Jakkolwiek krytycznie spojrzymy na starszych braci i na ich stosunek do reform soborowych, to jednak trzeba pamiętać, że służyli zakonowi i okazali się mu wierni. Najlepiej jak mogli, odpowiadali na poważne wyzwania swoich czasów.
Mariusz Tabaczek OP: Na starych obrazach w klasztorze w Berkeley można zobaczyć zakonników z XIX wieku – bez habitów, za to z pistoletami i strzelbami.
Mark Padrez OP: Obrazy nie kłamią. Początki naszej prowincji przypominały świat znany z westernów. Dominikanie przybyli na te tereny w 1850 roku, dwa lata po odkryciu złota w Kalifornii. Znaleźli się w samym centrum słynnej „gorączki złota”. Ważnym punktem na mapie stało się wówczas San Francisco, jako najbliżej położony port, z którego można było dalej transportować bezcenny kruszec. Od strony finansowej było to więc Eldorado. Tak się przynajmniej wielu wydawało. Od strony duchowej – wprost przeciwnie. Gdzie bogactwo, tam też zazdrość, zbrodnia i występek. Nie wszystkim się udało. Ludzie, wśród nich często dzieci, lądowali na ulicy – biedni materialnie i duchowo.
„Co za port! Co za miasto! Co za mieszkańcy! Francuzi, Anglicy, Niemcy, Włosi, Meksykanie, Amerykanie, Indianie, Kanadyjczycy, a nawet Chińczycy; biali, czarni, żółci, brązowi, chrześcijanie, poganie, protestanci, ateiści, bandyci, złodzieje, skazańcy, warcholi, mordercy; mało dobra, wiele zła; oto mieszkańcy San Francisco, nowego Babilonu pełnego zbrodni, zamętu i występku” – to fragment listu z 1851 roku.
Do takiego właśnie miasta w 1850 roku przybyło dwóch dominikanów: abp Joseph S. Alemany i o. Francis S. Vilarrasa. Pierwszy miał budować struktury Kościoła lokalnego, obejmującego, bagatela, obszar dwóch Kalifornii, Newady, sporej części Utah i kawałka Arizony. Drugi miał tworzyć struktury zakonu. Pierwsze pokolenie dominikanów było pokoleniem misjonarzy. Przemierzali tereny z San Francisco na północny wschód do Sacramento i na południe, w stronę San Diego – na koniach, osłach, łodziami.
Wiele się od tego czasu zmieniło – nie tylko środki transportu.
I tak, i nie. Wierzę, że duch misyjny jest wciąż obecny wśród braci, którzy nie boją się ryzyka i spotkań z ludźmi na obrzeżach Kościoła. Mamy duszpasterstwo akademickie w Salt Lake City, czyli w stolicy mormonów. Katolicy to w stanie Utah nie więcej niż trzy procent ludności. Podobnie jest w Anchorage na Alasce.
Struktura społeczna niewiele się różni od tej z przytoczonego przed chwilą listu. Mamy wielką wspólnotę latynoską, grupy azjatyckie: Wietnamczyków, Chińczyków, Koreańczyków. S
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń