Trzy wesela i partyzanci
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 opinie
Wyczyść

Jamna to była sama beznadzieja. Pod każdym względem. Pamiętam, jak siedziałem u gospodarzy w Paleśnicy i opowiadałem im o Jamnej, a oni dziwili się i odradzali mi, powiadając: „Co ojciec tam szuka, toż to świat zabity deskami, stamtąd ludzie uciekają. Tam nie ma przyszłości”. I mówili mądrze, i rozumowali logicznie. Na Jamnej nie było nadziei. Wszyscy młodzi z niej uciekli, a starzy czekali na śmierć. Teraz mało kto już chce o tym pamiętać. Już dzisiaj ludzie nie wyzbywają się jamneńskiej ziemi tak pochopnie, i to nie dlatego, żeby uwierzyli w nowe życie, ale czują pismo nosem, bo skoro ciągną tam i osiedlają się prominenci…

Tak, pamiętam tamte nastroje, ale coś mi już wtedy mówiło: „Idź tam, nie zniechęcaj się, tam właśnie wytryśnie źródło nadziei”. Kazałem zatem namalować obraz Matki Bożej w zielonej sukience oraz poprosiłem o błogosławieństwo Ojca Świętego. Przede wszystkim zaś uparcie ciągnąłem tam za sobą młodzież.

Pierwszymi byli Dagmara i Mirek. Ich ślub przy pięknej pogodzie oraz ze wspaniałym weselnym przyjęciem utorował drogę następnym. Oboje byli z pobliskiego Zakliczyna, ale upatrzyli sobie Jamną. Bo tutaj tak pięknie. Za nimi ustawili się wkrótce Bożena i Staszek.

Bożena była jedną z pierwszych. Dostawszy się na studia szukała mieszkania i to był powód, że przyszła z mamą do duszpasterstwa. Był początek września. Jechaliśmy na Jamną. Bożena dosiadała się w Kępnie. Właśnie zdała na leśnictwo. Była jak znalazł. Mamy przecież kawałek lasu. Od razu kazałem jej pokochać nasz las. Nie przysporzyło jej to większego wysiłku. Wieczorna msza święta wzbudziła w niej pragnienie uczestnictwa. Potem nadrabialiśmy już tylko zaległości. Bożena była nasza, chociaż od czasu do czasu budziły się w niej antykościelne alergie i standardy, którymi była karmiona w dzieciństwie. Podziwiałem ją, bo jak to się w niej mogło zmieścić: co innego kiedyś słyszała, a co innego doświadczała teraz. Odwiedzaliśmy jej dom. Było zawsze grzecznie, ale nieco z dystansem.

Staszek kiedyś był sołtysem, nawet należał do partii, bo inaczej nie dostałby traktora. Był ostatnim z młodych, który pozostał we wsi, przynajmniej w pobliżu naszego domu. Reprezentował przed nami Jamną. Jamna to Staszek, bo z nim można było porozmawiać. On zawsze był chętny do pomocy. Kiedy przyjeżdżaliśmy bywał u nas, a my bywaliśmy u niego. Kiedyś powiedział: „Widzi ojciec tutaj nie ma nawet dziewczyn, żebym mógł się ożenić. Wszyscy już uciekli, tylko ja nie zdążyłem”. Przytrzymały go ówczesne struktury, piastowany urząd sołtysa i pieczątka tego urzędu w kieszeni. Ale która chciałaby za wieśniaka. One wszystkie kształcone. Na wsi ciężkie życie. Innym znowu razem: „Ojcze tutaj tak smutno, że chciałoby się zasnąć i wszystko podpalić, ażeby już był koniec. Jak wy wyjeżdżacie, to Jamna umiera”.

Pocieszałem go jak mogłem: „Staszku, zawierzmy Matce Bożej, Ona sprawia cuda. Na Jamną wróci jeszcze życie. Zobaczysz. Daj trochę czasu Matce Bożej”. Staszek był jednak niecierpliwy: „Ojcze, ja już nie mogę tak dłużej. Dla kogo mam chować te krowy, kury, uprawiać pole?”. Odkąd rodzice Staszka umarli, bywało jeszcze gorzej.

Trwało to do chwili, kiedy nastał dzień zwycięstwa. Nadszedł dzień ślubu, w który jedni nie wierzyli, inni odradzali, i tylko niewielu pokładało cichą nadzieję. Wesele Bożeny i Staszka zgromadziło kilkuset ludzi. Msza i ślubowanie odbyło się za zgodą księdza proboszcza w naszej polowej kaplicy, przy wielkim dębie wyciągniętym z Dunajca, a bezalkoholowe przyjęcie i zabawa były na łące przed domem, u stóp wzgórza, gdzie powstaje kościół. Budowa kościoła i domu zrosły się z ich ślubem, a oni sami stali się stróżami Cudownego Obrazu. Niekonwencjonalne przyjęcie było dziełem sztuki. Kiełbasy wisiały jak na wystawie, gotowane ziemniaki w taczkach, ogórki w wielkich beczkach, bułki i chleby w dzieżach. Wesele było bez kropli alkoholu, a zabawa zagarnęła nawet najbardziej sztywnych. Józek Hojna, profesjonalny wodzirej znający swoją sztukę, porwał w taneczny krąg niemalże wszystkich. O godzinie 22 poszliśmy ze świecami do kapliczki, gdzie przed figurką Matki Bożej nastąpiło zawierzenie Bożeny i Staszka. Zaśpiewaliśmy tajemnicę różańca. Potem były oczepiny. Odprowadziliśmy Bożenę do domu Staszka, za drogę. Wrócili zaraz do wspólnej zabawy. Padłem ze zmęczenia i szczęścia. Na Jamną wróciła nadzieja. Bożena, która kiedyś szukała mieszkania jako studentka, na Jamnej znalazła nie tylko lokum na czas studiów, ale dom na całe życie. A Staszek podpytywany, jak to się żyje w małżeństwie, rozpowiada wszystkim: „Żebym to ja wiedział, że to taka słodycz, to bym już w pierwszej klasie podstawówki się ożenił”.

Podczas oczepin na tym weselu welon Bożeny zaborczo schwyciła Jola, a muszkę Staszka Wojtek. Od jakiegoś czasu mieli się ku sobie. Jola wychowana w Niemczech, gdzie wszystko ma swój czas i porządek, wyznaczyła datę ślubu już na połowę września, na Jamnej. Cóż za przyśpieszenie! A na dodatek, o zgrozo, wszystko w dniu pamiętnej bitwy Niemców z partyzantami o Jamną , w wyniku której wieś została spalona, a mieszkańcy wymordowani. Pierwszymi, którzy zostali zabici, była matka z trójką dzieci i obrazem Matki Bożej, który również został „zastrzelony”. Kondensacja zdarzeń i faktów mnie przerosła. Powiedziałem Joli otwarcie: „Czy chcesz spotkania partyzantów z Niemcami w 55. rocznicę bitwy o Jamną? Toż to może dojść do strzelaniny”. Jola rozpłakała się i załamała. Nie zdawała sobie sprawy z nawarstwień zaszłości.

Dla nich to normalne, chcą się pobrać… Dla obydwu rodzin odwiedziny na Jamnej to był szok. Mieszczańskie rodziny: jedna z Niemiec i druga ze Szczecina mają przyjechać na Jamną, na wieś, i to jeszcze na dodatek w dniu rocznicy bitwy Jamneńskiej z 24 września 1944 roku. Tego roku na Jamną przyjadą ostatni żyjący jeszcze partyzanci. Tego dnia na Jamną przyjadą samochodami na niemieckich rejestracjach mieszkające w Niemczech rodziny Joli i Wojtka. Jak to będzie? Jak zareagują partyzanci, jak zareagują goście weselni. Mam nadzieję, że to małżeństwo zgodzi ich wszystkich.

Modlę się za tę chwilę, aby stała się ona czasem oczyszczenia i pojednania, a małżeństwa zawarte przed obrazem Matki Bożej były znakiem nadchodzących czasów.

Trzy wesela i partyzanci
Jan Góra OP

(ur. 8 lutego 1948 w Prudniku – zm. 21 grudnia 2015 w Poznaniu) – Jan Wojciech Góra OP, dominikanin, prezbiter, doktor teologii, duszpasterz akademicki, rekolekcjonista, spowiednik, prozaik, twórca i animator, organizator Dni Prymasowskich w Prudniku i Ogólnopolskiego Spotka...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze