o. Michał Czartoryski OP celebrujący powstańczą mszę świętą Warszawa/Powiśle 15.08.1944
fot. Wincenty Szober; zbiory Muzeum Powstania Warszawskiego
Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 36,72 PLN
Wyczyść

Mógł ocalić swoje życie. Wystarczyło, żeby zdjął biały habit i wyszedł z cywilami. Ale nie chciał. Bo czuł, że jego miejsce jest przy tych, którym służył. Zginął razem z nimi.

Ta historia rozegrała się siedemdziesiąt lat temu w Warszawie. 6 września 1944 roku sytuacja na Powiślu była dramatyczna. Niemcy zajmowali kolejne domy i ulice, likwidowali punkty oporu. Powstańcy wycofali się w kierunku Śródmieścia, dzielnica skapitulowała. Pozostali tylko, schowani w piwnicach, cywile i ranni. Czekali. Na rogu ulic Tamki i Smulikowskiego, w podziemiach firmy Alfa-Laval funkcjonował powstańczy szpital, w którym kapelanem był dominikanin o. Michał Czartoryski. Tamtego dnia o świcie odprawił swoją ostatnią mszę świętą. „Szczególnie utkwiło mi w pamięci to, jak o. Michał rozdawał rannym i nam sanitariuszkom komunikanty, po kilka, do ostatniej kruszyny, aby nie dostały się w ręce wroga i nie były zbezczeszczone”. Personel szykował się do ewakuacji. Namawiano o. Michała, aby zdjął habit i wyszedł z cywilami. Odmówił. Pozostał z kilkoma ciężko rannymi, którzy nie mogli chodzić o własnych siłach. „Powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach, nie opuści”. Pożegnał tych, których przez ponad miesiąc wspierał duchowo i pocieszał, wszystkim udzielił generalnej absolucji, po czym, jak relacjonowali świadkowie, usiadł między chorymi i zaczął odmawiać różaniec. 

Do szpitala wkroczyli Niemcy. Część osób wypuścili i kazali im dołączyć do ludności cywilnej. Ciężko chorych rozstrzelali w łóżkach. Ojca Michała wyprowadzili na zewnątrz. Jeden z Niemców, widząc, że to duchowny, zaczął mu wymyślać, że jest największym z bandytów. Potem go zastrzelił. Wraz z nim zamordowano około trzydziestu osób. Ciała oblano benzyną i podpalono. Następnie zakopano na dziedzińcu jednej z kamienic. Rok później, podczas ekshumacji, o. Michała nie udało się już rozpoznać. Prochy powstańców przeniesiono do zbiorowej mogiły na cmentarzu Gloria Victis na Woli. 

Powstanie

Pierwszego sierpnia 1944 roku o. Michał miał umówioną wizytę u okulisty. Przyjechał ze Służewa na Powiśle. Tam zastał go wybuch powstania. Do klasztoru nie mógł już wrócić. Znalazł schronienie w domu prof. Stanisława Kasznicy (prawnik, wykładowca, sędzia Trybunału Kompetencyjnego) przy Smulikowskiego 4. Przypadek sprawił, że dominikanin znalazł się w ogniu walk, ale już świadoma decyzja skierowała go do dowódcy III Zgrupowania „Konrad”. Zgłosił się na kapelana. Przydzielono go do szpitala na rogu Tamki i Smulikowskiego. Tam całymi dniami służył rannym i powstańcom. „Odznaczał się stałym spokojem, ciepłem w stosunkach, w kontaktach z ludźmi. Pamiętam jego skupione i uważne spojrzenie. Ojciec Michał niedosłyszał i wiem, że mu było ciężko spowiadać – to musiało męczyć psychicznie, chcąc zachować tajemnicę spowiedzi (aby samemu nie mówić zbyt głośno i nie wymagać od penitenta zbyt głośnego mówienia). Stale miał to na uwadze, a mimo to nigdy nie było w nim zniecierpliwienia, zdenerwowania. Zawsze miał ten swój spokój, który nam się udzielał…”.

Ze zniszczonego kościoła św. Teresy na Tamce o. Michał uratował paramenty liturgiczne. Odprawiał msze tam, gdzie to jeszcze było możliwe. W święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny – 15 sierpnia – powstańcy z o. Michałem urządzili ołtarz polowy w bramie jednej z kamienic. Na kracie zawiesili ciemną materię, z białych obrusów udrapowali krzyż, z papieru wycięli orła białego, obok tabernakulum ustawili ocalone lichtarze ze świecami, a nawet gladiolusy, które przetrwały gdzieś pośród ruin. „Uroczystość odbywała się w scenerii płonących domów, huku pękających pocisków, terkotu broni maszynowej i świście przelatujących »sztukasów«. Byliśmy zahipnotyzowani stoickim spokojem o. Kapelana, celebrującego mszę św., a następnie jego kazaniem. Gorące słowa otuchy uskrzydlały nas i mobilizowały do największych wyrzeczeń, czuliśmy się jedną, wielką rodziną, walczącą o swój byt i godność”.

Rodzina

Jan książę Czartoryski poszedł za głosem powołania w 1926 roku i wstąpił do seminarium duchownego we Lwowie. Rok później dokonał ostatecznego wyboru. Za furtą krakowskiego klasztoru dominikanów zostawił świat arystokracji i rodzinę o wielkich niegdyś wpływach politycznych i ogromnych zasługach dla kultury narodowej, wywodzącą się od wielkiego księcia litewskiego Giedymina. Po powstaniu listopadowym Czartoryscy zmuszeni byli opuścić Puławy, aby ratować siebie przed represjami carskimi, a zgromadzone zbiory przed konfiskatą. Książę Adam Jerzy, skazany przez Mikołaja I na karę śmierci i przepadek wszystkich dóbr, zamieszkał w paryskim Hôtel Lambert, do Wiednia zaś przeniósł się jego młodszy brat książę Konstanty – pradziad przyszłego błogosławionego dominikanina. Rodzice Jana – książę Witold (1864–1945) i Jadwiga z hrabiostwa Dzieduszyckich (1867–1941) pobrali się we Lwowie w 1889 roku. Osiedli w majątku Pełkinie koło Jarosławia. Był tam stary, siedemnastowieczny dwór, malowniczo posadowiony na zboczu wzniesienia, który Czartoryscy znacznie rozbudowali, tak aby pomieścił liczną rodzinę. Urodzony w 1897 roku Jan miał dziesięcioro rodzeństwa, dwie siostry: Marię (1890–1981) i Annę (1891–1951) oraz ośmiu braci: Kazimierza (1892–1936), Jerzego (1894–1969), Włodzimierza (1895–1975), Romana (1898–1958), Stanisława (1902–1982), Adama (1906–1998), Witolda (1908–1945) i Piotra (1909–1993).

Witold Czartoryski należał do grona znaczących postaci życia społeczno-politycznego Galicji przełomu XIX i XX wieku. Był posłem na Sejm Krajowy we Lwowie, dziedzicznym członkiem austriackiej Izby Panów. Pełnił funkcję prezesa Galicyjskiego Towarzystwa Gospodarczego. W latach 1922–1927 zasiadał w senacie odrodzonej Polski. Wchodził w skład Rady Naczelnej Stronnictwa Narodowego. Zakładał szkoły, finansował siedemnaście parafii w okolicach Jarosławia. Z jego wsparcia korzystała Akcja Katolicka i Sodalicja Mariańska.

Jadwiga Czartoryska była córką wielce zasłużonego dla polskiej nauki Włodzimierza Dzieduszyckiego, twórcy Muzeum Przyrodniczego we Lwowie. Sama, będąc przyrodniczką z zamiłowania, sprowadziła do parku w Pełkiniach wiele rzadkich i egzotycznych gatunków drzew i roślin. Podobnie jak inne panie tej sfery zajmowała się głównie prowadzeniem domu, wychowaniem dzieci, nadzorowaniem personelu pracującego w ochronkach i pracą społeczną. Znała wszystkich mieszkańców Pełkiń, wiedziała, kto potrzebuje wsparcia, komu trzeba pomóc w razie choroby czy nieszczęśliwego wypadku.

Dom Czartoryskich prowadzony był po wielkopańsku, ale bez jakichkolwiek zbędnych luksusów. Polska w owym czasie nie była krajem zamożnym, dlatego epatowanie bogactwem uważano za coś gorszącego. Wysokie urodzenie nakładało jednocześnie na właścicieli wielką odpowiedzialność. Musieli utrzymać dom, zapewnić byt rodzinie i wszystkim pracownikom, których egzystencja zależała od kondycji ekonomicznej majątku. Sami musieli być przykładem, wymagać od siebie, a potem od otoczenia.

Wychowanie

Od młodych Czartoryskich wymagano dyscypliny i kształtowania charakteru. Uczono ich odpowiedniego zachowania i posłuszeństwa wobec dorosłych. Dzieci nie mogły grymasić, okazywać zmęczenia. Musiały być jednakowo uprzejme wobec rodziców i służby, zawsze gotowe do pomocy, ale bez chęci przypodobania się starszym. Same musiały sprzątać w pokojach i ścielić łóżka. Wpajano im empatię i szacunek dla osób innych stanów. Gdy np. należało zanieść obiad wdowie samotnie wychowującej kilkoro dzieci, a mieszkającej nieopodal dworu, było to obowiązkiem młodych Czartoryskich. 

Rodziców wspierały w pracy bony i domowi nauczyciele. Ich dobór był bardzo staranny. Same kwalifikacje nie wystarczały. Osoby te musiały podzielać wartości i przekonania pracodawców, tak, aby zasady wyznawane przez tych ostatnich pozostały nienaruszone. Na tematy wychowawcze wiele się dyskutowało. Nauczyciele opowiadali o postępach dzieci, o ewentualnych problemach, wspólnie z rodzicami szukali rozwiązań.

Każdego dnia Janek Czartoryski schodził na wspólne śniadanie do jadalni. Potem zaczynały się lekcje: polski, rachunki, historia, geografia, francuski, niemiecki, łacina, greka, nauka gry na fortepianie. Po obiedzie Witold czytał swoim dzieciom fragmenty powieści, ze szczególnym upodobaniem dzieł Henryka Sienkiewicza. Po południu był czas na zabawy w parku, spacery, konną jazdę. Do ćwiczeń i rozwoju tężyzny fizycznej przywiązywano wielką wagę, dzieci musiały być wysportowane i zahartowane. „Podziwiałam talent pedagogiczny Witolda, umiał utrzymywać dyscyplinę przy wesołości i swobodzie, rozwijać i wprawiać chłopców do pożytecznych zajęć i sportów, wzbudzić zamiłowanie do przyrody, zwierząt, rolnictwa, uczyć praktyczności w rzeczach drobnych i ważnych. Jadzia wnosiła swój urok kobiecy, gorącą pobożność i ogładę wielkiej pani”.

Początkowo młodzi Czartoryscy uczyli się w domu, tylko na egzaminy roczne jeździli do gimnazjum w Jarosławiu, licea kończyli w większych miastach, np. we Lwowie. Studia prawnicze lub rolnicze były najodpowiedniejsze dla przyszłych ziemian. Niezależnie od studiów fachowych był zwyczaj, że synów wysyłało się po maturze na roczny kurs filozofii na którymś z katolickich uniwersytetów, np. we Fryburgu albo Louvain. Edukacji dopełniały zagraniczne wojaże. 

Lata 1910–1914 Jan Czartoryski spędził w Polskim Ognisku Wychowawczym Wiejskim w Starej Wsi, w szkole z internatem dla ziemiańskiej młodzieży, prowadzonej przez ks. Jana Gralewskiego. Po wybuchu I wojny światowej, w obawie przed zbliżającym się frontem rosyjskim, Czartoryscy wraz z dziećmi opuścili Pełkinie. Do 1915 roku przebywali w gościnie u Adama i Stefanii hr. Stadnickich w ich zamku we Frainie na Morawach. W czasie wojny Jan odbył szkolenie wojskowe w armii austriackiej. W roku 1916 zdał maturę w Wyższej Szkole Realnej w Krakowie.

Rok później zapisał się na Wydział Architektury Politechniki Lwowskiej. Te studia kontynuował z przerwami do 1926 roku. Czartoryski miał duże zdolności manualne, w Pełkiniach funkcjonował warsztat, w którym ciągle coś konstruował lub naprawiał. Wiedza z dziedziny architektury okazała się szczególnie przydatna pod koniec lat 30., gdy powierzono mu nadzór nad budową klasztoru na Służewie w Warszawie. Z tego okresu zachowały się też jego projekty kościołów, naczyń liturgicznych, stuł, kluczyków do tabernakulum. 

Obrona granic odrodzonej Polski była obowiązkiem i zaszczytem. W latach 1918–1919 Czartoryski uczestniczył w obronie Lwowa i tzw. wojnie ukraińskiej. Gdy w 1920 roku ze wschodu nadciągała nawałnica bolszewicka, zaciągnął się do polskiej armii wraz z braćmi: Kazimierzem, Jerzym i Romanem. Jeździł konno z rozkazami, nierzadko bez mapy, pokonując w nocy ponad 60 km. Za męstwo i odwagę uhonorowano go Krzyżem Walecznych i Medalem za Obronę Lwowa. 

Religia

Wychowaniu religijnemu w Pełkiniach poświęcano bardzo wiele uwagi. I nie była to religijność ograniczająca się jedynie do niedzielnych mszy, lecz wpleciona w codzienne życie. Czuwała nad tym przede wszystkim Jadwiga Czartoryska. To ona uczyła modlitwy, inicjowała wspólne pacierze, robiła z dziećmi codzienny rachunek sumienia, wyjaśniała zasady wiary, uczyła skupienia, odpowiedniej postawy i szacunku wobec sacrum. Dla kobiet wiejskich organizowała spotkania, na których opowiadała o chrześcijańskim wychowaniu.

W jednym ze skrzydeł pałacu Czartoryscy urządzili kaplicę na trzysta osób. Korzystała z niej nie tylko rodzina, ale i okoliczni mieszkańcy. W domu zazwyczaj rezydował kapelan. Jeśli go nie było, wówczas z pobliskiego Jarosławia przyjeżdżał zakonnik i odprawiał nabożeństwo. Anna Czartoryska prowadziła chór wiejski i uczyła dziewczęta chorału gregoriańskiego. 

Kaplica prywatna była też w pałacu Dzieduszyckich we Lwowie. „Przychodził ksiądz, prowadził mszę, potem był proszony na śniadanie (…) Do mszy służył szewc, który miał blisko swój warsztat. Zawsze dostawał dwie korony, co było wówczas dużą sumą. Często przychodził w butach, które dostawał do naprawy, a nie oddał jeszcze właścicielowi (…) Nawet w damskich butach przychodził. Jak właściciel upomniał się o swoje buty, to zdejmował i oddawał naprawione, więc to nie była kradzież, tylko taka pożyczka…”. 

Przedwojenna inteligencja katolicka uważała, że należy się modlić o liczne powołania kapłańskie. W przypadku Czartoryskich ta prośba została wysłuchana… Oprócz Jana trójka jego rodzeństwa wybrała stan duchowny: Anna, Jerzy i Stanisław. 

Sprawą wielkiej wagi było świadome wychowanie ludzi, którzy mogliby na swoje barki wziąć współodpowiedzialność za kształt Kościoła. Stąd częste u Witoldów Czartoryskich rekolekcje dla rodziny, przyjaciół i spotkania z udziałem takich osób jak ks. Władysław Korniłowicz, ks. Kazimierz Lutosławski, o. Jacek Woroniecki OP.

Jan Czartoryski, jako świecki a później zakonnik, zaangażował się mocno w działalność dwóch katolickich organizacji. Pierwszą był Związek Rycerzy Chrystusowych pod wezwaniem Świętego Dominika, powołany do życia w Pełkiniach w 1922 roku. Czartoryski został jego prezesem. Za formację duchową mieli odpowiadać dominikanie. Osoby należące do związku zobowiązywały się, aby w każdych okolicznościach przyznawać się do wiary katolickiej, modlić o lepsze poznanie woli Bożej i raz do roku odprawiać rekolekcje zamknięte, co w owym czasie było czymś nowym. 

Drugą organizacją było Stowarzyszenie Katolickiej Młodzieży „Odrodzenie”. Oddział lwowski powstał w 1921 roku, a Jan Czartoryski, reprezentujący Politechnikę Lwowską, był jednym z założycieli i jednocześnie przewodniczącym. W „Odrodzeniu” funkcjonowały trzy sekcje: filozoficzno-religijna, społeczna i narodowa. Jan był zaangażowany w prace pierwszej z nich. Stowarzyszenie koncentrowało się na życiu religijnym i pracy intelektualnej. Odbywały się tzw. tygodnie społeczne i kursy, studenci uczestniczyli w rekolekcjach, zajmowali się pracą dobroczynną i społeczną.

Powołanie

W sierpniu 1927 roku Czartoryski zwierzył się ze swych planów wstąpienia do Zakonu Kaznodziejskiego kuzynowi Włodzimierzowi Dzieduszyckiemu. Dominikanów znał już wcześniej z rekolekcji, które prowadzili dla Rycerzy Chrystusowych i młodzieży „Odrodzenia” oraz z kontaktów z o. Jackiem Woronieckim OP. We wrześniu tego samego roku przyjął habit i pod imieniem Michał rozpoczął studia. Śluby wieczyste złożył we wrześniu 1931 roku, zaś święcenia kapłańskie otrzymał trzy miesiące później w kościele Matki Bożej Bolesnej w Jarosławiu. 

Gdy ojciec Michał wstępował do dominikanów, zakon wymagający od współbraci dużych umiejętności łączenia kontemplacji i modlitwy z pracą naukową i ustawicznym głoszeniem słowa, znajdował się w momencie głębokich przemian wewnętrznych. W zaborach pruskim i rosyjskim klasztory zostały zlikwidowane, przetrwały jedynie w Galicji. Zazwyczaj były zlokalizowane w mniejszych miastach lub wioskach, uposażone w folwarki, z których się utrzymywały, i zamieszkane przez nielicznych braci. Utrudniało to życie zgodne z tradycjami dominikańskimi i mocno ograniczało możliwość skutecznego realizowania podstawowego charyzmatu – głoszenia. Ojciec Jacek Woroniecki zaproponował wprowadzenie gruntownych zmian. Stopniowo sprzedawano majątki klasztorne na prowincji, a uzyskane fundusze inwestowano w budowę domów w ośrodkach akademickich. W ten sposób powstały klasztory w Poznaniu i na Służewie w Warszawie. Ten ostatni miał także pełnić funkcję domu studiów dla braci studentów z Europy Środkowo-Wschodniej. 

Sprawą wielkiej wagi było podniesienie poziomu intelektualnego i wychowanie młodego pokolenia w duchu charyzmatu św. Dominika. Z tych właśnie powodów przyjechał z prowincji francuskiej do Polski o. Pius Pelletier OP, by zostać mistrzem nowicjuszy.

Ojciec Michał miał za sobą studia na politechnice, doświadczenia wojenne, lata pracy w organizacjach katolickich, krótki pobyt w seminarium i formację dominikańską.

Przełożeni uznali, że ma odpowiednie kwalifikacje, aby przygotowywać braci do złożenia pierwszych ślubów i już dwa lata po święceniach mianowali go magistrem nowicjuszy. Zapisał się w ich pamięci jako ascetyczny i surowy wychowawca, ale też pełen zrozumienia dla potknięć i błędów młodych, wywodzących się z różnych środowisk. Starał się, aby jego podopieczni byli ludźmi obytymi, kulturalnymi, równocześnie skupionymi na pogłębianiu swej duchowości. Próbował im wpoić zasady posłuszeństwa, ukształtować wewnętrzną dyscyplinę, którą sam wyniósł z rodzinnego domu. 

W latach 30. i 40. ojciec Michał, oprócz wychowania nowicjuszy, opiekował się tercjarzami dominikańskimi, jeździł z naukami rekolekcyjnymi na spotkania „Odrodzenia” i „Rycerzy Chrystusowych”. Był kierownikiem duchowym dla wielu osób. 

Pasjonował się sztuką sakralną. Doprowadził do odnowienia zabytkowego refektarza w krakowskim klasztorze. Odnalazł tam śred- niowieczny obraz Matki Bożej, który po konserwacji stał się ozdobą tzw. chóru zimowego. Wspólnie z Jerzym Szablowskim (po II wojnie dyrektorem Państwowych Zbiorów Sztuki na Wawelu) przystąpił do inwentaryzacji cennych paramentów liturgicznych. 

Często odwiedzał Tyniec, zachwycał się piękną liturgią i śpiewem gregoriańskim. Wspólnie z benedyktynami opracował Podręcznik do Mszy św. recytowanej lub śpiewanej. 

W 1944 roku o. Michał został przeniesiony z Krakowa do Warszawy. Czerwiec i lipiec spędził u sióstr Franciszkanek Służebniczek Krzyża w Żułowie (woj. lubelskie). Chciał nieco odpocząć, a przy okazji spotkać się ze swym przyjacielem i powiernikiem ks. Władysławem Korniłowiczem. Pod koniec lipca był z powrotem w stolicy. Pierwszego sierpnia miał umówioną wizytę u lekarza na Powiślu…

Błogosławiony

W 1945 roku Czartoryscy nie mogli już wrócić do Pełkiń. Dom i majątek znacjonalizowano. Witold Czartoryski zamieszkał na plebanii w Makowie Podhalańskim, gdzie proboszczem był jego syn Stanisław. Rodzina, krewni, przyjaciele, poruszeni wiadomością o męczeńskiej śmierci o. Michała, przesyłali na ręce starego księcia wzruszające listy. Podkreślali niejednokrotnie, że mimo tragizmu wydarzeń z 6 września 1944 roku stało się coś wielkiego, co poruszy serca i umysły innych. „Całym sercem współczuję jego bliskim w tej dotkliwej stracie (…) a jednak nie chcę pisać »kondolencji«, bo jego bohaterski koniec wydaje się okrzykiem zwycięstwa, potężnym »sursum corda« (…) Myślę o nim jako o świętym, z którego opieki i pomocy korzystać będziemy mogli (…) abyśmy na duchu nie upadli”. 

Powszechne przekonanie o cnotach i heroiczności gestu o. Michała znalazło wyraz w procesie beatyfikacyjnym 108 męczenników II wojny światowej, do których grona dominikanin został zaliczony. Pierwszy, diecezjalny etap procesu zakończył się w 1994 roku. Ojciec Zygmunt Mazur OP – postulator procesu ze strony zakonu – przekazał wymagane dokumenty bp. Bronisławowi Dembowskiemu. Etap drugi, w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych Stolicy Apostolskiej, trwał kolejnych pięć lat. Jan Paweł II beatyfikował o. Michała Czartoryskiego i pozostałych 107 męczenników 13 czerwca 1999 roku podczas uroczystej mszy św. na pl. Piłsudskiego w Warszawie. Sześć lat później o. Michał został ogłoszony patronem miasta Jarosławia.

Tekst opracowany na podstawie scenariusza spotkania „Życie i pasja o. Michała Czartoryskiego” (Dom Spotkań z Historią, Warszawa 18.03.2014), przygotowanego przez Barbarę Caillot-Dubus, o. Dariusza Kantypowicza OP i Marcina Brzezińskiego. Więcej o o. Michale Czartoryskim i jego rodzinie na stronach: czartoryski.dominikanie.pl; ajczartoryscy.pl.

Skąd się biorą męczennicy
Marcin Brzeziński

urodzony w 1973 r. – absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, zajmuje się losami polskiego ziemiaństwa, interesuje go także stara fotografia i historia przedwojennej Warszawy.Jest autorem i współautorem wielu książek. Jedna...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze