Współodczuwanie
fot. taylor smith y5_ / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Wystawę World Press Photo 2012 można oglądać z różnych perspektyw. Jako pokaz estetycznie dopracowanych zdjęć, jako zapis najważniejszych (zdaniem mediów) wydarzeń ubiegłego roku, prasówkę w obrazkach. Można też, co jest trudniejsze, potraktować to wydarzenie jako punkt wyjścia do zastanowienia się nad własną wrażliwością, nad odpowiedzialnością.

Uparci jak chwasty

„Naszym celem jest inspirować do zrozumienia świata” – głosi napis otwierający tegoroczną wystawę World Press Photo. Ale czy świat można zrozumieć? Czy możemy zrozumieć ukraińską prostytutkę, spoglądającą z plakatów reklamujących wystawę, Chińczyków wieszających portrety Mao „na szczęście”, szamankę z Kazachstanu, która oblewa krwią świeżo zarżniętej owcy grupę obnażonych ludzi? I czy na przeszkodzie wzajemnego porozumienia stają bariery kulturowe, czy może jeszcze coś w nas – coś, co trwożnie ukrywa się przed cudzym bólem, biedą, nieszczęściem, żeby się nimi przypadkiem nie zarazić?

Fotografie prezentowane podczas wystawy jak zawsze wywołują lawinę pytań. Nie wszystkie jednak. Ze spokojem można oglądać piękne ciała skaczących do wody sportowców, których ciemne sylwetki uchwycone na zdjęciu przez Adama Pretty’ego są eleganckie jak japońskie znaki. Linoskoczkowie na tle chmur z lekkością powierzają się żywiołom. Obok niezawodni pływacy (wdzięczny temat fotografii) i pewny wygranej Michael Phelps rozcinają wodę smukłymi ciałami. Tak, tutaj jest bezpiecznie. Na sąsiednich zdjęciach ścierają się meksykańscy zapaśnicy i rosyjscy bokserzy, ale wierzymy, że żadnemu nic się nie stanie. I uśmiechamy się przed absurdalnie ubłoconą grupą irlandzkich rugbystów, złapanych w obiektyw przez Raya McManusa. „Jak dzieci: brudni i szczęśliwi”, rzuca ktoś, przechodząc.

Na wolności?

Przed fotografiami z kategorii „Przyroda” uśmiech blaknie. Zakrwawione nosorożce bez rogów i setki płetw rekinów krzyczą o ludzkiej bezmyślności i chciwości. Ale to wszystko wina łakomych nowobogackich Chińczyków i innych Azjatów o dziwnych apetytach. Jesteśmy niewinni jak srebrnołuskie karpie. W zdjęciu Brenta Stirtona, na którym uzbrojeni żołnierze strzegą jednego z ośmiu pozostałych przy życiu białych nosorożców północnych, jest jednak coś niepokojącego. Dobrzy ludzie odcięli mu róg, zanim mogliby to zrobić ci źli. A teraz został więźniem ich obcych ciał i śmiercionośnych przedmiotów, aby mógł pożyć trochę dłużej – „na wolności”.

Ciekawym zabiegiem było zestawienie ze sobą starych i nowych zdjęć żołnierzy w Afganistanie. Pierwsze zrobił John Burke podczas drugiej wojny anglo-afgańskiej w XIX wieku. Drugie są dziełem Simona Norfolka, który w 2010 roku postanowił fotografować współczesnych Afgańczyków i brytyjskich żołnierzy w podobnych kontekstach, jak jego poprzednik. (Na jednym ze zdjęć Burke’a widzimy m.in. żołnierzy szkockich w kraciastych spodniach – tradycyjne kilty okazały się niepraktyczne podczas tej egzotycznej misji). Irlandzki fotograf jako jeden z pierwszych uwieczniał krajobrazy tego kraju, już wtedy poznawanego przez pryzmat konfliktu, wojny.

Portret, który zdobył pierwsze miejsce w swojej kategorii (Laerke Posselt), przedstawia twarz duńskiej aktorki irańskiego pochodzenia. Rysy są ekspresyjne, fala włosów układa się wokół oczu jak ozdobna maska – a jednak brakuje mi w tym zdjęciu historii. Dużo silniej zapadły mi w pamięć wykonane przez Donalda Webera portrety przesłuchiwanych przez ukraińską policję: dzikie przerażenie powoli wypełza spod masek otępienia czy uległości. W tle ściana ze sklejki, bezosobowa i niedająca żadnego oparcia. Nie ma dokąd uciec. Nagie emocje na bezbronnych twarzach budzą współczucie i zakłopotanie. Na szczęście jest tu jeszcze tyle innych fotografii…

Na przykład mieszkańcy moskiewskich przedmieść podglądani przez Alexandra Gronsky’ego, kiedy beztrosko odpoczywają wśród zieleni ocienionej monumentalnymi fabrycznymi kominami, na trawnikach nieśmiało wschodzących u podnóża nowych bloków, wśród chaszczy na brzegu osiedla, na piaszczystych pagórkach pozostałych po placu budowy, częściowo rozjeżdżonych przez ciężki sprzęt. Ludzie są uparci jak chwasty – chciałoby się powiedzieć – w dążeniu do zachowania minimum normalności w codziennym życiu. Jeśli nie mogą wyjechać do lasu, wystarczą im dzikie krzaki obok nasypu kolejowego. Jeśli nie mają już bogów – wieszają portrety Mao, żeby przynosiły szczęście.

Porządek w chaosie

Bardzo poruszający – w pozytywnym znaczeniu – był dla mnie fotoreportaż Alejanda Kirchuka, który zdobył pierwszą nagrodę w kategorii „Życie codzienne”. To opowieść o starszym małżeństwie z Buenos Aires. Marcos z oddaniem i czułością opiekuje się żoną Monicą chorą na Alzheimera. Karmi ją, myje, przytula. Tylko tyle. Aż tyle. Prawdziwa odwaga nie zawsze wyraża się w szaleńczym biegu w stronę kordonu uzbrojonych żołnierzy. Cieszę się, że i o tej cichej odwadze, choć rzadko, mówią fotografie World Press Photo.

Wśród elity światowych mistrzów obiektywu utrzymują się dwa polskie nazwiska: Tomasz Gudzowaty oraz Tomasz Lazar. Ze zdjęcia tego ostatniego krzyczy aresztowana właśnie demonstrantka z Nowego Jorku. Chyba tak wyobrażałam sobie Anitę, tytułową bohaterkę sztuki Janusza Głowackiego Antygona w Nowym Yorku – bezdomną, szaloną Portorykankę, która szuka ciała zabitego kochanka. Cała jest sprzeciwem.

Pora jednak przejść do najważniejszych wydarzeń minionego roku. Wstrząsające obrazy japońskich miast obróconych w zwały śmieci po katastrofie pokazują rozpacz i nadzieję; samotną kobietę w zburzonej miejscowości, pożar na wodzie, ale i pracowicie i skrupulatnie poukładane pojemniki z osobistymi rzeczami, wyciągniętymi ze zniszczonych budynków, łaźnię z czarnej folii, kartonowy domek. Uparte, godne podziwu przywracanie porządku w oceanie chaosu. Wiele reportaży było poświęconych wydarzeniom Arabskiej Wiosny, zwłaszcza demonstracjom antyrządowym w Egipcie i Libii. Yuri Kozyrev zdobył pierwszą nagrodę w kategorii „Wydarzenie” za zdjęcie pojedyncze, ukazujące fantastyczną kompozycję rozbiegających się libijskich rebeliantów, zatrzymanych w ruchu. Tak dynamicznej grupy nie powstydziliby się barokowi mistrzowie rzeźby i nawet czarny dym za plecami mężczyzn mógłby być tylko efektem specjalnym. Obok druga żywa rzeźba, tym razem Pieta: zwycięskie zdjęcie Samuela Arandy. Jemeńska kobieta tuląca rannego krewnego, przedstawiona w taki sposób, aby jej ból uczynić znakiem uniwersalnym, podanym do podziwiania: oto ona, oto matka boleściwa.

Nie masz słów na boleść

Co jest między roztkliwianiem się z bezpiecznej odległości nad każdą uchwyconą w kadrze raną a obojętnością widza medialnego spektaklu? Czy w galerii sztuki wypada sięgać po nieużywane zazwyczaj emocje: żal, współczucie? Jak wypowiedzieć lament, jak dać wyraz żałobie, która dotyka przecież obcych ludzi – daleko, na innym kontynencie, w innej kulturze? Podczas zwiedzania wystawy przez cały czas towarzyszyły mi echa poematu Jacka Dehnela Ekran kontrolny. Jesteśmy zawsze na zewnątrz cudzego bólu, a słowa nie potrafią pokonać tej obcości: „nie masz słów na tę boleść, której nie przeżyłeś”1. A jednak ta obca boleść, bieda, niesprawiedliwość, tragedia docierają do nas. Najpierw jako spektakl oglądany z dystansu, w telewizji czy – jak tutaj – na wystawie w galerii.

Płakać z płaczącymi

Relację z wojny gdzieś na końcu świata można oglądać beznamiętnie, jak niezbyt ważny mecz. Oglądając wydarzenia z góry, z zewnątrz, ze stosownymi komentarzami specjalistów, po czasie – mamy tak dobry widok, jak sędzia. Ale czy daje nam to prawo do osądu? I czy jesteśmy gotowi w ogóle się go podjąć, to znaczy uznać, że sprawa obcych ludzi gdzieś daleko jest warta naszej uwagi, czasu, zaangażowania choćby takiego, jakiego potrzeba do poznania racji wszystkich stron? Jedyne, co nas może do tego zmusić, to daleki lament, którego mimo prób nie można zignorować.

Jedyne, co możemy oddać, syci i bezpieczni, to współczucie. Szczere, z szacunkiem dla żałoby, z tyloma minutami ciszy, ile wytrzyma nasz napięty program dnia, z uczciwym przyznaniem się, że nie stać nas na więcej – a czasem nawet i na to. Gdybyśmy jeszcze wierzyli, że naprawdę nie ma nic ważniejszego niż drugi człowiek, może umielibyśmy płakać z płaczącymi i cieszyć się ze szczęśliwymi. Może ktoś odnalazłby zrozpaczoną Japonkę ze zdjęcia (Yasuyoshi Chiba), która po przejściu tsunami, na gruzach swojego domu, podnosi szkolny dyplom córki – tylko po to, żeby wyrazić żal, żeby zapewnić, że ktoś z daleka przejął się do głębi nieszczęściem. Tam jeszcze można dotrzeć. W przeciwieństwie do bezosobowego więzienia, jakim się jawi Korea Północna na fotografii Damira Sagolja, z oświetlonym w mroku portretem Kim Il-sunga jak czujnym okiem patrolującym zmierzch nad stolicą. Zresztą przecież „ubogich zawsze macie u siebie” – a nawet tym, którzy są najbliżej, nie potrafimy okazać ludzkich uczuć. Może właśnie ten żal i świadomość, że już się nie potrafi płakać – są najbardziej humanistyczną wartością, jaką pozostawia po sobie wyprawa do wszystkich dalekich miejsc z fotografii. Żal, który jest irytująco nie na miejscu, jak (sfotografowany przez Paolo Pellegrina) ogromny statek na falach gruzu, tego bezwstydnego nadmiaru rzeczy i kształtów, tak dalekiego od japońskiej estetyki.

1  Jacek Dehnel, Ekran kontrolny, XII [w:] Ekran kontrolny, Wrocław 2009, s. 59.

Współodczuwanie
Zofia Marduła

urodzona w 1986 r. – absolwentka socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, pracuje w Bibliotece Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Polskiej Prowincji Dominikanów w Krakowie....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze