Zagrożone wartości
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 39,90 PLN
Wyczyść

Spłaszczenie Ewangelii do wymiaru horyzontalnego, wartości potrzebnych tylko w tym życiu oznacza obumieranie chrześcijaństwa.

Jeden z moich współbraci opowiadał kiedyś historię człowieka, który wychował się w ateistycznej rodzinie, w środowisku, w którym o sprawach wiary wcale się nie rozmawiało. Odkrył chrześcijaństwo jako student. Odbył katechumenat i gdy nadszedł dzień jego chrztu, zaprosił swoich przyjaciół, znajomych, kolegów ze studiów. Ze zdziwieniem stwierdził, że prawie wszyscy przyznają się do mniejszych lub większych związków z Kościołem. Nie mógł się nadziwić, że do tej pory ci wszyscy ludzie nie dali mu szansy, by mógł pomyśleć o nich jako o braciach w wierze. Wielu chrześcijan, żyjąc w zsekularyzowanych środowiskach, przyjęło taktykę nieujawniania swojej wiary. Starają się zachowywać tak, żeby nikogo nie urazić swoim chrześcijaństwem. Praktyki, przekonania i wybory religijne ograniczają do sfery czysto prywatnej.

Uzasadnieniem takiej postawy jest przekonanie, że chrześcijanie nie muszą propagować wartości chrześcijańskich przez ich manifestowanie, ale przez wcielanie ich w życie, tak by były niewidoczną dla oka solą ziemi, która nadaje życiu smak. Problem polega na tym, że w takiej sytuacji wartości chrześcijańskie mogą zostać sprowadzone do ogólnoludzkich i zupełnie zatracić swój transcendentny charakter.

O tym, jak łatwo pomylić wartości uniwersalne z chrześcijańskimi, świadczy recepcja filmu Edi Piotra Trzaskalskiego. Reżyser utożsamiający się z filozofią zen tak mówił o źródłach historii ukazanej w Edim:

Szukaliśmy historii, która opowiadałaby o miłości, o dobru, o takich fundamentalnych sprawach, o których obecnie film wstydzi się mówić. (…) Natrafiłem na buddyjską przypowieść, która wypełniła strukturę narracyjną. Dzięki temu nasza opowieść wyszła poza sferę dokumentu i stała się czymś w rodzaju uniwersalnej przypowieści 1.

Tymczasem w prasie katolickiej przeczytałem kilka tekstów mówiących o tym, jak głęboko chrześcijańska jest inspiracja tego filmu.

Gdy zatem rzeczywiście mamy mówić o wartościach chrześcijańskich, to przed takimi niepodważalnymi wartościami jak miłość, dobro, pokój, wolność, prawda, sprawiedliwość itp. trzeba wymienić tak niewygodną i fundamentalną wartość jak osoba Jezusa Chrystusa i Jego Ewangelia, według której Bóg, Stwórca nieba i ziemi objawił ludziom prawdę potrzebną do zbawienia. Fundamentalną chrześcijańską wartością jest prawda, że Jezus Chrystus jest jedynym Panem i Zbawicielem.

Wiem, że takie słowa muszą budzić opór ludzi niewierzących albo wyznawców innych religii. Są na pewno niepoprawne politycznie, pachną nietolerancją i imperializmem religijnym. Następstwem ich głoszenia jest oskarżenie o faszyzm, totalitaryzm, wywoływanie nienawiści religijnych oraz dyskryminowanie innych.

Znacznie łatwiej mówić o takich wartościach chrześcijańskich, które nie podlegają dyskusji jako wartości uniwersalne, z którymi może się zgodzić każdy człowiek. Tylko czy wtedy nie stają się one prawdą tak bardzo rozwodnioną, że pozbawioną siły dobrej nowiny? Winna latorośl oderwana od korzenia nie przyniesie owocu. Chrześcijanie pozostaną sobą, jeśli będą czerpać ze źródła i odwoływać się do transcendentnego charakteru swojej wiary.

Inny świat

Spłaszczenie Ewangelii do wymiaru horyzontalnego, wartości potrzebnych tylko w tym życiu oznacza obumieranie chrześcijaństwa. Jest to tym bardziej niebezpieczne, że świat dąży do zanegowania ewangelicznych wartości i oderwania od chrześcijańskich korzeni. Zdzisław Krasnodębski w eseju publikowanym na łamach „Rzeczpospolitej” zauważył, że w dniach narodowej żałoby po śmierci Jana Pawła II zapomnieliśmy na chwilę o istnieniu innego świata, który

nie pogrążył się w żałobie. On patrzy na to, co się dzieje, ze zdumieniem, z irytacją, często z trudem powściąganą złośliwością, najczęściej zaś z wielką obojętnością i niezrozumieniem 2.

Doświadczenie polskie, gdy odsunęliśmy na bok wszystkie problemy codzienności, a skupiliśmy się z całą powagą na przesłaniu zawartym w odchodzeniu Jana Pawła II, okazuje się wyjątkowe i chyba nawet nieprzekazywalne. Moja znajoma, przeżywając rozbieżność między pełnymi powagi i zadumy relacjami polskich mediów, a tym, co dało się przeczytać i zobaczyć w mediach belgijskich, podjęła szybką i emocjonalną decyzję. Wsiadła do samolotu i przyleciała do Krakowa, bo — jak stwierdziła — „ma dość pogańskiej Belgii”. Później niejednokrotnie słyszałem relacje Polaków, którzy chcieli przekazać swoje doświadczenie kwietniowych rekolekcji papieskich rodakom z zagranicy. „Przestań nam ciągle pisać o Papieżu, w normalnym świecie nikt tego tak nie przeżywa” — przeczytał mój kolega w e–mailu od brata. Reszta świata patrzyła ze zdziwieniem na religijne uniesienie Polaków, ich modlitwy, msze, marsze.

Świat, w którym znaleźliśmy się 1 maja 2004 roku, nie przypomina polskiego podwórka. Nawet jeśli wcześniej słyszeliśmy o sytuacji Kościoła i chrześcijan na zachodzie Europy, to dopiero debata konstytucyjna i spór o umieszczenie odwołania do chrześcijaństwa w preambule ukazały, że nadszedł czas konfrontacji z ludźmi niechętnymi, a może nawet wrogimi chrześcijaństwu, że polska dyskusja o odwołaniu się do wartości chrześcijańskich w ustawie o radiu i telewizji była zaledwie przedsmakiem konfliktów, przed którymi stajemy.

W obliczu obojętności, z którą się spotyka na Zachodzie chrześcijaństwo, nasz polski antyklerykalizm zaciekle atakujący wszystko, co chrześcijańskie, wydaje się zawiedzioną miłością. Wielu Europejczyków nie jest zainteresowanych sporem z chrześcijaństwem, bo jego znaczenie w ich świecie jest praktycznie żadne. Bogiem stał się człowiek i jego absolutna wolność. Wszystko, co nie zakazane, jest dozwolone. Ludzie dążą do realizowania swojego życia w obrębie doczesności. Twardo stąpają po ziemi, nie tracą czasu na transcendencję i irytują się na wszystko, co może przeszkadzać w takiej antropocentrycznej samorealizacji. Religia postrzegana jest jako indywidualny układ z pozaziemską siłą. Popularny jest eklektyzm, w którym każdy wybiera to, co mu odpowiada, nie dbając o spójność i koherencję poszczególnych elementów jego religijnych puzzli. Zmartwychwstanie nie kłóci się z reinkarnacją, niemoralność z dekalogiem, brak praktyk religijnych z przekonaniem o głębokiej wierze.

Inny świat obejmuje coraz większe obszary w sercach i umysłach Polaków. Jeden z moich współbraci od ponad dziesięciu lat pracujący jako katecheta w szkole stwierdza:

10 lat temu fajnie dyskutowało się o problemach moralnych. Każdy taki temat był hitem. Ogień szedł po klasie. Aborcja, seks przedmałżeński, zdrady, problemy z rodzicami, miłość, czy wolno kraść, czarne karty historii Kościoła. W ogóle sprawy pod hasłem „czy wolno?” oraz „dlaczego?”. To już się znudziło. Teraz już nie pytają, czy wolno, czy nie, tylko czy jest sens wierzyć, czy nie. Teraz można porozmawiać o wierze, a dopiero potem o moralności. Wierzyć w Boga? A może zrezygnować? Przestawienie akcentów. Dziś sprawy moralne są konsekwencją wiary 3.

Przyczyny wrogości

Bliższy kontakt z Europą pozwolił nam spotkać ludzi, którzy nie tylko są obojętni wobec Chrystusa, ale w swoim życiu kierują się chrystofobią, alergią na wszystko, co wiąże się z chrześcijaństwem, szczególnie z tą jego częścią, którą reprezentuje Kościół katolicki. Warto zapytać o przyczyny takiego podejścia do rzeczywistości. Doskonale opisuje je J. H. H. Weiler w książce Chrześcijańska Europa.

Pierwszą przyczyną jest niewierność ludzi Kościoła. Chodzi o grzechy przeszłości zarówno takie jak krucjaty, inkwizycja, ucisk ekonomiczny, doczesna władza papieży, jak i współczesne afery obyczajowe czy finansowe. Chrześcijanie niewierni Ewangelii stają się antyapostołami dostarczającymi amunicji antychrześcijańskim fobiom i alibi tym, którym sprawy wiary są obojętne.

Trzeba też sobie uświadomić, że wielu ludzi kultury, mediów, polityki, których dojrzewanie związane było z wydarzeniami roku 1968, wyniosło z tamtego czasu etos walki przeciwko ojcom, przeciwko autorytetom. „Pojmują Kościół i samo chrześcijaństwo jako integralną część świata, z którym walczyli, co wywołuje w nich prawdziwą wrogość” albo co najmniej „zniechęca do jakiegokolwiek zaangażowania” 4. Co ciekawe, pieniądz, przeciwko któremu się buntowali w duchu Mao czy Che, okazał się na tyle atrakcyjny, że dziś kontestatorzy z maja 1968 roku zasiadają w fotelach polityków czy prezesów międzynarodowych korporacji. Jedyną pamiątką po czasach rewolucyjnej młodości jest wyzwolenie z jakichkolwiek więzów z religią.

Weiler, obserwując środowiska zachodnioeuropejskich intelektualistów, stwierdzał że:

Dla wielu osób [o lewicowej proweniencji] upadek komunizmu był egzystencjalnym rozczarowaniem, upokarzającą klęską, która doprowadziła ich, wierzących w ową obietnicę wyzwolenia, do głębokiego wewnętrznego rozdarcia. Mają zatem zrozumiały resentyment wobec tych, którzy wydają się „wrogami”, wobec postawy, którą można postrzegać jako swego rodzaju chrześcijański triumfalizm („a nie mówiliśmy?”); a także, całkowicie podświadomie — wobec Jana Pawła II: nie tylko dlatego, że instytucjonalnie reprezentuje system wartości, który — jak się wydaje — wyszedł zwycięsko z owego ideologicznego konfliktu, ale także z powodu roli, którą odegrał w upadku imperium sowieckiego 5.

Podejrzewam, że w naszym kraju nie ostał się żaden z prawdziwych lewicowców, którzy zachowali jakiekolwiek złudzenia co do prawdziwej natury Kraju Rad. Kilka dziesiątków lat radzieckiej dominacji i kontakty z sąsiadami ze Wschodu sprawiły, że ideowe zaangażowanie polskiej lewicy przekształciło się w wyrachowaną postawę trwania przy władzy i czerpania zysków z przynależności do przewodniej „siły narodu” oraz jego służb mundurowych i tajnych. Ta wcale niemała grupa ludzi żywi podobną pretensję do Kościoła, widząc w nim siłę, która odebrała im uprzywilejowaną pozycję w państwie. W naszym kraju chrystofobia postkomunistów nie wynika z ich ideologicznego zaangażowania, ale ze wspominania złotych czasów, gdy ich samowola nie była kontrolowana przez media ani przez żadne demokratyczne struktury.

Zmiana systemu politycznego wytworzyła sytuację — istniejącą od dawna w krajach Zachodu — gdy ujawniła się inna przyczyna chrystofobii. Tkwi ona korzeniami w utożsamieniu chrześcijaństwa z opcją polityczną. Umieszczenie w nazwie partii słowa „chrześcijaństwo” powoduje, że dla każdego, kto reprezentuje inną opcję polityczną, Kościół nie jest rzeczywistością przekraczającą doraźny i doczesny wymiar polityczny, ale swoistą partią mającą własne struktury, finanse i cele. Jest on jedną z rzeczywistości, z którymi trzeba konkurować nie tylko po to, aby uzyskać rząd dusz, ale by zrealizować całkiem przyziemne cele. Na początku lat 90. tłumaczyłem członkom Zjednoczenia Chrześcijańsko–Narodowego, że nazwa ich partii jest głęboko antykatolicka, Kościół bowiem jest otwarty dla chrześcijan z różnych opcji politycznych, a przekonywanie, że jedna partia polityczna reprezentuje Kościół, stanowi klęskę tego ostatniego.

Chrystofobię można też dostrzec w wygodnej modzie lansowanej w pewnych środowiskach, dla których chrześcijaństwo jest zaprzeczeniem nowoczesności, łączy się z ciemnogrodem i obskurantyzmem. Nie wypada przyznawać się do wiary, by nie zyskać opinii człowieka zacofanego. Taka postawa ma wiele z bezrefleksyjnego powtarzania wytartych banałów, w których stwierdzenie „Mamy XXI wiek, więc nie będziemy wierzyć tak, jak ludzie w średniowieczu”, wystarcza za argumentację.

Obawy, które nie pozwalają głosić

Dostrzegając przyczyny, dla których znaczne grupy ludzi pozostają niechętne chrześcijaństwu, warto też zapytać o przyczyny konspiracyjnego chrześcijaństwa, zastanowić się, dlaczego tak wielu chrześcijan ukrywa fakt swojej przynależności do Kościoła. Wydaje się bowiem, że bodziec powinien rodzić reakcję: negowanie chrześcijaństwa powinno pobudzać jego wyznawców do radykalnejszego świadczenia o Chrystusie. Dzieje się jednak inaczej, ponieważ popularne są schematy, kalki myślowe, które ucinają dyskusję, zanim się ona zacznie.

Powszechne jest podejście z poczuciem wyższości do wszystkiego, co katolickie. Jeden z moich braci znalazł się wraz z pewnym mnichem buddyjskim na jakiejś międzynarodowej konferencji. Gdy mnich oddalał się na modlitwę, zebrani ze zrozumieniem kiwali głowami i przychylnie wypowiadali się na temat wielkiej tradycji duchowej, medytacji itp. Gdy dominikanin szedł się modlić, słyszał kpiny, słowa o fanatyzmie, odklepywaniu różańców itp. Podobnie traktuje się buddyjskie i chrześcijańskie klasztory. W pierwszych szuka się mistycznych przeżyć. Drugie uważa się za niezrozumiałe siedliska nierobów nieprzynoszących żadnego pożytku społeczeństwu.

Analogiczny schemat myślenia obecny jest w popkulturze sensacyjnej. Na przykład, w popularnej literaturze anglosaskiej Watykan ukazywany jest niemal jak mafia, która zagraża wolnemu światu, a wiele czarnych charakterów to księża lub jezuici mający powiązania ze strukturami przestępczymi. Co gorsza, wielu ludzi czerpie wiedzę o Kościele z takich publikacji. Jako przykład mogę podać, że podczas rozmów kwalifikacyjnych do Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera kandydaci powoływali się na Kod Leonarda da Vinci Dana Browna przedstawiający absurdalnie zafałszowny obraz historii chrześcijaństwa jako źródło swojej wiedzy!

Światopogląd laicki ukazuje się dziś jako neutralny. Wiele osób przyjęło rozpowszechnioną we Francji czy Włoszech opinię, która myli państwo laickie z państwem neutralnym, i sądzi, że odwołanie się do tak prywatnej sprawy jak wiara jest co najmniej niewłaściwe.

Rozpowszechnione jest również przekonanie z czasów napięcia między wiarą a wiedzą, objawieniem a oświeceniem, według którego to, co religijne, jest zawsze subiektywne i ideologiczne, a to, co odwołuje się do nauki, ma walor obiektywności. Naukowiec czy politolog odwołujący się do nauczania Kościoła czy Pisma Świętego posądzany jest często o ciasnotę umysłową i nieobiektywizm. Przy takim postrzeganiu rzeczywistości wierzący nie może być niezależnym uczonym.

Sympatyczne chrześcijaństwo

Efektem opisanej wyżej sytuacji jest fakt, że chrześcijaństwo znalazło się w wyraźnej defensywie.

Jeden z polskich księży, który objął parafię w Belgii, tak opisuje tamtejszych chrześcijan:

Życie małych wspólnot w Belgii czy Holandii nie polega na nawoływaniu do wiary i nawrócenia, ale na pierwszy plan wysuwa się „sympatyczne duszpasterstwo”. Liczy się tylko, żeby było miło. Kościół jest przecież miejscem pogawędzenia, tolerancji. (…) Nawet kurie biskupie wydawały specjalnie przygotowane teksty świeckie, którymi można było zastępować w czasie liturgii czytania biblijne. Przykład? Zamiast Listu do Hebrajczyków czytamy Małego Księcia, zamiast Ewangelii, na przykład Bergsona 6.

Obumieranie chrześcijaństwa powoduje, że kościoły są sprzedawane i wykorzystywane jako hotele i sale koncertowe. Symptomatyczna jest historia kompleksu kościoła i budynków klasztornych w centrum dzielnicy europejskiej w Brukseli. Wcześniejsze jego właścicielki, zakonnice, zestarzały się, a nie miały nowych powołań zakonnych. Postanowiły więc sprzedać klasztor, a pieniądze przeznaczyć na własne utrzymanie oraz na potrzeby ubogich. Nowy właściciel, któraś z instytucji unijnych, zamieniła cele klasztorne na biura, a kościół na salę konferencyjną. Gdy dowiedział się o tym kardynał Danneels, odkupił za sumę niemal równą tej, którą uzyskały pierwotne właścicielki, skrzydło kościoła, w którym wcześniej mieściła się zakrystia. Urządzono tam niewielką kaplicę.

Defensywa chrześcijan jest równoległa z ofensywą wyznawców islamu. Romano Prodi podczas dyskusji o preambule konstytucji europejskiej stwierdził, że z okna swojego biura w Brukseli nie jest w stanie zobaczyć żadnego kościoła, ale za to widzi dobrze prosperujący meczet.

Innymi symptomami obumierania chrześcijaństwa jest bankructwo diecezji w Niemczech, spadek liczby powołań, coraz większa liczba ludzi nieochrzczonych, którzy wywodzą się z rodzin nominalnie chrześcijańskich.

Bezwzględny nakaz Chrystusa

Głoszenie wiary, nadziei i miłości w ewangelicznym wymiarze jako wartości zakorzenionych w Bożym objawieniu jest jedyną drogą zahamowania i odwrócenia procesów, które opisałem wyżej. Jest to rzecz konieczna zarówno dla chrześcijan, jak i pożyteczna dla wszystkich innych ludzi. Co więcej, chrześcijanie twierdzą, że „Chrystus jest jedynym Zbawicielem wszystkich, Tym, który sam jeden jest w stanie objawić Boga i do Niego doprowadzić” 7. Uczniowie Chrystusa czują się zobowiązani do głoszenia tej prawdy wszystkim ludziom, niezależnie od ich narodowości, rasy, wyznawanej religii czy wybranego światopoglądu, stwierdzają bowiem, że „nie można światła stawiać pod korcem, ale na świeczniku”. Nikomu nie chcą narzucać swojej wiary, ale ograniczenie jej wyznawania do przestrzeni prywatnej byłoby egoistycznym chowaniem skarbu przeznaczonego dla każdego człowieka, który ma prawo usłyszeć nowinę o Chrystusie.

Wielu chrześcijan pod wpływem ducha tego świata stwierdza jednak, że Kościół powinien zrezygnować z głoszenia Ewangelii, gdyż jest to akt prozelityzmu. Proponuje, by ograniczyć działalność misjonarską do pomocy charytatywnej, budowania ludzkich wspólnot oraz szerzenia takich wartości, jak sprawiedliwość, wolność, pokój czy solidarność. Świadczy to jednak o tym, że z ich życia zniknął wymiar transcendentny. Zapomnieli, że nie da się żyć wartościami ewangelicznymi bez pomocy Boga. Nawrócenie, czyli porzucenie grzechów i słabości oraz przylgnięcie do Zbawiciela, to dar samego Boga i bez Jego łaski nie są one możliwe. Misjonarz czy kaznodzieja kierujący przesłanie do niechrześcijan ma świadomość, że jest tylko głosem, natomiast fakt przyjęcia wiary i stania się chrześcijaninem jest tajemnicą rozgrywającą się między człowiekiem a Bogiem

Mam świadomość, że takie postawienie sprawy pachnie skandalem, bo nie ma tu mowy o pokoju, solidarności ani nawet wolności, równości braterstwie, ale o Jezusie Chrystusie. Chrześcijanie nie zatrzymują się jednak na takim stwierdzeniu, ale idą jeszcze dalej. Zadanie misyjne chrześcijan powinno sprawiać, że będą namawiali innych do przyjęcia swojego sposobu myślenia i wartościowania, że uczynią ze sprawy całkowicie prywatnej propozycję dla innych. To zaprzeczenie reguł europejskiej tolerancji, z którymi zgodnie próba wpływania na czyjś światopogląd jest nietaktem. Można twierdzić, że Kościół jest instytucją opresyjną i przestępczą, ale nie wolno mówić, że założyciel tegoż Kościoła jest Panem i Zbawicielem. Można być apostołem demokracji, wolności, wolnego rynku albo feminizmu, albo takiej czy innej partii, ale apostołowanie w duchu Ewangelii jest niewłaściwe.

Uciszenie obaw

Przytoczę kolejny tekst Jana Pawła II, aby rozwiać obawy tych, którzy w chrześcijanach widzą zagrożenie. Papież stwierdza, że istotnym czynnikiem katolickiej misji jest poszanowanie wolności ludzkiej. Tylko człowiek wolny może dobrowolnie przyjąć przesłanie Ewangelii. Jakikolwiek przymus czy manipulacja są sprzeczne z tym przesłaniem.

Wolność religijna, nieraz jeszcze ograniczona czy uszczuplana, jest podstawą i gwarancją wszystkich swobód, które zapewniają dobro wspólne ludzi i ludów. Trzeba dążyć do tego, by autentyczna wolność religijna została przyznana wszystkim i wszędzie. Kościół pracuje nad tym w różnych krajach, szczególnie w tych, w których katolicy są większością i gdzie większy jest zasięg jego wpływów. Nie chodzi jednak o problem religii większości czy mniejszości, lecz o niezbywalne prawo wszystkich i każdej osoby ludzkiej.

Z drugiej strony, Kościół zwraca się do człowieka w pełnym poszanowaniu jego wolności: misja nie uszczupla wolności, ale działa na jej korzyść. Kościół proponuje, niczego nie narzuca: szanuje ludzi i kultury, zatrzymuje się przed sanktuarium sumienia. Tym, którzy opierają się pod najróżniejszymi pozorami działalności misyjnej, Kościół powtarza: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi!” 9

Mały ksiądz z Polski

O tym, że takie głoszenie Ewangelii jest możliwe, niech nas przekona przykład ojca Dariusza Cichosa, który znalazł się w Belgii, w parafii, w której królowało „sympatyczne duszpasterstwo”. Ojciec Dariusz nie zgodził się na zastąpienie Ewangelii Małym Księciem, w nauczaniu konsekwentnie odwoływał się do Magisterium Kościoła, sprawował katolicką liturgię. Na początku został sam. Dotychczasowi parafianie przenieśli się do innych parafii.

Zabrałem się do prac fizycznych, zacząłem remontować kościół. Nigdy nie szukam znaków, które potwierdzałyby zasadność moich decyzji, ale wkrótce okazało się, że Pan Bóg zaczął przysyłać ludzi! Zostali „zasoleni”. I wkrótce, ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że do Kościoła wrócili właśnie ci parafianie, którzy byli bardzo daleko od niego i nie potrafili się odnaleźć w dotychczasowym „duszpasterstwie sympatycznym”. Niebawem było nas trzydziestu. Ktoś urządził sobie konną przejażdżkę, mijał mnie, zaczęliśmy rozmawiać, a po tygodniu ta osoba pojawiła się na mszy, przysłała swoje dzieci. Ludzie nagle zaczęli mi ufać, sami angażować się w prace przy kościele.

Nie mam wątpliwości, że przyciągnęło ich słowo Boże. Wezwanie do nawrócenia, objawianie miłości Bożej. Głoszenie kerygmatu: Jezus Chrystus umarł i zmartwychwstał dla Ciebie. Jesteś kochany. Naprawdę nie mówiłem niczego innego! Głosiłem jedynie słowo Boże, a ci ludzie… uwierzyli mu. Nie chodziłem po domach, nikogo nie namawiałem. Przyszli sami, przyciągało ich Słowo. Zaczęli nawet odmawiać różaniec i modlić się za Papieża. W sercu laickiej, krytycznej, antypapieskiej Belgii! A gdy po raz pierwszy od kilkunastu lat przygotowaliśmy Pierwszą Komunię Świętą, starsi ludzie płakali! Nie wierzyli, że kiedykolwiek tego doczekają. Zaczęło przychodzić wielu młodych. Najciekawsze było to, że ci ludzie sami od siebie zaczęli mówić o parafii jako o wspólnocie! Odżyło życie sakramentalne, spowiedź, liturgie pokutne. Wcześniej przychodzili do mnie i rozkładali ręce: „Spowiedź? Ojcze, przecież sakrament pokuty już w Kościele nie istnieje! Sobór go zniósł, nie wiedział Ojciec o tym?”.

Oni znaleźli Boga w martwej instytucji, za którą uważali Kościół. Nie było ich wielu, ale przecież ta malutka, krucha wspólnota wystarczy! Bo Kościół jest zaczynem, jest malutką szczyptą soli, która w pogańskim środowisku daje znaki wiary i nadaje smak wszystkiemu. Malutka wspólnota powoduje ferment w całym środowisku! Zawsze im mówiłem: Nie musi być nas wielu, może być garstka, możecie nawet dzisiaj przestać chodzić do kościoła.

Ci ludzie, którzy żyli obok siebie, nagle zaczęli się o siebie troszczyć! Do tego stopnia, że gdy ktoś nie przyszedł do kościoła, dzwonili do niego: „Co się stało? Czy nie jesteś chory? Czy nie trzeba ci pomóc?”. Z tego zlepku ludzi Pan Bóg uczynił wspólnotę! Tak działa słowo Boże! Pan Bóg spełnił to, o co Go prosiłem. Bo co mogłem zdziałać sam? Taki mały ksiądz z Polski? 10

Doświadczenie dominikańskie

Podam przykład z własnego, dominikańskiego podwórka, aby zaświadczyć, że wobec cywilizacyjnego modelu obowiązującego w starej Unii nie jesteśmy bezradni, że nie jesteśmy bezbronni wobec społeczeństwa pluralistycznego, że wypracowane w Polsce modele duszpasterstwa mogą znaleźć zastosowanie w wolnym świecie.

Przed 1989 rokiem Polska Prowincja Dominikanów była postrzegana w Europie jako ta część zakonu, która potrzebuje finansowego wsparcia, by mogła trwać pod komunistyczną władzą. Niczego więcej się po niej nie spodziewano, a i polscy dominikanie niewiele więcej oczekiwali od zakonu.

Po roku 1989 bardzo szybko zmieniło się postrzeganie Polski i polskich dominikanów przez braci z zagranicy. Zmiana stylu reprezentantów pojawiających się na kapitułach, konkretne inicjatwy, gotowość wzięcia na siebie odpowiedzialności za konkretne dzieła zakonu zaowocowały wyborem polskich dominikanów na odpowiedzialne stanowiska w kurii dominikańskiej oraz obawą przed zbyt znaczącą rolą Polaków w zakonie. Nasi bracia z Zachodu, którzy wstępowali do dominikanów na fali 1968 roku i których światopogląd jest ukształtowany przez lewicowe patrzenie na świat, zaczęli nas oskarżać, że jesteśmy zbyt konserwatywni, zbyt papiescy i zachowujemy się jak armia amerykańska.

Ciekawe, że amerykańscy dominikanie zainteresowali się naszym modelem duszpasterstwa. Chętnie przyjeżdżają do Polski i podpatrują, jak pracujemy z młodzieżą.

* * *

Unia Europejska nie jest szansą nowej ewangelizacji, ona wprost wymusza na chrześcijanach konieczność i obowiązek głoszenia Chrystusa. Albo chrześciajnie będą ewangelizować Europę, albo znikną z jej krajobrazu, który przybierze nieznaną mi postać, ale na pewno nie będzie można powiedzieć, że Europa żyje wartościami chrześcijańskimi.

1 Złomiarz z castingu, rozmowa z Piotrem Trzaskalskim, „Stopklatka” 25 października 2002 roku.
2 Zdzisław Krasnodębski, Dwa światy, „Rzeczpospolita” 16–17 kwietnia 2005 roku.
3 Hip–hop receptą na katechezę, rozmowa z Markiem Kosaczem OP, „W drodze” 10/2005, s. 13.
4 J. H. H. Weiler, Chrześcijańska Europa, Wydawnictwo W drodze, Poznań 2003, s. 63.
5 Ibidem, s. 65.
6 Mały Książę zamiast Ewangelii, rozmowa z o. Dariuszem Cichorem, „Gość Niedzielny” 7/2005.
7 Jan Paweł II, Redemptoris misio, 5.
8 Por. Ibidem, 46.
9 Ibidem, 39.
10 Mały Książę zamiast Ewangelii, rozmowa z o. Dariuszem Cichorem, „Gość Niedzielny” 7/2005.

Zagrożone wartości
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Obecnie mieszka w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze