Lipiec to zawsze miesiąc wyczekiwany. Pierwszy miesiąc wakacji. Nawet jeśli jeszcze nie mamy urlopu, możemy odpocząć. Żyjemy wolniej, spokojniej. Ciekawe, czy ten lipcowy klimat odpuszczenia, spowolnienia i relaksu uda się w tym roku rozciągnąć na sferę polityczną, w której wciąż są żywe emocje po niedawnych wyborach. W Polsce, Rumunii czy Stanach Zjednoczonych – ktoś wygrał, ktoś przegrał. Zwycięzca triumfuje w euforii, także tej przedwczesnej, której byliśmy świadkami. Wziął wszystko, choć tylko na chwilę. Przegrany musiał – z mniejszą lub większą klasą – pogratulować i uznać władzę niedawnego konkurenta. Pocieszyć i podtrzymać na duchu swoich rozczarowanych zwolenników. Do czasu nieoczekiwanej zmiany ról, jak wiemy – nieuchronnie nieostatniej.
Konieczność wyboru liderów coraz bardziej polaryzuje i konfliktuje społeczeństwa. „Będę prezydentem wszystkich” – obiecują na ogół zwycięzcy. Polska jest najważniejsza! Naprawdę? Wierzymy w te deklaracje? Kolejny pusty, bezkarnie rzucony frazes, czy też może nauczymy się kiedyś tak wybierać i tak sprawować władzę, że nie będzie już plemiennych przekonań o „moim – nie moim” prezydencie czy nawet niestety „moim – nie moim” papieżu?
Zachęcam do tego, by na lipcowym spacerze uspokoić w sobie zwierzę polityczne, pomyśleć o wyborach, ale i o konklawe, o tym, jak wybieramy i jak jesteśmy wybierani, o tym, jak się zachowujemy i co czujemy, gdy nas wybierają i gdy nam już dziękują.
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń