Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan
Lubiłabym tam spoglądać, nawet gdyby tego nie nakazywał Marek Aureliusz, cesarz i filozof. „Popatrz wstecz, na tak olbrzymie przemiany mocarstw” – pisał w Rozmyślaniach, sto kilkadziesiąt lat po narodzeniu Chrystusa. – „Możesz i przyszłość przewidzieć. Będzie ona bowiem zupełnie taka sama co do formy i nie będzie mogła uwolnić się od rytmu widocznego w wypadkach teraźniejszych. Stąd też jest to wszystko jedno, czy bada się życie ludzkie w przeciągu lat czterdziestu, czy lat dziesiątek tysięcy. Bo co więcej zobaczysz?”1.
Któż śmiałby przeczyć – wielki cesarz miał rację. Ale przecież z kobiecego punktu widzenia liczą się nie tyle olbrzymie przemiany mocarstw, o takim samym zawsze rytmie, ile właśnie owe malutkie, pojedyncze, ludzkie życia. Zawsze są one szczególne i wyjątkowe, jedyne takie, choć złożone z elementów zasadniczo powtarzalnych; tak właśnie, jak płatki śniegu.
Każdy płatek inny. Jedyny taki. Jak ludzkie istnienie; każde z nich pełne jest kontrapunktów i rozdroży, bogate, choćby sprawiało wrażenie monotonnego; każde ma w sobie, utajone pośród codzienności, niewidzialne zalążki przyszłych dramatów i szczęść, wydarzeń, które dopiero nastąpią. Wydarzenia te, gdy już się dokonają, oglądane wstecz układają się z zaskakującą konsekwencją w logiczny, pełny wzór; widać jego zarys – niejasno ujawnia się zamysł, plan, ukryty sens każdego życia; dostrzega się, że najdrobniejsze wydarzenia były PO COŚ i że nawet cierpienia oraz niedole służyły budowaniu pojedynczego ludzkiego losu.
Najwyraźniej dostrzegają to poeci.
W jednej ze swych Powiastek o Panu Bogu (wyd. Sic!, Warszawa 1996) wielki poeta – symbolista, eseista i prozaik, Rainer Maria Rilke pozwolił czytelnikowi na takie dostrzeżenie. Posłużył się prostymi środkami, poetyckim skrótem, zwykłymi, szarymi wydarzeniami.
Doktor Jerzy Lassmann, bohater mistrzowskiej Powiastki opowiedzianej ciemności, wraca do rodzinnego miasta.
„Ujrzeć je po dwunastu latach niewidzenia – oto był cel jego odwiedzin. Tak przynajmniej sądził. Lecz nocą (…) uświadomił sobie, że właściwie wraca gwoli swego dzieciństwa i miał nadzieję, że w starych uliczkach coś odnajdzie, jakąś bramę, wieżę, studnię, jakąkolwiek podnietę do radości lub do smutku, w której by znów rozpoznał siebie. Przecież w życiu człowiek się gubi”.
W cudownie napisanej, kilkunastozdaniowej zaledwie partii Rilke każe swemu bohaterowi, jadącemu nocnym pociągiem, wspominać różne rzeczy z przeszłości, sytuacje, przedmioty i dni. Dzięki tej króciutkiej sekwencji, z tych ułamkowych błysków wspomnień, czytelnik dowiaduje się, jak szare i nijakie, jak smutne w gruncie rzeczy było dzieciństwo doktora: „rozstrojony fortepian, stary kanarek, odziedziczony wielki fotel, na którym nie wolno było siadać (…), katarynka, zabawa dziecinna, a ktoś woła: »Klara!«. Doktor o mało nie zasnął. Postój na stacji, przebiegają światła, a młotek opukuje dźwięczące koła. I to brzmi jak: Klara, Klara, Klara”.
Podczas tego nocnego seansu Jerzy Lassmann, jak podczas wizyty u psychoanalityka, wydobył z mroku niepamięci, z podświadomości, swoją, od lat niewidzianą, towarzyszkę dziecięcych zabaw: cichą, łagodną i bezbronną dziewczynkę. Kiedy wreszcie dojechał do celu podróży, zapytał o ową Klarę. Przekazano mu kilka plotek o niej.
„…doktor odjechał. Zrozumiał naraz, że dzieciństwa swojego musi szukać gdzie indziej. (…)
Przyjęła go w izbie pełnej światła i dobroci. (…)
– Myślałem, że w pani odszukam to, czego w sobie nie mogę odnaleźć” – wyjaśnił.
A Klara po namyśle wspomniała jakiś wieczór ze wspólnego dzieciństwa. „Przyszedł pan do nas niespodziewanie. (…) Ojciec oczekiwał gościa (…) już od dwóch godzin czekaliśmy na niego. Drzwi były pootwierane, lampy paliły się, matka od czasu do czasu chodziła i wygładzała pokrowiec na kanapie, ojciec stał przy oknie. Nikt nie miał odwagi usiąść, aby żadnego krzesła nie przesunąć. (…) My, dzieci, nasłuchiwałyśmy u drzwi. A im później się robiło, tym cudowniejszego oczekiwaliśmy gościa. (…) Nagle doktor podniósł głowę i rzekł smutno:
– A więc wiemy oboje, że nie przyszedł…
I po chwili:
– Ale to było piękne!
– Co?
– No to… to oczekiwanie, tyle lamp… ta cisza, ta odświętność…”.
Zdajmy sobie sprawę, że proza ta powstała w roku 1904. Rilke, wówczas niespełna trzydziestoletni erudyta, był oczywiście świadom przełomowych odkryć psychologii i psychiatrii, jakie przyniósł nowy wiek; odbył już także wiele podróży po świecie; był dwukrotnie w Rosji (1899–1900), poznał Lwa Tołstoja, którego wiara i poglądy wywarły na poetę wielki wpływ. Szczególny talent, śmiała myśl i – najwyraźniej – wrodzone nowatorstwo miały z Rilkego uczynić w najbliższej przyszłości (1910 – powieść autobiograficzna Malte) eksperymentatora w zakresie kompozycji i czasu powieściowego, prekursora nowoczesnej powieści z jej zapisem ukrytych nurtów umysłu i techniką luźnego kojarzenia wspomnień.
W Powiastce opowiedzianej ciemności, pod wpływem sugestywnego wspomnienia Klary, kierowany tajemniczym skojarzeniem Jerzy zostaje naprowadzony wprost na kolejne pytanie, które jej zada:
„– Zastanawiałem się w tej chwili, co panią mogło skierować do… do siebie samej, do tego spokojnego posiadania samej siebie. (…) Najwidoczniej pomogło pani coś, czego mnie brak? (…) Była pani pobożnym dzieckiem. (…) Odczuwam, że to, co panią prowadziło przez sam środek wszystkich niebezpieczeństw, to była pani pobożność”.
Pytanie to zastanawia i drąży Klarę, która (uwaga!) „wypowiada powoli swoje myśli, tak, jak jej się nasuwają”:
„– Jako dziecko – czy ja wtedy kochałam Boga? Myślę, że nie. Tak, nawet… to by mi się wydawało szaloną pychą… zaraz, to nie jest odpowiednie słowo… największym grzechem wydawałoby się pomyśleć: Bóg jest. Tak, jak gdybym Go tym samym zmuszała, aby był we mnie, w tym wątłym dziecku o śmiesznie długich rękach, w naszym biednym mieszkaniu, w którym wszystko było nieprawdziwe i skłamane…”.
Potem, wobec złych wydarzeń, które nastąpiły w jej życiu, Klara zapomniała o Bogu. Czasem tylko trafiała na Jego ślady i czuła, że – „kiedyś był”.
„Nagle doktor zapytał, nie odwracając się:
– A teraz? (…)
– Teraz myślę czasem: Bóg będzie”.
Kiedy patrzy się wstecz, kiedy ogląda się w kierunku odwrotnym do biegu czasu epizody, składające się na czyjeś życie, dostrzega się także znamienne zazębienia równolegle biegnących egzystencji.
Powiastki o Panu Bogu (1904) przełożył z niemieckiego na polski (przy współpracy Marii Czabanówny) poeta ekspresjonista Witold Hulewicz (ur. w roku 1895), wydawca, radiowiec, pisarz, znawca muzyki, autor książki o Beethovenie (Przybłęda Boży).
1 września 1939 roku Hulewicz był jeszcze kierownikiem literackim Polskiego Radia w Warszawie. Uniesiony jakąś głęboką potrzebą duchową zwrócił się, na falach eteru, z apelem w języku niemieckim – do narodu niemieckiego. Tym samym trafił na listę gestapo.
W tymże roku 1939 Hulewicz podjął się wydawania podziemnego czasopisma „Polska żyje”. Ukazywało się do roku 1941, kiedy to został przez Niemców aresztowany i osadzony na Pawiaku.
Zginął, rozstrzelany w masowej egzekucji w Palmirach (1941).
Znał Rilkego, byli zaprzyjaźnieni; jego przekład Powiastek jest takim dziełem przyjaźni. Świadczy o tym wierność, czułość i staranność, z jaką przetłumaczył ten tomik, a także nieduża przedmowa: „Do Czytelnika polskiego słówko serdeczne”.
„Bo co więcej zobaczysz”? – to pytanie Marka Aureliusza dźwięczy mi w głowie i budzi sprzeciw.
Można przecież „więcej zobaczyć”, zwłaszcza – gdy się patrzy wstecz.
1 Przekład Mariana Reitera.
Ola, 14 czerwca 2023
proszę sprostować błąd – na końcu felietonu winno być: Marek Aureliusz a nie Marek Antoniusz
W drodze, 14 czerwca 2023
Bardzo dziękujemy za komentarz i uważne czytanie. Błąd już poprawiliśmy.