Pan Andrzej nie miał ładnych butów. Prawdę mówiąc, nie miał żadnych, bo trudno było nazwać te brudne strzępy na opuchniętych stopach butami. Nie miał też ubrań na zmianę, więc od wielu miesięcy nosił to, co akurat miał na sobie. No i nie miał domu. Właściwie to nie miał nic oprócz ran: gnijących, rozległych, ropiejących. Ran na ciele i duszy. Przychodził pod kościół Świętego Franciszka w Gdańsku, bo tam grupa duchownych i świeckich organizuje Boski Prysznic – formę pomocy dla osób w kryzysie bezdomności. Są ciepłe posiłki, czysta odzież, wsparcie duchowe, a nawet możliwość wyrobienia aktualnych dokumentów. Jest również pomoc przedmedyczna: bardzo ważna rzecz dla kogoś, kto posiada niezagojone rany grożące zakażeniem. W czasie, gdy się pojawiał tam pan Andrzej, zajmowała się tym nasza siostra Joachima. Zaprzyjaźnili się. Oboje bardzo lubili taniec i obiecali sobie, że kiedyś razem zatańczą.
Pan Andrzej jednak nigdy nie był trzeźwy. „Proszę do mnie więcej nie przychodzić na opatrywanie ran, dopóki pan nie wytrzeźwieje!” – powiedziała pewnego dnia siostra Joachima. Długo go nie było. Nikt nie wiedział, czy on w ogóle jeszcze żyje, aż po wielu miesiącach nagle wrócił. Okazało się, że przeszedł terapię odwykową. Był nie do poznania: ogolony, w czystym ubraniu, z białą różą, którą wręczył siostrze Joachimie, i w nowych, czerwonych butach. – Jakie
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń