Po co światu mnich?
znam takich, którzy mówią, że „Bóg to nie kiełbasa”, żeby Go czuć. W końcu bardziej wiemy, niż czujemy, że Bóg jest. Równocześnie papież Franciszek od lat podkreśla rolę doświadczenia w procesie wiary. Czy obie te perspektywy muszą stać ze sobą w sprzeczności? Skąd się bierze w nas potrzeba wartościowania i oceniania, która z nich jest ważniejsza i która lepiej prowadzi do spotkania z Bogiem?
Prawdą jest, że przez bardzo długi czas Kościół traktował emocjonalność podejrzliwie i z dystansem. Intelekt i wiedza wydawały się łatwiejsze w zastosowaniu. Uczucia wymykają się spod kontroli rozumu. Nie jest łatwo zrozumieć, dlaczego w danej chwili pojawia się takie, a nie inne odczucie, jakie ono ma znaczenie, jaki jest jego sens i przesłanie. Jednocześnie chyba zbyt łatwo zapominamy, że nasze człowieczeństwo, z całym swoim bogactwem, jest sposobem, w jaki Bóg komunikuje się z nami. To nic innego, jak konsekwencja wcielenia.
Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że kierowanie się uczuciami i wewnętrznym doświadczeniem to rzecz prosta i wszczepiona każdemu od urodzenia. Boga można poczuć, czego dowodem są nasze wakacyjne zachwyty nad pięknem świata, ale przyglądanie się uczuciom po to, żeby potraktować je inaczej niż do tej pory, jest procesem i wymaga czasu. Jak próbujemy pokazać w tym numerze miesięcznika, jest to rodzaj wiedzy, którą nabywamy po to, żeby lepiej kochać i być dojrzalszymi ludźmi. Dopóki jednak sami siebie nie przekonamy, że chcemy z tymi stanami pobyć i dokładnie im się przyjrzeć, to w naszym życiu nic się nie wydarzy. W końcu tylko to, czemu zaufamy, może się w nas rozwijać i pomagać nam w budowaniu wiary.
Oceń