„Czytając tekst literacki, jesteśmy w stanie »widzieć oczami innych«, uzyskując szeroką perspektywę, która poszerza nasze człowieczeństwo. Uaktywnia to w nas empatyczną moc wyobraźni, która jest podstawowym nośnikiem zdolności utożsamiania się z punktem widzenia, kondycją, uczuciami innych, bez których nie ma solidarności, dzielenia się, współczucia, miłosierdzia. Czytając, odkrywamy, że to, co czujemy, jest nie tylko nasze, jest uniwersalne, więc nawet najbardziej opuszczona osoba nie czuje się sama” – czytamy w Liście Ojca Świętego Franciszka o roli literatury w formacji kapłańskiej opublikowanym w lipcu 2024 roku (pkt 34). Idąc tropem papieskiej myśli, spróbujemy opowiedzieć o wybranych zagadnieniach teologicznych za pomocą literatury. Stąd tytuł tego cyklu, który przez najbliższy rok będzie się ukazywał na łamach „W drodze”, a w wersji podcastowej na kanale dominikanie.pl w serwisie Spotify w każdą drugą środę miesiąca. Więcej o cyklu: wdrodze.pl/podcast-dobrze-sie-wierzy-literatura.
Dla Camusa problemem była kwestia sensu ludzkiego cierpienia. Jak kiedyś powiedział Fryderyk Nietzsche, człowiek może cierpieć i w tym jest całkiem dobrze wytrenowany, ale nie może cierpieć bez sensu.
Rozmawiają literaturoznawca prof. Ryszard Koziołek i Roman Bielecki OP
To prawda, a jednocześnie w naszej dzisiejszej lekturze jesteśmy bogatsi o zupełnie nowe i wciąż świeże doświadczenia związane z epidemią COVID-19. Dżuma należała do tych książek, po które sięgnęliśmy niemal natychmiast, próbując zrozumieć to, co się wokół nas i z nami dzieje. Zaraza nie okazała się metaforą, jak pisała amerykańska eseistka Susan Sontag, ale rzeczywistością powszechną i namacalną, co nadało powieści Camusa porażającą aktualność.
Czytaliśmy wtedy również Dziennik roku zarazy Daniela Defoe i Dekameron Giovanniego Boccaccia, które także opowiadają o strachu przed bliźnim, o rozpaczliwych próbach separacji, aby przeżyć.
Jednak to Dżuma rozumiana nie alegorycznie – jako powieść o złu, wirusie faszyzmu czy szerzej totalitaryzmu – ale po prostu o zaraźliwej chorobie, na którą nie ma lekarstwa, miała nam najwięcej do powiedzenia. O czym? O kruchości naszego życia, czyli o egzystencji. A kruchość tę ujawnia choroba, zwłaszcza śmiertelna. Ze wspólnego doświadczenia nas, śmiertelnych, zrodziła się filozofia egzystencjalna, której Camus razem z Jeanem-Paulem Sartre’em byli kapłanami. To było coś więcej niż filozofia. W pewnym momencie egzystencjalizm stał się modą, popularnym sposobem bycia, które eksponowało absurd istnienia, samotność i wyobcowanie jednostki, brak oparcia w jakimkolwiek fundamencie metafizycznym.
Rzeczywiście była to filozofia niezwykle różnorodna, która doczekała się swoich wybitnych przedstawicieli – zarówno chrześcijańskich, w osobach Gabriela Marcela czy Karla Jaspersa, ale też ateistycznych, jak w przypadku Camusa.
I tu się zaczyna najciekawsza przygoda teologiczna tej powieści. Dlatego że w przeciwieństwie do wielu filozofów moralnych czasów europejskiej nowoczesności Camusa interesowało pytanie o pochodzenie dobra, a nie geneza zła. O zło pytali wszyscy, od Leibniza i Schopenhauera rozpoczynając, a na Różewiczu i Miłoszu kończąc. Ale co z dobrem? Zwłaszcza jeśli usunęlibyśmy z duchowej mapy świata wielki generator dobra, jakim
Zostało Ci jeszcze 85% artykułu
Oceń