figura kobiety Maryi
fot. Mateus Campos Felipe / Unsplash
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 52,90 PLN
Wyczyść

Możni tego świata postanowili pobożność maryjną uznawać za zabobon, bałwochwalstwo, ciemną zaściankowość, moherową przypadłość, która od czasu do czasu dotknie osobę powszechnie znaną i szanowaną.

Prawdy o tym, że matka najlepiej zna swoje dziecko, wie, kiedy przytulić, a kiedy ostro pouczyć i skarcić; prawdy, że to przez dobrą relację z matką i szacunek do niej kształtuje się nasze człowieczeństwo, nie podważa zasadniczo nikt, nawet wszystkowiedzący i multimedialni psychoterapeuci. Nie ma też żadnej poważnej lektury, filmu czy świadectwa podważającego fakt, że Miriam, żona Józefa, była Matką Jezusa Chrystusa, którego urodziny od 2007 lat świętuje cały świat. Mesjasz miał matkę, nie przyszedł z obłoków, nie przyniósł go jakiś dziwny ptak pełniący funkcję bociana, nie został znaleziony w gaju oliwnym, przyszedł na świat z łona kobiety, gorliwej Izraelitki.

Wbrew „wykształciuchom”

Pomimo znajomości tych faktów z przedziwnym uporem możni tego świata postanowili pobożność maryjną uznawać za zabobon, bałwochwalstwo, ciemną zaściankowość, moherową przypadłość, która owszem, od czasu do czasu dotknie osobę powszechnie znaną i szanowaną, ale natychmiast powinna skazać zarażonego na zapomnienie, banicję lub wyszydzenie.

Słowa przepięknej pieśni o Matce Boskiej Częstochowskiej, w którą wierzy nawet ten ostatni w nic już niewierzący, pięknie brzmią pod Tatrami w ludźmierskim sanktuarium, niezgorzej wypadną odtwarzane przy okazji jakiejś uroczystości, np. 15 sierpnia w publicznym radiu czy telewizji i można sobie wyobrazić kameralne wykonanie tej pieśni nawet w magicznej Piwnicy Pod Baranami. Niech jednak tylko ktoś tę wiarę w macierzyńską opiekę Maryi nad nim samym spróbuje upublicznić, z miejsca traci legitymację intelektualisty: musi opuścić salon, jego wierszy nikt już nie traktuje serio, a jego artykuły i książki są rzadziej zauważane.

Oczywiście tylko wtedy, kiedy ta postawa względem Maryi trwa. Zestawione zupełnie przypadkowo dwa ostatnie wyrazy poprzedniego zdania w pewnym sensie brzmią jak wyrok dla publikacji naznaczonych piętnem maryjności twórców. Pozostaje zatem tylko jedna telewizja i tylko jedno radio, w którym mogą wypowiadać się ci, którzy wszystko czy choćby wiele postawili na Maryję. Lekko przesadzam, bo piosenki Darka Malejonka można usłyszeć w Trójce i w RMF–ie, muzyka Wojciecha Kilara brzmi w wielu, wcale nie niszowych miejscach, poeta Ernest Bryll jednak wydaje kolejne tomiki poezji… ale zasadniczo pobożność maryjna dla opinii publicznej to przypadłość, a nie odnaleziona najpiękniejsza droga do Boga.

Przypalone skrzydełko

Giganci naszego powszechnego, ale tak się składa, że również polskiego Kościoła, którzy na duchowy wzrost pokolenia mojego, moich rodziców i dziadków mieli wpływ największy, to bezdyskusyjnie Stefan Kardynał Wyszyński Prymas Polski i Ojciec Święty Jan Paweł II. Jakim sposobem udaje się tysiącom intelektualistów zachwycać przenikliwością społecznego wymiaru nauczania Jana Pawła II i zupełnie nie zauważać głównego hasła jego pontyfikatu, którym sygnował każdy swój dokument. Jakim prawem stawia się za wzór niezależności Kościoła od państwa i heroicznej postawy duchowej i obywatelskiej „non possumus” i płynące z niego konsekwencje, a niemal całkowitym milczeniem zbywa się ogromny program odnowy naszego kraju, rodzin i serc napisany w Komańczy przez Prymasa na kanwie hasła jego posługi „wszystko postawiłem na Maryję”. Hasła, które choć brzmi jak deklaracja hazardzisty, jest najpewniejszą inwestycją, czego dowodem jest całe życie Prymasa Tysiąclecia. Już słyszę pomruki negacji: „Jak to? Przecież wszyscy mówili o ślubach jasnogórskich w minionym roku jubileuszowym”. To prawda, ale kto je przeczytał? Albo: „Przecież wszyscy wiemy, że Papież powierzył swój pontyfikat Maryi, a »Totus Tuus« znalazł w Traktacie o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny?”. Tak, wiemy, ale kto go przeczytał, a przeczytawszy, potraktował jako program swojego życia?

Weźmy ten fragment: „Człowiek wyrzeka się szatana, świata, grzechu i siebie samego i oddaje się całkowicie Jezusowi przez ręce Maryi”. No niby wszystko OK, trochę to zdanie przypomina przyrzeczenia chrzcielne, ale po co zaraz oddawać się w ręce Maryi, wszak każdy wie, że nie ma to, jak sprawy załatwić osobiście, od razu u Prezesa, a nie szukać pośredników. Jednak Wojtyła, Wyszyński czy Grignion de Montfort, mając dostęp bezpośredni, szukali pośredniczki. Dlaczego? Odpowiedź też można znaleźć w Traktacie, i to niemal na każdej jego stronie. Mnie urzeka zawsze ten fragment, w którym jest mowa o tym, że nawet najlichszy drobiazg, którym są moje zasługi, podarowany Jezusowi, lepiej zostanie przyjęty z rąk godnych niż niegodnych, bo nawet jeden upieczony podpłomyk może być ozdobą królewskiego stołu podany na złotym półmisku. Maryja jest naczyniem najdoskonalszym, „krzakiem płonącym Mojżesza, który nosił Pana i się nie spalał”. Tak samo dziś Maryja czeka w matczynej gotowości, by mnie, ciebie, każdego zanieść do swego Syna. Ja to podpłomyk, ziarnko grochu albo przypalone skrzydełko. Ona to doskonałe naczynie, z którego może i pragnie jeść Jej Syn.

Z paszczy smoka

Historie, które pokazują, że nawet najgorsza potrawa podana przez Matkę jej Synowi jest Mu miła, dzieją się stale na całym świecie. Przez kilka lat na antenie Radia Józef należącego do archidiecezji warszawskiej spotykałem się z ludźmi, którzy modlili się na różańcu zawsze z dobrym, by nie powiedzieć nadzwyczajnym skutkiem.

Pamiętam świadectwo Sergiusza, owładniętego ideami sekty Hari Kriszna, w której żył, święcie wierząc swemu guru. Wyrwał się z jej szeregów, by po latach wstąpić do seminarium – wierzy, że uratowała go modlitwa różańcowa jego bliskich. Wszystkim znana jest historia Janka Budziaszka, perkusisty Skaldów, przez lata w środowisku zwanego „Jan Budziaszek – wytwórnia flaszek”, niestroniącego od zabaw we wróżby i horoskopy, który swą drogę powrotu do życia zawdzięcza Maryi i temu, że zechciała podzielić się z nim historią sukcesu w 15 rozdziałach, czyli tajemnicami różańca. Wspomniany wcześniej Darek Malejonek, jeden z pierwszych punków naszej rock–sceny, prekursor muzyki reggae w Polsce, opowiedział mi, że kiedy doświadczył matczynej opieki Maryi, która przyciągnęła go do Kościoła, był zaskoczony, bo wcześniej z trudem wierzył w Jej istnienie. Sylwek, skazany na kilka lat za rozboje i kradzieże, dopiero w więzieniu odzyskał wolność. Jak do tego doszło? Powierzył swoje życie Maryi. Jeszcze jako więzień na przepustce poszedł w pielgrzymce na Jasną Górę. Po odsiedzeniu wyroku pracował fizycznie, by po kilku latach zdać maturę i założyć przedsiębiorstwo budowlane. Nie wrócił do łatwego zdobywania pieniędzy mimo nacisków starego towarzystwa.

Także historia mojego życia pokazuje, że nawet grzech, a właściwie przywiązanie do niego, oddane przez ręce Maryi Jezusowi przynosi niezwykle dobre owoce. „Kiedy wypowiadamy imię Maryi, niebiosa stają się piękniejsze i raduje się ziemia. Złe duchy drżą i znikają jak pyłek na wietrze” – powiedział św. Franciszek z Asyżu i w świetle świadectw tak wielu ocalonych grzeszników nie sposób się z tym nie zgodzić.

Zbroja, tarcza i miecz

Jest też jednak druga strona medalu: dopóki zło będzie widziało szansę wyrwania cię spod Matczynej opieki, zrobi wszystko, by podsunąć ci najsmakowitsze preteksty do porzucenia różańca i szczerej pobożności maryjnej. Ile to razy przypominały mi się „najważniejsze w danej chwili sprawy”, gdy rozpoczynałem dziesiątkę różańca. Telefony niewykonane, naczynia niepozmywane, nienapisane artykuły. Nie ma co się dziwić, diabeł świetnie wie, kto miażdży mu głowę, dlatego robi wszystko, by nie tylko kąsać piętę, ale by ją odgryźć.

Dlatego rynsztunek maryjnych szaleńców składa się z kompletnego uzbrojenia. Miecz Słowa Bożego to różaniec (nawet podobny z krzyżem w formie rękojeści), tarcza to medalik, który rozpropagowała św. Katarzyna Labouré po objawieniu w Paryżu w 1830 roku. Wielkie są obietnice związane z tym małym medalikiem, na którym postać Matki Najświętszej okala napis „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Bardzo szybko, bo już trzy lata od objawienia, kilka miesięcy po wybiciu pierwszych medalików, spływały rozliczne świadectwa łask otrzymanych poprzez jego noszenie. Nie dziwi więc fakt, że pokochały go setki milionów ludzi na całym świecie. Jest jeszcze trzecia ochrona, która działa jak zbroja – szkaplerz. Sam spotkałem wiele osób, które przypisują szkaplerzowi swoje ocalenie, i to nie tylko od grzechów ciężkich, co oczywiście najistotniejsze, ale także niezwykle spektakularne ocalenia z wypadków drogowych, od utonięcia, spalenia czy katastrof budowlanych. Mógłbym długo wymieniać, a każda z tych historii jest ciekawsza i bardziej niezwykła niż 10 odcinków Archiwum X.

Szkaplerz, cudowny medalik, różaniec – trzy sakramentalia Kościoła Świętego, dodajmy trzy jedyne sakramentalia z aprobatą liturgiczną Kościoła. Zbroja, tarcza i miecz dane nam przez Matkę. Czy nie jest godne namysłu, że każde z tych sakramentaliów wiąże się z nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny?

Będziesz moją Matką

Czy Królowa, która nie tylko dla całego świata ma być orędowniczką i pocieszycielką, ale i nad aniołami otrzymała zwierzchność, będzie miała czas na najbardziej osobistą relację z kimś takim jak ja? To pytanie tylko z pozoru jest pokorne. Jest niczym innym, jak butną fanfaronadą na melodię „o mnie się nie martw, o mnie się nie martw, ja sobie radę dam…”. Tymczasem od chwili konania Jezusa na Golgocie mamy nie tylko prawo, ale i synowski obowiązek jak Jan Ewangelista wziąć Matkę Bożą do siebie, do serca i do domu.

Co do tego nie miała wątpliwości wspomniana już św. Katarzyna Labouré, która jako dziewięcioletnia dziewczynka po śmierci swej matki powiedziała: „Teraz, kochana Matko Boża – Ty będziesz moją matką!”. I tak się stało. Niemal takie same słowa wypowiedział 13 kwietnia 1929 roku w Wadowicach dziewięcioletni Karol w dniu śmierci swojej matki Emilii. Karol Wojtyła przez kolejne lata aż do końca swego życia nie wstydził się iść z Maryją, prowadzony przez Nią za rękę.

Religijność, a tym bardziej maryjność każdego człowieka jest wielką tajemnicą i sprawą niezwykle intymną. Tym większe mieliśmy szczęście, że na stolicy św. Piotra na ćwierć wieku, za naszego życia, zasiadł człowiek, który przez całe swoje życie jako uczeń, aktor, ksiądz, biskup, profesor, kardynał, tak otwarcie i bez cienia strachu przed śmiesznością przedstawiał się jako czciciel Maryi. Skarb to tym cenniejszy, że słowo „zasiadł” w przypadku tego pontyfikatu pełnego pielgrzymowania jest zupełnie nie na miejscu. Niemal wszystkie pielgrzymki Ojca Świętego wiązały się z nawiedzeniem jakiegoś sanktuarium maryjnego i na każdym miejscu oddawał spotkanych ludzi pod Jej opiekę, a tych, którzy mogli przyklęknąć koło niego, podać mu dłoń i ucałować pierścień, obdarowywał stale tym samym prezentem – różańcem.

Prośba

Czy możemy zbagatelizować te wszystkie podpowiedzi, które dał nam Kościół w ostatnich latach? Czy możemy odrzucić Matczyną opiekę i jej dary mimo tych wszystkich znaków, mimo kilkudziesięciu znanych i kilku setek mniej znanych prywatnych objawień maryjnych na całym świecie? Oczywiście, że możemy, ale czy nam wolno? W imię jakiej racji mielibyśmy to zrobić? Powodowani jakimś pysznym zaślepieniem?

Program Nowej Ewangelizacji, jak powiedział Jan Paweł II, ma zostać osiągnięty „przez ukazanie Maryi jako najdoskonalszego ucieleśnienia chrześcijańskiego orędzia, jako najbardziej inspirującego wzoru do naśladowania”.

A my? My wydymamy wargi z pogardą, wiemy lepiej, że tylko Jezus, a nie jakieś tam bałwochwalcze regionalizmy ludowe z Maryją w roli głównej.

A Ona? Ona „wzrok ma smutny, zatroskany, jak by chciała prosić Cię, byś w Matczyną jej opiekę oddał się”.

Z matką nie ma hazardu
Rafał Porzeziński

urodzony 23 czerwca 1973 r. – polski dziennikarz, producent radiowo-telewizyjny, właściciel firmy RajMedia.pl i studia nagrań Słowodaje, radiowiec, świecki rekolekcjonista, dyrektor i redaktor nacze...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze