Ziemia do zdobycia
fot. david becker / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Nie było żadnych powodów, by wybrać Izraela; żadnych, oprócz jednego – miłości Bożej. Wobec tego właściwszy jest termin: „lud Bożego wybrania”, który kładzie nacisk na wybór dokonany przez Boga.

Dominik Jarczewski OP: Otwieramy Księgę Jozuego i natychmiast się dowiadujemy, że do Ziemi Obiecanej nie wystarczy dojść – trzeba ją sobie zdobyć.

ks. prof. Waldemar Chrostowski: Księgę Jozuego należy czytać w jedności z Pięcioksięgiem, jako jego kontynuację. Widać to już w pierwszym zdaniu, które w oryginale hebrajskim ma na początku spójnik – spajający z tym, co zapisano wcześniej. Widać to również w treści: Izraelici stanęli u granic Ziemi Obiecanej, ale to dopiero połowa epopei Wyjścia. Trzeba jeszcze do Kanaanu wejść – inaczej Izraelici sprzeniewierzyliby się swemu wybraniu i powołaniu.

Jak to wejście wyglądało?

Obraz przejmowania Ziemi Obiecanej w Księdze Jozuego różni się od tego, który przedstawia Księga Sędziów. Przyzwyczajeni do obrazu z Księgi Jozuego, zwykliśmy traktować przejęcie Kanaanu jako podbój militarny, dokonany wprawdzie etapami, ale skutecznie i szybko. Tymczasem na kartach Księgi Sędziów czytamy, że na tej ziemi wciąż pozostają Kananejczycy, którzy ją wcześniej zamieszkiwali, że znaczne połacie kraju nie zostały jeszcze przejęte w posiadanie i że niezbędna jest wewnętrzna integracja poszczególnych plemion izraelskich. W związku z tym nasuwają się dwa pytania: Co naprawdę się wydarzyło? oraz: W jakim celu autor Księgi Jozuego chciał pokazać przejęcie Ziemi Obiecanej na sposób militarnego podboju?

Jak więc było naprawdę?

We współczesnej biblistyce wykrystalizowały się dwa krańcowo odmienne poglądy. Pierwszy skłania się ku dosłownemu rozumieniu Księgi Jozuego i traktuje przejęcie Kanaanu w kategoriach militarnego podboju. Drugi kładzie nacisk na stopniowe formowanie się ksiąg biblijnych, a posiłkując się odkryciami archeologicznymi, sugeruje, że chodziło o pokojową, dość spokojną infiltrację i przejmowanie kraju. Oprócz tych dwóch opcji pojawiły się inne koncepcje, próbujące łączyć te dwa spojrzenia. Myślę, że jest to najrozsądniejsze rozwiązanie.

W jakim celu zatem autor Księgi Jozuego skoncentrował się na opisie podboju militarnego?

Chciał podkreślić, że wejście do Ziemi Obiecanej było skuteczne i w ten sposób spełniły się obietnice dane niegdyś patriarchom, a później Mojżeszowi, oraz że dar ziemi jest jednym z niezbywalnych fundamentów Przymierza, które Bóg zawarł z Izraelem jako ludem swojego wybrania.

Ceną tego daru ziemi jest zagłada jej dotychczasowych mieszkańców. Prawo klątwy nakazywało wymordować wszystkich mężczyzn, ale też kobiety i dzieci, a dobytek zniszczyć. Nie szokuje to księdza?

Pod tym względem przekaz Księgi Jozuego daleko odbiega od wrażliwości chrześcijańskiej. Nasze zakłopotanie, czy wręcz oburzenie, dowodzi, że w chrześcijaństwie dokonało się znaczące przesunięcie kategorii moralnych i etycznych. Co więcej, chrześcijaństwo wniosło zasadniczo nową jakość do religii Starego Testamentu, a także do spojrzenia, które wciąż jest obecne w wielu nurtach judaizmu pobiblijnego. Jeśli chodzi o spojrzenie starotestamentalne, jedna sprawa jest niezwykle istotna: Biblia eksponuje przewrotność i wiarołomstwo, a także złość i perwersję moralną i religijną pierwotnych mieszkańców Kanaanu. Są oni przedstawiani jako śmiertelne zagrożenie dla religijnej i moralnej tożsamości Izraela. Autor biblijny chce powiedzieć, że z radykalnym złem nie ma pertraktacji. Nie ma drogi pośredniej. Na radykalne zło trzeba odpowiedzieć radykalnie.

To znaczy, że w imię mojej świętości, mam prawo kogoś zabić? Innymi słowy: czy Biblia usprawiedliwia przemoc?

Odpowiedź zależy od tego, czy patrzymy w kategoriach moralności chrześcijańskiej, opartej na Ewangelii i nią karmionej, czy raczej moralności starotestamentalnej, która też nie poszła całkowicie w zapomnienie, lecz ma swoich zwolenników. Przecież i dzisiaj w wielu rejonach świata obowiązuje moralność, która z chrześcijaństwem nie ma nic wspólnego. Nadal mają miejsce niszczycielskie konflikty i wojny. Pod hasłem walki z terroryzmem usprawiedliwia się krwawe rozprawy z ludźmi. Przemoc, o której mowa w Księdze Jozuego, wcale nie należy do przeszłości. Jeśli chodzi o skalę ludobójstwa i popełnionych zbrodni, to wiek XX z ludobójstwem komunistycznym i narodowosocjalistycznym znacznie przerósł wszystko, co było wcześniej. Gorszymy się skalą eksterminacji popełnionej ponad trzy tysiące lat temu, natomiast przechodzimy do porządku dziennego nad tym, co się działo nie tak dawno. Zwrócę uwagę na jeszcze jeden wątek – w Księdze Jozuego nie ma ludobójstwa w etnicznym tego słowa znaczeniu. Kananejczycy ginęli nie dlatego, że byli Kananejczykami, ale dlatego, że ich postępowanie stanowiło bardzo poważne zagrożenie dla tożsamości Izraela. Oczywiście, czy to wystarczy, żeby usprawiedliwić takie postępowanie, to zupełnie osobna sprawa. W kategoriach moralności chrześcijańskiej na pewno nie wystarczy.

Co dzisiaj wiemy o samych Kananejczykach?

Poza Biblią nie dysponujemy wieloma starożytnymi świadectwami na ich temat, natomiast Biblia nie jest im przychylna. Trochę więcej może nam powiedzieć archeologia. Były to ludy wyznające politeizm, w dużej mierze oparty na rozmaitych odmianach kultu płodności. Ten kult był ściśle związany z różnymi formami perwersji seksualnej. Jakiego rodzaju były to perwersje, możemy sobie tylko wyobrazić. Znamienne, że to, o czym czytamy w Biblii, znajduje potwierdzenie w archeologii.

Wspomnieliśmy już o Księdze Sędziów. Kogo sądzili sędziowie?

Hebrajski termin szofet ma dwa znaczenia. Po pierwsze, określa człowieka charyzmatycznego, który w swojej społeczności cieszył się wielkim autorytetem pozwalającym mu rozstrzygać różne spory. W momentach ciężkich zagrożeń i kryzysów – i tu mamy drugie znaczenie tego terminu – gromadzono się wokół takich sędziów jako przywódców – już nie tylko w sprawach wewnętrznych, lecz i w konfrontacji militarnej z sąsiadami.

Byli autorytetami, ale na początku wielu z nich nie wierzyło w swoje siły, nie pochodzili wcale z najmożniejszych rodów, zaś inni, jak Samson, mieli sporo słabości.

 Każdy ma swoją piętę achillesową. Również ci wielcy bohaterowie wiary mieli swoje słabości, podobnie jak patriarchowie czy Mojżesz. Nie należy mylić autorytetu z niewinnością. Chodzi nie tyle o brak słabości, ile o umiejętność ich przezwyciężania. Inna sprawa, że pamięć o sędziach obrosła w różne legendy i stała się integralną częścią folkloru. Po trzech tysiącach lat nie zawsze jesteśmy w stanie oddzielić rzeczywistość od fikcji, a prawdę historyczną od wytworów wyobraźni i fantazji. Nasuwa się pytanie, czy w ogóle warto podejmować ów wysiłek, skoro jego rezultaty i tak pozostają dyskusyjne i niepewne.

W odróżnieniu od obrazu, który przedstawia Pięcioksiąg, Księga Sędziów pokazuje Izrael nie jako jeden scentralizowany naród, ale jako grupę plemion, które żyją obok siebie, a czasem nawet ze sobą walczą. O co się kłócili?

To nie jest tak, że w Pięcioksięgu mamy do czynienia z jednorodną wspólnotą. Byli przecież ci, którzy zachowywali wierność Bogu, ale byli i tacy, którzy wołali, by wrócić do Egiptu. Jedni trwali przy Mojżeszu, drudzy kontestowali jego przywództwo. Ponieważ sytuacja była krytyczna, te różnice poglądów i stanowisk nie mogły wykopywać przepaści nie do przebycia. Trzeba też pamiętać, że epopeja wyjścia z Egiptu trwała 40 lat, czyli stosunkowo niedługo. Natomiast okres sędziów trwał cztery razy tyle: mniej więcej od 1200 do 1040 roku przed Chrystusem. Obok procesów integracyjnych pojawiały się więc rozmaite procesy odśrodkowe – uwarunkowane przez charakter przywódców poszczególnych plemion, a także geograficznie. Z czasem różnice stawały się coraz większe i trzeba było zrobić wszystko, by ponawiać integrowanie potomków tych, którzy niegdyś wyszli z Egiptu.

Najłatwiej byłoby dokonać tej integracji w osobie monarchy. Jednak zarówno kandydat na króla – Gedeon, jak i później Samuel opierają się przed takim rozwiązaniem. Dlaczego?

Wchodzą tu w grę dwie sprawy. Po pierwsze, mogło to wynikać z charakteru tych ludzi. Takie osoby jak Gedeon czy Samson nie rościły sobie pretensji do rządzenia i zapewne go nie pragnęły. Ale istnieje też druga płaszczyzna – teologiczna. Izraelici wiedzieli, że nie mogą być jak inne narody nie tylko w sposobie wierzenia i postępowania, ale i pod względem politycznym. Okoliczne ludy, Fenicjanie i Filistyni, Ammonici i Moabici, mieli swoich królów. Wśród Izraelitów pragnienie posiadania własnego króla też się pojawiało, natomiast przynajmniej przez jakiś czas było ono powstrzymywane.

Integracja – jeśli nie wokół króla, to wokół czego? Wiary w Boga?

Wokół Boga! Wiara w Boga niekoniecznie musiałaby zakładać rzeczywiste Jego istnienie. Nie łączyłaby ich Osoba, ale wspólna wiara, która bywa wystawiana na ciężkie próby. Jednak Biblia idzie dalej i na pierwszy plan wysuwa rzeczywistość wybrania Izraela przez Boga. Oczywiście pojmowanie tego wybrania nie było jeszcze na tym etapie klarowne ani pełne, ale istniało. Tutaj potrzebne jest uściślenie: bardzo często mówimy: „naród wybrany”, co oznaczałoby, że Izraelici posiadali jakieś wyjątkowe cechy i przymioty, które ich wyróżniały na tle sąsiadów. Tymczasem w Pięcioksięgu (Pwt 7,7–8) jest wyraźnie powiedziane, że nie było żadnych powodów, by wybrać właśnie Izraela; żadnych, oprócz jednego – miłości Bożej. Wobec tego właściwszy jest termin: „lud Bożego wybrania”, który kładzie nacisk na wybór dokonany przez Boga. Jest to wybranie do szczególnej odpowiedzialności, przede wszystkim do odpowiedzialności za wiarygodne dawanie świadectwa o Bogu.

Pokolenia Izraela wierzyły w tego samego Boga, ale czy w ten sam sposób?

Tego nigdy nie będziemy wiedzieli, dlatego chyba lepiej jest powiedzieć, że nie tyle chodziło o wiarę w Boga, która mogła mieć rozmaite oblicza i przejawy, ile – o zawierzenie Bogu. Nie ulega wątpliwości, że na kartach Księgi Sędziów znajdujemy wiele potwierdzeń dla głębokiego zawierzenia Bogu. A gdy go brakowało, wtedy taka sytuacja została wyraźnie zdiagnozowana i potępiona.

Potępiony zostaje też pierwszy król Saul. Księgi Samuela przedstawiają obraz człowieka tragicznego, przeklętego…

Ale nie od samego początku. Saul zostaje wybrany przez lud i zyskuje pełną aprobatę Bożą. Bóg szanuje wybór dokonany przez ludzi. Natomiast wnikliwa lektura Pierwszej i Drugiej Księgi Samuela pokazuje, że dramat Saula miał ścisły związek z jego chorobą psychiczną. Przekazane w biblijnych opowiadaniach szczegóły zachowania Saula próbowano łączyć ze schizofrenią lub manią prześladowczą… Jak było naprawdę, tego nigdy nie będziemy pewni. Ale to nie jest człowiek przeklęty, lecz – chory.

Czyli Bóg zgadza się na to, żeby królem Jego ludu został człowiek chory psychicznie?

Nic nie wskazuje na to, że już w momencie, gdy został wybrany królem, był chory. Wiemy, że z czasem ujawniła się jego postępująca choroba, a jej objawy coraz bardziej się nasilały.

I, co ciekawe, nikt nie próbował go usunąć. Dawid konsekwentnie odrzuca pokusę zabicia przeciwnika.

Mamy tu dwie perspektywy. Najpierw perspektywę ludzką: kto planuje zamach na króla, musi się liczyć z tym, że sam otworzy drogę swoim przyszłym mordercom.

Co zresztą widać w późniejszej historii Królestwa Izraela.

Właśnie! Myślę, że Dawidem kierowała daleko posunięta ostrożność, oczywiście pod warunkiem że planował dojście do władzy. Druga perspektywa sięga znacznie dalej i ma wydźwięk religijny. Na kartach ksiąg biblijnych mówi się, że Saul jest królem wybranym, ustanowionym i namaszczonym przez Boga. Wobec tego należy mu się szacunek i posłuszeństwo. Jak daleko? Tak daleko, jak on sam jest posłuszny Bogu i dobrze wypełnia swoje obowiązki.

Ostatecznie jednak nikt nie odsuwa go od władzy – choćby pokojowo.

Saul umiera na polu bitwy jako bohater. Mimo wszystkich słabości i choroby pozostaje wierny swojemu ludowi i powołaniu. Przepłaca to życiem, tak samo jak jego synowie, ale nie jest zdrajcą ani dezerterem. To mimo wszystko piękny i honorowy koniec tej tragicznej postaci.

Potem jest Dawid – niepozbawiony grzechów, ale chyba najbardziej pozytywnie oceniony król Izraela.

Niepozbawiony grzechów, ale – co istotne – nawracający się. W jego życiu było wiele nagannych epizodów, jak choćby współpraca z Filistynami i schronienie się u nich, niezbyt jasna postawa wobec Saula, a wreszcie grzech z Batszebą czy słabości w stosunku do bliskich i współpracowników. To wszystko zostało opisane, a jednak Dawid jest przedstawiany jako postać pozytywna, twórca „złotego wieku” w dziejach Izraela – w perspektywie politycznej, społecznej, ekonomicznej, a także religijnej.

Okres pomyślności nie trwa długo. Parę lat po Salomonie państwo rozpada się na dwa królestwa. W jakim stopniu było ono zintegrowane, skoro tak łatwo się rozpadło?

To bardzo dobre pytanie! Rzeczywiście, integracja nie mogła być zbyt silna, skoro rozpad nastąpił tak nagle i szybko. Podczas długiego panowania Dawid ustalił zewnętrzne granice Izraela i uregulował stosunki z sąsiadami. Jego następca Salomon zorganizował życie administracyjne, społeczne i religijne. Czynił to wprawdzie bardzo skutecznie, ale zarazem w sposób, który boleśnie eksploatował podległą mu ludność. Narastały niepokoje i poczucie krzywdy, gdyż kontrast między życiem na dworze w Jerozolimie a życiem poza nią coraz bardziej się pogłębiał. Pamiętajmy, że Izrael w granicach Dawida i Salomona to było niewielkie państwo; jego rozmiary odpowiadały dzisiejszemu województwu warmińsko-mazurskiemu. Te narastające kontrasty były więc o wiele bardziej widoczne niż w wielkich imperiach. Nałóżmy na to jeszcze widoczne również dzisiaj różnice między Galileą a Judeą, a zrozumiemy, że Izraelici żyjący na północ od Jerozolimy nie odczuwali z nią tak silnego związku ani nie traktowali swoich powinności względem dworu królewskiego jako koniecznych.

Ciekawe, że podział polityczny skutkuje schizmą religijną.

Dlatego że w starożytnym świecie związki między polityką i religią były bardzo silne. Twórca państwa północnego Jeroboam wzniósł dwa sanktuaria w nieprzypadkowych miejscach: na północy kraju w Dan i na południu w Betel, nieopodal Jerozolimy, żeby zatrzymać wszystkich, którzy ewentualnie udawaliby się do niej składać ofiary. By w trakcie pobytu w Jerozolimie nie przyszło jego poddanym do głowy, by wrócić do podległości tamtejszemu władcy, Jeroboam temu zapobiega. Wie, że religia może być pomocnym narzędziem w kształtowaniu układów politycznych.

Religia staje się zakładniczką pragmatyki. Tu już nie Bóg ustanawia króla, ale to król decyduje o tym, jak Bóg ma być czczony. Czy na tym polegałby grzech królestwa Izraela?

Zapewne tak. Ale musimy też pamiętać, że na ów podział i jego skutki patrzymy z perspektywy ksiąg biblijnych napisanych, bądź zredagowanych, na południu, czyli w środowisku jerozolimskim. Nie do końca znamy prawdziwe intencje Jeroboama. Możemy się ich tylko domyślać. Być może początkowo nie dążył do separacji, ale stała się ona wynikiem pychy i buty Roboama, syna Salomona i jego następcy na tronie Judy.

Ta historia nie ma szczęśliwego zakończenia. Najpierw królestwo północne, a później południowe upada pod naporem Asyryjczyków i Babilończyków.

Paradygmat dziejów tej części Bliskiego Wschodu jest od wieków ten sam: Palestyna zawsze pozostaje w strefie oddziaływania tego, co się dzieje na południu, czyli w Egipcie, oraz na północy, czyli w Mezopotamii i w Anatolii. Jeżeli Egipt przeważał, to Palestyna znajdowała się pod hegemonią Egiptu. Tak było przez wiele stuleci w drugim tysiącleciu przed Chrystusem. Jeżeli z kolei przeważały potęgi z północy, to Palestyna pozostawała pod wpływami Asyrii lub Babilonii. Tak było przez kilka stuleci w pierwszym tysiącleciu przed Chrystusem. Jeżeli obie potęgi były jednakowo słabe, to Palestyna miała chwilę oddechu. Taka chwila oddechu zaistniała za panowania Dawida i Salomona. A jeżeli wydawało się, że obie potęgi są jednakowo silne, to wtedy konfrontacja następowała na terytorium Palestyny albo w jej bliskim sąsiedztwie.

Najeźdźcy uprowadzają Izraelitów i przesiedlają do doliny Eufratu. Słynna niewola babilońska…

Tylko że to wcale nie była niewola. Patrzymy na ten okres wyłącznie przez pryzmat psalmu 137: „Nad rzekami Babilonu siedzieliśmy i płakaliśmy”, oraz takich dzieł, jak Nabucco Verdiego. Lecz asyryjskie, a później babilońskie deportacje ludności nie miały na celu całkowitego wyniszczenia, lecz nowy rodzaj eksploatacji taniej siły roboczej. Trzeba też powiedzieć, że znaczna część deportowanych Izraelitów dochodziła w nowych miejscach osiedlenia do niemałych wpływów. Robili kariery i po kilkudziesięciu latach odgrywali ogromną rolę w administracji asyryjskiej, a nawet w wojsku. Nastąpiło wówczas przejście od sytuacji wygnania do sytuacji diaspory. O ile wygnanie miało charakter przymusowy, o tyle diaspora była już dobrowolna.

Można było ot tak sobie wrócić do Palestyny?

Może to nam się wydać dziwne, ale tak w istocie było. W VII wieku przed Chrystusem istniały, czego dowodzą badania archeologiczne, liczne i wszechstronne kontakty diaspory Izraelitów w Mezopotamii z ich rodakami na terenie Palestyny. Z kolei, gdy zaledwie około 50 lat po uprowadzeniu przez Babilończyków kilku tysięcy mieszkańców Judy pojawiła się perspektywa powrotu, mało kto z niej skorzystał. Można by to porównać do masowej emigracji Polaków w naszych czasach. Młodzi ludzie wyjeżdżają do Belgii, Anglii czy Irlandii, twierdząc, że jadą tam na krótko i tylko dlatego że zmuszają ich do tego okoliczności. Szybko jednak okazuje się, że w nowych warunkach ułożyli sobie życie i nie ma już mowy o powrocie. Coś podobnego wydarzyło się w przypadku Izraelitów. Przede wszystkim nie z dobroci Babilończyków, ale dlatego że w Mezopotamii natrafili na potomków swoich pobratymców z północy, którzy przybyli tam ponad sto lat wcześniej i zdążyli się urządzić i ustabilizować, przybysze z Jerozolimy i Judy rychło przeszli od przymusowego wygnania do prężnej i żywotnej diaspory.

Naszą rozmowę zaczęliśmy od zdobycia Ziemi Obiecanej. Teraz z perspektywy wygnańców możemy zapytać: Po co ta ziemia, skoro gdzie indziej żyje się lepiej?

To pytanie pojawiło się na wygnaniu babilońskim i doprowadziło do wyłonienia się nowej perspektywy religijnej. Do czasów tego wygnania religia Izraela była religią miejsca, związaną z Jerozolimą i Ziemią Obiecaną. Natomiast na wygnaniu zaczęła się przeobrażać w religię czasu. Rytm życia religijnego był wyznaczany już nie pielgrzymowaniem do Jerozolimy czy jakiegoś innego sanktuarium, lecz koniecznością uświęcania czasu, przede wszystkim w rytmie szabatowym. To była zasadnicza nowość. Oczywiście nie oznaczało to rezygnacji z Jerozolimy ani z ziemi, jednak nabrały one wartości bardziej symbolicznej. W tym sensie ziemia ta pozostała nadal Ziemią Obiecaną i nadal była niejako do zdobycia.

Ziemia do zdobycia
ks. prof. Waldemar Chrostowski

urodzony 1 lutego 1951 w Chrostowie – Monsignor Waldemar Chrostowski, polski duchowny katolicki, kapłan archidiecezji warszawskiej, biblista, w latach 2003-2013 przewodniczący Stowarzyszenia Biblistów Polskich, członek Komitetu Nauk Teologicznych PAN, dyrektor Instytutu Nauk...

Ziemia do zdobycia
Dominik Jarczewski OP

urodzony w 1986 r. w Warszawie – dominikanin, duszpasterz, rekolekcjonista, doktor filozofii uniwersytetu Paris 1 Panthéon-Sorbonne, wykładowca Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Dominikanów, stały współpracownik miesięcznika „W drodze”....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze