Uwielbiam podróże, fascynuje mnie szczególnie to, co znajduje się daleko i nigdy tego nie zobaczę: Machu Picchu, Wyspa Wielkanocna, Brazylia z Rio de Janeiro i Maracaną…
Ale to, co blisko, wcale nie musi stanowić substytutu. Wokół mamy tysiące miejsc, które z różnych powodów są fascynujące. Ze względu na przyrodę, historię, na architekturę, obiektywne piękno, którego nie potrafię zdefiniować, a które jest na każdym kroku, tylko nie zawsze umiemy je dostrzec.
Są w zasięgu ręki, niedoceniane, bo mamy je na co dzień. Zaczynamy za nimi tęsknić dopiero wtedy, gdy leżymy złożeni chorobą i musi nam wystarczyć widok przez okno. Lub gdy zniszczy je wojna. Kiedy miewałem chandrę, lubiłem po prostu przejść się po Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu. Bez celu, żeby zobaczyć to, co piękne, związane z historią Warszawy i moją własną.
Każdy człowiek ma swoje miejsca, w których czuje się najlepiej. Wystarczy pójść, podjechać autobusem lub tramwajem, żeby przenieść się w czasy, w których nic nas nie bolało, mieliśmy rodziców i życie przed sobą.
Ale są też miejsca z dala od naszych gniazd. Takie, do których trzeba jechać pociągiem i nie łączą się z żadnymi osobistymi wspomnieniami. No i teraz nastąpi ta część tekstu, której mogą nie czytać wrocławianie, bo dla nich to będzie banał.
Uniwersytet Wrocławski zaprosił mnie na konferencję naukowo-sportową, rezerwując hotel w bliskim sąsiedztwie katedry na Ostrowie Tumskim. Byłem tam nieraz, zawsze dozn
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń