Docenić codzienność
fot. elena koycheva / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Słuchanie na modlitwie

0 votes
Wyczyść

Cieszmy się dobrocią wokół nas, promujmy ją i powielajmy w swoim życiu. Nie czyńmy tragedii z tego, że ktoś – nawet święty – miał momenty słabości.

Utrwalił się pogląd, że święty to heros wiary, osoba doskonała. Zasady ustalania świętości są więc rygorystyczne. Z przekonaniem o czyjejś szczególnej więzi z Bogiem łączy się tzw. wyniesienie danego człowieka do chwały ołtarza, czyli przyzwolenie na oddawanie mu czci podczas liturgii. I tu pojawia się problem: czy aby w tradycji wątek kultu nie zaczął przysłaniać wątku naśladownictwa? Święci, choć mieli być przede wszystkim wzorem, silnym argumentem za wiarą w formie obowiązującej w danym momencie kulturowym, stawali się niekiedy zakładnikami entuzjazmu ludowego kultu, w którym poczesne miejsce zaczęły odgrywać względy terapeutyczne. Przywilej przebywania w bliskości Boga – będący rezultatem szczególnego heroizmu, ascezy i uzewnętrznionej pobożności i poświadczony spektakularnymi cudami – miał obficie owocować wspomaganiem ziemian borykających się w świecie. Co gorsza, zaczął dominować fizyczny aspekt cudów, bo te duchowe, takie jak nawrócenie czy wyleczenie z nienawiści, są mniej spektakularne.

Legendarne cudotwórstwo świętych zaczęło konkurować z Bożą łaską. Średniowieczne myślenie, o czym zaświadcza bogata literatura hagiograficzna, oparte na silnym umocowaniu w hierarchiczności systemu feudalnego, przywołuje Henryk Sienkiewicz. Poważnie ranny Maćko z Bogdańca, pijąc niedźwiedzie sadło, rozważa, któremu Bożemu pośrednikowi powierzyć sprawę wyzdrowienia. Przyznaje, że chociaż Pan Jezus jest „gospodarzem nad całym światem, od mniejszych spraw ma świętych”. „Każdy święty ma w niebie swój urząd i swoją gospodarkę” i trzeba wybrać tego właściwego dla danej niedoli. W końcu przystaje na patronat królowej Jadwigi, trochę awansem Sienkiewiczowskiej intuicji, bo przecież poczeka ona na kanonizację jeszcze kilka wieków. Dopiero Jan Paweł II oparł beatyfikację (1979) i kanonizację (1997) królowej na zasadzie potwierdzenia kultu. Jej przypadek pozostaje w pewnym sensie wyjątkiem – kanonizowana została kobieta świecka, która popierała naukę i nie założyła żeńskiego zgromadzenia.

Świętość dla mężczyzn i męczenników

Przez stulecia panowało przekonanie, że świętym można zostać, oderwawszy się od świata. Pracy świeckich zupełnie nie łączono z wymiarem świętości. Choć nie do końca, bo nawet wtedy, kiedy świętymi ogłaszano niemal wyłącznie męczenników, zasłużonych biskupów oraz mnichów, pojawiło się zapotrzebowanie na postać taką jak Homobonus. Źródła hagiograficzne podają, że pochodzący z włoskiej Cremony, żyjący w XII wieku Homobonus („Dobry człowiek”), przez ojca, który był krawcem, został przyuczony do pracy „pilnej, uczciwej i dokładnej”. Wsławił się niezwykłą wprost szczodrobliwością. A że był bardzo pobożny, któregoś dnia, podczas mszy, w momencie Gloria z rozkrzyżowanymi ramionami upadł martwy na ziemię. Niedługo potem biskup Cremony zwrócił się do papieża Innocentego III z prośbą o jego kanonizację (od tego pontyfikatu datuje się wymóg zgody papieża, a nie tylko zwierzchnika lokalnego Kościoła na oficjalny kult świętego). Niezwykłe dla rozważań o kanonizacjach jest to, że Homobonus był osobą świecką – szczęśliwym ojcem rodziny i przedsiębiorcą „wykonującym zwykłe rzeczy z niezwykłym staraniem”.

Średniowiecze dawno się skończyło, ale jego wpływ na kulturę nie zniknął wraz z nastaniem kolejnych epok. Dobrze się miały urzędowe poglądy, których przykładem niech będzie cytat z pism ks. Piotra Skargi. W kwestii doskonałości kobiet, interpretując przypowieść o plonie z ziarna (Mt 13,3–9), ustalał on kuriozalny system zasług w zależności od swoiście pojmowanej „cnoty” niewieściej. Powołując się na przykład św. Jadwigi Śląskiej, pisał, „że płci niewieściej stokrotny z dziewic i sześćdziesiąty z wdów i trzydziesty z małżeństwa owoc Bogu zbierała”.

Ale dziś, po Soborze Watykańskim II, można już podawać w wątpliwość istniejące w teologii katolickiej rozróżnienie stanu doskonałości wyższej (osoby konsekrowane) i niższej (świeccy). Wciąż jednak duchowni działający w sferze publicznej o wiele częściej uznawani są za wzór doskonałości. O takie osoby mogą się zatroszczyć współbracia w kapłaństwie czy we wspólnocie zakonnej, którzy mają finansowe możliwości pozwalające opracować potrzebną dokumentację. Co więcej, specjaliści od procesów kanonizacyjnych dobrze obeznani są z kryteriami i procedurami prawa kanonicznego związanymi z kanonizowaniem duchownych, a nie świeckich.

Na ideale świętości odcisnęła się sztanca kilkunastu stuleci i konieczne jest ciągłe przełamywanie stereotypowego przekonania o tym, że w dochodzeniu do świętości przeszkadza życie w rodzinie i chrześcijańskie zaangażowanie w pracę zawodową. Wciąż nie do końca przestał obowiązywać ideał świętego bezgrzesznego i doskonałego od kołyski po grób.

Świeckim świętym brak promotorów. Smutną prawdą jest to, że w historii chrześcijaństwa kobiety, nawet te mające w swych biografiach bohaterskie czyny, pozostawały i do dziś pozostają w cieniu. Nie znaczy to, że mamy wielu świętych świeckich mężczyzn. O nich też niewiele się mówi, ale rekompensuje to w jakimś stopniu fakt, że mamy wielu świętych duchownych. Oto przykład: wśród blisko trzystu prac nadesłanych na jeden z konkursów Ośrodka Karta, organizacji zajmującej się dokumentowaniem najnowszej historii, którego tematem były dzieje Kościoła w czasach PRL, zaledwie dwie (!), i to tylko we fragmentach, poświęcono kobietom: siostrom zakonnym. O księżach zapisano setki stron.

Kobieta, która upomniała się o katechezę dla upośledzonych

Wciąż można natrafić na echa starego – z reguły kojarzonego z kobiecością (Marta i Maria) – opartego na dualizmie antagonizmu, podającego w wątpliwość życiodajne powiązanie czynu i kontemplacji. A czyż Teresa Breza (1916–1984), żona i matka, założycielka polskiej gałęzi wspólnoty „Wiara i Światło”, zajmującej się potrzebami duchowymi osób niepełnosprawnych umysłowo, nie wpisuje się pięknie w najnowszą historię Kościoła w Polsce?

Renia Stadnicka urodziła się w rodzinie ziemiańskiej w majątku koło Lublina. Wykształcenie uzyskała w liceum sióstr niepokalanek w Nowym Sączu. Po maturze i rocznej praktyce w gospodarstwie domowym, przez trzy lata uczyła się w Szkole Głównej Gospodarstwa Żeńskiego w Snopkowie pod Lwowem. W 1940 wyszła za Leszka Brezę, młodego prawnika z rodziny ziemiańskiej. Młodzi zamieszkali w Rożnowie, ostatnim rodzinnym majątku, z którego zaraz po wojnie zostali wyrzuceni. W poszukiwaniu pracy trafili do Wrocławia. Warunki były trudne, rodzina liczna. Bardzo się przydawało, że Renia, zawsze pełna inwencji, znajdowała różne dorywcze sposoby na podreperowanie domowego budżetu.

W 1955 urodziło się siódme dziecko, upośledzona Joasia. Całą rodzinę, a zwłaszcza matkę, gnębiło poczucie upokorzenia wynikające z reakcji otoczenia wytykającego palcami dziecko z zespołem Downa. Teresa Breza, która zawsze się odznaczała żarliwą wiarą, miała też inny poważny problem: brak katechezy dla umysłowo upośledzonych. Wzruszano ramionami, że jakaś „mongoliczka” nie jest dopuszczona do sakramentów. Coś w rodzaju katechezy prowadziły siostry zakonne w wyspecjalizowanych placówkach opiekuńczych lub czasami księża w parafiach, w których działały szkoły specjalne dla lżej upośledzonych. W obu przypadkach katecheza była zinfantylizowana, wyjąwszy przypadek pracy ks. Jana Twardowskiego.

Teresa Breza pragnęła to zmienić. Ale przy całej swojej przedsiębiorczości nie umiała przemawiać ani prowadzić publicznych rozmów. Paraliżowała ją nieśmiałość. Przełom nastąpił jesienią 1976 roku. Najpierw wysłała do „Tygodnika Powszechnego” alarmujący list o braku katechizacji dzieci specjalnej troski. Niedługo potem arcybiskupowi Henrykowi Gulbinowiczowi, metropolicie wrocławskiemu, przedłożyła pismo postulujące powołanie we Wrocławiu duszpasterstwa dzieci i młodzieży specjalnej troski.

Od ks. Adama Bonieckiego dowiedziała się o działalności Jeana Vaniera. Teresę zafascynowała idea założonej przez niego w 1964 roku „Arki” („L’Arche”) i postanowiła przeszczepić ten ruch na polski grunt. W czerwcu 1977 roku wyjechała do Francji, gdzie poznała wielu działaczy „Foi et Lumière” („Wiary i Światła”) oraz „L’Arche”. Co ważne, przywiozła do Polski mnóstwo książek dotyczących ludzi upośledzonych i zaczęła je tłumaczyć. Kolejne wizyty Brezy u metropolity wrocławskiego posunęły sprawę naprzód – w kościołach zaczęto informować o wprowadzeniu takiej katechizacji. Teresa wygłosiła prelekcje w Klubie Inteligencji Katolickiej i w duszpasterstwie akademickim ojców dominikanów. Miesięcznik „W drodze” opublikował jej artykuł „Ludzie bez jutra”.

W styczniu 1978 roku Breza wyjechała do Brukseli na Międzynarodowy Zjazd Wspólnoty „Foi et Lumière”, podczas którego osobiście poznała Jeana Vaniera. Od Rady Światowej otrzymała mandat utworzenia „Wiary i Światła” w Polsce. I tak 5 marca 1978 roku podczas spotkania około 30 osób w parafii Najświętszego Serca Jezusa we Wrocławiu doszło do utworzenia wspólnoty (w Warszawie taka wspólnota powstała z inicjatywy Marcina Przeciszewskiego, wówczas studenta historii Uniwersytetu Warszawskiego). Dzieło nie przestaje się rozrastać.

Kobieta, która odkryła dla świata świętość pracy

W kwestii świętości, czyli codziennej żarliwej miłości do Boga i człowieka, powołajmy się tutaj na przemyślenia zwykłej chrześcijanki Anieli Kluzkówny (1910–1951), nauczycielki przyrodniczki. Zastanawiając się nad swoją drogą życiową, parafarazowała stwierdzenie brata Alberta Chmielowskiego o dwóch duszach, z których jedna pragnie zespolenia z Bogiem, a druga myśli o upowszechnianiu Boga wśród ludzi. Snuła rozważania o tzw. świeckim klasztorze, regule zakonnej ludzi świeckich pracujących w swoich zawodach. Jest to więc antycypacja świeckiego apostolstwa usankcjonowanego przez Sobór Watykański II. Powtarzała: „Świeccy odebrali zakonom pracę w szkolnictwie – odbiorą też prymat w świętości”.

Kluzkówna, zastanawiając się nad mrówczą, codzienną i zwyczajną pracą swojej matki dla dobra wieloosobowej rodziny, pisała: „Duch każdy posiada materialną podstawę, a wielkie idee także się bez szkieletu nie obejdą. Tym szkieletem jest może codzienny posiłek, posprzątany pokój. Może są one równie ważne jak napisana książka, wspaniały wiersz. Może usmażony kotlet jest również wyrażeniem ekstazy religijnej jak wiersz napisany ku czci Boga. Może domowe sprawy są bardziej wyrazem silnej woli niż inne rzeczy, które same za siebie mówią. (…) Moja świętość to każda praca dobrze wykonana, to wada ludzka cierpliwie zniesiona, to zacerowana pończocha, to sukienka uprana, to posprzątany pokój, to przeczytana książka”.

Może jeszcze warto przytoczyć mocne świadectwo kogoś, kto doznał tego jej apostołowania życiem: „Było w niej coś ze świętości na co dzień, coś co pomogło mi w tym ciężkim wojennym okresie być bliżej Boga i wywarło na mnie wpływ głębszy niż inne praktyki i nauki religijne (rekolekcje, kazania, rozmowy z księżmi, a nawet spowiedź)”.

Na postać Kluzkówny trafiłam, poszukując materiałów z myślą o stworzeniu leksykonu polskich kobiet zasłużonych dla Kościoła. Bardzo pomocna okazała się tu wielotomowa, będąca chlubnym wyjątkiem, seria „Chrześcijanie” pod patronatem wybitnego chrześcijanina bpa Bohdana Beyzego (1929–2005), duszpasterza i naukowca, który dla wielu mógłby być wzorem mądrości.

Kobieta, która poświęciła życie ludziom, którzy się pogubili

Kobiet świeckich z reguły nie dostrzegano. Może najwięcej sprawiedliwości oddawano tym z nich, które pracowały w zawodach medycznych i odznaczyły się w służbie życia. Ale czy wystarczająco spopularyzowano postać Aleksandry Gabrysiak(1942-1993), niepełnosprawnej lekarki, niestrudzonego społecznika?

W dzieciństwie przeszła wiele operacji, do końca życia chodziła o kulach. Choć ojciec utrudniał rodzinie praktyki religijne, nie przeszkodziło to Oli codziennie chodzić na mszę świętą. Po maturze zdała egzamin wstępny na studia medyczne, ale zabrakło jej punktów i nie znalazła się wśród studentów pierwszego roku. Podjęła więc pracę salowej. W tamtych czasach po roku takiej pracy można było zostać przyjętym na studia (po uprzednio zdanym egzaminie). Po ich ukończeniu zaczęła pracować w Tczewie, gdzie założyła telefon Zaufania AP (Anonimowy Przyjaciel). Niestety, Urząd Bezpieczeństwa skasował tę inicjatywę.

W 1975 roku przeniosła się do Elbląga i objęła stanowisko kierownika laboratorium w szpitalu. Oto tekst jej wizytówki: „Aleksandra Gabrysiak, lekarz, może służyć pomocą: uzależnionym i ich rodzinom, w obronie życia poczętego, matkom samotnym i w innych głębokich problemach życiowych”. Podjęła decyzję o adopcji dziecka, choć nie miała wiele czasu na życie rodzinne i Marysią we wczesnym dzieciństwie zajmowała się głównie jej matka. Później narastające trudności wychowawcze przysporzyły Oli Gabrysiak wielkich cierpień.

Jej dom był zawsze otwarty. Pomagała alkoholikom i narkomanom, opiekowała się chorymi na AIDS, godziła zwaśnionych, ratowała samobójców, odwiedzała więźniów. Jej życie stało się życiem ewangelicznego „gwałtownika” i było znakiem sprzeciwu dla zadowolonych z siebie chrześcijan – jak to określała jej przyjaciółka. Byli też tacy, którzy gorszyli się tą „nieroztropną działalnością”. Ona jednak mówiła: „O, gdyby tak ludzie chcieli sięgać po moc Bożą, ile cudownych rzeczy mogliby zrobić dla drugich”.

Była inicjatorką i współzałożycielką Domu Samotnej Matki w Elblągu, współdziałała przy zakładaniu hospicjum. Kierowała Poradnią Trzeźwości, była spiritus movens Klubu Abstynenta. Działała także w komisji Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Elblągu. Troszczyła się o uregulowanie sytuacji prawnej, by dziecko mogło jak najszybciej trafić do rodziny zastępczej.

Aleksandrę Gabrysiak i jej dziewiętnastoletnią córkę Marysię zamordował jeden z podopiecznych pani doktor, uzależniony od alkoholu, wypuszczony na 24-godzinną przepustkę z więzienia, w którym odsiadywał wyrok za kradzież. Pogrzeb Aleksandry Gabrysiak stał się wielką manifestacją wdzięczności dla tej wspaniałej lekarki.

Kobieta, która zasłużyła się kulturze chrześcijańskiej

Przyglądając się postaciom wybitnych polskich świeckich chrześcijanek, dostrzegamy, że rzeczywiście czasami doceniano i dawano za przykład nauczycielki i samarytanki związane ze strukturami kościelnymi. Dowodzi to jednak, że o wiele łatwiej było zobaczyć zasługi kobiet w pozostawianej im działalności służebnej i opiekuńczej, przynależnej kobiecemu geniuszowi, niż docenić ich chrześcijański wkład w naukę, sztukę i kulturę.

W kategorii osób, których wkład w chrześcijańską kulturę intelektualną nie został w pełni doceniony, można wymienić pisarki: Annę Kamieńską, Zofię Starowieyską-Morstinową, Hannę Malewską, Marię Górską, Zofię Kossak-Szatkowską (primo voto Szczucką); artystki: architekt Beatę Trylińską, rzeźbiarkę i malarkę Zofię Trzcińską-Kamińską, graficzkę Wiktorię Goryńską; a wśród naukowców: Leokadię Małunowiczównę, Natalię Han-Ilgiewicz, Wilhelminę Iwańską, Annę Jasielską, Teresę Wandę Rylską, Stefanię Skwarczyńską.

Wspomnę tu chyba jeszcze mniej znaną piękną kobietę. Teresa Dmochowska (1902–1977), żona i matka, pisarka (pseudonim Jan Rybałt) i tłumaczka dzieł religijnych, urodziła się na Podolu. W Wiedniu studiowała romanistykę i germanistykę. W 1923 roku wróciła do Warszawy, gdzie w 1926 roku wyszła za mąż za naukowca Antoniego Dmochowskiego. Po Powstaniu Warszawskim rodzina Dmochowskich znalazła się w Łodzi, gdzie Antoni stał się jednym z założycieli Uniwersytetu Łódzkiego.

W bieganinie życia codziennego Teresa podjęła wysiłek życia dla Boga. Wyrazem wdzięczności za opiekę w czasie okupacji, kiedy urodziła piąte dziecko, stała się napisana przez nią książeczka Głos mówiącego milczeniem, poświęcona św. Józefowi. Uważała go za wspaniały wzór świętego życia w świeckim powołaniu. „Świętość jest dla nas wciąż jeszcze wyrazem jakiegoś duchowego zbytku, na który nie stać świeckiego człowieka spod znaku walk i zarobku” – pisała Dmochowska. – „Niejeden święty był mężem i ojcem. Ale dziwne, oto ci, którzy byli nimi naprawdę, pozostawili tę rolę niejako na marginesie swojej świętości”.

Wzywała św. Józefa w takich oto słowach: „Pomnij, że będąc największym z mistyków, byłeś jednocześnie zapracowanym robotnikiem! Pomnij! I spojrzeniem płynącym z tych głębin współczucia, które umożliwia tylko całkowite zrozumienie, obejmij nas, ludzi pracy znojnej, których spodobało się Panu porazić tą najbardziej zaborczą formą swojej miłości. I kiedyś, gdy przyjdzie chwila ostatecznego obrachunku, gdy inni przedstawią przeogromną zasługę swych umartwień, postów, czuwań, dyscyplin… przedstaw za nas tę mękę, która była naszą: Komunie św., po które wykradaliśmy się jak złodzieje, przynagleni brakiem czasu, dziękczynienia skrócone, których niewymodlone brzemię dławiło nas przez cały dzień, jak niewypłakane łzy, porywy hamowane rozpaczliwym wysiłkiem, rozmyślania przerywane, cud Bożego obcowania niedościgły jak ułuda, odpychana brutalną ręką każdej chwili i każdej czynności”.

Teresa Dmochowska należała do grupy inteligencji skupionej wokół ks. bpa Kazimierza Tomczaka. Jego postaci poświęciła esej w II tomie serii „W nurcie zagadnień soborowych”. Przez 17 lat pracowała nad dziejami ojców pasjonistów. Ktoś kiedyś powiedział, że można ją nazwać doktorem teologii, choć dyplomu nie miała. Była samoukiem.

Ze swoich książek najbardziej ceniła wybór pism Franciszka Salezego oraz monografię o wielkim pasjoniście o. Dominiku Barberim, który wraz z kardynałem Newmanem był prekursorem ruchu ekumenicznego. Wiele jej pracy stanowiły jednak tzw. pisma służebne, mnóstwo drobnych prac dla księży, klasztorów, ks. Prymasa Wyszyńskiego. Przy tym wszystkim miała czas dla ludzi. Mawiano o niej: Kiedy widziała u kogoś iskrę Bożą, rozdmuchiwała ją w płomień.

Kobieta, która wierzyła żarliwie

Świętość to życie miłością, wiarą i nadzieją. „I czegoż żąda Pan od ciebie, jeśli nie pełnienia sprawiedliwości, umiłowania życzliwości i pokornego obcowania z Bogiem twoim?” (Mi 6,6–8). Trzeba doceniać wszelkie okruchy świętości, bo nie ma świętych stuprocentowo i zawsze doskonałych, choćbyśmy się nie wiem jak upierali, że święty to osoba bezgrzeszna. Pełną prawdę o człowieku zna tylko Bóg, ale nawet my możemy zakochanych w Bogu rozpoznać. Nie zważajmy także na negatywistów, którzy zawsze są gotowi przypiąć łatkę i próbować świętość zdyskredytować.

Przykładem może być Janina Woynarowska (1923–1979) – pielęgniarka, działaczka charytatywna, poetka, która została zauważona i jest kandydatką do świętości. Jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1999 roku. Dzień rozpoczynała od uczestnictwa we mszy świętej. Ofiarowywała Bogu sprawy, które na nią czekały. Tych, którzy się nie modlili, otaczała własną żarliwą modlitwą, prosząc dla nich o łaskę nawrócenia. Należała do koła Żywego Różańca przy kościele św. Mikołaja w Chrzanowie. Była organizatorką prelekcji, artystycznych wieczorów religijno-patriotycznych. Publikowała artykuły o etyce zawodowej.

Zginęła w wypadku samochodowym. Na pogrzeb przyszły tłumy. „Był to człowiek dobry i wyjątkowo potrzebny” – powiedział o niej podczas mszy pogrzebowej biskup Jan Pietraszko. Odnajdujący w postaci Janiny Woynarowskiej podobieństwo do postawy brata Alberta Chmielowskiego ks. Stefan Misiniec, postulator w jej procesie informacyjnym, tak odnosi się do wątpliwości co do jej postawy (w urzędowych dokumentach podała, że w latach 1947–1953 należała do PZPR): „Kto dziś rozpamiętuje, do jakich organizacji przynależeli bohaterowie powstań z XIX wieku? Są bohaterami i tyle. A może Woynarowska mogłaby zostać patronką partyjnych? Tylko niech uważają, bo jest bardzo wymagająca”.

Cieszmy się dobrocią wokół nas, promujmy ją i powielajmy w swoim życiu. Nie czyńmy tragedii z tego, że ktoś – nawet święty – miał momenty słabości. Wystrzegajmy się natomiast cynizmu i zniechęcenia. Jeśli uwierzymy, że święci byli jak my, wtedy dopiero uzmysłowimy sobie, że możemy być jak oni. Nasz problem – jak powiedział ks. Jan Kracik – nie polega na tym, że brakuje nam wzorców, ale na tym, że nie ma zbyt wielu chętnych do naśladowania.

Docenić codzienność
Joanna Petry Mroczkowska

dr nauk humanistycznych, tłumaczka, eseistka, krytyk literacki. W związku z pobytem w Stanach Zjednoczonych zajmuje się w ostatnich latach głównie tematyką dotyczącą kultury amerykańskiej oraz chrześcijańskiego feminizmu....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze