Wyzwanie dla miłosierdzia chrześcijańskiego

Wyzwanie dla miłosierdzia chrześcijańskiego

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Dylematy społeczne i polityczne naszej części Europy po roku 1989 stały się w dużej mierze i w najgłębszym sensie dylematami na wskroś teologicznymi, choć nie zostało to zapewne, jak można sądzić, przez samych teologów zauważone i podjęte.

Po upadku dyktatury komunistycznej w 1989 roku społeczeństwa stanęły przed wyborem, który można by określić jako konieczność dryfowania między Scyllą i Charybdą. Zapewne od początku pojawiało się pragnienie uchronienia się przed niebezpieczeństwem, którym byłoby polowanie na czarownice. W duchu tej przestrogi chwalono w Polsce tzw. „grubą kreskę”, która miała stać się nie tylko elementem zaniechania polowania, ale także swoistą formą amnezji społecznej i historycznej.

Zmaganie z grzeszną przeszłością

Gruba kreska wynikała, jak można wnioskować, z poważnych i potężnych obaw przed dziką dekomunizacją, przed uwolnieniem na większą skalę mechanizmów zemsty, odwetu, brutalnej walki politycznej. Ksiądz Józef Tischner pisał w jednym ze swoich esejów, odnosząc się do domagających się kary dla byłych komunistów:

Czy głosami tymi nie wołają wczorajsi niewolnicy komunizmu? Coś mi się wydaje, że dochodzi tu do głosu istotna iluzja niewolników wszystkich czasów i miejsc: zniewolonym wydaje się, że są wyłącznie ofiarami zniewolenia; nie wiedzą oni, że istotnym źródłem zniewolenia nie byli ich panowie, ale oni sami. Nie byłoby totalitaryzmu w Europie, gdyby nie „ucieczka od wolności” całych narodów i społeczeństw. W komunizmie także można było pozostać wolnym. Jeśli więc ktoś czuł się zniewolony, była to przede wszystkim jego wina. Więc o co ten spór? A może jest to reakcja na fakt, że kiedyś ktoś inny ustawił się bliżej komunistycznego straganu? A może chodzi o to, by kogoś usunąć z tej kolejki, która się dzisiaj ustawiła? 1

Dryfujący statek historii, by trzymać się użytej metafory, z konieczności zatem otarł się o drugie niebezpieczeństwo, którym stało się bagatelizowanie winy.

Oczywiście, owa banalizacja zła komunizmu, a zarazem związane z nią bagatelizowanie winy komunistów i tych, którzy świadomie i dobrowolnie z nimi kolaborowali, tłumaczone było racjami o wiele bardziej szczytnymi. Przestrzegano na przykład przed radykalizmem politycznym jako siłą, która wyzwala demony odwetu i nienawiści. Ksiądz Józef Tischner w okresie pierwszego sporu o dekomunizację w Polsce, a więc krótko po roku 1989, podkreślał walor miłosierdzia i to, że potrzebne jest ono nie tylko ofiarom przemocy. Pytał:

A czy ci, którzy zawinili okrucieństwem, także zasługują na miłosierdzie? Czy raczej należy ich potraktować tak, jak oni traktowali innych? Ich nędza i bieda nie są tak jaskrawe jak rany leżącego przy drodze przechodnia. Oni często sami nie wiedzą, jacy są. Ich ukryty ból nie budzi litości. Ich widok napawa odrazą. A przecież także tutaj istnieje problem miłosierdzia. Ale czy także? A może właśnie przede wszystkim? 2.

Miłosierdzie, zdaniem Tischnera, implikowało przebaczenie. Pisał zatem: „Miłosierdzie przewyższa sprawiedliwość. Ci, którzy biegną za utopią sprawiedliwości, relatywizują miłosierdzie. Ale to nie jest chrześcijaństwo” 3. Chrześcijaństwo prawdziwe wymaga uznania godności przeciwnika, co jest fundamentem miłosierdzia. W konsekwencji może się domagać nawet czegoś więcej: solidarności z przeciwnikiem.

Postulat dekomunizacji wydawał się ks. Tischnerowi, a zapewne i wielu innym wątpliwy także z powodów o charakterze zarówno moralnym, jak i praktycznym. Argument moralny wyrażał się w tym, że karanie zbrodni komunizmu krótko po 1989 roku oznaczało praktycznie obciążanie odpowiedzialnością epigonów systemu, co mogło stać się formą walki politycznej mającej wyeliminować z wyścigu o władzę konkurenta.

Trzeba przy tym pamiętać, że ks. Tischner nie odżegnywał się jednoznacznie od hasła dekomunizacji. Postulował jedynie potrzebę rozważnego kompromisu oraz wyważenia tego, co jest formą dopuszczalną, a co niedopuszczalną tego procesu. Deklarował wprost:

jestem przeciwko „dekomunizacji”, dlatego i tylko o tyle, o ile nosi ona na sobie piętno „komunizacji”. Metody „dekomunizowania” nie mogą być podobne do metod „komunizowania”. Trzeba najpierw ustalić jakość winy i charakter błędu. Niebezpieczeństwo na tym bowiem polega, że przeciwnik komunizmu może się „zarazić” jego metodami i mimo woli stać się ich kontynuatorem 4.

Rozwiązania trudnych dylematów poszukiwał na płaszczyźnie miłosierdzia:

Rysuje się jasna sytuacja: trzeba być gotowym do wybaczenia, ale wybaczenie nie jest jeszcze uniewinnieniem, czyli oczyszczeniem, bo to zależy od tego, kto zawinił. Miłosierdzie otwiera się dwoma kluczami: tego, kto jest miłosierny, i tego, kto potrzebuje miłosierdzia. Gdyby było inaczej, nie byłoby wzajemności, lecz nowa nierówność 5.

Trudno odmówić tak rozumianemu miłosierdziu i jego mocy sprawczej racji. Warto jednak zauważyć, że hasło „miłosierdzie” stało się i za czasów ks. Tischnera, i w chwili obecnej hasłem dość odbiegającym od sensu i rozumienia autentycznie chrześcijańskiego. Stało się synonimem bezkarności i niesprawiedliwości. Bardzo trafnie ujął to Tomáą Halík:

Nawet pojęcie chrześcijańskiego miłosierdzia zostało wypaczone na rzecz taniej łaski, zapomnienia i wygodnego przemilczania prawdy. Nie wybrano bolesnej drogi prowadzącej do wyzdrowienia. Przebaczenia nie odróżniano od pojednania. Tymczasem przebaczenie jest zwykle aktem jednorazowym. Mogę przebaczyć w moim sercu temu, kto wyrządził krzywdę mnie samemu lub tym, którzy stanowią część mojego własnego życia (co nie oznacza wszakże, że mogę wybaczać w imieniu innych). Takiego jednorazowego aktu przebaczenia mogę dokonać nawet wtedy, kiedy winowajca nie przyznaje się do swojej winy i kiedy nie oczekuje ode mnie żadnego gestu. Pojednanie jest natomiast procesem obustronnym. Wymaga przede wszystkim tego, aby winowajca wyznał swoją winę, wyraził skruchę i przeszedł wewnętrzny proces przemiany 6.

Dylematy społeczne i polityczne naszej części Europy po roku 1989 stały się zatem w dużej mierze i w najgłębszym sensie dylematami na wskroś teologicznymi, choć nie zostało to zapewne, jak można sądzić, przez samych teologów zauważone i podjęte.

Owe dylematy, po pierwsze, pozostały wciąż aktualne. Po drugie, zyskały swoją dramaturgię wówczas, gdy problem ujawnienia i rozliczenia kolaborantów z nieludzkim systemem dotknął przestrzeni Kościoła w Polsce. Oto bowiem na wizerunku heroicznego Kościoła walczącego z komunizmem pojawiła się istotna rysa: okazało się, że niektórzy księża byli na usługach SB. Wywołało to dyskusję wokół problemu rozliczenia tej sytuacji wewnątrz Kościoła. Można ją sprowadzić do następującego dylematu: czy być „lojalnym członkiem archidiecezji” (zakonu), zlikwidować dokumenty i udawać, że problemu nie ma, czy też uznać, że takie postępowanie jest „grzechem zaniechania”, a zatem należy podjąć działanie rozliczenia. W tym miejscu otwiera się zapewne najbardziej trudne pytanie — jakie to mogą i powinny być działania?

Ostatnie miesiące pokazały na tle sensacyjnie prowadzonych dyskusji, że problem bywał przede wszystkim przemilczany, odkładany, jakby zostawiony inwencji danego człowieka — tak, by umiał sobie poradzić z mediami i ze stroną prawną. Okazało się także, że tworzenie komisji lustracyjnej jest dosyć wątpliwe (naznaczone bywa inercją stosownych podmiotów, brakuje regulacji prawnych, które stanowiłyby podstawę działania takich komisji). Wielu zatem postulowało potraktowanie rozliczenia z przeszłością jako „sprawy sumienia”. Wyrazem tego stanowiska stał się m.in. list apel ks. kard. Stanisława Dziwisza do tych kapłanów archidiecezji krakowskiej, którzy kolaborowali z SB, o ujawnienie się. Od początku taka sfera interioryzacji wyznania winy, która miała charakter publiczny, budziła opór i kontrowersje. Ksiądz Tadeusz Isakowicz–Zaleski podnosił problem poczucia krzywdy:

dla tych ludzi, którzy kochali Kościół, jest to potworna, niewyobrażalna tragedia. Ja mogę wrzucić to do pieca, ale oni tego nie zrobią. Mają żal do Kościoła, że to Kościół powinien coś z tym zrobić 7.

Kwestionował także to, czy wystarczy sama spowiedź księdza agenta przed biskupem.

To jest pierwszy krok, ale on skrzywdził osoby świeckie i to, że się wyspowiadał i uzyskał przebaczenie — bo wierzę, że tacy księża uzyskali przebaczenie — [nie wystarczy] (…) zapomniano, że są ludzie pokrzywdzeni, którzy przeżywają swoje potworne dramaty.

Pułapki lustracji

Wydaje się, że dyskusja wokół lustracji jest w pewnym sensie wtórna, a kłopoty w sprecyzowaniu konsensu wynikają przede wszystkim z faktu zaniechania w którymś momencie dekomunizacji. Przez owo zaniechanie rozumiem nie tylko i nie tyle nawet prawne rozliczenie twórców systemu i jego aktywistów, ale jednoznaczne oceny moralne — uznania komunizmu za system antyludzki, zbrodniczy nie tylko w sensie biologicznego wyniszczenia niewinnych ludzi, ale zbrodniczy w sensie zabijania człowieka w człowieku.

Wbrew pozorom ten problem nie jest tak oczywisty i jednoznaczny dla wielu. Środowisko „Gazety Wyborczej” wsławione między innymi żarliwą obroną w imię chrześcijańskiego miłosierdzia zaniechania dekomunizacji i lustracji stawia sprawę stosunkowo prosto. Wszelkie rozliczanie z przeszłością państwa komunistycznego ma znamiona syndromu rewolucyjnego, a zatem przeczącego stabilności państwa.

Jednak nie wszyscy uważają, że nasze państwo stać już na normalność — zdaniem niektórych jest ono i długo pozostanie państwem stanu wyjątkowego, nadzwyczajnego, przejściowego, który usprawiedliwia wyjątkowe, nadzwyczajne i przejściowe procedury i instytucje. Podzielamy dumę Polaków z obalenia komunizmu i przeświadczenie, że było to doniosłe wydarzenie. Rozumiemy psychologiczną potrzebę stawiania słupów milowych, czczenia zbiorowej przemiany uroczystym rite de passage. Nie pojmujemy jednak dążenia do przedłużania stanu przejściowego w nieskończoność — choć wiemy, że pokusa rewolucji permanentnej powracała w różnych epokach i okolicznościach 8.

Ponadto, można zauważyć tam charakterystyczną tezę wpisaną w pozytywizm prawniczy — działanie zgodne z prawem państwowym legalnym, promulgowanym, co więcej, respektowanym przez społeczność międzynarodową nie może być przedmiotem krytycznej oceny jako nielegalne.

Przyjmuje się bez dyskusji, że nikt nie miał prawa współpracować ze służbami specjalnymi PRL, przy czym nie chodzi tu o prawo moralne („we mnie”), tylko zwykłe państwowe. Pojawia się co najwyżej żądanie rozszerzenia zarzutów na przełożonych — „karać nie sam miecz, ale i rękę, która go dzierżyła”. A przecież PRL była państwem legalnym, uznanym na forum międzynarodowym. Tajniacy, cokolwiek byśmy o nich myśleli, byli tajniakami państwowymi. Nam osobiście państwo to nie bardzo się podobało, czemu dawaliśmy wyraz — wtedy, nie teraz, kiedy to nic nie kosztuje. Ale nie zamierzamy poprawiać historii. I nie przekonują nas argumenty, że poprawia się ją gdzieś inaczej — w RFN, Czechach, RPA — bo tamtejsze procedury lustracyjne tylko oglądane z bardzo wielkiej odległości mogą wydać się komuś sprawiedliwe i zbawienne 9.

Tym bardziej w takiej atmosferze konieczna wydaje się jednoznaczna ocena systemu komunistycznego — bez jakichkolwiek światłocieni („komunizmu z ludzką twarzą”, komunizmu reprezentowanego przez ludzi otwartych, działających w imię „polskiej racji stanu” itp.). Truizmem, ale truizmem koniecznym, jest przypomnienie, że komunizm jako system był i pozostaje w swojej ocenie jednoznacznie zły, zbrodniczy i ludobójczy.

Na tym tle niedopuszczalne wydają się dywagacje niektórych „autorytetów” na temat bohaterstwa Kiszczaka czy Jaruzelskiego i równoczesna jednoznaczność ocen ludzi Kościoła uwikłanych, choćby na zasadzie kolaboracji w ten sam system.

Wniosek prosty, ale zarazem wymowny, który się narzuca, to ten, by lustracja była powiązana integralnie z dekomunizacją (pojętą jako jednoznaczna ocena moralna zła komunizmu z wszelkimi możliwymi sankcjami społecznymi i prawnymi ludzi tworzących ten system) 10.

Taki pogląd wyraził np. ks. Bogusław Wójcik podczas debaty na temat lustracji w Kościele, zorganizowanej przez KAI:

Ujawnijmy dokładnie wszystkich ludzi tamtego systemu, tych, którzy go tworzyli (…), a potem możemy ewentualnie mówić o wyciąganiu tajnych współpracowników spośród ludzi Kościoła, uniwersytetów, środowisk prawniczych, lekarskich. Uważam, że mimo wszystko tajni współpracownicy byli ofiarami, bo byli szantażowani, łamani, prowadzono wobec nich gry operacyjne, pozbawiano ich wcześniej czci we własnym środowisku po to, by stali się łatwiejsi do przyjęcia. Nie stawiajmy na równi kata i ofiary. Załatwmy najpierw sprawę kata, a później przejdźmy do ofiar.

Posłuszeństwo Prawdzie

Swoistym luksusem myślenia, zwalniającym od wysiłku, wydaje się jednak ustawianie tajnych współpracowników w rzędzie ofiar. Wśród TW były niewątpliwie osoby, które zostały złamane, każdy był inwigilowany — ale czy były to ofiary systemu? Ofiarą wydaje się osoba pokrzywdzona, represjonowana, inwigilowana, bita, mordowana. Ofiara, którą skutecznie zaszantażowano, czy która uległa presji ideologicznej, jest w innym stopniu winna, czy współwinna, niż ta, którą złamano.

W kontekście powyższego, warto zwrócić uwagę na pewien fenomen systemu komunistycznego związany z zatarciem granicy między dobrem a złem, ale także między katem a ofiarą.

Pozwolę sobie na pewną interpolację — przeniesienie rozważań w obszar doświadczeń łagrowych. Istnieje znaczący problem uściślenia, kto był wrogiem państwa. Polska literatura łagrowa może dostarczyć tutaj katalogu uściśleń — wrogiem był „szpieg” (z racji zakupionego w Paryżu planu miasta) Józef Czapski, wrogiem państwa komunistycznego był komunista Władysław Broniewski, wrogiem był kilkunastoletni autor wspomnień Wróg towarzysza Stalina 11, wrogiem był urzędnik poczty polskiej, skoro ziemia, na której pracował, została zaanektowana przez Rosję Sowiecką, wrogiem był Wacław Grubiński, autor sztuki o Leninie, wrogiem była Grażyna Lipińska, która „utrzymywała kontakty” z Anglikiem Adamem Smithem, choć ten żył kilka wieków wcześniej 12… Ten katalog byłby straszliwą groteską, gdyby nie był okupiony łagrem i życiem. Można więc pytać, jaki był wspólny mianownik winy tych wszystkich ludzi? Co właściwie decydowało o ich byciu wrogiem?

Odpowiedź jest jedna: bycie człowiekiem. Stąd też można dostrzec, że główny wysiłek machiny łagrowej szedł nie w kierunku unicestwienia narodów, ich kultury, bogactwa duchowego, egzystencji biologicznej. Ten wysiłek szedł w kierunku radykalnej i ostatecznej aberracji antropologicznej. W kierunku definitywnego odczłowieczenia.

To dlatego skomplikowany system przesłuchań, wielomiesięczny cykl parodiowanych aktów prawnych miał prowadzić do uznania fikcyjnej winy! Miał doprowadzić do tego, aby człowiek zniszczył siebie samego, mocą zakłamania, mocą autodestrukcji. Istotą było to, aby człowiek uznał swoją winę bycia człowiekiem.

Specyfiką tych warunków [łagrowych] była próba zawężenia całego bogactwa egzystencji ludzkiej do ciasnych ram doraźnych przesłuchań, w wyniku których usiłowano imputować człowiekowi niepopełnioną winę. Człowiek, który w efekcie trafiał do łagrów, miał w nich żyć z takim właśnie poczuciem winy, faktycznie dokonując samozniewolenia, a ostatecznie tracąc sens własnej egzystencji 13.

Skazany był i tak już przeznaczony na unicestwienie. Chodziło jedynie o to, aby ofiara stanęła po tej samej stronie, co jej kat. Aby opuściła stronę bycia w prawdzie i stanęła po stronie zakłamania. W ten sposób traciła jedyną, choć cienką, ale bardzo czytelną granicę dzielącą świat ludzi wolnych od zniewolonych — granicę prawdy. Zakłamanie nie było tutaj jedynie zafałszowaniem rzeczywistości. Było kreacją swoistego anty–świata, w którym, jak pisał Jan Strzelecki:

bezbrzeżna wolność przybrała kształt bezbrzeżnej tyranii, zwolnionej z wszelkich wyższych nad nią praw; do równości odwołali się rzecznicy totalnego wyrównania przekonań; braterstwo odsłoniło się w swej najłatwiejszej potencji, wyrażającej się w nienawiści do tych, którym odmówi się tytułu brata 14.

Można efekt tych zabiegów opisać następująco: anty–człowiek w anty– –świecie.

Niewątpliwie to zjawisko, poza obszarem sytuacji granicznych, było mniej drastyczne, ale wydaje się, że było ono konstytutywne dla komunizmu. TW zapewne tak samo, jak i jego mocodawca, nie miał złudzeń, że system, któremu służy, jest systemem antypolskim, nieludzkim, złym. Jednak w sytuacji, w której został pozyskany, w której zamanifestował swoją wiarę w absurd ekonomiczny i polityczny, w którym za wrogów ludu uznał na przykład księży głoszących Ewangelię, księży posłusznych Rzymowi („agenturze imperialistycznej”) itd., tracił ostatni fundament upoważniający go do bycia ofiarą. Stawał się kolaborantem odpowiedzialnym za system, służącym mu całkowicie wiernopoddańczo, choć zarazem — zapewne — bez jakiejkolwiek wiary.

Granica między ofiarą a katem stawała się tak zatarta, że dla wielu była niewidoczna. W tym kontekście mogę zrozumieć słowa Tadeusza Bartosia OP:

Miłosierdzie dla człowieka, który źle czyni, swój początek znajduje w chęci zrozumienia go. A tej niekiedy brakuje. Dlaczego? Powodów może być wiele, zwrócę uwagę na jeden, znaczący. Otóż takie „nie–chcę–rozumieć–bliźniego–swego” bywa swego rodzaju deklaracją systemu wartości: „niezrozumienie” tego, który źle czyni, ma być gestem sprzeciwu, stanięcia po stronie dobra. Tkwi jednak w tym źdźbło fałszu. Można przecież zrozumieć człowieka i nie akceptować jego postępowania. Gdzie indziej więc jest przeszkoda. Zrozumieć — współczując i przebaczając — oznacza bowiem dopuścić wewnętrznie możliwość nieznośną: „mi–także–mogło–się–to–przydarzyć”. Nawet jeśli udało mi się zachować twarz, mogło być inaczej, gdyby inaczej potoczyły się moje losy. „Nie rozumiem”, „potępiam” ma ten głos przegonić 15.

Otóż, trzeba wyznać, że problemem jest nie tylko owo „mi–także–mogło–się–to–przydarzyć”, ale dla wielu z nas to zdanie brzmi oznajmująco „mi–także–się–to–przydarzyło”.

Taki stan rzeczy jednak, to że „tak jest”, nie usprawiedliwia myślenia — „tak powinno być”. Tutaj przecież przebiega granica między socjologią a etyką, między opisem a normą.

Jest jednak psychologicznie uzasadniona trudność, której nie można ignorować w działaniach lustracyjnych. Może ona prowokować do myśli, że oto ktoś poluje na czarownice (a właściwie i na mnie…), że tworzy się podział społeczny na heroicznych i nielicznych ludzi bez skazy (kto ich tam zresztą wie…) i na resztę, która uwikłana została w komunizm — „mroczny przedmiot pożądania”… Nikt takich podziałów nie lubi, nikt też nie znosi polowania na siebie samego.

Niemniej, tak zarysowana polaryzacja, mimo swojego ciężaru psychologicznego, a także społecznego nie może tłumaczyć zaniechania procesu sprawiedliwości otwartej na miłosierdzie. Istotą miłosierdzia jest, jak przypominał i jak uczył Jan Paweł II, szczególne skoncentrowanie na tej niezwykłej cesze osoby ludzkiej, którą jest jej godność. Proces lustracji musi zatem wyrastać z potrzeby zabezpieczenia godności, odsłonięcia mechanizmów jej łamania i ocalenia, ale powinien też służyć budowaniu godności osoby ludzkiej w aktualnych warunkach. Taki proces staje się możliwy w perspektywie pojednania, której podstawą jest uznanie winy 16.

Nie można zatem pokrywać milczeniem tego fragmentu historii współczesnej, którym jest kolaboracja wielu osób, w tym także osób duchownych Kościoła katolickiego i (zapewne) innych Kościołów chrześcijańskich ze złem komunizmu. Weryfikacja historii bowiem jest podstawowym i niezbędnym wymogiem oczyszczania pamięci 17. Pamięć buduje tożsamość, nie jest tylko bladym wspomnieniem przeszłości.

Warunkiem niezbędnym tego procesu powinna być świadomość celu nadrzędnego, którym jest pojednanie narodowe. W roku 2001 w czasie sympozjum na Zamku w Lublinie „O solidarność rodziny narodów” mec. Maciej Bednarkiewicz przywołał wkład narodu polskiego w nowoczesny etos Europy — dzieło pojednania zainicjowane przez biskupów polskich w stosunku do niemieckich hierarchów oraz swoiste pojednanie narodowe osiągnięte po wybuchu stanu wojennego i po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Te wydarzenia nie miały odpowiedników w nowoczesnej Europie. Być może jeszcze trudniejszym wyzwaniem stało się dzisiaj pojednanie wewnątrznarodowe po zdemaskowaniu zła kolaboracji z systemem antypolskim i antyludzkim. Warunkiem tego pojednania jest uznanie winy, wcześniej jednak przypomnienie bezwzględnego, obiektywnego zła samego systemu komunistycznego w PRL, co powinno zyskać przełożenie w mądrej, choć spóźnionej historycznie dekomunizacji. Wyznający winę prywatnie lub publicznie, w zależności od przestrzeni życia społecznego zainteresowanych, może liczyć na przebaczenie, nie tylko ze strony Boga (co jest oczywiste), ale także ze strony ludzi.

Tomáą Halík przytaczał w swoim tekście słowa czeskiego poety Jana Zahradnička:

Mój przyjaciel, mój brat, ktokolwiek bądź przechodzi i zamalowuje świat obrzydliwą farbą nienawiści, zrasza go także w twoim i jego sercu… na ławie oskarżonych jest także miejsce dla nas…

I dodaje:

Uważam więc, że chrześcijańska droga ku uzdrowieniu społeczeństwa dotkniętego przez nienawiść i winę prowadzi między dwiema skrajnościami — zemstą i przemilczeniem prawdy. Jest to droga głębokiej, duchowej przemiany 18.

Prawdy przemilczeć nie wolno, bo jak z niezwykłą mocą i konsekwencją nauczał Jan Paweł II, takie przemilczenie oznacza faktycznie unicestwienie człowieka. Według Ojca Świętego, prawdę należy głosić w perspektywie miłości i dobra. Zarówno człowieka, jak i Kościoła. Warto więc przywołać jeszcze słowa dopełniające prawdy o naszym Kościele i naszym narodzie. Wypowiedziane zostały przy okazji prezentacji dokumentu Pamięć i pojednanie przez kard. Josepha Ratzingera:

idąc jeszcze raz za św. Augustynem, musimy stwierdzić, że chrześcijańskiej confessio peccati będzie zawsze towarzyszyła confessio laudis. Szczery rachunek sumienia pozwala nam zobaczyć, że we wszystkich pokoleniach uczyniliśmy wiele zła, ale także, że mimo naszych grzechów Bóg nieustannie oczyszcza i odnawia Kościół i dokonuje wielkich dzieł mocą ukrytą w glinianych naczyniach. Któż na przykład mógłby nie dostrzec, jak wiele dobra dokonały w ostatnich dwóch stuleciach, udręczonych okrucieństwami ateizmów, nowe zgromadzenia zakonne i ruchy świeckie na polu oświaty, na polu socjalnym, na polu opieki nad potrzebującymi, chorymi, cierpiącymi, ubogimi. Byłoby to przejawem braku szczerości, gdybyśmy widzieli tylko własne zło, a nie dostrzegali dobra dokonanego za pośrednictwem wierzących mimo ich grzeszności. Według Ojców Kościoła synteza tego paradoksu winy i łaski zawiera się w słowach oblubienicy z Pieśni nad pieśniami: Nigra sum sed formosa — „Jestem splamiona grzechami, ale urodziwa, mimo wszystko piękna dzięki Twojej łasce i dzięki temu, czego Ty dokonałeś”. Kościół może szczerze i z ufnością wyznawać grzechy dawne i obecne, wiedząc, że zło nigdy nie zniszczy go do końca, bo Bóg jest silniejszy i wciąż go odnawia, aby był narzędziem, przez które On udziela swoich dóbr światu 19.


1
 J. Tischner, Etyka Solidarności oraz homo sovieticus, Kraków 1992, s. 185. 
2 J. Tischner, Książeczka pielgrzyma, Kraków 1990, s. 27–28. 
3 Idem, Spowiedź rewolucjonisty, Kraków 1993, s. 233. 
4 Idem, W kranie schorowanej wyobraźni, Kraków 1997, s. 60. 
5 Idem, Drogi i bezdroża miłosierdzia, Kraków 1999, s. 36. 
6 T. Halík , Nieodzowny ciężar winy. „Teologii Polityczna” 1/2003–2004 s. 54–55. 
7 Wypowiedzi pochodzą z dyskusji zorganizowanej w marcu w KAI na temat lustracji księży. Zapis dyskusji na stronach internetowych http://www.ksmradio.com/cgi–bin/tematy/viewnews.cgi?newsid1141860592,35129 [stan z dn. 10 września 2006 roku]. 
8 N. Kraśko, S. Kowalski, „Zlikwidujmy IPN”, „Gazeta Wyborcza” z 6 stycznia 2006 roku. 
9 N. Kraśko, S. Kowalski, art. cyt. 
10 Interesujące mogłyby być tutaj niemieckie doświadczenia związane z denazyfikacją po II wojnie światowej, zarówno w tym, co przynosiły cennego, jak i w tym, co stanowi ostrzeżenie. Por. Z. Krasnodębski, „Wina, oczyszczenie, odzyskana suwerenność”, „Teologia Polityczna” 1/2003–2004, s. 78–92. 
11 Eugeniusz Iwanicki. 
12 Por. np. J. Czapski, Na nieludzkiej ziemi, Warszawa 1990; W. Grubiński, Między młotem a sierpem, Warszawa 1990; G. Lipińska, Jeśli zapomnę o nich…, Paris 1988; I. Wasilewska, Za winy niepopełnione, Rzym 1945; por. też. P. Bortkiewicz, Zachowanie wartości moralnych w sytuacjach granicznych. Studium na podstawie polskiej literatury łagrowej, Łódź 1994, s. 43–48. 
13 P. Bortkiewicz, op. cit., s. 51. 
14 J. Strzelecki, Niegodność i godność człowieka w wieku XX, w: Zagadnienie godności człowieka, red. J. Czerkawski, Lublin 1994, s. 143. 
15 T. Bartoś, „Etyka lustracji”, „Gazeta Wyborcza” z 10 lipca 2006 roku, http://serwisy.gazeta.pl/wyborcza/1,42786,3476968.html 
16 Por. P. Góralczyk, „Uznanie winy podstawą pojednania”, „Communio” (pol.) 22/2002, nr 3, s. 107nn. 
17 Por. A. M. Sicari, „Oczyszczanie pamięci”, „Communio” (pol.) 22/2002, nr 3, s. 102. 
18 T. Halík, op. cit., s. 54–55. 
19 O dokumencie „Pamięć i pojednanie”. Wypowiedź kard. Josepha Ratzingera. „L’Osservatore Romano” (pol.) 2000/6.

Wyzwanie dla miłosierdzia chrześcijańskiego
Paweł Bortkiewicz TChr

urodzony 8 kwietnia 1958 r. w Jeleniej Górze – polski duchowny katolicki, chrystusowiec, członek Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej, profesor nauk teologicznych specjalizujący się w zakresie teologii moralnej, etyk, autor książek i artykułów z zakresu bioetyk...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze