Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan
Rdz 12,1-4a / Ps 33 / 2 Tm 1,8b-10 / Mt 17,1-9
W paryskim metrze lubiłem patrzeć na czarnoskóre kobiety. Wsiadały do wagonu grupkami, spowite w turbany i długie suknie o kwiecistych barwach. Pośród szarości zakwitał ogród. Mówiły głośno i często się śmiały śnieżnobiałym, dźwięcznym śmiechem. Nie były trzpiotkami, ich łagodne oczy, obfite kształty i kołyszący stateczny krok kazały raczej myśleć o macierzyństwie i domu. Zapraszały wprost, żeby się do nich przytulić i pozwolić się objąć czułymi, ciepłymi ramionami. Nie dziwota, że amerykańskie kino, kiedy chce pokazać Boga, uporczywie powraca do obrazu takiej właśnie czarnoskórej Big Mamy.
Bóg Biblii, mój Bóg, przyodziewa się oślepiającym blaskiem obłoku i zakrywa twarz nieprzenikalną zasłoną. Kiedy przemawia, drżą góry, a ludzie padają na twarz przejęci grozą, jak apostołowie w dzisiejszej Ewangelii.
Dlaczego Bóg nie jest grubą, sympatyczną czarnoskórą kobietą? Bo jest inny od wszystkiego, co znamy: czy wszechmoc można wyrazić jakimś ludzkim obrazem? A jak namalować miłość? Nie kogoś, kto kocha, ale samą miłość? Albo czy da się przedstawić życie? Nie kogoś żywego, ale po prostu życie?
Czy pozostajemy bezsilni wobec inności naszego Boga? Jeśli za jedyną alternatywę uznalibyśmy wybór pomiędzy wyobrażeniem typu Big Mama a biblijnym obrazem ognistego słupa, nasza sytuacja byłaby nie do pozazdroszczenia. Na szczęście Bóg stał się człowiekiem. Mamy Chrystusa, który nic nie tracąc z boskiej tajemnicy, staje się dla nas widzialnym i czułym znakiem Bożej miłości. On nas dotyka i leczy. On zbawia i wciąż mówi do nas te same słowa, które usłyszeli Piotr, Jakub i Jan na Górze Przemienienia: „Wstańcie, nie lękajcie się”. Chrystus jest obrazem Boga. Przystępny, choć tajemniczy, słaby, choć pełen mocy, umarły, ale żyjący. W Nim spełnia się dla nas obietnica dana Abrahamowi: „Będę ci błogosławił”, i mam nadzieję, że spełni się ona do końca: obdarzeni błogosławieństwem Boga sami „staniemy się błogosławieństwem”.
Oceń