Zasada życia (II)
Oferta specjalna -25%

Ojciec was miłuje. O Trójcy Świętej

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 34,90 PLN
Wyczyść

Kapłan, który nie ma czasu, żeby się modlić, jest jak strażak, który nie ma czasu, by gasić pożar, albo jak matka, która nie ma czasu, by urodzić dziecko.

Rozkwit eros i agape

Może się wydawać, że dość jednostronnie podkreślam ofiarniczy charakter Eucharystii. Czy nie jest ona przede wszystkim wieczerzą? W Eucharystii najbardziej uderzające jest to, że podczas niej spożywa się i pije. Jednak tych dwóch aspektów – ofiary i uczty – nie można rozdzielić. Eucharystia jest ofiarą, ponieważ jest ucztą, i jest ucztą, ponieważ jest ofiarą. Jak wspomniałem, nie ma bardziej radykalnego stanu ofiary niż stać się pokarmem i napojem. Czy można być kimś innym, jak nie wydanym, ofiarowanym człowiekiem, kiedy się spożywa Chrystusa w Jego ofiarniczym stanie? Der Mensch ist was er ißt, mówił Ludwig Feuerbach (1804–1872). Człowiek jest tym, co spożywa. Jako materialista wypowiedział w tym miejscu głęboko biblijną myśl.

Przez to, że Eucharystia jest zarówno ucztą, jak i ofiarą, oba wymiary miłości, erosagape, są równouprawnione. Eros – nie będąc tym samym co erotyka – jest miłością pragnienia, tą, która mówi: tęsknię za tobą, przyjdź, zostań ze mną, nigdy mnie nie opuszczaj. Agape jest miłością, która się daje, która pragnie dobra drugiego, która mówi: chcę cię uszczęśliwić, chcę życie moje oddać za ciebie. Eros szepce: tyś mój/moja. A agape: jestem twój/twoja. Już zauważyliśmy, że agape, miłość ofiarna, rozkwita w Eucharystii. Jednak kwitnie w niej także eros. Obecność, za którą tęskni eros, staje się w Eucharystii czymś, co moglibyśmy nazwać „współbyciem”. Chodzi tutaj o pełną wzajemną immanencję: ty jesteś we mnie, a ja jestem w tobie. Być całkowicie w tym, kogo się miłuje – w miłości małżeńskiej jest to próżne usiłowanie, w Eucharystii – rzeczywistość. Jezus, ilekroć mówi o Eucharystii, używa słowa „mięso” (sarx), a nie „ciało” (sôma), co pokazuje, że ma On na myśli stwórcze słowo, które zaprasza mężczyznę i kobietę do tego, by byli jednym ciałem. W Eucharystii właściwe małżeństwo się wypełnia. W niej Oblubieniec łączy się ze swą oblubienicą.

Wszystko to naturalnie zakłada, że Jezus rzeczywiście jest obecny w chlebie i winie. Kościół od początku był przekonany o tym, że słowa Jezusa o spożywaniu Jego ciała i piciu Jego krwi należy interpretować dosłownie. Ignacy Antiocheński pisał do wspólnoty w Smyrnie o doketach, którzy wierzą, że człowieczeństwo Jezusa i Jego męka są tylko iluzją: „Powstrzymują się od Eucharystii i modlitwy, gdyż nie wierzą, że Eucharystia jest Ciałem [mięsem] Pana naszego” 6. To, że Kościół przez 2000 lat wierzył w to niewiarygodne, że – razem z Lutrem – przyjmował te słowa w całym ich realizmie, jest dla mnie mocnym dowodem ich wiarygodności. Taka wiara, która w zasadzie wydaje się absurdem, nie może być tylko dziełem człowieka. Ona jest także dziełem Boga.

Eucharystia pokazuje, że rzeczywistość jest czymś więcej niż to, co odbieramy naszymi zmysłami. Za światem widzialnym istnieje nieskończony horyzont. Jeśli będziemy się posługiwali tylko naszymi zmysłami, stracimy to, co jest istotne w stworzeniu: że ono objawia coś z Boga. Grzech – jak powie św. Maksym Wyznawca – polega na ignorowaniu istoty rzeczy i zatrzymywaniu się na ich warstwie zewnętrznej 7. Stworzenie mówi o Bogu. To mowa, której nie można usłyszeć naszymi fizycznymi uszami (zob. Ps 19,4), która jednak pozwala się pojąć wówczas, kiedy zapalone są nasze zmysły duchowe. Eucharystia jest poza tym przypadkiem szczególnym. Podczas gdy reszta stworzenia mówi o Bogu, to w eucharystycznym chlebie i winie rozpoznajemy Boga samego. Jest więc w Eucharystii niezmierna dynamika. Konsekrowany chleb jest zapowiedzią przebóstwienia całego stworzenia. Eucharystia wskazuje kierunek ewolucji kosmicznej. Pokazuje, dokąd zmierza ewolucja. Chrystus chce wszystko zintegrować, On chce być tym wszystkim. Całe stworzenie jest wezwane, powołane do tego, by stać się w Nim jednym ciałem.

„W świętych darach – pisze św. Ireneusz z Lyonu – przynosimy całą przyrodę widzialną, aby ona stała się Eucharystią” 8. Chleb, który ofiarujemy podczas Mszy Świętej, jest nie tylko chlebem, ale symbolem całego kosmosu. Kiedy jako kapłani podczas ofertorium bierzemy chleb, powinniśmy mieć świadomość, że Ojciec składa w nasze ręce całe stworzenie, by uczynić je ciałem Chrystusa.

Sakrament jedności

Eucharystia jest sakramentem jedności. Nie ma sakramentu, który by tak wyraźnie oddawał jedność między wierzącymi w Chrystusa. „Aby się nie rozdzielić, jedzcie Ciało, które was jednoczy” – mówi św. Augustyn w tekście, którego fragment znajdujemy w oficjum brewiarzowym na uroczystość Ciała i Krwi Pańskiej (Ne dissolvamini, manducate vinculum vestrum).

Już fakt, że Jezus wybrał chleb jako symbol dla swojego Ciała, wskazuje, że Eucharystia jest sakramentem jedności. Wielu ojców Kościoła wskazywało, że chleb powstaje przez zmieszanie licznych ziaren zboża, które później się młóci, miele i wypieka, tak że stają się jedną substancją. W kościołach śpiewamy pieśń, której słowa pochodzą z Didaché (Nauki dwunastu apostołów): „Jak ten chleb połączył złote ziarna, tak niech miłość złączy nas ofiarna”.

W Kościele katolickim nie mówimy, że przystępujemy do Wieczerzy Pańskiej, ale do Komunii Świętej. To określenie nie znaczy tylko – jak myśli wielu – że jednoczymy się z Panem, ale że wchodzimy we wspólnotę. Communio to łacińskie słowo odpowiadające greckiemu koinonia. Podobnie jak trzy Osoby Boskie w Trójcy Świętej, tak wszyscy chrześcijanie stanowią koinonia. Przyjmując Komunię Świętą, wchodzimy w tę koinonia. Przede wszystkim w Eucharystii i poprzez nią Kościół jest sobą, czyli wspólnotą, ikoną wspólnoty Trójcy Świętej.

Równocześnie wszyscy mamy bolesną świadomość nieszczęsnego paradoksu, że oto ten sakrament jedności stał się, w pewnym stopniu, sakramentem rozdarcia. Nic tak bezpośrednio i tak niemiłosiernie nie wskazuje na naszą zerwaną jedność, jak niemożność wspólnego sprawowania Eucharystii przez różne Kościoły. Jednak zamiast obwiniać innych, jak to zwykle z łatwością czynimy, możemy sprawić, by w naszym życiu – jako kapłanów i pastorów – i w naszych wspólnotach Eucharystia zyskała centralne miejsce i odgrywała najważniejszą rolę, jak tego chce Jezus. Im wyżej stawiamy Eucharystię, tym większą będzie dla nas radością, tym bardziej będziemy też tęsknić za tym, aby wspólnie ją celebrować. Ta tęsknota, pełna zarówno bólu, jak i nadziei, to pewna droga do jedności. Jeśli sam Syn jest pełen takiej tęsknoty za jednością i prosi o nią Ojca (zob. J 17,21), to byłoby nie do pomyślenia, żeby Ojciec na nią nie odpowiedział.

Największą przeszkodą dla ekumenizmu jest być może to, że nazbyt często się nam wydaje, że trzeba wybierać między miłością a prawdą. Ci, którzy preferują miłość, za najważniejsze uznają to, byśmy się wzajemnie miłowali i tym samym akceptowali istniejące między nami różnice. Ależ nie – powiadają poszukujący prawdy – prawda jest dobrem najwyższym, zdrada prawdy nigdy nie może być najwyższą miłością, musimy być wierni prawdzie. Czyż św. Paweł nie pisał: „Miłość współweseli się z prawdą” (1 Kor 13,6)?

Strumienie krwi przelano z powodu tego trudnego dylematu. Problem pozostanie nierozwiązany, dopóki nie zobaczymy, że prawda nie jest jakąś abstrakcyjną zasadą, ale jest osobą. „Ja jestem prawdą” (J 14,6), mówi Jezus. Jeżeli zwrócimy się do Niego, przybliżymy się do Niego, znajdziemy prawdę. Wówczas, rzecz jasna, tym samym zbliżymy się do siebie nawzajem. Ekumenizmu nie krzewimy, wypominając sobie nawzajem błędy i uchybienia, ale patrząc wspólnie na Jezusa Chrystusa i pozwalając przyciągać się tym niewidzialnym magnesem.

W końcu się okaże, jak wierzę, że Eucharystia jest sakramentem jedności. To, co nadal rozdziera nasze Kościoły, jutro będzie je jednoczyć.

Homo eucharisticus

Kapłan sprawujący Eucharystię nie może żyć byle jak. „Świętość jest koniecznym miernikiem zwykłego życia chrześcijańskiego”, mówił Jan Paweł II. Od kapłana oczekuje się przynajmniej „zwykłego życia chrześcijańskiego”! W przemówieniu do biskupów szwajcarskich obecny papież zadał takie oto pytanie: „Dlaczego nasze kościoły coraz bardziej pustoszeją?”. I odpowiedział cytatem ze św. Grzegorza Wielkiego: „Dlatego że ludzie nie doświadczyli Boga, nie zasmakowali w Nim”. Rzecz jasna, że to przede wszystkim kapłan winien posiadać ów sensus Dei, owo wyczucie i smakowanie w Bogu. Kiedy dzieci wspólnoty odkrywają, że kapłan je ma, to Kościół zaczyna ich pociągać. „Gdy zakwita kwiat lotosu, zaraz zlatują się pszczoły”, powiada hinduskie przysłowie.

Podczas święceń w Kościele katolickim tradycyjnie śpiewa się responsorium, które wielu kapłanów, także ze względu na przejmującą gregoriańską melodię, zapamiętuje sobie już na całe życie: Iam non dicam vos servos…; „Już was nie nazywam sługami […], ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15,15). W homilii wygłoszonej w czasie Mszy Krzyżma w Rzymie w Wielki Czwartek, w dniu postrzeganym jako szczególnie kapłański, papież Benedykt XVI tak odniósł się do tego tekstu:

[…] w tych słowach można by nawet widzieć ustanowienie kapłaństwa. Pan czyni nas swymi przyjaciółmi: powierza nam wszystko; powierza nam siebie, tak że możemy mówić poprzez Jego Ja – In persona Christi capitis. Cóż za zaufanie! On naprawdę powierzył się w nasze ręce. […] Ewangeliści mówią nam, że Pan wielokrotnie – na całe noce – usuwał się „na górę”, aby samemu się modlić. Tej „góry” potrzebujemy także my: to jest wewnętrzna wyżyna, na którą winniśmy się wspinać, góra modlitwy. Jedynie w ten sposób rozwija się przyjaźń. Jedynie w ten sposób będziemy mogli pełnić naszą kapłańską posługę. Jedynie w ten sposób będziemy mogli nieść ludziom Chrystusa i Jego Ewangelię. Zwykły aktywizm może być nawet heroiczny. Jednak zewnętrzne działanie pozostaje ostatecznie bezowocne i traci skuteczność, jeśli nie rodzi się z głębi osobistej komunii z Chrystusem. Czas, który na to poświęcamy, jest naprawdę czasem działalności duszpasterskiej, działalności prawdziwie duszpasterskiej. Kapłan powinien być przede wszystkim człowiekiem modlitwy. […] Istotą kapłaństwa jest bycie przyjaciółmi Jezusa Chrystusa 9.

W życiu nas, kapłanów, nigdy nie powinno dojść do sytuacji, w których musielibyśmy wyrzucać sobie brak czasu na modlitwę. Kapłan, który nie ma czasu, żeby się modlić, jest jak strażak, który nie ma czasu, by gasić pożar, albo jak matka, która nie ma czasu, by urodzić dziecko. Bez modlitwy nasza aktywność pozostanie pusta, wszystkie nasze słowa są tylko słowami, words, words, words. Częścią kapłańskiego powołania jest pragnienie, głód Jezusa Chrystusa, pragnienie tego, by mówić do Niego: „Ty jesteś moją radością, moim życiem, moim wszystkim”.

Jest wiele sposobów modlitwy, ale najważniejszym z nich – dla kapłana – jest sprawowanie Eucharystii. W niej jest on w swej właściwej cząstce, w swoim esse. „To czyńcie na moją pamiątkę” – mówi Chrystus do apostołów. I kapłan to czyni, chętnie i często. W Starym Przymierzu to człowiek składał swoją ofiarę Bogu, w Nowym składa ją sam Bóg, który w Jezusie Chrystusie siebie samego ofiaruje, swoje Ciało i swoją Krew. Daje nam siebie jako ofiarę, abyśmy spożywając Go i pijąc, byli ofiarowani, byli wydani.

Jeżeli kapłan rozumie coś z tego, co czyni podczas Eucharystii, to nie potrafi nie uczynić tych słów – „wylana”, „wydany” – programem swojego życia. Wtedy tęskni za tym, by uwolnić się z zajmowania się samym sobą, i modli się o to, by być zupełnie transparentnym wobec Boga. Nie można reprezentować ofiarowanego Pana i równocześnie żyć dla siebie, szukać swej własnej chwały, zabiegać o wyższe miejsca w hierarchii.

Jest takie stare powiedzenie: Religiosus propter se, sacerdos propter alios – do klasztoru wstępuje się ze względu na siebie, kapłanem zostaje się ze względu na innych. Pierwsza część tego powiedzenia nie do końca się zgadza: nie wstępuje się do klasztoru tylko po to, by zabiegać o własną świętość, jeśli pod pojęciem świętości nie rozumie się tego – co teraz zdarza się częściej niż kiedyś – żeby już więcej nie myśleć o sobie. Jednak to, że kapłanem zostaje się ze względu na innych, jest jasne.

Być kapłanem czy pastorem znaczy mieć w sobie coś z tej tęsknoty, z tego pragnienia, które przepełniało Jezusa – by gromadzić to, co rozproszone, szukać tego, co zagubione. To pragnienie nieuchronnie staje się katuszą: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął!” (Łk 12,49). Katuszą, ponieważ kapłan jest często głosem wołającego na pustyni. Wielu, większość nawet, nie słucha jego przekazu. Kapłan i pastor, i każdy chrześcijanin w takiej mierze, w jakiej poważnie podchodzi do zadania bycia świadkiem, doświadczy cząstki bólu samego Boga, który jest bólem niezrozumienia i wzgardy miłości. Miłość jest niekochana – to straszliwy dramat.

Jednak ten ból nie zdoła całkowicie przyćmić radości. Jeżeli kapłan próbuje żyć tym, co czyni w Eucharystii, jeśli jest „wydany” i chce żyć tylko dla swego Pana i dla Kościoła, to będzie zapewne szczęśliwy. Można by nawet odważyć się mówić o ontologicznym szczęściu. Jeśli Bóg jest tak szczęśliwy, to dlatego, że całkowicie zapomina o sobie: Ojciec dla Syna, Syn dla Ojca i Duch dla Ojca i Syna. Ich totalne wzajemnie oddanie jest Ich szczęśliwością.

Aby ta radość dotarła do ludzi, Jezus wybrał kapłanów, którym zlecił, żeby byli pośrednikami radości Bożej i wszystkim ją głosili. Kapłan jest sługą miłości i radości na tym świecie (zob. 2 Kor 1,24). Ludziom miotającym się między nadzieją i rozpaczą, walczącym o to, by zrozumieć coś z sensu istnienia, kapłan ma wciąż powtarzać: „Twoje życie ma sens, ponieważ Bóg cię kocha”. W sytuacjach beznadziejnych kapłan ma budzić nową nadzieję, pośród największej ciemności ma zapalać światło. Pastor ma zawsze słowo pociechy, nieustannie przynosi dobre wieści. Potrafi to robić, ponieważ Boże powołanie stworzyło nierozerwalne więzy między nim i rzeczywistością Bożą. Za pośrednictwem Kościoła otrzymał szczególną łaskę nieustannego czerpania ze źródła żywej wody, którym jest prawda i radość samego Boga. Eucharystia jest zasadniczą normą naszego działania. Eucharystyczna ofiara Jezusa jest naszym ideałem, normą, regułą. Regułą o wiele szerszą niż ta zakonna, bo dotykającą życia w jego szczegółach. Jeśli zastanawiamy się, jak postąpić, odpowiedź jest jedna: „Spójrz na Eucharystię!”. W niej zawiera się życie chrześcijańskie w jego pełni.

Etyka chrześcijańska jest etyką eucharystyczną. Jezus ustanowił Eucharystię, aby Jego ofiara była dla nas źródłem nieustannej inspiracji i wyraźnym punktem odniesienia. Eucharystia to kryterium oceny naszych działań: czy są z nią zgodne, czy nie. Zamysł Eucharystii wiąże się z przenikaniem wszystkich naszych poczynań.

Pokorni słudzy

Cechą, którą nasz Arcykapłan najbardziej pragnie widzieć w nas, kapłanach i pastorach, jest moim zdaniem pokora. Jako pasterze otrzymaliśmy miejsce przewodników, które bardzo łatwo może nas tak zwieść, że uznamy, iż jesteśmy ponad innymi, iż wolno nam i powinniśmy mieć władzę. Jednak jeśli pozostajemy pod wpływem Eucharystii, to rozumiemy, że nie do władzy, lecz do służby zostaliśmy wyświęceni. Powinnością pasterza nie jest pretendować do władzy, ale prowadzić swoje stado na pastwisko, dać mu pożywienie, samemu stać się pokarmem dla stada. Jeżeli wciąż nam się wydaje, że pasterz zajmuje wyższą pozycję niż baranek, powinniśmy pamiętać, że nasz Arcypasterz sam stał się barankiem, Barankiem zabitym. I Kościół intuicyjnie zrozumiał, że lepiej określać Go słowem Baranek niż Pasterz. „Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami”, śpiewamy i powtarzamy w czasie Mszy. Jezus chce, aby Jego pasterze byli barankami: „Idźcie! Oto posyłam was jak baranki między wilki” (Łk 10,3) 10.

W Eucharystii kenosis Boga, wydanie siebie, zyskuje swoje apogeum albo – mówiąc jeszcze dosadniej – sięga absolutnego dna. Bóg staje się nie tylko mizernym człowiekiem, nie tylko niewolnikiem ludzi. Staje się rzeczą – chlebem i winem. Możemy z Nim zrobić, co chcemy: możemy tę Rzecz adorować i możemy Ją znieważać. Ewangelia pokazuje, że Jezus osiągnął szczyt swego życia, kiedy stał się całkiem bezsilny. To tutaj nas ratuje, w samej bezsilności.

To może być dla nas, kapłanów, temat medytacji, której nie ma końca. Czy próbujemy być Jemu podobni, przynajmniej trochę podobni w Jego kenosis? Czy może jest to ostatnia rzecz, o jakiej myślimy? Święty Benedykt w swej Regule zawarł wspaniały rozdział o stopniach pokory. Dla niego cała droga duchowa polega na coraz głębszej pokorze. „Siódmy stopień [istnieje dwanaście stopni] pokory” – pisze – polega na tym, że „mnich nie tylko ustami wyznaje, że jest najpodlejszy i najsłabszy ze wszystkich, lecz jest o tym również najgłębiej przekonany” 11.

Być na służbie Bożej to karkołomne zadanie. Jeżeli kapłan wie, co czyni, albo raczej co Bóg czyni przez niego, to pozostaje mu tylko poczucie własnej małości. Któż może udźwignąć taką odpowiedzialność, nie powtarzając za św. Piotrem: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk 5,38)? Kapłan musi nieustannie żyć w czymś, co go przerasta, do czego dorosnąć mu się nie udaje. Nie uniknie owego poczucia niezmiernej przepaści między tym wielkim, o czym ma świadczyć, a tym mizernym sposobem, w jaki faktycznie daje świadectwo. Jakże głosić coś, co jest nieskończone? Chciałoby się powtórzyć za Jeremiaszem: „Ach, Panie Boże, przecież nie umiem mówić” (Jr 1,6). Czujemy, że wciąż zdradzamy rzeczywistość, umniejszamy orędzie. Pan jednak nieubłaganie odpowiada: „pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek ci polecę!” (Jr 1,7).

Kapłan codziennie będzie doświadczał, że żyje bardzo daleko od wymagań, które przed nim stają. Gdy podczas Mszy modlimy się słowami: „Panie, zmiłuj się” i „Panie, nie jestem godzien”, z największym przeświadczeniem powinien je wypowiadać właśnie kapłan. Dlatego w życiu kapłana czy pastora jest przynajmniej taka jedna „łatwa” sprawa: on wyświadcza miłosierdzie, gdy w imieniu Jezusa odpuszcza grzechy, nikt bowiem nie zaznał większego miłosierdzia niż właśnie on sam.

Jakaż to tajemnica, że w imieniu Boga kapłan może odpuszczać wszelkie zło, jakiego dopuszcza się człowiek! Jakże pokornym to musi go czynić, że takim skarbem dano mu szafować! Wie przecież, że z chwilą, gdy człowiek, odwróciwszy się od Boga, pragnie do Niego powrócić, Boską mocą mu udzieloną może mu otwierać drogę i powiedzieć, że znów wszystko jest dobrze. Doznaje czegoś z tego zadziwienia i poruszenia św. Elżbiety: „A skądże mi to, że brat/siostra mojego Pana przychodzi do mnie?” (por. Łk 1,43).

Bycie kapłanem to coś bardzo wielkiego – i to właśnie czyni go tak małym. Jeżeli istnieje ktoś, kto potrzebuje pocieszenia, kto swoją ufność musi pokładać w Panu Bogu, to na pewno takim człowiekiem jest kapłan.

przeł. Justyna Iwaszkiewicz

1Prezentowany tekst jest prelekcją wygłoszoną przez autora 28 marca 2007 roku w kościele w Vĺrdnäs w czasie spotkania duszpasterskiego szwedzkich pielgrzymów, kapłanów i pastorów, a wydaną w serii „Silentium Liturgia”, nr 3, Malmö 2007.
2 Zob. LG 11.
3 List Ignacego do Rzymian, nr 2.
4 „Pilgrim” 3/2006, s. 38.
5 Księga życia, 8,5.
6 Św. Ignacy Antiocheński, List do Kościoła w Smyrnie VII,1, w: Pierwsi świadkowie. Pisma ojców apostolskich, przeł. Anna Świderkówna, Wydawnictwo M, Kraków 1998, s. 137.
7 Por. Hans Urs von Balthasar, Kosmische Liturgie, Maximus der Bekenner, Johannes Verlag, Einsiedeln 1961, s. 190.
8 Ireneusz z Lyonu, Adversus haereses [Przeciw herezjom] V 18,5.
9 Wielki Czwartek, 13 kwietnia 2006 roku, Msza Krzyżma w Bazylice Watykańskiej: źródło: http://www.kuria.gliwice.pl/czytelnia/dokumenty/index.php?numer=7&art=517
10 Cytat za przekładem Jakuba Wujka, Wydawnictwo Księży Jezuitów, Kraków 1925.
11 Reguła św. Benedykta, 7,51, źródło: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/regula_osb_01.html#m2.

Zasada życia (II)
Wilfrid Stinissen OCD

(ur. 10 stycznia 1927 r. w Antwerpii, Belgia – zm. 30 listopada 2013 r. w Tågarp, Szwecja) – belgijski karmelita bosy, doktor filozofii, współzałożyciel klasztoru w szwedzkim Norabby, znany w całej Skandynawii rekolekcjonista, ważna postać nie tylko szwedzkiego chrześcijańst...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze