Żeby się tylko księża nie przestraszyli
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Adam Szustak OP: Śmierć papieża Jana Pawła II zakończyła pewną epokę, szczególnie dla Polski, ale oczywiście również dla całego Kościoła. Czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie?

Dariusz Kowalczyk SJ: Trzeba pamiętać, że analizy naukowe mające odpowiedzieć na pytanie, czym jest Kościół, jak się zmienia, w jakim kierunku będzie ewoluował, są do pewnego stopnia ograniczone. Musimy je podejmować bardzo pokornie, bo ostatecznie Tym, kto prowadzi Kościół, jest Duch Święty. On zawsze może nas zaskoczyć, tak jak niewątpliwie to robił w historii. Kiedy nastał Jan XXIII, mówiono, że ma to być pontyfikat przejściowy, następnie wybierze się papieża, który będzie żył dłużej i zdąży w Kościele przeprowadzić reformy. Jak wiemy, stało się inaczej. Jan XXIII, być może nawet ku własnemu zaskoczeniu, zwołał II sobór watykański, który był niezwykłym powiewem Ducha.

Co nas czeka? Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że na pewno czeka nas egzamin dojrzałości, szczególnie w Kościele polskim. Myślę, że będzie on dotyczył przede wszystkim jedności. Jan Paweł II jednoczył nas na różne sposoby. W dniach Jego umierania i śmierci uczynił to mocniej niż kiedykolwiek wcześniej, nie tylko w odniesieniu do nas, Polaków, ale do całego świata. Płyną stąd zadania, ale i obawa, że po odejściu polskiego Papieża będzie nam trudno wspólnie patrzeć w jednym kierunku, znaleźć to lepiszcze jedności, jej zwornik. Pewnie niechcący, ale trochę uśpiliśmy sami siebie, patrząc na Jana Pawła II, słuchając Go, wiedząc, że załatwi różne sprawy, że następna pielgrzymka będzie kolejnym programem duszpasterskim. Mam wrażenie, że w niektórych środowiskach kościelnych staliśmy się bierni, bo mamy Papieża, zawsze możemy się odwołać do Niego, On zawsze coś powie. Tego Jan Paweł II sobie oczywiście nie życzył. Teraz Go nie będzie.

Powstaje pytanie, czy sobie poradzimy, czy będziemy wiedzieli, co robić, jak robić i z kim robić. Sądzę, że w najbliższym czasie nie znajdziemy w polskim Kościele lidera, dlatego tym bardziej trzeba budować to, co Jan Paweł II nazwał duchowością komunii. Gdy się rozejrzymy po świecie, nie ma przywódców z prawdziwego zdarzenia, ani politycznych, ani społecznych, ani naukowych. Być może jest czas na dobrze współpracujących ludzi, którzy potrafią dawać świadectwo wspólnotowego czynu, myśli. W Kościele, na świecie i w Polsce powinniśmy budować jedność.

Czy to, co wydarzyło się w Polsce i na świecie po śmierci Papieża — czyli niespotykane wcześniej zjednoczenie ludzi, którzy potrafili organizować się zupełnie bez hierarchii, oddolnie, z własnej inicjatywy — to tylko znak tamtego czasu emocji, wzruszenia, czysto socjologicznego zjawiska, czy też może początek czegoś więcej, duchowości komunii, o której ojciec wspomniał?

Mam nadzieję, że ten entuzjazm, zdolność do jednoczenia się, do organizowania się — głównie dzięki współczesnym mediom elektronicznym — się nie rozpłynie i że Kościół przyszłości to będzie Kościół oddolnych inicjatyw podejmowanych przez różne środowiska, oczywiście nie wbrew hierarchii, ale przy jej akceptacji, przy udziale biskupów i kapłanów. Jeśli Kościół ma być mocny, to nie może być klerykalny, taki, w którym czeka się na inicjatywy płynące z góry. Ten powiew Ducha, który jest i którego, mam nadzieję, nie zmarnujemy, polega na tym, że wszyscy czujemy się odpowiedzialni za Kościół, czujemy się grzeszni i słabi, ale nie osądzamy siebie nawzajem. Jeśli chcemy coś zrobić, zreformować, zmienić Kościół na lepsze, to zaczynamy od siebie, zaczynamy coś proponować, i to mogą robić zwyczajni ludzie. Mam nadzieję, że księża nie przestraszą się tego i nie dojdą do wniosku, że dzieje się coś, co zagraża ich autorytetowi i Kościół może zacząć się rozchodzić w różnych, niezaplanowanych przez nich kierunkach. Mam nadzieję, że nie ulegną pokusie klerykalizmu i władzy, a z pokorą będą obecni w tych miejscach, w których nikt kapłana nie zastąpi.

Jaki jest Kościół po pontyfikacie Jana Pawła II? Czy jest to Kościół otwarty, czy też może Kościół, który okopał się w swojej tradycji, nauczaniu i zwyczajach?

Niewątpliwie jest to Kościół bardziej otwarty — Jan Paweł II otworzył Kościół na dialog z różnymi religiami, grupami, środowiskami. Istnieje jednak dobre i złe zamknięcie oraz dobra i zła otwartość. Słowo „okopy” w dzisiejszym języku nie kojarzy się dobrze, ale myślę, że czasem znajdujemy się w sytuacji, w której trzeba się okopać, by nie dać się zabić, i głupotą byłoby wychodzić na otwarte pole. Są też takie sytuacje, kiedy nie ma sensu siedzieć jak szczur w kanałach i trzeba wyjść. Myślę, że zła otwartość, to jest otwartość na przestrzał, która w imię tolerancji jako superdogmatu boi się bronić swoich racji, swojej tożsamości, wchodzić w konflikt. A w konflikt czasem trzeba wejść. Zła otwartość to bycie na siłę dobry dla wszystkich. Mogą być dobre okopy, jeżeli służą zachowaniu tożsamości własnej wiary, jeśli wokół mamy wrogów, którzy chcą nas zniszczyć, a takie sytuacje Kościół w dzisiejszym świecie rzeczywiście przeżywa.

Na czym polega złe zamknięcie, złe okopy, to chyba wszyscy wiemy. Tu przypomina się Ewangelia i postać Jezusa Chrystusa, który był otwarty na grzeszników, natomiast był „dość” zamknięty na obłudników i faryzeuszy. Gdyby ze wszystkimi chciał żyć w zgodzie, to prawdopodobnie nie zginąłby na krzyżu. Powstaje pytanie, jak w dzisiejszym świecie Kościół powinien się konfrontować chociażby z agresywnym laicyzmem, idącym jak walec islamem, jak mamy się konfrontować z coraz bardziej niechętnym prawosławiem. Reakcja Aleksieja II na śmierć Jana Pawła II była dość symptomatyczna, dla mnie wstrząsająco smutna.

To są bardzo trudne pytania, jak zachować się w sytuacji, kiedy mamy naprzeciwko siebie człowieka, środowisko ludzi czasem cynicznych, czasem przebiegłych. Na czym ma polegać otwartość, która nie będzie naiwnością, która nie okaże się działaniem na szkodę wspólnoty, za którą jesteśmy odpowiedzialni. Oczywiście, tu bardzo łatwo wejść w retorykę nadstawiania drugiego policzka, bo Kościół zawsze i wszędzie, wbrew temu, co inni myślą i mówią, i robią, powinien wyciągać dłoń, ustępować pola, zapraszać, być zawsze otwarty. Przyznam, że mam pewne wątpliwości co do tego. Weźmy na przykład islam. Niedawno, będąc w Rzymie, słyszałem od poważnych przedstawicieli Kościoła, że być może byliśmy trochę naiwni w prowadzeniu dialogu z islamem, nie chcąc, by jakiekolwiek wydarzenia społeczno–polityczne były interpretowane na płaszczyźnie konfliktu między religiami. Jeśli na przykład muzułmanie budują meczety w Europie, w krajach chrześcijańskich, i słusznie, cieszą się wolnością praw, to czy jako Kościół i jako demokracje zachodnie nie powinniśmy bardziej stanowczo domagać się praw dla chrześcijan, dla katolików w krajach muzułmańskich? Nie w imię walki, ale w imię wolności i solidarności z naszymi braćmi.

Z podziałem na Kościół otwarty i na Kościół zamknięty często próbuje się wiązać podział terytorialny: zsekularyzowany, ale otwarty Zachód i prawowierny, ale zamknięty Kościół w Polsce. W jakim stopniu podział ma rację bytu, do czego prowadzi, czy jest potrzebny?

Rzeczywiście można zobaczyć różnicę między Kościołem w Polsce a na przykład Kościołem w Belgii czy w Anglii. Nie opisywałbym jednak tej różnicy jako Kościół otwarty i zamknięty. Zarysowałbym to inaczej, posługując się dwiema eklezjologiami. Pierwszą nazwałbym eklezjologią pokornego sługi, który nie podnosi głosu, eklezjologią pod hasłem „Przepraszam, że jestem katolikiem” albo „Sorry, czy czasem mój katolicyzm cię nie obraża?”. To jest katolicyzm, który uważa, że katolicy nie powinni krytykować społeczeństw zsekularyzowanych, powinni natomiast pokornie wchodzić w niektóre inicjatywy proponowane przez ten świat, by je wspierać i w ten sposób pomnażać dobro. Kiedy byłem niedawno w Brukseli, zwiedzałem tam Kaplicę Zmartwychwstania prowadzoną przez jezuitów, która mieści się między budynkami Unii Europejskiej, instytucji europejskich. Siostra zakonna, która pracuje w tej kaplicy, opowiadała z przejęciem, jak dokonywali długiego rozeznania, zastanawiając się, czy można wystawić w tej kaplicy Najświętszy Sakrament raz w tygodniu. Zadawali sobie bowiem pytanie, czy nie obrazi to niekatolików czy inaczej wierzących. Przekonał ich dopiero pewien protestant, który zapewnił, że nie powinni się obawiać, gdyż protestanci chodzą czasami do kościołów katolickich i to ich nie obraża.

Dzisiaj potrzeba nam innego Kościoła, oczywiście nie takiego, który krytykuje wszystko i wszystkich, ale Kościoła, który czasami jest prorokiem, który wchodzi w konflikt z tym światem, który mówi własnym głosem, z własnej inicjatywy domaga się czegoś i wskazuje na zło i dobro. Myślę, że symptomatyczny był casus Rocca Buttiglionego, który w sposób delikatny powiedział, że akty homoseksualne są grzechem, a jednocześnie zastrzegł, że nie uważa, żeby należało to prawnie regulować, ograniczać. Niech każdy postępuje, jak uważa za stosowne. Tak się to nie spodobało wysokim urzędnikom Unii, że nie został wybrany na komisarza. Sprawa Buttiglionego stawia przed nami pytanie, w jakim stopniu w tej Europie, która ma pomysły na własną nową tożsamość, można być wysoko w jej strukturach, a jednocześnie wyznawać od czasu do czasu publicznie swoją wiarę katolicką czy cytować Katechizm Kościoła Katolickiego. Okazuje się, że jest to problem. Nie jest dla mnie ideałem wyrzucenie z przestrzeni publicznej jakichkolwiek wzmianek na temat religii, Boga, duchowości. To nie jest pluralizm, to nie jest demokracja, to laicki projekt, nie lepszy wcale od na przykład wyznaniowych państw muzułmańskich. Projekt państwa laickiego nie jest normalny, natomiast normalny jest projekt państwa neutralnego, w którym można mówić w przestrzeni publicznej o wszystkim, również o Panu Bogu. Wydaje mi się, że pod tym względem w Polsce jest więcej normalności i wolności niż np. we Francji. Kiedy prezydent Chirac ogłosił dzień żałoby narodowej z powodu śmierci Papieża, niektóre miasta zbojkotowały to, mówiąc, że sprzeciwia się dogmatowi o laicyzacji. I to jest chore. W Polsce, choć mamy ludzi wierzących, niewierzących, postkomunistów i innych, nikt chyba się nie oburza, nie dziwi się, że w konstytucji jest wzmianka o Panu Bogu. Sądzę, że jest to postawa bardziej pluralistyczna i demokratyczna.

Czy oznacza to, że jako Kościół polski mamy w Europie misję do spełnienia? Czy możemy współczesną Europę czegoś nauczyć?

Sądzę, z całą pokorą, że mamy do spełnienia misję i jesteśmy znakiem dla Europy. Powstaje pytanie, czy Europa, Kościół europejski, zechcą nas posłuchać. Często się zdarza, że księża polscy pracujący na Zachodzie, jeśli próbują mówić o grzechu, zachęcać do indywidualnej spowiedzi, prowadzić nabożeństwa itd., są krytykowani. Miejscowi duchowni nie chcą się otworzyć, nie chcą zobaczyć naszego bogactwa. Mówi się o inkulturacji, o potrzebie wczuwania się w człowieka w danym środowisku, w danym kraju i dopiero zależnie od tego można działać czy duszpasterzować. Kiedy jadę na Zachód, to nie koncelebruję, bo się nie koncelebruje, stoję w krawacie albo bez krawata w sweterku, i jest dobrze, to jest inkulturacja. Natomiast gdy przyjeżdża ktoś z Zachodu i mu się mówi: załóż albę, załóż stułę, to on się uśmiecha pobłażliwie. Inkulturacja powinna iść w obie strony. Mam takie wrażenie, że czasami bywamy pyszni i przemądrzali, że mamy pełne kościoły, jednak Zachód też bywa pyszny i zamknięty na nasze bogactwo, sądząc, że nasz katolicyzm jest masowy, ale mało pogłębiony. Potrzebujemy więcej pokory, żeby się od siebie uczyć. Możemy się bardzo wiele nauczyć od Zachodu. To, co Jan Paweł II nazwał wiosną Kościoła — różnego rodzaju wspaniałe, dynamiczne ruchy — powstawało na Zachodzie, a potem przychodziło do nas. Znalazło tutaj dobry grunt, ale powstawało tam. Trzeba zauważyć, że w tym zmniejszającym się liczebnie Kościele jest wiele środowisk i wiele charyzmatów.

Zostawmy na boku podziały i spójrzmy na Kościół bardziej całościowo. W Wielki Piątek kardynał Ratzinger poproszony przez Papieża przygotował rozważania Drogi krzyżowej. Są tam między innymi takie słowa: „Ileż razy celebrujemy jedynie samych siebie, nie zdając sobie nawet sprawy z Niego! Ileż razy Jego Słowo jest przeinaczane i nadużywane! Jak niewiele wiary jest w wielu teoriach, ile pustych słów! Ile jest brudu w Kościele, właśnie wśród tych, którzy w kapłaństwie powinni należeć całkowicie do Niego! Ile pychy, ile samowystarczalności! Jak mało szanujemy sakrament pojednania, w którym czeka On na nas, aby podnieść się z naszych upadków!”. Te słowa są bardzo mocne, momentami twarde, co chciał kardynał Ratzinger przekazać, jaki cel miała ta Droga krzyżowa?

Myślę, że do tekstu Drogi krzyżowej przygotowanego przez kard. Ratzingera warto wracać. Jest to człowiek, który ma ogromną wiedzę, a zarazem jest mężem duchowym. Kiedy ktoś mnie zapytał, kto może być przyszłym papieżem, to oczywiście odpowiedziałem, że nie mam pojęcia, ale nie zmartwiłbym się, gdyby to był Josef Ratzinger…

Nasza rozmowa ukaże się w maju i będziemy już wiedzieć, kto jest papieżem… Może to będą prorocze słowa…

Zobaczymy. Wracając do słów kardynała Ratzingera, myślę, że są one dość jasne. Odnoszą się, niestety, do hierarchii i do teologów. Rzeczywiście są mocne. Warto pamiętać, że kiedy Jezus używał mocnych słów, to też zwykle odnosiły się one do ówczesnych kapłanów, „menedżerów” Bożych i uczonych w Piśmie. Mówi się, że ryba psuje się od głowy, i niewątpliwie kryzys, grzechy wśród duchownych, wśród teologów, mają ogromny wpływ na cały Kościół. Z tego nie wynika, że istotą Kościoła są właśnie księża, ale — bez popadania w klerykalne tony — trzeba powiedzieć, że duchowni, księża, biskupi, teologowie, mają większą odpowiedzialność, większe możliwości czynienia zła i dobra, większe pole rażenia niż przeciętny świecki. Grzechy, które są wspólne nam wszystkim, kiedy zdarzają się wśród pasterzy, są szczególnie niszczące. Kardynał Ratzinger mówi o tym, że im mniej wiary, tym więcej pogoni za władzą, za karierą. To się dzieje na naszych oczach, wśród nas. Można się tylko pocieszać, że nigdy tak naprawdę nie było lepiej. Już jak zajrzymy na karty Nowego Testamentu, możemy przeczytać u św. Pawła: „Wśród was, Koryntian, dzieją się takie rzeczy, że nawet wśród pogan się nie dzieją”, znamy już w czasach apostolskich próby kupowania urzędów. Oczywiście takie sprzeniewierzanie się chrześcijaństwu nie dokonuje się jedynie wśród księży. Wszyscy nawzajem się gorszymy — księża się gorszą osobami świeckimi, z którymi się spotykają w kancelariach parafialnych, w konfesjonale, a świeccy gorszą się swoimi pasterzami. Ktoś powiedział, że można się w życiu zgorszyć, można się w życiu upić, można być świętym. Myślę jednak, że kiedy widzimy grzechy duchownych, świeckich, wszystkich członków Kościoła, to nie warto się gorszyć, bo ze zgorszenia nie wynika nic pozytywnego. Nie warto się upijać w taki czy inny sposób, bo to nie ma sensu. Trzeba być świętym, bo święty to taki człowiek, który szuka Jezusa, chce być blisko Niego nawet w zderzeniu z krzyżem, nawet jeśli wokół inni cynicznie lekceważą sobie sprawy Boże. W tym sensie świętym był Jan Paweł II, który przecież nie był naiwny i widział zło, w Kościele również, ale koncentrował się na tym, żeby być autentycznym świadkiem miłości Bożej do każdego człowieka, i myślę, że za to tak bardzo ludzie go pokochali.

Trudno posądzać kardynała Ratzingera o pesymizm czy brak nadziei w patrzeniu na rzeczywistość Kościoła, jednak słowa o „tonącej łodzi Kościoła” czy o tym, że w Kościele więcej jest kąkolu niż pszenicy, brzmią dosyć złowieszczo. Czy rzeczywiście sytuacja maluje się w tak czarnych barwach, czy to tylko apel, którego zadaniem ma być poruszenie, pobudzenie ku nawróceniu?

Na pewno kardynał Ratzinger w tych słowach Drogi krzyżowej czy w innych swoich analizach nie jest pesymistą, nie uprawia czarnowidztwa. Są to słowa, które wzywają nas do nawrócenia, i tak je trzeba rozumieć. Zawsze można zapytać, kiedy było lepiej. Gdy patrzymy na Kościół współczesny, to sądzę, że nie jest on w szczególnym kryzysie w porównaniu z dwudziestoleciem międzywojennym czy z wiekiem dziewiętnastym, osiemnastym czy dziesiątym. Wręcz przeciwnie, sądzę, że w tym Kościele widać wiele świętości, być może więcej niż w niejednej minionej epoce. Proszę chociażby zauważyć, że od dziesięcioleci mamy, jeśli nie świętych, to wybitnych papieży, a nie zawsze tak było. Kiedy powstawało Towarzystwo Jezusowe, stan moralny i intelektualny papiestwa był opłakany.

Czy nie jest tak, że Kościół dzisiaj częściej jest antyświadectwem niż wzorem do naśladowania?

Oczywiście spotykam osoby zgorszone Kościołem, konkretnymi sytuacjami, ludźmi Kościoła, ale wydaje mi się, że jeszcze więcej jest osób, które czymś w Kościele się zachwyciły, które spotkały się z pozytywnym świadectwem, z przepowiadaniem, które je poruszyło. Niestety, antyświadectwa nie brakuje, stąd nie brakuje zgorszeń. Na czym polega istota owego antyświadectwa? W swoim testamencie, w modlitwie arcykapłańskiej, Jezus modli się, „abyście byli jedno”, modli się o miłość i jedność. Mówi, że po tym poznają, że jesteśmy Jego uczniami. Najbardziej grzeszymy przeciwko temu testamentowi brakiem jedności i miłości. Brak miłości niejednokrotnie wyraża się w zwyczajnym chamstwie wobec bliźniego i ono bardzo często oddala ludzi od Kościoła i gorszy ich. Często mam wrażenie, że ludzie są skłonni bardziej wybaczyć kapłanowi niewierność celibatowi niż bufonowate chamstwo i traktowanie innych z góry.

W tekście kardynała Ratzingera największy nacisk położony jest na wymiar hierarchiczny Kościoła. Czy to oznacza, że konieczna jest reforma hierarchii, czy może reforma formacji księży, gruntowna zmiana systemu ich kształcenia, wychowania?

Dla mnie ciekawym problemem, również teoretyczno–teologicznym, ale przede wszystkim praktycznym, jest kwestia nominacji biskupów. Można by pisać o tym grube dzieła historyczno–teologiczne. Rodzi się pytanie, czy można by ten problem usprawnić, zdemokratyzować. Nie chodzi o to, że decyzję podejmowano by oddolnie, przez lud — ta decyzja ostatecznie należałaby do Ojca Świętego, ale w proces rozeznawania, poszukiwania kandydata, można by włączyć jak najszersze środowiska. Pozwoliłoby to wybrać tych najlepszych i bardziej, głębiej, skuteczniej działać łasce Bożej, Duchowi Świętemu. Ludzie poczuliby się w większym stopniu podmiotem Kościoła, sami zaś biskupi czuliby się bardziej zależni od tych, którym posługują, co by w niczym nie umniejszało ich autorytetu, władzy biskupiej.

Kościół przyszłości będzie taki, jacy są młodzi. Pojawia się pewne rozdwojenie w opiniach na ich temat. Z jednej strony to właśnie wśród młodych jest największa obojętność, można się z tym powszechnie spotkać choćby na katechezie czy w bezpośrednich kontaktach z nimi. Z drugiej strony pojawia się obraz Jana Pawła II i wielomilionowych tłumów, które gromadziły się na spotkaniach z nim podczas Światowych Dni Młodych. Czy młodzież ma szansę być przyszłością Kościoła, czy też jest ona przez Kościół zapomniana?

Mamy różne opinie na temat młodzieży i jej religijności. Sądzę, że niedalekie od prawdy są badania, które wskazują, że dzisiaj jest wiele młodych osób, które mówią, że są dalekie od Kościoła, często zachowują się w sposób wrogi lub prowokujący, równocześnie jednak jest coraz więcej osób, które się regularnie modlą, które poszukują, oczekują, że mądrzy, święci księża zaproponują im coś wartościowego. Dzieje się tak, ponieważ w dzisiejszych czasach coraz mniej jesteśmy niesieni przez tradycję, rodzinę, zwyczaj. Coraz bardziej świat wymaga od nas osobistych wyborów. Rosną więc te dwie grupy: tych, którzy dokonują wyboru na nie, i tych, którzy dokonują bardzo świadomego wyboru na tak. Sądzę, że mimo wszystkich trudności, zwłaszcza na katechezie, mimo że Kościół może się zmniejszyć liczebnie, to ma jednak szansę, by pójść w głąb, by było w nim wielu młodych, ciekawych ludzi, którzy potem założą katolickie rodziny.

Bardziej boję się o dzisiejsze średnie pokolenie, pokolenie trzydziesto–, czterdziestolatków — w pewnym sensie to oni są bardziej prowokujący niż ci młodzi. Bardziej ulegają pokusom tego świata, konsumpcji, pogoni za karierą. To wśród nich zdarzają się rozwody czy aborcje. To ich najczęściej brak w kościołach na rekolekcjach — są młodzi, są dzieci, są starsi, a nie ma średniego pokolenia. Jeden z katechetów opowiadał mi, że miał w klasie sześć dziewczyn, które przeżywały moment rozwodzenia się swoich rodziców. Oczywiście taka dziewczyna może być prowokująca, może być chamska, może zachowywać się przedziwnie, ale problem nie tkwi w niej, lecz w rodzinie.

Abstrahując od przynależności wiekowej, mówi się często, że w dzisiejszym Kościele istnieje rozdwojenie. Wielu ludzi deklaruje się jako wierzący, ale odrzuca proponowany przez Kościół wzór chrześcijańskiego życia moralnego. Czy jest recepta na to, żeby połączyć to w jedno? Czy jesteśmy skazani na powiedzenie: „Pan Bóg — tak, ale Kościół — nie”?

Jeśli mowa o oderwaniu wiary od moralności, to, niestety, najczęściej ma się na myśli seksualność, a już rzadziej przykazanie „Nie kradnij”. Mam wrażenie, że biadolimy nad grzesznością współczesnego pokolenia, bo widzimy zachowania dotyczące sfery seksualnej, które nie do końca są zgodne z nauczaniem Kościoła, ale na tym się zatrzymujemy i nie widzimy, że najbardziej piętnowane przez proroków w Starym Testamencie nie były grzechy seksualne, lecz niesprawiedliwość, okradanie ubogiego, niedawanie zapłaty na czas. Niektóre grupy społeczne weszły w permisywizm moralny w dziedzinie seksualnej, w panseksualizm, ale w innych dziedzinach — na przykład w dziedzinie szukania pewnej jasności, sprawiedliwości — jest lepiej, niż było dawniej.

Myślę, że oderwanie życia od wiary wynika z niewiedzy. Można spotkać ludzi, którzy naprawdę nie wiedzieli, że Kościół pewnych rzeczy zabrania, mówią to szczerze i nie oszukują. Drugi powód to zwykła słabość. Człowiek jest słaby, wie, jak należy robić, ale robi inaczej. Czasem chodzi też o złą wolę, o cynizm albo o trudności intelektualne. Na przykład o brak przekonania, że wiara w Boga, wiara w Jezusa Chrystusa przekreśla możliwość zawarcia nowego związku w sytuacji, gdy jest się porzuconym przez współmałżonka, nie z własnej winy. Wielu też nie rozumie, dlaczego jedność z Bogiem jest nie do pogodzenia ze stosowaniem antykoncepcji w małżeństwie, kiedy ma się już np. troje dzieci. I tu wchodzimy na dość śliski teren, bo powstaje pytanie, czy rzeczywiście wszystkie aspekty obecnego nauczania w sferze moralnej są właściwie wyprowadzone z Ewangelii, czy też niektóre z nich mogłyby być zmienione bez wejścia w niewierność tej Ewangelii. Wiemy, że są teologowie, również pasterze Kościoła katolickiego w niektórych krajach, którzy proponują inne — niż obowiązujące — rozwiązania niektórych problemów moralnych. Widzą inaczej pewne nakazy, zakazy, uważają, że są czasami nieludzkie. Czy coś się rzeczywiście może istotnego zmienić? Nie wiem. Podejrzewam, że od tych napięć nie uciekniemy i pewne zmiany (przynajmniej inne rozłożenia akcentów) mogą nastąpić.

Czy oznacza to, że Kościół powinien położyć teraz większy nacisk na nauczanie wiary, z której ludzie będą potrafili wyciągnąć wnioski kształtujące ich życie, czy też powinien skoncentrować się na nauczaniu praktycznego życia chrześcijańskiego, życia przykazaniami?

Na pewno jedno i drugie. Okazuje się, że zaniechanie katechez dla dorosłych, które pouczają o prawdach wiary, prawdach moralnych, a koncentrowanie się na homiliach, które mówią o miłości Boga, o relacji z Jezusem, w nadziei, że słuchacze wyprowadzą sobie z tych podstawowych prawd konsekwencje życiowe, nie do końca jest słuszne. Słyszałem niedawno, że jeden z biskupów zarządził katechezę dla dorosłych w swojej diecezji, ponieważ — jak mówiono — usłyszał w jednym z programów telewizyjnych człowieka, który odpowiadał mądrze i sprawnie na różne pytania, ale na pytanie o trzy osoby Trójcy Świętej odpowiedział: Kacper, Melchior i Baltazar. Trzeba to oczywiście umiejętnie łączyć, nie wchodząc w żadną ze skrajności, to znaczy pokazywać fundament, którym jest żywa relacja z Bogiem, gdyż nie można zaczynać uczenia chrześcijaństwa od moralności, ale z drugiej strony należy też pomagać wyciągać praktyczne konsekwencje z wiary w Jezusa, z wiary w Boga, z wcielenia i odkupienia, konsekwencje moralne. I tutaj potrzeba odnowienia katechezy dla dorosłych. Myślę też, że Kościół stoi przed zadaniem zmiany języka, która sprawiłaby, że stałby się bardziej przekonujący w nauczaniu prawd moralnych. Nie można tak po prostu powiedzieć, że coś się sprzeciwia godności człowieka i dlatego tak trzeba postępować. Trzeba mądrości, nawiązywania do różnych innych dziedzin wiedzy, dobrego, mocnego zakorzenienia w praktyce życia, wiary ludzi, żeby ich przekonywać do takich, a nie innych wyborów moralnych.

Co jest największą bolączką w dzisiejszym Kościele? Co powinno stać się głównym punktem nawrócenia?

Myślę, że nie ma jednej, głównej bolączki dla całego Kościoła powszechnego, bo inny jest Kościół w Chinach, inny jest Kościół w Rosji, inny jest Kościół w Polsce, a jeszcze inny w Wielkiej Brytanii. Trudno tu o uogólnienia. Oczywiście jest jedno uogólnienie, jak najbardziej właściwe: największą bolączką Kościoła jest grzech w jego najróżniejszych przejawach. Największym problemem jest brak świętości. Jan Paweł II w Novo millennio ineunte mówi, że nie zbawi nas nowy program, lecz osoba Jezusa Chrystusa. Pisze o prymacie łaski i świętości. Zawsze, kiedy Kościół wchodził w okres kryzysu, to Duch Święty powoływał świętego męża — świętego Franciszka, świętego Dominika czy Ignacego — który idąc za głosem Bożym, wprowadzał zmiany w Kościele. Dziś po soborze watykańskim II zdaje się, że Duch Święty przyjął inną taktykę i powołuje do życia święte wspólnoty, święte ruchy, ludzi, którzy żyją dość radykalnie Ewangelią, przeżywając takie czy inne charyzmaty.

Oczywiście, można też wskazać konkretne problemy w dzisiejszym Kościele. Odwołując się do tego, co doświadczam jako prowincjał, dwie główne bolączki to tak zwane sprawy personalne, czyli kryzysy współbraci, kryzysy kapłanów, i sprawy finansowe. Nie chodzi o brak pieniędzy, chociaż on gdzieniegdzie doskwiera, ale o mądrość, wiarygodność w gospodarowaniu tym, co posiadamy. Pieniądze są ważne w świecie, poprzez gospodarowanie nimi, rządzenie dobrami materialnymi, dajemy antyświadectwo albo dobre świadectwo. Jeśli chodzi o tę pierwszą sprawę, czyli kryzysy personalne, upadki, odejścia, to trzeba tu wielkiej pokory. Człowiek jest tajemnicą i nie da się kapłana, kandydata do kapłaństwa, zakonnika, nakręcić jak jakiś mechanizm, musimy jednak robić wszystko, żeby formacja kapłanów, przyszłych pasterzy była jak najlepsza, żeby odpowiadała wymogom współczesnego świata, żeby ci ludzie byli nie tylko przygotowani intelektualnie, ale również żeby mieli w sobie tę moc zderzania się z różnymi krzyżami, które młody kapłan, i nie tylko on, na pewno na swojej drodze napotka. Chodzi o to, żeby się tak łatwo nie poddawali. Dzisiaj, paradoksalnie, jest chyba trudniej być księdzem niż dawniej. Chociaż zdarzało się, że komuniści zabijali niektórych księży, to jednak było łatwiej. Kapłan miał autorytet. Dziś łatwo może być opluty, wyszydzony, wyśmiany. Stąd trzeba być mocnym. Formacja musi przygotowywać do zderzania się z różnymi krzyżami.

A problem związany z finansami w Kościele?

Jeśli chodzi o finanse, potrzeba Kościołowi większej solidarności ad intraad extra, bo są w samym Kościele, wśród różnych struktur kościelnych, znaczne nierówności. Są Kościoły bogate i Kościoły biedne. Potrzeba większej solidarności wobec ubogich, biednych, tych, którzy liczą na Kościół. Trzeba wszystko zrobić, żeby wymazać w wielu głowach obraz Kościoła jako bogatej, zasobnej instytucji, która cały czas powiększa swój stan posiadania i nie jest to wcale stan posiadania dusz ludzkich. Finanse to wielki temat dotyczący współpracy duchownych ze świeckimi. Sądzę, że nie rozwiążemy pewnych problemów, nie odpowiemy na wezwania współczesności w kontekście finansów, gospodarowania majątkami, finansami, jeśli nie nauczymy się współpracować, duchowni i świeccy. Sprawy są dzisiaj coraz bardziej skomplikowane, coraz bardziej złożone, potrzebujemy profesjonalistów, a księża zasadniczo nie są profesjonalistami w tej dziedzinie — potrzeba nam świeckich. Oczywiście, po roku 1989 było wiele wpadek, wokół polskiego Kościoła pojawiło się wielu ludzi, jak się potem okazało — z różnych byłych departamentów, którzy zaproponowali interesy, fundacje, spółki, i wielu księży weszło w to, widząc w tym szansę, nie z chciwości, ale z dobrymi intencjami. Później z tego wychodziły różnego rodzaju afery. Jednak mimo że na początku lat 90. było trochę tego rodzaju nieporozumień, afer, krętactw, to nie powinniśmy się zamykać, lecz szukać różnych dróg współpracy opartej na wolontariacie czy na połączeniu między strukturami kościelnymi a profesjonalistami i świeckim. W ten sposób Kościół ma szansę, współpracując ze świeckimi, być coraz bardziej transparentny. Niejasności finansowe, skrywanie czegokolwiek w dzisiejszych czasach jest po prostu antyświadectwem.

Czy możemy więc przyjąć, że kryzys, o którym pisze kardynał Ratzinger, nie jest niczym nowym w Kościele, że czas, w którym żyjemy, nie jest szczególnie naznaczony złem czy słabością, ale że kryzys w Kościele jest stanem normalnym, wręcz potrzebnym do nawrócenia?

Myślę, że można tak powiedzieć. Kryzys Kościoła jest w pewnym sensie stanem normalnym. W zasadzie od początku zaistnienia Kościół jest w takim czy innym kryzysie, chociaż wolałbym wyrazić to inaczej. Lepiej mówić o nieustannym napięciu, w którym żyje Kościół. Ktoś powiedział, że życie to sztuka przeżywania napięć i Kościół przez wieki stara się tę sztukę opanować. Przede wszystkim jest to napięcie pomiędzy grzechem a świętością. Kościół nie jest rzeczywistością czystych, która stara się uciekać z tego świata, jak to dawniej widziano. Nie jest łodzią, która płynie pośród massa damnata — potępionych grzeszników. Kościół jest zanurzony w tym świecie. Często zbytnio był dzieckiem swego czasu. Ale myślę, że te napięcia, czy — jak kto woli — kryzysy, wynikają z podstawowej prawdy chrześcijaństwa, którą jest wcielenie.

Chrześcijaństwo nie jest wiarą, która by wskazywała na Boga istniejącego daleko w zaświatach, do którego można dojść poprzez oderwanie się od tego, co jest, przez oczyszczenie i ucieczkę od stworzonej rzeczywistości. Wręcz przeciwnie. Zasadniczo chrześcijaństwo zachęca nas do szukania pośród tego, co jest, również wśród sytuacji grzesznych, sytuacji cierpienia. Kiedy mówię o kryzysach w Kościele, o napięciach, pozytywnych czy negatywnych, przypominam sobie moje ulubione zdanie z Ewangelii św. Jana, że Duch Święty prowadzi nas do całej prawdy. Chociaż wierzymy, że w Jezusie Chrystusie zostało objawione wszystko i nic istotnego do tego objawienia nie zostanie dodane, to przecież w różnych epokach i czasach musi być ono interpretowane, przyjmowane. Nie mamy niczego gotowego. Mając pewne zasady, podstawy, osobę Jezusa Chrystusa, musimy wciąż szukać, a szukanie zakłada, że czasem się błądzi. Ufam jednak, że pośród tych napięć i kryzysów Duch Święty prowadzi nas do pełnej prawdy i Kościół nie popada w regres, ale coraz lepiej rozumie naukę swojego Mistrza.

Jak wspomniałem, nasza rozmowa ukaże się już po wyborze nowego papieża. Bez względu na to, kto nim zostanie, jakie będzie najważniejsze zadanie nowego przewodnika Kościoła?

Najważniejszym zadaniem nowego papieża będzie to, by był sobą i by w jedności z Panem Bogiem odnalazł swoją drogę, swój sposób bycia biskupem Rzymu. Fatalnie byłoby, gdyby nowy papież próbował naśladować Jana Pawła II, ale raczej nie ma takiego niebezpieczeństwa. Oczywiście, możemy spekulować, czy to będzie papież, który będzie starał się utrzymać styl pielgrzyma głoszącego, spotykającego się z ludźmi, czy też Duch Święty stwierdzi, że teraz potrzeba człowieka, papieża, który byłby skierowany bardziej do wewnątrz, bardziej pilnował spraw strukturalnych, administracyjnych. Nie wiemy, to są takie ludzkie dywagacje, zobaczymy. Mam jednak nadzieję, że nowy papież ze swoją pierwszą pielgrzymką przybędzie do Polski. To byłoby ładne.

Żeby się tylko księża nie przestraszyli
Dariusz Kowalczyk SJ

urodzony w 1963 r. – jezuita, profesor teologii, wykładowca teologii dogmatycznej, profesor Wydziału Teologii Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. W latach 2003-2009 prowincjał Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego....

Żeby się tylko księża nie przestraszyli
Adam Szustak OP

urodzony 20 lipca 1978 r. w Myszkowie – polski duchowny rzymskokatolicki, dominikanin, wędrowny kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz akademicki, vloger, autor portalu internetowego oraz kanału...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze