Zielone Świątki bez końca
fot. charles deluvio / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 45,90 PLN
Wyczyść

Charyzmat Boży ujawnia się tam, gdzie jest potrzeba i pragnienie posługi. Może się pomnażać w zależności od gorliwości używania tego daru.

Na Madagaskar przybyłem 21 lat temu i stanąłem przed pasjonującym wyzwaniem pierwszej ewangelizacji wielkiego regionu na południowo-wschodnim wybrzeżu, przez który ciągnie się biegnący wzdłuż Oceanu Indyjskiego kanał Pangalana, o długości ok. 600 km. Klimat tu typowo tropikalny, wilgotny i bardzo malaryczny. Plemiona zamieszkujące te tereny to Antemoro, Betsimisaraka i Antambahoaka. Do dziś ich tradycyjna kultura ogromnie wpływa na codzienne życie mieszkańców. Ich religia opiera się głównie na kulcie przodków zwanych Razana, których przychylność pragną sobie zaskarbić, składając im w ofierze woły. Oprócz tego w sytuacjach kryzysowych, choroby, problemów rodzinnych czy w celu pozyskania różnych dóbr używają czarodziejskich amuletów i szukają rady u Mpisikidy (czarowników, znachorów). Nie jest tajemnicą, że pokusie tej ulega nadal ogromny procent malgaskich chrześcijan.

Obszar powierzony mojej posłudze misyjnej to około 120 km ciągnących się wzdłuż kanału, który łączy ze sobą wiele rzek, rozlewisk i jezior. Ewangelizowanie w tych tropikalno-wodnych klimatach stało się moją ogromną radością i całym sercem rzuciłem się w wir posługi „rybaka dusz ludzkich”. Zaczynałem niemal od zera, ponieważ zaledwie kilka wiosek było kiedyś nieregularnie odwiedzanych przez misjonarzy.

Na samym początku zastanawiałem się, jaką metodę obrać, aby skutecznie pociągnąć tych ludzi do Chrystusa. Po kilku wizytach szybko zrozumiałem, że ci prości ludzie potrzebują mocnego znaku płynącego z wiary.

W całej diecezji Mananjary, do której należy dystrykt Pangalana, liczba chrześcijan w tamtym czasie sięgała zaledwie kilka procent. Jeszcze gorzej było w samym dystrykcie Pangalana.

Tak, pytanie o metodę pierwszej ewangelizacji to nie bagatela. Dzisiaj szukają jej wielcy teologowie i jakoś masowych nawróceń nie widać. Dla mnie było jasne, że pierwszą i ostatnią metodą jest po prostu łaska Ducha Świętego. Jako werbista odziedziczyłem po naszym założycielu św. Arnoldzie Janssenie szczególną cześć do Ducha Świętego. Bardzo chwyciły mnie za serce słowa św. Arnolda, który mówił, że „jeśli Duch Święty będzie bardziej czczony i wzywany publicznie, to szybko uwielbi on swój Kościół, udzielając mu swojej mocy i skuteczności”. Zawierzyłem tym słowom. Przed podjęciem pracy misyjnej, jeszcze w seminarium, a już szczególnie na niwie ewangelizacji, częsta modlitwa i przyzywanie Ducha Świętego stały się dla mnie czymś oczywistym.

Z ogonem nad głową

Po nawiązaniu grzecznościowych kontaktów z królami wiosek, do których zamierzałem się udać (bez ich zgody niemożliwa byłaby ewangelizacja), rozpocząłem duchowy podbój Pangalany „w duchu i mocy Jezusa”. Nie spodziewałem się, że Duch Święty aż tak bardzo wesprze moją posługę. Oczywiście, żeby mówić o pojawieniu się charyzmatów w moim głoszeniu Ewangelii, wpierw trzeba powiedzieć o Duchu Świętym, który jest dawcą tych darów ku wspólnemu dobru Kościoła. Tzw. tournées, czyli misyjne objazdy wiosek zagubionych w buszu, stały się dla mnie chlebem codziennym i pierwszą metodą. To ja musiałem wyjść do ludzi, nie mogłem czekać, aż oni przyjdą do mnie. Kiedy więc usłyszałem, że w jakiejś wiosce są przynajmniej trzy osoby gotowe się modlić, bez wahania jechałem do nich i oficjalnie rozpoczynałem zakładanie „Kościoła”…

Każdą taką wyprawę zaczynałem od żarliwego wzywania Ducha Świętego. Spotykaliśmy się w nędznej klasie szkolnej, pod palmą, gdzieś na polanie, a nawet w tradycyjnym domu królewskim zwanym „Tranobe” (wielki dom, czyt. Czanube – przyp. autora). Zdarzało się wtedy, że gdy odprawiałem mszę albo głosiłem słowo Boże, nad moją głową wisiały czarodziejskie amulety i ogony wołów złożonych w ofierze. Nie przejmowałem się tym, wiedziałem, że Duch Święty jest moją osłoną.

Na pierwsze kapliczki czy chatki modlitewne trzeba było nieco poczekać. Ale Duch Święty nie dał się długo prosić. Okazał się Bogiem wiernym. Napełnił mnie ogromną mocą, odwagą, żarem oraz głodem „pozyskiwania” nowych wiosek. Jeździłem moją motorówką jak szalony, przemierzając wody kanałów, rzek i jezior w poszukiwaniu kolejnych. Wyszukiwałem je na mapie, na początku bowiem nie znałem zbyt dobrze terenu. W tym zapale misyjnym („gorliwość o dom Twój pożera mnie”), który mnie rozpalał, widzę podstawowy charyzmat objawiający się w Kościele po dziś dzień. Charyzmat powołania misyjnego. Zdałem sobie sprawę, że jako misjonarz jestem inny, obdarowany specjalnym charyzmatem, który dla wielu braci kapłanów w Polsce byłby niemożliwy.

Co zrobi biały?

Pierwsze wizyty w pogańskich lub wstępnie ewangelizowanych wioskach nie obyły się bez niespodzianek. To było we wiosce Ambatosada, moja pierwsza wizyta tutaj. Zgodnie z programem pastoralnym miało miejsce przyjęcie grupy młodych do katechumenatu. Towarzyszy temu ryt błogosławieństwa i nałożenia rąk bez szczególnego omadlania. Owszem, wypowiada się liturgiczny egzorcyzm nad kandydatami. W pewnym momencie jedna z dziewcząt rzuciła się na ziemię, wrzeszcząc i wijąc się w konwulsjach. Zaskoczyło mnie to, ale zrozumiałem, że muszę się modlić. Klękamy i z małą trzódką jeszcze „zielonych” chrześcijan odmawiamy litanię do Matki Bożej. Katechista, który intonuje litanię, w pewnym momencie zaczyna bełkotać, jego twarz ma dziki wyraz. O piernika, coś się dzieje – pomyślałem. Podziałało to na mnie i przyparło do muru. Musiałem się zdobyć na osobiste wyznanie, że „Jezus jest Panem”. Wziąłem do ręki mój misyjny krzyż i zaczynam się modlić już nie po francusku czy malgasku, ale po polsku. I mówię Jezusowi, że ja naprawdę w Niego wierzę i że jestem przekonany, iż zapanuje nad tą sytuacją i stanie przy mnie. Wracam do opętanych, nakładam na nich ręce i nadal się modlę. A ciekawscy poganie, zaglądający ukradkiem, zastanawiają się, co też ten biały (vazaha) zrobi w tej sytuacji.

Jezus nie zawiódł. Po półgodzinnej modlitwie nastąpiło uwolnienie obojga. Uzdrowiona dziewczyna z radością idzie za misjonarzem do kolejnej wioski. Przez jej uwolnienie znak mocy Ducha Świętego uobecnił się na oczach pogan i nowych chrześcijan.

Od tego momentu rozpoczęła się moja szczególna przygoda charyzmatyczna. Sytuacja zmusiła mnie do tego, by pochylać się nad ludzkim cierpieniem, które było wynikiem czarów, magicznych praktyk, zachowywania tzw. fady, czyli nakazów plemiennych. Ta moc Ducha Świętego ogarnęła cały region, ukazując realność charyzmatów i ich skuteczność w głoszeniu Dobrej Nowiny. Rzesze ludzi zaczęły mnie prosić o modlitwę, aby zostali uwolnieni od różnych doświadczeń spirytystycznych i okultystycznych. W regione Pangalana powszechna była wówczas (i trwa aż do dziś) praktyka rytu Tromba (czyt. czumba.) Polegała ona na wzywaniu duchów zmarłych przodków. Skutki są opłakane, głównie w dziedzinie duchowej – opętanie, trans, utrata przytomności, strach, depresja, brak snu, choroba psychiczna itp. Ludzie poranieni w taki sposób jako pierwsi prosili o modlitwę, ufając, że nowa wiara da im utraconą wolność i zdrowie. Nie mogłem odmówić. W imię Jezusa ściągałem z nich bezsensowne czy upokarzające fady. Niosłem ich na barkach mojej wiary, zapewniając, że Jezus jest mocniejszy niż wszystkie tromby razem wzięte. Rodziłem ten region w duchu Jezusa.

Tak objawił się konieczny w mojej posłudze charyzmat omadlania ludzi. W czasie setek modlitw widziałem jak na dłoni skuteczność charyzmatu uzdrowienia duchowego i cielesnego oraz uwolnienia. Aby otworzyć region Pangalany na głębszą łaskę, trzeba było przeorać ich serca i uwolnić od mocy i wpływów magicznych. To była metodologia Ducha Świętego, który przygotowywał rodzący się nad Pangalana Kościół do „Nowych Zielonych Świąt”.

Zielone Święta

Widząc, jak wielu ludzi prosi mnie o omodlenie, zdałem sobie sprawę, że sam nie dam rady, że potrzebuję wsparcia innych. Najbliżsi są prości wierni, laicy. W jaki sposób uczynić z nich apostołów napełnionych mocą Ducha Świętego? Czekam na znak od Ducha Świętego, aby odważyć się na wprowadzenie Odnowy w Duchu Świętym do mojego dystryktu i do diecezji Mananjary. Obawiam się tej nowości i zdaję sobie sprawę, że będę musiał iść pod prąd. W grudniu 1994 roku podczas wspólnej modlitwy nad chorą matką jednego z katechistów doświadczyłem realności modlitwy uwielbienia zwanej glossolalią. Stało się to dla mnie zachętą, aby zorganizować pierwsze rekolekcje charyzmatyczne dla rodzącego się w Pangalanie Kościoła.

W dniu Zielonych Świątek dystrykt Pangalana przeżywał swoje lokalne zesłanie Ducha Świętego. Pierwsza grupa, licząca około 70 osób, przez pięć dni modliła się, słuchała Kerygmy, pościła o wodzie, a w ostatnim dniu poprosiła o tzw. napełnienie Duchem Świętym.

Czy jestem szalony, twierdząc, że nigdy wcześniej nie doświadczyłem takiego objawienia się charyzmatów? To były autentyczne lokalne Zielone Święta. Padałem ze zmęczenia – spowiedzi, konferencje, omadlanie ponad setki ludzi. Przez 26 godzin bez snu i jedzenia, bo czas naglił. Jedno tylko mogę powiedzieć, podsumowując przeżycia tamtych dni: „Panie, wielka tam Twoja łaska była i niepodobna ku wierzeniu siła…”. To było nasze pierwsze wspólnotowe odkrycie charyzmatów Ducha Świętego, które rodziły się i nadal rodzą z głębokiej wiary i radykalnej decyzji pójścia za Chrystusem.

Biblia za ostatni grosz

Mając do dyspozycji 70 nowo narodzonych chrześcijan, postanowiłem uczynić z nich apostołów. Moje nawrócone Magdaleny czy „czarownice” oczyszczone ogniem Ducha Świętego przegoniły mnie w gorliwości, w oddaniu się posłudze uzdrawiania, a niekiedy i w skuteczności. Zdałem sobie sprawę, że w tych masach tkwi ogromny potencjał duchowy, który często jest ignorowany w Kościele.

Charyzmat Boży ujawnia się tam, gdzie jest potrzeba i pragnienie posługi. Może się pomnażać w zależności od gorliwości używania tego daru. Na miarę wyzwania, które stanęło przed nami, Duch Święty obdarowywał nasze grupy kolejnymi nowymi charyzmatami. Pośród nich z ogromną mocą i częstotliwością oraz skutecznością objawił się charyzmat śpiewu w językach. Kiedy kilkaset osób wspólnie wielbiło Boga, to mury naszego Kościoła drżały, a dziesiątki osób doznawały spontanicznego uzdrowienia i uwolnienia bez nakładania rąk.

W czasie modlitw nad chorymi ujawnił się z mocą charyzmat posługiwania Słowem Bożym. Polega on na tym, że jako przesłanie prosi się Ducha Świętego o słowo, które w szczególny sposób przemówi do danej osoby. Niezliczone są świadectwa, w jaki sposób to słowo objawiało sekrety serc ludzkich, odpowiadało na duchowe potrzeby, określało duchowy stan człowieka. To doświadczenie zrodziło w moich nowych chrześcijanach ogromne pragnienie Słowa Bożego, Biblii. Mimo skrajnego ubóstwa wykosztowywali się, aby mieć swoje Pismo Święte. Słowo Boże stało się dla nich słowem żywym, przemawiającym i skutecznym.

Im bardziej pogłębiało się nasze doświadczenie charyzmatyczne, tym bardziej rosła w nas wiara w skuteczność łask sakramentalnych. To doprowadziło nas do umiłowania Eucharystii. Nie szczędziłem sił, aby organizować i kreować nowe procesje, adoracje i inne formy czci Najświętszego Sakramentu. Ludzie poszli za mną. Co więcej, sami zasmakowali w tym, jak „słodki jest Pan”. Setki nowych uzdrowień za pośrednictwem naszej posługi nie mogły przejść niezauważone. Ich realność stała się najlepszym i najskuteczniejszym argumentem wiary dla niechrześcijan. To sprawiło, że dopiero co założony nowy dystrykt Pangalana przegonił w łasce stare dystrykty mocne w strukturach, ale bez ducha…

Nawrócić króla

W regionie Pangalany dla wspólnot wioskowych wciąż autorytetem są lokalni królowie. To właśnie oni, jako strażnicy tradycji i wierzeń, stanowią największą trudność w pogłębieniu ewangelizacji. To oni składają ofiary z wołów przy okazji wielkich plemiennych świąt, a chrześcijanom trudno oprzeć się tej rodzinnej presji.

Królowie widzieli znaki wiary. Przemawiały do ich wyobraźni i serca. Wielu z nich uczestniczyło w niedzielnych modlitwach. To często ich żony, dzieci, wnukowie czy członkowie klanów doznawali łaski uzdrowienia przez posługę modlitwy charyzmatycznej. Mimo tych oczywistych świadectw i znaków wiary, trwali w swojej tradycji, bojąc się zemsty przodków.

Dzięki gorliwej modlitwie wstawienniczej i rozmowom w kilku wioskach dystryktu Pangalana udało się nam umocnić królów i przygotować do nowego kroku. Dwa lata temu setki charyzmatyków omadlało królów dystryktu Pangalana w Kościele. Takich rzeczy nie widzi się na co dzień. Posługa charyzmatyczna była argumentem, który skłonił pierwszych królów do zrezygnowania ze składania tradycyjnych ofiar z wołów. Na nasze królewskie potrzeby stworzyłem specjalny ryt „błogosławieństwa króla”. Dzisiaj w dystrykcie Pangalana mamy ponad 100 chrześcijańskich królów, którzy się modlą i apostołują po królewsku. To wyjątkowa łaska, której nigdzie na Madagaskarze się nie spotka.

Dwa lata temu zostałem mianowany przez Konferencję Episkopatu Malgaskiego pierwszym Duszpasterzem Krajowym Odnowy w Duchu Świętym. Stanąłem przed nowym wyzwaniem i nowym posłaniem. Moja parafia obejmuje teraz całą Czerwoną Wyspę. Tak jak dawniej wizytowałem poszczególne wioski, tak obecnie wizytuję diecezje. W towarzystwie mojej grupy najczęściej udajemy się do odległych diecezji, aby tworzyć nowe wspólnoty modlitewne. Treścią naszej posługi rekolekcyjnej jest KERYGMA. Niedawno doświadczyliśmy nowego charyzmatu, czyli mocy uzdrawiającej i uwalniającej przesłania kerygmatycznego. W wiosce Vohilawa, w diecezji Mananjary, rok temu przeprowadzaliśmy rekolekcje. Uczestnicy podzieleni byli na dwie grupy: tzw. młodsi – przygotowujący się do wylania Ducha Świętego, i starsi – pogłębiający swoje oddanie się Duchowi. W tej pierwszej grupie było ponad 150 nieochrzczonych osób spragnionych Słowa Bożego i oczekujących na modlitwę o uzdrowienie. Samo wsłuchiwanie się w przesłanie orędzia kerygmatycznego wyzwalało ich ze zranień okultystycznych czy magicznych.

Każda nasza rekolekcyjna wyprawa do kolejnej diecezji daje nam doświadczenie nowych łask i mocy charyzmatów. Widzimy, jak nasze przybycie wzbudza entuzjazm wiary i nowej miłości. Sprawdza się słowo Papieża Pawła VI, „że Odnowa charyzmatyczna jest szansą dla Kościoła”.

Zielone Świątki bez końca
Zdzisław Grad SVD

urodzony w 1963 r. – werbista, ukończył Wyższe Misyjne Seminarium Duchowne Księży Werbistów w Pieniężnie oraz studia z zakresu komunikacji społecznej na Papieskim Uniwersytecie Salezjańskim w Rzymie, od 1992 misjonarz na Madagaskarze, mieszka w Antananarivo, stolicy Madagask...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze