Wszystko się zaczęło na Dworcu Głównym w Poznaniu: poszedłem tam z koleżanką, żeby szukać osób bezdomnych. Takie były początki Wspólnoty Sant’Egidio w Poznaniu. Rozstaliśmy się na chwilę. W pewnym momencie słyszę Anię wołającą z daleka: Mi-rek! A potem jeszcze raz, tyle że głośniej: Mi-ras! W tym momencie stojący przy peronie mężczyzna, który nie wyglądał na podróżnego pociągu ekspresowego do Warszawy, odezwał się z ciemności: Co? Tutaj jestem. Moment był dla niego dość krępujący, więc szczegółów owej niezręczności opisywać nie będę. Przywołuję go jedynie ze względów estetycznych: sceneria początków była naprawdę prozaiczna.
Tak właśnie się rozpoczęła najpiękniejsza i najbardziej sensowna historia mojego kapłaństwa. Dlatego tak ważne jest dla mnie to, że jedna z pierwszych bezdomnych osób, które spotkałem na ulicy, nieświadomie utożsamiła się ze mną. Ktoś powie: przecież to czysty przypadek, a utożsamienie żadne – on po prostu usłyszał swoje imię i już. A jednak…
To spotkanie od początku miało dla mnie wymiar symboliczny. Takie też pozostało w pamięci Mirka. Do dzisiaj serdecznie
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń