Będę bardzo nieobiektywny i stronniczy, bo nie dość, że własne wydawnictwo to jeszcze autor, z którym zrobiło się wywiad-rzekę. Ale bez obaw, ta książka zasługuje na wszelkie możliwe komplementy. 33 listy z Atlasu to opowieść o życiu marokańskiej wspólnoty trapistów z poziomu Kasprowego Wierchu, bo na takiej wysokości leży tamtejszy klasztor.
Jest tu wszystko, co najlepsze w pisaniu ojca Michała. Pokazuje go jako niezrównanego mistrza anegdot i humoru sytuacyjnego. Czego tu nie ma! Spotkanie z braćmi na stacji kolejowej rodem z filmu Dawno temu na Dzikim Zachodzie. Brakuje tylko zawodzenia wiatraka pompującego wodę i dźwięku organków. Jest wspomnienie biskupa Sahary o siostrze, której mama przez pomyłkę włożyła do tornistra butelkę ginu, a którą rezolutna dziewczynka częstowała koleżanki na przerwie międzylekcyjnej. Oczywiście za drobną opłatą, bo przecież nie ma nic za darmo. Jest fryzjer z brodą proroka ściągający złą krew przy pomocy pijawek. Wszystko podane tak, że czujemy się otoczeni egzotycznym klimatem.
To jednak tylko zasłona dymna. Zmyłka i odwrócenie uwagi. Ojciec Michał jest Mistrzem. Tak, świadomie piszę to wielką literą. Bo śmiejemy się, wzruszamy i chłoniemy całą tę afrykańską historię, nie zauważając, że jakby od niechcenia autor wtrąca w niej uwagi o modlitwie, Bogu i wierze.
Jest jednym z niewielu znanych mi dziś pisarzy duchowych (chybaby się obruszył na takie określenie), którzy nie mówią: teraz opowiem wam o milczeniu, a teraz o ciszy, teraz o zakupach, teraz o rodzinie, a teraz o emocjach. On nie szufladkuje rzeczywistości. Łączy wszystkie kropki w jedną całość, pokazując, że życie duchowe to po prostu życie. Nie to które prowadzimy od 6.00 do 7.00 albo 22.00 do 22.05. To nasza codzienność i odnajdowanie w niej miejsca dla Boga, rezygnacja z siebie, opieranie się wadom. Nie kiedyś i gdzieś, ale teraz i już.
Czytajcie i zaznaczajcie. Zaglądnijcie do miesięcznika „W drodze” (10/2024), gdzie Katarzyna Kolska przepytuje ojca Michała o kulisy powstania książki.
A tu taki smaczny fragment:
»Trzeba się odważyć iść do prawdy z całym bagażem zła, które w nas jest, aby zostać przez tę prawdę upokorzonym i zbawionym. To wielka rzecz kochać światło, nawet gdy ono rani. Piękne słowa. Możliwość wystąpienia w nas wielkiego pragnienia nawrócenia! Ale potem tylko chwila i wszystko się rozłazi lub wraca do normalnego porządku. Następuje coś, co mistrzowie duchowi nazywają „odzyskiwaniem” mroku w nas (…)
Można jednak zastosować zasadę przerzucania wszystkich troski na Niego. Jak to możliwe skoro brakuje nam ufności? Czy jest czymś logicznym i możliwym prosić Boga z całą ufnością, której przecież nie mamy… o ufność? Dlatego wprowadzam małą korektę. Nie z całą ufnością, ale być może z gniewem, bezsilnością, nawet rozpaczą, z całą tą naszą nędzą Bartymeusza, zawodowego żebraka, syna żebraka z cechu żebraków. Wołać, recytować mechanicznie, uderzać krzemieniem słowa o kamień milczenia Boga, nawet i bez wiary jasno odczytanej i zadeklarowanej. Wołać wytrwale, nie zniechęcając się, aż trzaśnie z kamienia iskra. Kto wie, może ktoś podejdzie, może ktoś powie: bądź pełen nadziei, Mistrz cię woła«.
Michał Zioło OCSO 33 listy z Atlasu. Antidotum na religijne barbarzyństwo, Wydawnictwo W drodze
Oceń