gnijących odpadków!), dżdżownicom i pająkom kątnikom (brr!). Właści
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń