Ewangelia według św. Łukasza
To było jakieś piętnaście lat temu. Przygotowywaliśmy się z tarnowskim chórem katedralnym do wyjazdu do Francji, gdzie w Nantes mieliśmy (m.in. z Poznańskimi Słowikami i warszawskim chórem chłopięcym) wykonać oratorium Feliksa Nowowiejskiego Znalezienie św. Krzyża.
Nie wiedziałem wówczas za dużo o muzyce. Nowowiejski kojarzył mi się ze zgrabnym motetem Ojcze nasz (nawet nie z Rotą). Chóralne fragmenty Znalezienia św. Krzyża wydawały się jakieś osobne. Nie robiło też na mnie większego wrażenia, że solową partię w oratorium miała śpiewać Małgorzata Walewska.
Jednak pierwsze dźwięki orkiestry, już podczas pierwszej próby we Francji, pierwsze pełne fragmenty, zrobiły swoje. To było przejmujące, intensywne, podniosłe, pełne, jakże inne od dotychczas wykonywanych utworów. Dziś pewnie mówiłbym o ciężkości tej muzyki, ciężkości z ducha Wagnera. Szkoda, że wtedy nie próbowałem zapisywać swoich wrażeń związanych z muzyką.
Przypomniało mi się to wszystko, kiedy wpadła mi w ręce książka OjciecAnioł. Wspomnienie o Feliksie Nowowiejskim – wydany w 2000 roku wspólnie przez Wydawnictwo W drodze i Inicjatywę Wydawniczą „Jerozolima” zbiór rozmów, które z synem kompozytora Janem Nowowiejskim (i jego żoną Niną) przeprowadzili Małgorzata Durnowska i Łukasz Kałużny.
Rozmowy wyznaczają trzy tematy: rodzina, twórczość, religijność. Wszystkie ważne dla rozumienia i przybliżenia życia i dzieła Feliksa Nowowiejskiego (1877–1946) – kompozytora przez znaczną część swojego życia związanego z Poznaniem, pochowanego wśród osób szczególnie zasłużonych w kościele św. Wojciecha na Wielkopolskiej Skałce. Najwięcej jednak jest w tej książce szczegółów rodzinnych, anegdot, historii i historyjek – opowieści o całej fascynującej familii Nowowiejskich.
Kim był Feliks Nowowiejski? Początkowo związany z Warmią (urodził się w Barczewie, kształcił w Świętej Lipce i Olsztynie), studiował u Maksa Brucha w Berlinie, odbył kilka lekcji u Antona Dvořáka, poznał Mahlera, Mascagniego, Leoncavalla, w jego poznańskim domu przy Alei Wielkopolskiej na Sołaczu bywali Raul Koczalski, Elżbieta CzernyStefańska, Zbigniew Drzewiecki, Ada Sari, Claudio Arrau. Pisał opery (Legenda Bałtyku), oratoria (Quo vadis), koncerty, symfonie, pieśni, utwory na organy. W 1902 roku za oratorium Powrót syna marnotrawnego i Uwerturę romantyczną otrzymał nagrodę im. Giacomo Meyerbeera. Jego utwory, za życia, wykonywano w wielu krajach Europy i świata (Niemcy, Francja, Holandia, Szwajcaria, Stany Zjednoczone). Był znanym organizatorem życia muzycznego, dyrektorem artystycznym Towarzystwa Muzycznego w Krakowie, członkiem honorowym The Organ Music Society w Londynie (obok Sibeliusa czy Hindemitha)…
Z książki, z rozmów, wyłania się postać człowieka skromnego, dobrego, jasnego, głęboko wierzącego, skupionego na pracy. Przecież zwykł był mawiać: „Energia czyni człowieka”. Albo: „Ranne godziny mają złoto w buzi”. Wstawał rano i od dziewiątej pisał, około południa pił kawę na mieście, potem obiad i praca do wieczora. I tak ciągle, bez przerwy. Sztuka wymaga czasu. Muzyka wymaga jeszcze ciszy. Ciszy, żeby muzykę usłyszeć i zapisać. Szczególnie, kiedy „dyktują” ją aniołowie.
Feliks Nowowiejski miał słabość do aniołów. Jan Nowowiejski: „On był taki dobry, taki łagodny i przy tej religijności, pobożności jego tak się nieraz mówiło: »Tata-Anioł«. Bo był jak anioł. No i te anioły, które przywiózł, te freski Fra Angelica. Miał nabożeństwo do aniołów. Policzcie państwo, ile jest tych aniołów tutaj? – Dwanaście”.
Zapamiętałem szczególnie dwie historie. Jedna pochodzi z 1929 roku, z otwarcia poznańskiej „PeWuKi”, kiedy na specjalnie zbudowanym stadionie Sokoła znalazło się dwadzieścia tysięcy ludzi – dwadzieścia tysięcy chórzystów-amatorów (dziś nie do wyobrażenia!). „Dyrygenci podchodzili i nic – mówi Jan Nowowiejski – nic im nie wychodziło, w ogóle nie mogli tego zespolić, opanować. Dopiero Ojciec wstał, energicznie dał znak i udało się. Mamy zdjęcia, jak dyryguje, jak schodzi z tego podium”. Wykonano wówczas Psalm 136 Jeruzalem – Ojczyzna Nowowiejskiego w polskim przekładzie Jana Kochanowskiego. „Jeśli cię zapomnę, Jeruzalem, Ojczyzno moja, niech przyschnie język do podniebienia mego”…
I druga. W 1998 roku niemiecka wytwórnia Dabringhaus and Grimm wydała symfonie organowe Feliksa Nowowiejskiego w wykonaniu Rudolfa Inninga w cyklu Anthologie Deutscher Musik im Osten – czyli „Antologia niemieckiej muzyki na Wschodzie” (!). Kompozytor urodził się na Warmii, która wówczas, w 1877 roku i jeszcze kilkanaście lat później, przynależała do państwa pruskiego. Polski nie było wówczas na mapie, ale tylko na mapie. Ojczyznę, narodowość, tożsamość nosi się w sercu, w duszy. Tym bardziej trzeba pamiętać o historii, o jej polifoniczności i sprzecznościach.
Nie, nie słucham często muzyki Nowowiejskiego. Jednak jakoś to wspomnienie z młodości wróciło do mnie przy okazji lektury książki i jeszcze innej historii, bo spacerując od nas, z Roosevelta na Sołacz z wózkiem i maleńką Bogną, dopiero po jakimś czasie z Kaliną odkryliśmy najpierw wspaniałą cukiernię Weberów, a obok niej willę Nowowiejskich. Wszystko tak blisko, na wyciągnięcie ręki.
Wróciło to do mnie szczególnie teraz, kiedy za chwilę przyjdzie nam pewnie opuścić Poznań, ale wspomnienia pozostaną.
Oceń