Tu jest dość ciszy
fot. daniel gregoire / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

W kartuzji wszystko zostaje sprowadzone do tego, co najważniejsze, a przez to najprostsze. Wszystko ma ukierunkować na jedno – na Boga, ma być rezygnacją ze wszystkiego, co zbędne, aby najważniejszy był On.

Godzinę drogi samochodem od Lyonu, na wysokości około 1000 m, w niewielkiej, przepięknie położonej dolinie, w Portes, znajduje się mały klasztor kartuzów. Żyje w nim kilkunastu mnichów. Nieco powyżej, przy dobrej widoczności, można podziwiać panoramę Alp z widocznym w oddali szczytem Mont Blanc. Przy wjeździe na teren kartuzji znajduje się napis: „Przyjaciele turyści, mnisi, którzy modlą się za was, dziękują za uszanowanie ich samotności”. I żeby nikt nie miał wątpliwości, poniżej jest dopisane: „Nie zwiedzamy kartuzji”. Bracia strzegą swojej samotności i oddzielenia od świata. Od samego początku zaszywali się w dzikiej głuszy, często w górach, po których chodzą raz w tygodniu na przewidziany regułą spacer, szybko i zwinnie, niczym górskie kozice.

Wszystko zaczęło się od świętego Brunona, mistrza szkoły katedralnej w Reims, kształcącej elity średniowiecznej Europy. Zapragnął żyć tylko dla Boga, w ciszy i samotności. Dlatego razem z kilkoma mającymi to samo pragnienie towarzyszami wyruszył, aby odnaleźć miejsce odosobnienia i tam zamieszkać. Niedaleko Grenoble, w górach, zakładają pierwszy klasztor. Dziś na całym świecie mają ich kilkanaście, ale kartuzi to wciąż rzadkie okazy.

Chyba każdego, kto pierwszy raz przyjeżdża do kartuzji, najbardziej uderza przejmująca cisza, przerywana od czasu do czasu dźwiękiem dzwonu, odmierzającym rytm dnia. Statuty mówią jasno: „Naszym powołaniem jest szukanie Boga w ciszy i milczeniu”. Te dwa słowa są ważne: cisza i milczenie. Ale nie one są celem. W tej ciszy nie chodzi tylko o milczenie, tylko o to, ku czemu ono ma prowadzić. A ma prowadzić ku Słowu, ku Chrystusowi, „który jest, który był i który przychodzi”. I ma się w człowieku narodzić. Jak? Droga kartuzów wiedzie właśnie przez ciszę i milczenie, które budują klimat i warunki tego spotkania. Eliot pisał, że słowo tam się odezwie, gdzie jest „dość ciszy”. W kartuzji jej nie brakuje. Można w niej słuchać Słowa, Chrystusa. On jest, choć często się ukrywa albo raczej wycofuje: z miejsc znanych i uczęszczanych do coraz większej głuszy; z przedmieść, rynków i placów do twierdzy wewnętrznej, w której chce mieszkać z każdym sam na sam i „mówić do jego serca” (Oz 2,16).

W Portes oddzielenie od świata wyraża się nawet w tym, że nie ma tu zasięgu telefonicznego, więc jeśli ktoś przyjeżdża, musi się liczyć z tym, że ostatni SMS wyśle w małej wiosce poniżej klasztoru.

To, co najważniejsze

Kiedy stawiamy sobie na serio najważniejsze pytania i pozostawiamy na boku znane i powtarzane często bez zastanowienia odpowiedzi, jest szansa, że odkryjemy coś na nowo. Jezus na początku Ewangelii św. Jana pyta swoich uczniów: „Czego szukacie?”. Uczniowie odpowiadają: „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?”. Następnie Jezus zaprasza ich, mówiąc: „Chodźcie, a zobaczycie”. I tak zaczyna się najpiękniejsza przygoda. Nie zdobywanie kolejnego górskiego szczytu czy skok na bungee, choć to przecież ekscytujące przeżycia, ale pójście za Chrystusem. Czyż nie tak było z uczniami? Jezus pyta: „Co jest najważniejsze dla ciebie, przyjacielu? Czego szukasz? Jeśli Mnie szukasz, oto jestem”.

W kartuzji wszystko zostaje sprowadzone do tego, co najważniejsze, a przez to najprostsze. Wszystko ma ukierunkować na jedno – na Boga, ma być rezygnacją ze wszystkiego, co zbędne, aby najważniejszy był On. W Ewangelii o młodzieńcu Jezus mówi do niego: „jednego ci brakuje…”. Czy Jezusowi chodziło tylko o to, aby wszystko sprzedać, czy także o to, aby wszystko ukierunkować na Niego? Czy może o jedno i drugie?

Samotność i wolność

Stanisław Vincenz pisał: „Bez samotności nie ma słobody prawdziwej. W natłoku ciągłym ani wielkiej miłości do człowieka, ani radości z ludzi nie ma. I człowiek sam nie tylko nie wie, czym jest, nie wie prawie, że jest” (Prawda starowieku). Jeśli wierzyć Vincenzowi, to można dodać, że jeśli jest samotność, to wtedy jest prawdziwa wolność i prawdziwa radość z ludzi i miłość do ludzi. Jeśli jest taka samotność, to jest szansa na odkrycie tego, że jestem i żyję, ale też odkrycie tego, kim naprawdę jestem.

Ewagriusz z Pontu, jeden z ojców pustyni, pisał, że celem ascezy jest „beznamiętność” (apatheia), czyli taki stan serca, kiedy nie ma już w człowieku złych przywiązań i można w pełni kochać. Bo przecież samotność nie może być ucieczką ani zamknięciem przed drugim człowiekiem ani przed Bogiem. Ona jest właśnie po to, aby na nowo odkryć, że moje serce należy tylko do Chrystusa i do tych, których On mi daje. Taka samotność potrafi zrodzić prawdziwą wolność.

Nie jest to łatwe. Benedyktyni mówią o „syndromie niedzielnego popołudnia”, kiedy po odprawieniu przewidzianych regułą pacierzy mnich zostaje sam ze sobą. Jest to samotność, której nie można tak łatwo zagłuszyć; porozmawiać z kimś czy usiąść przed telewizorem. Każdy mierzy się z nią na swój sposób, zarówno pracownik korporacji, jak i mnich żyjący na pustyni. Człowiek żyjący w mieście ma tylko nieskończenie więcej możliwości ucieczki od niej: internet, telewizję, spotkania towarzyskie. Ostatecznie jednak zawsze pozostaje pytanie: Dlaczego to robię? Czy chodzi naprawdę o tego drugiego, czy o mnie? Czy chodzi o miłość bliźniego, czy też o zagłuszenie mojej samotności?

Samotność i miłość braterska

Statuty kartuskie mówią: „Pierwszym aktem miłości wobec braci jest respektowanie ich samotności”. Cudowne słowa, jakże różne od naszych wyobrażeń. Że muszę coś dla bliźniego zrobić; że trzeba zagadać, żeby on lepiej się poczuł. Bo przecież tak wypada. Te słowa można rozumieć negatywnie, jako brak kontaktów i dystans wobec człowieka, ale – dla kartuza – to właśnie jest miłość: najpierw szacunek wobec współbrata, jego intymności, tajemnicy jego osoby. Szacunek wobec bliskiego mi człowieka, męża czy żony, brata lub siostry, matki czy ojca. Od tego zaczyna się miłość, która chce się spotkać z tym drugim. Nie jest to miłość, która chce go od razu zagadać czy też, tym bardziej, zawłaszczyć i zdominować. Raczej pozostawia mu wolność oraz przestrzeń. Pozwala, aby on był sobą.

Philip Gröning, reżyser Wielkiej ciszy, bardzo ciekawie opisuje swoje wrażenia z pobytu w Wielkiej Kartuzji, podczas kręcenia filmu o życiu codziennym kartuzów. Pytany o to, czy podczas miesięcy spędzonych w klasztorze czuł się jednym z mnichów, powiedział: „Niemal cały czas byłem jednym z nich. Czułem się częścią wspólnoty. Trudno uwierzyć w tego rodzaju bliskość, biorąc pod uwagę fakt, że reguła Grande Chartreuse zakazuje rozmów (z wyjątkiem niedzielnego spaceru). Nawiązywałem więc innego rodzaju przyjaźnie – może trochę dziwne, bo obywające się bez słów. Porozumiewanie odbywało się poprzez powtarzanie dzień w dzień podobnych gestów, poprzez to, że ktoś nagle popatrzył na mnie ze współczuciem, widząc, jak dźwigam na plecach mój statyw. O tej samej porze wstawaliśmy, na dźwięk dzwonu szliśmy na modlitwę, mieszkaliśmy w takich samych ciasnych celach, rąbaliśmy drewno, zachowując ten sam rytm. Dziwne, ale czułem się tam znacznie mniej samotny niż w moim »normalnym« życiu, choć nie wolno mi było z nikim rozmawiać i większość czasu spędzałem właściwie sam ze sobą. Miałem jednak poczucie jakiegoś zjednoczenia”1.

Sposób, w jaki kontaktują się bracia, jest dokładnie opisany. Kartuz, chcąc spotkać się ze współbratem, puka, czeka na otwarcie drzwi, pozdrawia go, po czym załatwia to, co konieczne. Drzwi pozostają uchylone. „Nie wchodzimy do celi drugiego brata bez pozwolenia” – czytamy w Statutach, czyli nie wchodzę z butami w czyjś świat bez pozwolenia, nie narzucam się, nie wylewam na niego swoich problemów bez zgody i bez zachęty.

Mieszkać ze sobą

Życie kartuza toczy się głównie w celi. To nieco inaczej niż u dominikanów, którzy bywają w niej rzadkimi gośćmi (niektórzy mówią nawet z lekkim przekąsem – „w pokoju”), a telefon stojący na biurku daremnie wydzwania. „Cela jest niebem” – mówiła tradycja monastyczna. Jest ziemią świętą, na której spotyka się Bóg ze swoim sługą i rozmawiają jak przyjaciele. Pewnie dlatego jedną z pierwszych rzeczy, które usłyszałem od ojca magistra na początku moich rekolekcji w Portes, było zdanie: „Garde la cellule” – „Pilnuj, strzeż [życia w] celi!”.

Statuty kartuzów mówią: „trzeba być w celi”, to znaczy „trzeba być u siebie”. O co chodzi? Bycie u siebie oznacza „bycie wewnętrznie ze sobą”. Nie tylko wciąż w aktywności zewnętrznej i działaniu. Spróbujmy pomyśleć, na ile nasze myśli krążą wokół tego, co było albo co ma się dopiero wydarzyć, a na ile przebywamy „tu i teraz”. Bo tutaj jest Bóg.

Być może przyczyną naszej nieumiejętności odkrywania Bożego prowadzenia jest rozproszenie. Przestaję być kimś, kto „myśli o Jednym”, a zaczynam być człowiekiem w rozproszeniu, który nie wiadomo, czym się zajmuje, którego rozproszone i nieskoordynowane działania, bez żadnego celu, męczą i nie przynoszą owoców. Czy jestem „u siebie”, czy też wciąż tylko na peryferiach siebie? W przeszłości albo w nieustannym planowaniu i życiu przyszłością, w ciągłych wrażeniach, którymi się karmię, w ruchu wyobraźni i pamięci.

Święty Brunon tak pisze w Liście do Radulfa zwanego Zielonym: „Ile zaś samotność i cisza pustelni niosą pożytku, ci tylko wiedzą, którzy tego doświadczyli. Tu bowiem ludzie dzielni mogą powracać do siebie, o ile tylko zechcą, i mieszkać sami ze sobą”. A więc najpierw chodzi o to, aby mieszkać ze sobą. Od razu trzeba dopowiedzieć: i z Bogiem, dlatego że ten, kto przebywa w duszy ze sobą, odkrywa też obecność Boga.

Codzienne życie, czyli lody na wieczór

Kartuz, wstępując do klasztoru, nigdy z niego nie wyjeżdża, nawet na pogrzeb rodziców. Rodzinę może przyjąć na miejscu raz, dwa razy w roku. Mnich ma być prawdziwie umarły dla świata, któremu tak trudno często zrozumieć takie życie i takie powołanie.

Wspólnota w Portes jest różnorodna, co od razu zauważyliby orędownicy wielokulturowości: jest poważny Niemiec, roześmiany Włoch, starszy Anglik jeżdżący traktorem z drzewem, Francuzi, z różnych miejsc i różnych profesji, a nawet jeden Polak.

Życie każdego toczy się w jego eremie, który stanowi mały świat. Jest on tak zbudowany, aby mnich miał u siebie wszystko, co potrzebne. Na parterze jest toaleta i warsztat oraz wyjście do niewielkiego ogródka oddzielonego z obu stron wysokim murem. Na górze są dwa pomieszczenia: „Ave Maria”, do którego wchodzi się przed wyjściem i po powrocie, odmawiając przed obrazem Matki Bożej krótką modlitwę, oraz drugie – właściwe miejsce modlitwy, studiowania i odpoczynku.

Nie ma ogrzewania ani ciepłej wody, dlatego gdy przychodzą zimne dni, trzeba palić w kozie – małym piecyku, który każdy z braci ma u siebie. To jedyne źródło ciepła i tylko w jednym pomieszczeniu eremu. Innych nie sposób ogrzać. Zdarza się, że zimą woda w toalecie zamarza. Każdy mnich zamawia drewno z lasu – tyle, ile potrzebuje, czyli 6–8 m sześciennych. Przed niektórymi celami stoją już odmierzone po metrze stosy czekające na to, by je pociąć i przygotować się na zimowe miesiące. Nam, mieszczuchom, to wszystko wydaje się surowe i nieludzkie, ale kartuzom ta surowość i prostota są niestraszne.

Ojciec Bocheński, opisując zakony w Kościele, każdemu z nich przyporządkował jakąś szczególną cechę. Kartuzom dostało się umartwienie. Zatem proszę się nie dziwić… Na tle tej surowości tym mocniej rozbrzmiewają momenty przyjemności i radości. Wracając któregoś popołudnia ze wspólnego spaceru, zobaczyliśmy wiszącą na tablicy kartkę, przypiętą przez brata kucharza: „Dziś wieczorem lody”. I rzeczywiście były! Podane zaraz po nieszporach do małego okienka, w którym odbiera się posiłki. Co za rozkosz w upalny sierpniowy wieczór! Taki zwykły moment przyjemności staje się tutaj wykwintną ucztą.

Kartuzi jedzą prosto i skromnie. Nie ma w ich posiłkach mięsa. Jest za to wiele jajek, ryb i owoców. Każdy domek ma specjalne okienko, przez które kartuz raz dziennie otrzymuje posiłek (około 12.30): gorący obiad oraz dodatki (ser, owoce) na małą kolację. Czego się nie zje do wieczora, należy oddać, ponieważ śniadań, z zasady, bracia nie jedzą. Poza tym w każdy piątek poszczą o chlebie i wodzie. Nie jest więc tak, że w każdej chwili można zamówić pizzę na telefon albo wyskoczyć na kebab, kiedy nie ma nic na obiad. Chleba i wody jest za to pod dostatkiem.

Wspólne pranie rzeczy odbywa się raz na dwa tygodnie, trzeba więc samemu robić małą przepierkę: przynieść ciepłą wodę, namoczyć, wyprać, wysuszyć. To uczy cierpliwości, pokory i pochylenia się nad zwykłymi, codziennymi czynnościami. Nie można wrzucić rzeczy do pralki i po godzinie ich wyjąć, a potem rozwiesić albo wrzucić do suszarki.

Jak wygląda dzień w kartuzji? Rozpoczyna się krótko przed północą modlitwą do Najświętszej Maryi Panny odmawianą w celi. Potem następuje wspólne oficjum w kościele (godzina czytań oraz jutrznia). Bracia w milczeniu przychodzą do kościoła pogrążonego w całkowitej ciemności. Po chwili cichej modlitwy rozpoczyna się liturgia: „Panie, otwórz wargi moje, a usta moje będą głosić Twoją chwałę”. Mnich kładzie się spać i wstaje dwa razy: pierwszy raz około 8 wieczorem, drugi raz po oficjum nocnym, czyli około 2–3 nad ranem – w zależności od długości modlitw. Wstaje przed godziną 7.

Nocne oficjum, msza święta i nieszpory, to właściwie jedyny czas w tygodniu, kiedy kartuz przebywa poza swoją celą. Sam także się modli. Niedziela jest inna. Modlitwy odmawia się wspólnie w kościele. Jest również wspólny obiad i rekreacja, podczas której przeor przekazuje ważne informacje ze świata, głównie z życia Kościoła i zakonu. Od razu rodzi się pytanie: Co jest ważne? No właśnie… Podczas jednej z rekreacji ojciec przeor, przekazując wiadomości, mówi: „Zakończyła się olimpiada w Londynie”. Bracia z lekkim uśmiechem przyjmują tę informację, a któryś chce wiedzieć, kto zdobył najwięcej medali. Pytanie o to, co naprawdę jest ważne, nabiera tutaj innego wymiaru. Jesteśmy wciąż zachęcani, aby nie przegapić żadnego newsa, choć za dzień–dwa, wiele z nich nie ma już żadnego znaczenia. Kupujemy kolejne urządzenie z aplikacją, dzięki której będziemy jeszcze bardziej na bieżąco. Okazuje się jednak, że to wcale nie jest konieczne, że kilka tygodni abstynencji w dostępie do informacji nie jest wielkim dramatem. Świat próbował uciec, ale mu się to nie udało.

Krok po kroku

Gdy zastanawiam się, jak oddać sposób życia kartuskich mnichów, przychodzą na myśl dwa słowa – prostota i zwyczajność. Tu nic nie trzeba udawać (jakby gdzie indziej było trzeba!). Nie musisz pokazywać, że jesteś świętszy, bo wszyscy widzą, jak żyjesz. Nie musisz narzucać sobie dodatkowych postów, bo te przepisane regułą są już wystarczającym wyzwaniem dla ciała i ducha, jak choćby cotygodniowy piątkowy post o chlebie i wodzie.

Nie chodzi przecież o to, aby cokolwiek Bogu pokazywać czy udowadniać. Najważniejsze to zacząć żyć w Jego obecności, odkryć, że Ojciec cały czas patrzy na mnie z miłością. Dom André, stary mnich kartuski, mówi, że Bóg prowadzi kartuzów „po trochu, krok po kroku”. Przypominają się słowa ojców pustyni: „Róbmy powoli to, co do nas należy, a na pewno będziemy zbawieni”. Być może naszym największym problemem, także w życiu duchowym, jest to, że chcemy mieć wszystko od razu, czyli szybko, zgodnie z naszą współczesną mentalnością. Musimy natychmiast widzieć efekt naszych działań, także w przestrzeni życia z Panem Bogiem. Nie umiemy czekać. Nierzadko ktoś przychodzący do księdza liczy na to, że jedna rozmowa rozwiąże wszystkie problemy albo nauczy, jak żyć z Bogiem. Duchowość „krok po kroku” jest z gruntu inna. Ten, kto prawdziwie kocha, staje się cierpliwy. „Miłość cierpliwa jest” – pisze św. Paweł, właśnie od tego przymiotu zaczynając jej opis.

Nasza mentalność domaga się nieustannego zajmowania się pilnymi sprawami, bez których – jak sądzimy – świat się zawali. Chcemy wszystko sami zaplanować, zrobić, mieć pod kontrolą. Duchowość „krok po kroku”, nie negując ludzkiego wysiłku, pozwala Panu Bogu zatroszczyć się o nas. „Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą”, jak mówi psalm.

Życie tutaj zostaje sprowadzone do tego, co najważniejsze: do prostego trwania dzień po dniu razem z Bogiem. Przecież cała tajemnica życia z Nim zaczyna się od uświadomienia sobie, że On naprawdę jest! Trzeba tylko, jak mówi jeden z naszych braci, oswoić się z Jego obecnością.

Liturgia

Czy jest lepsze miejsce, aby się „oswajać”, niż liturgia? Statuty mówią, że liturgia jest najważniejszą i najbardziej wzniosłą częścią wspólnego życia. To ona daje największą jedność. Kartuzi mają swój ryt mszy świętej, koncelebrowanej tylko w niedzielę i uroczystości. Modlitwa eucharystyczna jest zawsze cicho odmawiana przez celebransa, a na podniesienie wszyscy padają na ziemię. Kalendarz liturgiczny jest naszpikowany wspomnieniami świętych.

Kartuzi mają bardzo piękny zwyczaj: gdy zbliżają się nieszpory, jeden z braci zaczyna dzwonić wielkim dzwonem, a potem kolejni, którzy przychodzą, przejmują od niego sznur i dzwonią aż do przyjścia ostatniego mnicha. Wtedy dopiero rozpoczyna się modlitwa. Jakby chcieli się wzajemnie zwołać na świętą liturgię, jakby chcieli, aby nikogo nie zabrakło. W tym też wyraża się tajemnica wspólnoty Kościoła, który jest „zwołaniem” (hebr. Qahal). Zwołuje nas sam Chrystus, który chce, aby nikogo nie zabrakło. Uśmiechnąłem się, pomyślawszy o tym, jak długo my, dominikanie, musielibyśmy dzwonić, aby się wszyscy zeszli. Bo dominikanin – wiadomo – „jest w duszpasterstwie”. Ale nie jesteśmy kartuzami. Nas ożywia „kaznodziejstwo i zbawianie dusz”, jak mówią nasze Konstytucje. A to jest inne powołanie i inny charyzmat.

Bez zmian

Jeden z papieży miał powiedzieć o kartuzji: Cartusia numquam reformata quia numquam deformata, co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że tutaj naprawdę niewiele się zmieniło przez wieki (dociekliwi niech sobie dokładnie to przetłumaczą). Gdyby za sprawą wehikułu czasu jakiś średniowieczny brat kartuz mógł się przenieść do współczesnej kartuzji, bez trudu odnalazłby się i poczuł jak w domu – bo układ klasztoru, wnętrze eremu oraz styl życia pozostały w zasadzie niezmienione.

Nikt się tu nigdzie nie spieszy, bo i po co? Chyba po to, żeby się nie spóźnić na nieszpory do kościoła. Tutaj czas jakby stanął, a przynajmniej inaczej biegnie. Merton pisał kiedyś, że najważniejsze są te chwile, w których nic się nie dzieje, i dlatego nie można tego np. zapisać w dzienniku. Kiedyś podobno starsi mnisi zachęcali, żeby zapisywać swoje spostrzeżenia, myśli, lektury – aż wreszcie któregoś dnia nie będzie już nic do napisania. I to jest ten dzień, ten stan. Jak to zrozumieć? Czy nie chodzi o puste i czyste serce, aby w pełni przyjąć Boga? Czyż nie szukamy raczej wrażeń, zamiast odkryć głębię i piękno prostych chwil, w których Bóg jest, a my możemy być razem z Nim, żyć w Jego obecności? Narzekamy, że za dużo spotkań, ludzi, ale kiedy nasz kalendarz staje się pusty, z niepokojem zastanawiamy się, czy wszystko w porządku.

I niczego nam nie trzeba

Co się robi, gdy mnicha dopada chandra? Jeden z braci mówi: „Leży się wtedy na ziemi i woła: Panie Jezu, zmiłuj się nade mną”. Terapeuci i psychologowie skrzywią się, a wielu z nas pokręci z politowaniem głową. Bo przecież jakiekolwiek złe samopoczucie, tak jesteśmy uczeni, trzeba od razu zniwelować. Boli głowa – weź tabletkę. Jesteś smutny – zrób coś z tym. Przecież trzeba poczuć się lepiej. Czy można trwać z Bogiem, mając złe samopoczucie, doświadczając smutku, a nawet rozpaczy? Można. W jednym z zakamarków klasztoru w Portes wisi obraz Jezusa Miłosiernego. Bez miłosierdzia niemożliwe jest takie życie, niemożliwe jest żadne życie. Mędrzec mówi: „Piękne jest miłosierdzie przychodzące w czasie utrapienia, jak chmury deszczowe w czasie posuchy” (Syr 35,24).

„Oto my opuściliśmy wszystko, cóż więc otrzymamy?” – pytają uczniowie Jezusa w Ewangelii. Czyż takie słowa nie cisną się niekiedy na usta? Czyż nie ma chwil zwątpienia lub niemego krzyku, by Bóg zapewnił, że jest blisko, że trzyma za rękę? Ostatecznie kartuzja, jeśli nawet zamieszkać w niej na całe życie, nie jest domem na zawsze. Na zawsze będzie dom Ojca w niebie. Mnisi mówią, że pustynia to nie jest miejsce, na którym się mieszka, ale to miejsce, które się przemierza. Bo nasza ojczyzna jest w niebie.

Z nielicznych i pisanych zawsze anonimowo tekstów kartuzów przebija jakiś niesamowity żar wiary i miłości do Boga. Mnisi zawsze mieli w sobie pewną skrytość. Nie afiszowali się swoją relacją z Bogiem. Nie opowiadali o tym na prawo i lewo. Czyż trzeba opowiadać o doświadczeniu miłującej obecności Boga Trójjedynego? Przecież wielu i tak tego nie zrozumie. Są tacy, którzy opowiadają, i są tacy, którzy milczą. Są łaski, którymi trzeba się dzielić, i są takie, które trzeba zachować dla siebie. W przepięknej książce Rana miłości anonimowy mnich kartuski uchyla rąbka tajemnicy powołania kartuzów: „Tylko ten, kto doznał »uwiedzenia« może to zrozumieć. Kiedy Bóg powołuje, jest to tak porywające samo przez się, że milkną wszystkie słowa i argumenty. Kiedy Bóg objawia się, nie ma miejsca na dyskusję – spotykamy Go i niczego nam nie trzeba, nawet jeśli nie potrafimy wytłumaczyć tego innym”.

1 Czysta obecność. Jak smakuje kontemplacja. Z P. Gröningiem, reżyserem filmu „Wielka cisza” rozmawia A. Piotrowska, „Tygodnik Powszechny” 30.01.2007.

Tu jest dość ciszy
Radosław Broniek OP

urodzony w 1974 r. – dominikanin, teolog, duszpasterz, do 2023 roku dyrektor, a obecnie wicedyrektor Dominikańskiego Centrum Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych, wykładowca w...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze