Zapomniany noblista
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

W końcu lat 60. Bourlaug oprowadzał po polach Indii wiceprezydenta Fundacji Forda, która sfinansowała jego badania, i pokazywał mu kołyszące się na wietrze łany pszenicy. Ten wziął go jednak na stronę i powiedział: „Ciesz się tym, póki możesz. Już wkrótce malkontenci i rządowi biurokraci zaczną cię dusić i nie dostaniesz pozwolenia na podobne rzeczy”.

Norman Bourlaug jest, obok George’a Marshalla, jednym z dwóch najbardziej zasłużonych — a zarazem najbardziej zapomnianych — laureatów Pokojowej Nagrody Nobla. W porównaniu z całą plejadą zawodowych „bojowników o pokój”, których jedyną zasługą było intensywne mielenie ozorem, a którzy nic pożytecznego dla ludzkości nie zdziałali, Marshall i Bourlaug mogą wylegitymować się naprawdę kolosalnymi osiągnięciami.

Kim był George Marshall, każdy wie: autorem powojennego planu odbudowy Europy. Efekty jego pracy są widoczne gołym okiem: kraje, które bezpośrednio po wojnie otrzymały pomoc gospodarczą z USA, należą dzisiaj do najbogatszych na planecie. Kraje (np. Polska), które z oferty nie skorzystały, dopiero teraz, po półwieczu, powoli zaczynają nadganiać zapóźnienie. W zasadzie pomnik Marshalla, a przynajmniej ulica jego imienia, powinna znajdować się w każdym mieście zachodniej Europy. Niestety — w obrębie aglomeracji paryskiej jest przynajmniej kilka alei Lenina (np. w prefekturze Nanterre, w pobliżu futurystycznej dzielnicy la Defense) — a jak powiedziałby Kisiel — „zgadnij, Koteczku, ile ulic nazwano imieniem Marshalla”.

A kim był Norman Bourlaug?

Statystyczny czytelnik gazet nie wie na jego temat nic. Nieprzypadkowo — jego dokonania są bardzo „niepoprawne politycznie” i z tego powodu media wolą o nich nie przypominać. A tymczasem Bourlaug jest jedną z najbardziej znaczących postaci ostatnich kilkudziesięciu lat!

Norman Bourlaug był uczonym zajmującym się agronomią oraz hodowaniem nowych odmian roślin uprawnych. Jest on jednym z głównych autorów „zielonej rewolucji”, czyli ogromnego skoku w produkcji żywności, jaki nastąpił w naszych czasach, a który sprawił, że katastroficzne proroctwa straszące ludzkość masowym głodem nie spełniły się. Proszę udać się do biblioteki i wypożyczyć prace Paula Ehrlicha, specjalisty od badania motyli, który w latach 60. odkrył, że można dobrze zarabiać, sprzedając książki przepowiadające zbliżającą się światową klęskę głodu, wywołaną przeludnieniem i wyczerpywaniem się bogactw naturalnych. Dzisiaj wiadomo, że żadne z jego proroctw się nie spełniło — masowy głód nie nastąpił, a produkcja żywności rośnie szybciej niż przyrost ludności. „Winę” za to ponosi właśnie Norman Bourlaug.

Urodził się w roku 1914 w stanie Iowa, który do dziś najlepiej charakteryzuje powiedzenie: „pola od horyzontu po horyzont”. Zainteresowanie agronomią było więc w jego przypadku poniekąd naturalne. Gdy rozpoczynał studia w college’u, wybuchł wielki kryzys gospodarczy, który w dodatku w jego rodzinnym stanie został spotęgowany przez gwałtowną suszę. Masowe plajty farm w połączeniu z erozją gleb zamieniały urodzajny stan w pustynię. Bourlaug postanowił poświęcić się pracy nad wprowadzeniem nowoczesnych naukowych metod uprawy roli, które połączyłyby wysoką wydajność upraw z jednoczesną ochroną gleby przed erozją. Przez dalsze kilkadziesiąt lat pozostał wierny swojemu powołaniu.

Spór o przyczynę głodu

Nie sposób streścić, na czym polegały wprowadzone przez niego innowacje — nie ma jednej jedynej, raczej są to dziesiątki drobnych usprawnień. Ot, na przykład, obserwacja, że w przyrodzie dobór naturalny preferuje zboże o wysokich łodygach — albowiem takie rośliny mają większy dostęp do Słońca. Ale wysoka łodyga jest z punktu widzenia farmera bezużyteczna: roślina zużywa na nią surowce mineralne i energię, zamiast przeznaczyć je na produkcję ziarna. Poprzez krzyżowanie odmian Bourlaug zdołał wyhodować pszenicę karłowatą — niepozornie wyglądającą, ale dającą więcej ziarna niż zwykła.

Plony można też zwiększyć, używając chemikaliów do tępienia szkodników. Jednak spryskiwanie zbiorów dobrze jest ograniczyć do minimum. Bourlaug zauważył, że zamiast obsypywać pola chemikaliami w ogromnych ilościach, lepiej jest sypać mało — ale w ściśle określonym momencie, gdy szkodniki zaczynają się wylęgać. Podobnych innowacji wprowadził mnóstwo.

Wzrost produkcji rolniczej nie był spektakularny. Jeżeli porównywać zbiory rok po roku — każdorazowo zaledwie kilka procent więcej niż w poprzednim sezonie. Ale kilkuprocentowy rokroczny wzrost przez kilkadziesiąt lat daje po skumulowaniu kolosalny skok wydajności.

W latach 40. Bourlaug przeprowadził się do Meksyku, gdzie fundacja Rockefellera sfinansowała instytut zajmujący się badaniami nad nowoczesnymi metodami uprawy roli. Bourlaug został jego dyrektorem. Przez następne lata krążył po Meksyku, ucząc chłopów technik sprawdzonych w USA.

Jednak jego dni chwały miały nadejść później, w latach 60., kiedy wydawało się, że powtarzające się klęski głodu na subkontynencie indyjskim są ponurą zapowiedzią tego, co będzie czekać ludzkość na skutek przeludnienia planety. Ehrlich i jemu podobni rozpoczęli krucjatę na rzecz ograniczenia wzrostu populacji — jeżeli zajdzie potrzeba, to nawet pod przymusem. Nie cofali się przed postulatami interwencji wojskowych w krajach, które odmówią zaprowadzenia u siebie administracyjnej kontroli liczby urodzeń.

Ludzie — powtarzam to wielokrotnie, przy różnych okazjach — dzielą się na dwie grupy. Na takich, którzy, gdy staną wobec trudności, próbują je pokonać, oraz takich, którzy próbują udowodnić, że trudności pokonać się nie da. Sposób, w jaki na głód panujący w Indiach zareagowali Ehrlich i Bourlaug, może służyć za doskonałą ilustrację tej tezy. Ehrlich pisał swoje katastroficzne bestsellery zapowiadające gigantyczną klęskę głodu, podczas której umrą „setki milionów ludzi” i której nie da się w żaden sposób zapobiec. Bourlaug, nic nikomu nie mówiąc, załadował na statek kilka kontenerów ziarna, wyhodowanych przez siebie odmian roślin mogących wytrzymać najrozmaitsze warunki klimatyczne i glebowe — i ruszył do Indii. Tam próbował przekonać władze, aby pozwoliły mu namówić chłopów do przestawienia produkcji z mało wydajnych odmian rodzimych na przywiezione przez niego wysoko wydajne gatunki pszenicy. Nie było to proste, gdyż administracja państwowa w Indiach odznaczała się wielką inercją i bezwładem, a co gorsza, kraj ten właśnie przystąpił do budowy socjalizmu, z łatwymi do przewidzenia skutkami. W socjalizmie obowiązuje zasada „kto ma żywność, ten ma władzę”, więc nikt za bardzo nie chciał, aby jakiś obcokrajowiec wtrącał się w zarządzanie indyjskim rolnictwem.

Na szczęście, czy raczej nieszczęście, wybuchła właśnie wojna pomiędzy Indiami a Pakistanem. Widmo katastrofalnego głodu spowodowanego walkami sprawiło, że władze zostały zmuszone do tego, aby przynajmniej nie przeszkadzać. Bourlaug oraz jego współpracownicy zaczęli jeździć po kraju, przekonując chłopów do zmiany upraw. Często pracowali pod ostrzałem. Początkowo wieśniacy patrzyli na przybyszów sceptycznie i opór przeciwko zmianie rodzaju upraw był duży. Tak było do momentu pierwszych zbiorów. Skok w wielkości plonów był ogromny — i natychmiast zadziałał efekt kuli śniegowej. Niedługo potem Bourlaug nie mógł się opędzić od kontrahentów chcących podpisywać umowy na dostawy nowego, cudownego ziarna.

Walka o wyżywienie ludzkości

W tym samym czasie (1968), siedząc na bogatym i sytym Zachodzie, Paul Ehrlich napisał swoją kolejną książkę The Population Bomb zawierającą jego słynne proroctwo: The battle to feed humanity is over — walka o to, aby wyżywić ludzkość, już się zakończyła — i jest ona przegrana. Nieco dalej dodał, iż jest naiwnością sądzić, że takie kraje jak Indie kiedykolwiek staną się żywnościowo samowystarczalne. W rzeczywistości samowystarczalność osiągnęły zaledwie kilka lat (1974) po jego proroctwie, w którym naukowo udowodnił, że jest to niemożliwe. Od momentu, kiedy Bourlaug przybył tam po raz pierwszy, do chwili obecnej produkcja żywności w Indiach i Pakistanie wzrosła sześciokrotnie (!). W latach 80. Indie przez pewien czas były wręcz jej eksporterem.

Analizowanie statystyk produkcji żywności w następnych latach ukazuje, jak beznadziejnie dalecy od rzeczywistości byli pesymiści straszący świat głodem i przeludnieniem. Produkcja żywności rośnie szybciej niż przyrost ludności. Katastrofalne klęski głodu, jakie od czasu do czasu następowały tu i ówdzie, każdorazowo były wynikiem wojen lub świadomej polityki władz, nigdy zaś nie były wywołane przyczynami naturalnymi.

W uznaniu zasług dla wyżywienia planety Bourlaug otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Gdy komitet ogłosił decyzję, dziennikarze rzucili się do telefonów, aby go odszukać. Bezskutecznie — przez jakiś czas nikt nie wiedział, gdzie przebywa. W końcu odnaleziono go w zapadłym kącie Indii, gdzie akurat doglądał jakiegoś poletka uprawnego.

Była to chwila jego największego tryumfu.

Sukces przyczyną dramatu

Niestety, Bourlaug okazał się w pewnym sensie postacią tragiczną. Jego kolosalny sukces skompromitował ludzi pokroju Ehrlicha, którzy woleliby, aby nie miał on miejsca. Ci ludzie po cichu zwalczać zaczęli Bourlauga i jego osiągnięcia.

W Europie narodził się ruch zielonych, który najchętniej doprowadziłby do utrzymania wzrostu gospodarczego na zerowym poziomie. Dla tych ludzi Bourlaug był solą w oku. „Jakim prawem ten człowiek ośmiela się obalać to, co my zadekretowaliśmy?” Co bardziej ortodoksyjnym ekologom nie odpowiadało to, że przez Bourlauga ludność planety nie może osiągnąć „optymalnej liczebności w sposób naturalny” — czyli tłumacząc na język polski — głód nie może zmniejszyć jej liczebności do takiego poziomu, aby ludzie nie stanowili problemu dla środowiska. Jakoś tak zawsze było, że ekologowie woleliby, aby liczebność populacji zmniejszać, zaczynając od krajów dalekich, a nigdy od siebie.

W końcu lat 60. Bourlaug oprowadzał po polach Indii wiceprezydenta Fundacji Forda, która sfinansowała jego badania, i pokazywał mu kołyszące się na wietrze łany pszenicy. Ten wziął go jednak na stronę i powiedział: „Ciesz się tym, póki możesz. Już wkrótce malkontenci i rządowi biurokraci zaczną cię dusić i nie dostaniesz pozwolenia na podobne rzeczy”. Niestety, okazało się to prawdą.

Powolny atak przeciwko Bourlaugowi rozpoczął się niemal od dnia, w którym postawił nogę w Indiach, i z każdym rokiem przybierał na zaciekłości. Nie zwalczano go wprost, ale robiono wiele, aby storpedować jego wysiłki uczynienia rolnictwa w Trzecim Świecie bardziej wydajnym. W początku lat 80. ataki przybrały formę zorganizowaną, ekologiczne lobby stało się sprawną i wpływową, a co gorsza dobrze finansowaną grupą nacisku, na dodatek nieprzebierającą w środkach.

Wyżywić Afrykę

W tym czasie Bourlaug przystąpił do kolejnego wielkiego projektu: wyżywić Afrykę. Jest to ostatni kontynent, na którym ciągle jeszcze możliwe jest wystąpienie masowego głodu, a przy tym najbardziej zacofany. Jednak tym razem zieloni postanowili nie powtórzyć błędu z lat 60., kiedy przez nieuwagę pozwolili Bourlaugowi na uratowanie Indii, i za wszelką cenę byli zdecydowani go powstrzymać.

Naciski ekologów doprowadziły do wstrzymania eksportu sztucznych gatunków do Afryki. Konsekwentnie prowadzony lobbying doprowadził do tego, że Fundacja Forda, do tej pory finansująca badania Bourlauga, zaprzestała to czynić. Bank Światowy uczynił podobnie, wycofując się z dotowania jego laboratoriów oraz projektów realizowanych w Afryce. Jak to ujął Bourlaug: „Największą przeszkodą dla wyżywienia Afryki jest dzisiaj paniczny strach, jaki odczuwają faceci w Banku Światowym przed zielonym lobby”. Dawny gość honorowy na przyjęciach w fundacjach Forda i Rockefellera nagle stał się osobą niemile widzianą. „Idee zielonych nie łapały się mnie”, powiedział o tym później. Bezskutecznie argumentował, że środowisku naturalnemu wyjdzie tylko na dobre, jeżeli dzięki wysoko wydajnym metodom uprawy roli będzie można produkować więcej żywności z mniejszej powierzchni. Było to rzucanie grochu o ścianę. Zieloni byli bezwzględni, uważając, że właściwym sposobem uprawy roli jest „gospodarka naturalna”, bez maszyn i techniki. Nie przyjmowali tłumaczenia, że „gospodarka naturalna” w Afryce oznacza wypalanie lasów i sawanny i niesie ze sobą dewastację środowiska zupełnie nieporównywalną z tą, która panuje przy uprawie nowoczesnej.

Bogate społeczeństwa Zachodu mogą sobie pozwolić na takie ekstrawagancje jak żywność organiczna, produkowana bez użycia nawozów i techniki. „Jednak prawda jest taka, że tylko ktoś, kto ma zagwarantowany przynajmniej jeden suty posiłek dziennie, może być ekologiem” — podsumował to Bourlaug. Zresztą przekonanie, że owa żywność produkowana organicznie jest dla środowiska nieszkodliwa, jest naiwne: można nawozić pole obornikiem pochodzącym od krów i w ten sposób zapobiegać wyjałowieniu gleby. Niestety, krowy też muszą jeść, a żeby mogły jeść, trzeba nawozić pola, na których hoduje się żywność na paszę. Jeżeli mamy zaprzestać nawożenia sztucznego, to rodzi się problem, skąd wziąć paszę dla zwierząt, które będą produkować nawóz naturalny. Czyli — od nawozów sztucznych uciec się nie da.

Pozwólmy uczonym wyżywić świat

„Niektórzy z tych ekologicznych lobbystów w krajach Zachodu stanowią sól ziemi — powiedział później załamany Bourlaug — ale większość to ludzie elit. Nigdy nie doświadczyli głodu. Robią swój lobbying w wygodnych biurach w Waszyngtonie i Brukseli. Gdyby żyli choć jeden miesiąc wśród nędzy Trzeciego Świata, tak jak ja żyłem przez pięćdziesiąt lat, to by błagali o traktory, nawozy i sprzęt do budowy kanałów irygacyjnych i byliby wściekli na modnisiów w ich krajach, którzy chcą im ich odmówić w imię jakichś wydumanych teorii”.

Problemem, przed jakim stanie świat w następnym stuleciu, nie jest chronienie przyrody — to jest łatwe i wiemy, jak to zrobić. Problemem jest zapobieżenie wielkiej migracji biedoty z Afryki do Europy i z Ameryki Łacińskiej do USA. Taka migracja może doprowadzić do chaosu i wojen na niespotykaną skalę, a można jej zapobiec, podnosząc poziom życia w Trzecim Świecie. Jak tego dokonać, jeżeli wpływowe grupy nacisku są temu przeciwne, uważając, że ludność tych krajów powinna „żyć w zgodzie z naturą” — czyli bez elektryczności i samochodów oraz uprawiać poletka motykami, mieszkać w lepiankach — bo taki „model życia jest lepszy niż skażenie cywilizacją”? Problem w tym, że ludność tych krajów ma te teorie w dużym poważaniu i chce ulec skażeniu cywilizacją, tak szybko, jak to tylko możliwe. Dlatego masowo migruje za chlebem.

Tym niemniej walka, jaką Bourlaug toczył z lobby ekologicznym, okazała się przegrana. Pozbawiony funduszy został zmuszony do zarzucenia swoich projektów zamienienia Afryki w spichlerz świata — ale w ostatniej chwili skontaktował się z nim japoński miliarder Ryoichi Sasakawa. Była to bardzo ciekawa postać — podczas drugiej wojny światowej członek japońskiej grupy faszystowskiej, który po wojnie otrzeźwiał i poświęcił się pracy charytatywnej. Dowiedziawszy się o kłopotach Bourlauga, postanowił finansować jego badania z własnej kieszeni. Niestety, fundusze, jakimi dysponował, były niewielkie w porównaniu z tymi, jakimi operował Bank Światowy. Bourlaug mógł kontynuować swoje prace w Afryce, ale na niewielką skalę.

Jako starszy już człowiek, przed kilkoma miesiącami (25 lutego 2000 roku) opublikował na łamach „Houston Chronicle” artykuł apel, który może się okazać jego naukowym testamentem: „Pozwólmy uczonym wyżywić świat”. Argumentuje w nim, iż postęp nauki sprawia, że wyżywienie ludzkości nie jest dzisiaj problemem. Problemem jest pokonanie oporu biurokracji oraz użeranie się z ludzką ignorancją i dogmatykami zajmującymi się rzucaniem kłód pod nogi. Biorąc pod uwagę jego własne doświadczenia, należy przypuszczać, że dobrze wie, o czym mówi.

Zapomniany noblista
Tomasz Włodek

urodzony w 1965 r. – pracownik naukowy, przebywa w USA, publikował w miesięczniku „W drodze” oraz w polskiej prasie wydawanej poza granicami kraju. Autor cyklu felietonów pt....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze