Nerw święty. Rozmowy o liturgii
Iz 52,7-10 / Ps 98 / Hbr 1,1-6 / J 1,1-18
Co ma nad żłóbkiem „kazać” dominikanin? Jakoś nieswojo mu w blasku lampek choinkowych i silących się na oryginalność supermarketowych pop-kolęd. Mógłby spróbować poważnym i srogim spojrzeniem zgasić wdzierającą się z billboardów i radioodbiorników „magię tych świąt”. „Kenozą”, „unią hipostatyczną” i garścią podobnych teologicznych terminów postawić tamę beztroskiej i nic nieznaczącej okołoświątecznej konsumpcji. Liturgia Kościoła idzie mu na rękę, podsuwając wspinający się na teologiczno-poetyckie wyżyny prolog Ewangelii Janowej. Tylko jak tu żonglować szlachetnymi pojęciami, z których co drugie pisane jest wielką literą, skoro pod nosem płacze noworodek?
Dzięki Ci, Boże, za bożonarodzeniową lekcję pokory. Za to, że poważnym i dumnym kolanom każesz uklęknąć przed Dzieckiem. Że nie potrzebujesz gromkich organów i majestatycznych świątyń, by objawić się światu. Że nie urąga Twemu bóstwu zmiana brudnej pieluchy. Że wielkość, by była wielka, nie potrzebuje okrągłych pojęć i przeszywających dreszczem metafor, ale sama potrafi zabłysnąć pośrodku nocy.
Dzięki Ci za to i ucz mnie, proszę, żebym i ja nie stawiał ostrej granicy między tym, co ludzkie, a tym, co boskie. Bym schylił głowę przed dzieckiem, wcale nie w Betlejem narodzonym. Bym w prostych, zgrzebnych słowach oddał Ci hołd w moim tak przeciętnym bracie.
Oceń