Wakacje moich dzieci
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 52,90 PLN
Wyczyść

Nie mając dzieci, mam przecież dzieci, i to często mam bardziej niż ci, którzy je mają… Nie pierwszy już raz zdumiewam się nad tym cudem wiary stwarzającej rzeczywisty przedsmak nieba na naszej ziemi.

Jestem szczęśliwy, że chcą ze mną spędzać wakacje. Uwielbiam być z nimi i obserwować, jak rosną. Wydaje mi się, że rosną na moich oczach. Jeszcze wczoraj taka lebioda, bluszcz, a dzisiaj imponują samodzielnością, dojrzałością i odpowiedzialnością. Jeszcze wczoraj snuły się po domu bez sensu i ładu, pytając dla przymilenia się, co jest do roboty, a dzisiaj poruszają się w sposób przemyślany, celowy, z wewnętrznym ładem. Lubię patrzeć, jak z tych cieląt i źrebiąt wyrastają wspaniałe dziewczyny i dzielni chłopcy.

Panu Jezusowi dziękuję za to, że chcą być ze mną podczas wakacji. Mogliby przecież nie chcieć, mogliby pojechać gdzie indziej. A u mnie muszą wcześniej wstawać. Kto to widział, aby podczas wakacji zrywać się przed szóstą rano i podlewać drzewka, sprzątać ośrodek, porządkować magazyn. Oni tu jakby pogłupieli. Jacyś inni, nienormalni. Dziwią się temu ich rodzice. Oni sami z trudem się rozpoznają.

O ósmej wszyscy śpiewamy jutrznię w kaplicy, podczas której bracia studenci z Krakowa głoszą Słowo Boże – komentarze liturgiczne. Dobrze mówią, od serca. To wzruszające móc słyszeć, jak młodzi współbracia dzielą się słowem, dają świadectwo, z pasją i zaangażowaniem.

Wspólne śniadanie – wspólnie przygotowane, wspólnie spożyte, wspólnie posprzątane. Jak trudno zasiąść do wspólnego stołu. Wtedy wszyscy się spóźniają, schodzą, a potem nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Czekając z modlitwą, uświadamiam sobie, że w domach nie siadają do wspólnego stołu, do wspólnego pacierza… Tak trudno im zasiąść razem. Popisują się, walczą o siebie, zwracają na siebie uwagę, jednym słowem dość głośno wołają o miłość.

Po śniadaniu i krótkiej przerwie same rozkosze. Czytamy psalmy w różnych tłumaczeniach. Zaczynamy od Biblii Tysiąclecia, potem paulistów, Romana Brandstaettera, wreszcie cofamy się do księdza Wujka, Jana Kochanowskiego, a na deser spożywamy Karpińskiego. Jakaż to radość słyszeć słowa odwiecznej prawdy w coraz to nowych sformułowaniach. To zmaganie się języka polskiego z materią słowa, aby wyrazić odwieczne prawdy, jest chwilami wzruszające. Przypomniawszy sobie zatem treść psalmu w języku współczesnym, cofamy się, z radością odnajdując soczyste sformułowania, cudowną niedoścignioną frazę Kochanowskiego czy chwilami piękniej i jaśniej brzmiącą Karpińskiego.

Pożywieni takim pokarmem wracamy do swoich zajęć. Kontynuujemy prace rozpoczęte z samego rana, przyjmujemy pielgrzymów, którzy przybywają tutaj odnowić swój chrzest w wodach Jeziora Lednickiego. Obiad i odpoczynek. Raz po raz wydobywam z zamrażalnika kawałek dzika, którego upolował Hubert i przywiózł nam z okazji swego ślubu. Dzik musi być długo w piecu, tak długo, aż zacznie spadać z widelca. Ale jak już zacznie spadać, to szybko znika ze stołu.

Po obiedzie gonię ich do spania. Wstaliśmy przecież przed szóstą. Powala nas zmęczenie. Przypominają mi się wakacje u dziadków w Okoninie, kiedy w najgorętszy czas żniw dziadek nakazywał wszystkim odpoczynek i krótką drzemkę po obiedzie. A dopiero, gdy słońce przeszło przesilenie południowe i skwar przestawał być dokuczliwy, wstawaliśmy do pracy, jakby na drugą turę, idąc w pole do żniwa. Najpierw robiłem powrósła, a później jeździłem na kosiarce przystosowanej do koszenia zboża.

O siedemnastej wykłady. Przygotowanie do życia w rodzinie. Prowadzi Agnieszka – lekarka. Jest tutaj z nami razem z mężem i trójką dzieci. Kardynał Wojtyła tuż przed wyjazdem na konklawe i wyborem na papieża napisał list do przyszłych studentów archidiecezji krakowskiej, żeby podczas studiów w duszpasterstwie akademickim przygotowali się do życia w rodzinie. To będzie już bardzo dużo. Jakże aktualny jest ten list dzisiaj, po latach.

Wieczorem kolacja, nieszpory i msza święta. Bracia znowu głoszą wstęp do czytań. Lubię ich entuzjazm, świeżość i zapał. Jakże się cieszę, że będą z nich prawdziwi dominikanie, przyszli współpracownicy na Jamnej i nad Lednicą. Apostołowie odważni, mający śmiałość porzucenia cywilizacji i odwagę udania się na pustynię. Cywilizacja Egiptu była wysoka, a przecież trzeba ją było opuścić, aby zażywać wolności z Bogiem na pustyni i pozwolić się kształtować Temu, który ich prowadził.

Nasze nieszpory i nasza msza święta. Zalewa mnie szczęście. Jesteśmy razem w eucharystii. Chrystus jest między nami. Przymykam oczy. Piotr gra na klarnecie, Zuza i Kasia na skrzypcach, Jola na flecie, Zosia na bębnach. Reszta śpiewa. Dobry skromny akompaniament instrumentalny dodaje odwagi śpiewakom. Jestem w niebie. Niebo jest we mnie.

A kiedy robi się ciemno, siadamy na świętym parkiecie z Krakowa z Franciszkańskiej 3, zostawiwszy buty w przedpokoju. Siedzimy razem. Oglądamy film o prof. Stefanie Swieżawskim, a ojciec Tomasz komentuje. Potem tajemnica różańca i chwila adoracji. W przystrojonej kaplicy jest przedsionek nieba. Resztki zachodzącego słońca, śpiewy i kwiaty, dym kadzidła i oświetlona monstrancja. Sandra robi scenografię za każdym razem inną. On jest pośród nas. To najważniejsze. Dziewczyny mają wyjątkowe wyczucie tej Jego obecności. Raz po raz rozlega się delikatny śpiew. A potem błoga cisza, która mogłaby trwać wiecznie. Nie umiem tego wyrazić wznioślej. Adoracja to najbardziej podniosła chwila dnia.

Potem mam trudności z zaśnięciem. Dzień pełen przeżyć, niekonsekwencji, ale i zwycięstw. Ofiaruję go Jezusowi. Zwycięstwa tych młodych cieszą bardziej niż zawody z powodu obietnic i niedotrzymania słowa, niewykonania prac, niedotrzymywania terminów i tandety wykonawczej. Noc mija tak szybko. Słońce nad Lednicą wstaje przed piątą i czeka na nas cierpliwie. O szóstej zbieramy się w holu, aby podzielić się pracą. Prognozy pogody są groźne. Nielitościwe upały. A przed nami podlewanie drzewek, sprzątanie łazienek, porządkowanie magazynu, wspólne czytanie psalmów. Dlaczego oni są ze mną? Dlaczego nie pojechali na prawdziwe wakacje, tak jak ich koledzy? Dlaczego tutaj, w ośrodku nad Lednicą tworzymy wspólnotę usiłującą żyć wyborem Chrystusa? Nasze życie nad Lednicą nie jest łatwe, ale nigdy nie jest banalne ani pozbawione sensu. Poczucie daremności obce jest naszym sercom. Boska powaga spowija nasze życie.

– Dlaczego ojciec siedzi nad Lednicą, a nie wyjedzie gdzieś dalej i traci czas z tą młodzieżą? – zapytał mnie ostatnio człowiek mądry i wysoko wyuczony.
– Dlaczego ojciec po roku pracy z nimi nie oddali się i nie odpocznie poważnie i solidnie?
– Aby być z nimi i patrzeć, jak rosną. Aby patrzeć, jak zawiązują sznurowadła i klęczą na adoracji – odpowiedziałem.

Wakacje moich dzieci
Jan Góra OP

(ur. 8 lutego 1948 w Prudniku – zm. 21 grudnia 2015 w Poznaniu) – Jan Wojciech Góra OP, dominikanin, prezbiter, doktor teologii, duszpasterz akademicki, rekolekcjonista, spowiednik, prozaik, twórca i animator, organizator Dni Prymasowskich w Prudniku i Ogólnopolskiego Spotka...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze