Twarz czy gęba Kościoła?
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 votes
Wyczyść

„Któż by nie zadrżał ze strachu na widok Kościoła, będącego w stanie takiego zdziczenia i okropności, że każdy, kto na to patrzy, martwieje z przerażenia. Widząc tak straszliwe jego zeszpecenie, każdy nazwałby go prędzej Babilonem niż Kościołem Chrystusa. To nie jest Oblubienica, to monstrualny zdziczały potwór” – tak o Kościele pisał paryski biskup Wilhelm z Auvergne (zm. 1249). A cytat ten możemy znaleźć w książce Josepha Ratzingera Das Neue Volk Gottes (Düsseldorf 1969, s. 260). Zastanawiam się, jakim sposobem wielebny Wilhelm doszedł do takich wniosków, skoro w tamtych czasach nie było mediów, które z pasją informowałyby o rzekomo fundamentalnych dla życia Kościoła sprawach, a mianowicie o Tadeuszu z Torunia, Henryku z Gdańska, betankach z Kazimierza, lustracji księży i o przypadkach pedofilii.

Jednym z poważnych problemów Kościoła w Polsce jest fatalny obraz medialny. W czasach komuny, kiedy niekwestionowanym autorytetem dla większości Polaków był kard. Stefan Wyszyński, zależny od Moskwy aparat państwa toczył walkę z Kościołem. Przede wszystkim próbowano osłabić duchowieństwo. Stosowano groźby, szantaż, prowokacje, wsadzano do więzienia, a niekiedy po prostu mordowano. Tyle że te metody w dłuższej perspektywie raczej umacniały duchowieństwo, budząc dla niego szacunek w społeczeństwie. Ubecy próbowali wikłać księży, wykorzystując ich słabości i grzechy, ale tych spraw nie nagłaśniano w PRLowskich mediach. Za pontyfikatu Jana Pawła II, już po roku 1989, środowisko „Gazety Wyborczej” straszyło – co prawda – widmem klerykalizacji kraju, a na murach można było dostrzec napisy w rodzaju „Księża na księżyc”, ale autorytet Papieża Polaka okazał się jednak większy i oprócz takich pism, jak „Nie”, media nie gustowały zbytnio w wybrzydzaniu na kler czy też w wyszukiwaniu pikantnych historii z księżmi w rolach głównych.

Medialny obraz Kościoła w Polsce pogorszył się znacznie po śmierci Jana Pawła II, paradoksalnie za rządów PISu. Niektórzy mówią, że przecież nie ma dymu bez ognia i że media niczego nie wymyślają, ale przedstawiają to, co rzeczywiście się dzieje i co interesuje przeciętnego Polaka. Nie trzeba zatem biadolić, że źle lub stronniczo mówi się w mediach o Kościele, ale należy czym prędzej zlustrować, kogo trzeba, zdymisjonować, kogo trzeba, a gorszycieli wyłapać, napiętnować i wyrzucić. Jasne! Problem polega na tym, że we wspólnocie Kościoła zawsze – dopóki nie dojdziemy do Niebieskiej Ojczyzny – obecni będą grzesznicy lub głupcy. W związku z tym zawsze będzie pokusa, by koncentrować się nie na dobru, ale na tym, co krzykliwe, kontrowersyjne i sensacyjne. Zabraknie agentów, znajdą się pijacy. Pijacy wytrzeźwieją, to będzie można zająć się tymi, którzy mają nieślubne dzieci. I tak bez końca. W imię czyszczenia Kościoła. Bez umiaru, gubiąc wszelkie proporcje oraz istotę rzeczy. W ten sposób krok po kroku będziemy zapominać o twarzy Kościoła, a jest nią twarz Chrystusa, i będziemy jedynie dostrzegać różne kościelne gęby.

Co robić w tej sytuacji? Jak nie poddać się narastającemu poczuciu bezsilnej irytacji? Sytuacja jest rzeczywiście groźna, bo okazuje się, że biskupi nie tylko nie znaleźli sposobu, by skutecznie prowadzić medialną politykę Kościoła, ale w pewnym stopniu pozwolili, aby medialne kłótnie i manipulacje wniknęły w ciało Konferencji Episkopatu. Ktoś mógłby zauważyć, że przecież Kościół w Polsce – jak żaden inny Kościół lokalny na świecie – dysponuje wieloma mediami diecezjalnymi i zakonnymi o zasięgu regionalnym lub ogólnopolskim. To prawda, ale medialny obraz Kościoła tworzą jednak największe telewizje, dzienniki i portale internetowe, a te – zgodnie z zasadami rynku – skupiają się na budzących emocje sensacjach, które bardzo często polegają na przysłowiowym robieniu wideł z igły. A ponadto same tzw. media kościelne (lub zbliżone do Kościoła) podejmują ze sobą gorszące spory, których smutnym przejawem jest odmawianie sobie nawzajem prawa nie tylko do przemawiania z wnętrza Kościoła, ale w ogóle do bycia w Kościele.

„Cóż mamy czynić?” – pytano Piotra po jego mowie wygłoszonej w dniu Pięćdziesiątnicy. Jan Paweł II w swoim „testamencie” napisał: „Zadajemy sobie to pytanie pełni ufności i optymizmu, chociaż nie lekceważymy trudności. Nie ulegamy bynajmniej naiwnemu przekonaniu, że można znaleźć jakąś magiczną formułę, która pozwoli rozwiązać wielkie problemy naszej epoki. Nie, nie zbawi nas żadna formuła, ale konkretna Osoba oraz pewność, jaką Ona nas napełnia: Ja jestem z wami!” (Novo millennio ineunte, nr 29). Jeśli chcemy ukazywać światu twarz, a nie gęby Kościoła, to rozpoczynajmy wciąż na nowo od Chrystusa. I nie jest to jakiś mało konkretny plan działania! Wszak pytanie o obecność w naszym życiu Jezusa, modlitwy, lektury Biblii, sakramentów i konkretnej miłości bliźniego posuniętej aż do miłości nieprzyjaciół nie jest czymś abstrakcyjnym.

Twarz czy gęba Kościoła?
Dariusz Kowalczyk SJ

urodzony w 1963 r. – jezuita, profesor teologii, wykładowca teologii dogmatycznej, profesor Wydziału Teologii Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. W latach 2003-2009 prowincjał Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze